Sieć Fiuu

niedziela, 11 maja 2014

6. "Jesteś skażony i taka mała mugolska lekcja WDŻ-tu..."


"Moje alter ego namawia mnie dziś do złego..." 
Kaen - Alter Ego

Siedziała na parapecie, tym parapecie… Zawsze, gdy któraś z nich miała jakiś problem, to wdrapywała się na „ławeczkę” i myślała, myślała aż przyszła druga i wyżaliły się sobie nawzajem. Teraz jednak było inaczej… Nie mogła tego nikomu powiedzieć, nie mogła! Miały zasadę, którą ona zaczynała łamać i to ją w tym wszystkim bolało najmocniej. Sama w to nie mogła uwierzyć i dalej uważała, że to tylko wytwór jej wyobraźni, że zaraz się obudzi i znowu wszystko będzie dobrze. Musiała się komuś wyżalić, bo wybuchnie! Pewnie od razu leciałaby do Ann, ale ona zbyt zajęta jest pełnią, by brać na głowę jeszcze taką głupotę. Lily i Dorcas? O nie! One by tego nie zrozumiały, zbyt wierzyły w te słowa, by rozumieć. Jaka była wtedy głupia… Gdyby mogła cofnąć czas i pójść od razu do dziewczyn, ale nie! Została jej tylko Marlena, ale czy ona nie wygada reszcie? Co ona w ogólne bredzi, powinna się chyba położyć, bo jej mózg się przegrzał. Jak mogła wątpić w Mary? Przecież, to jej przyjaciółka i gdyby poprosiła, żeby ta zachowała te słowa dla siebie, to tak zrobi. Wszystko by było łatwiejsze, gdyby nie zakochała się w Franku Longbottomie. Może to się komuś wydawać dziwne, ale to prawda. Ta Alicja Stace, piękna Huncwotka – Gryfonka, która uważała, że miłość nie istnieje zakochała się w tym Franku Longbottomie, przystojnym Huncwotem – Gryfonem, który nie wierzy w miłość i zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Szkoda, że Alie nie wiedziała jednego… Chłopak czuł to samo.
— Co się stało, Alie? — usłyszała cichy głos za sobą i jęknęła w duchu, przed nią stała Mary. Nie spodziewała się, że ta rozmowa nadejdzie tak szybko.
— Siadaj… — mruknęła i niechętnie zabrała nogi, robiąc miejsce dla przyjaciółki. — To będzie trochę dłuższa historia.
Dziewczyna przyjrzała jej się uważnie, a potem usiadła obok niej.
— No to… Nawijaj!
— Ale nie wiem od czego zacząć…
— Najlepiej od początku.
— Postaram się. Zaczęło się to… Tak naprawdę w ostatni dzień szkoły w zeszłym roku i trwa do dzisiaj. Mary, ja… ja… zakochałam się… — wyszeptała zdruzgotana.
— W kim? — McKinnon lekko się uśmiechnęła.
— W chłopaku.
— Nie gadaj! Ja zawsze myślałam, że wolisz dziewczyny! I na co ja się tak napaliłam?!
— Nie żartuj sobie.
— No, okej. To powiesz mi w kim zakochała się Alie?
— Ale… ale… muszę? — wyjąkała.
— Tak!
— Tofranklongbottom — powiedziała tak szybko, że Marlena nic nie rozumiała.
— A może z polskiego na nasze? — zaproponowała zaskoczona.
— Frank Longbottom… — wyszeptała i oblała się szkarłatnym rumieńcem.
— Myślałam, że będzie gorzej! — zaśmiała się głośno.
— Z czego rżysz? Przecież dziewczyny mnie zabiją!
— Alie… Aż tak w nie nie wierzysz?
— To nie oto chodzi, tylko… Po prostu się boje jak zareagują. Miłość nie istnieje, nie pamiętasz?!
— Każdy może zmienić zdanie, czyż nie?
— Nie! Mary, myśl do cholery! Ja się w nim zabujałam… Co mam robić? Zapytała z lekką nadzieją.
— Żyć dalej i nie przejmować się tymi dwiema wariatkami, które cię kochają i zawsze rozumieją! — zawołała radośnie.
— Masz rację, Mary. Dziękuję, siostro! — cmoknęła przyjaciółkę w policzek, a potem spojrzała na nią podejrzliwie. — Twoja kolej.
— Ale z czym? — udała, że nie wie o co chodzi.
— Oj, ty już dobrze wiesz z czym! Po prostu mów!
— Nadal nie wiem o co ci chodzi… — mruknęła. — Ja nie mam żadnych prob…
— Mów!
— No dobra… Ja się martwię o Ann. Wiesz jak ona przeżywa te wszystkie pełnie, nie? Boi się, że coś nam zrobi i przez to jest słabsza. Do tego dochodzi, ta sytuacja z tamtego roku, kiedy zaatakowała Dorcas. Wiem, że to jest dla niej trudne i kochamy ją, ale nie powinnyśmy tam chodzić razem z nią… — dziewczyna wybuchła płaczem. — Alie… Ja… ja… Ja się jej boję i nie wiem czy dam radę tak… tak… Wytrwać… Znasz mnie i wiesz, że jestem słaba w takich sprawach. Ann mnie przeraża, ale… ale zrobię to dla niej!
— Słuchaj, Mary. Też się cholernie boję i nie wiem jak dam radę to przejść, ale jeśli prędzej sobie radziłam, to teraz też to zrobię. Zrobimy to dla niej, bo ona zawsze jest z nami i nigdy się nie poddaje. Wiesz… Ja tam bardziej boję się, że ona nie opanuje swojej rządzy i zaatakuje nas wszystkie. Powinnyśmy jej z jednej strony posłuchać, a z drugiej nie. Mam jednak jedną propozycję… Głowiłam się kiedyś nad tym i zauważyła, że osoby, które zostały ugryzione jak ona lubią Animagów. Znaczy… Nie zabiją ich bez powstrzymywania się, po prostu nie wyczuwają ich krwi — mówiła spokojnie Alie. — Więc, może… Wiem, że to głupie i pewnie się nie zgodzicie, ale… Zostańmy Animagami, by móc przebywać z Ann.
Oczy Marleny się rozszerzył, a na twarzy pojawił się wielki uśmiech.
— Alie, ty jesteś genialna! — zawołała i rzuciła się na przyjaciółkę, dzięki czemu obydwie spadły z parapetu.
— Ała, idiotko! — zaśmiała się, ale zaraz spoważniała. — To nie będzie łatwe zadanie, bo Animagia to strasznie trudna dziedzina magii. Niby zaklęcie łatwe, ale trzeba się cholernie skoncentrować.
— Dobra. Teraz powtórzysz to dziewczyną! — pisnęła i pociągnęła przyjaciółkę za rękę, by po chwili wyjść z dormitorium.
Weszły do Pokoju Wspólnego i od razu usłyszały krzyk Lily.
— Ty popieprzony idioto! Nie dotykaj mnie, bo jeszcze się czymś zarażę!
— Evans… Prędzej ja zarażę się od ciebie. Patrz jak ty wyglądasz, jesteś cholernie brzydka — powiedział z ironią Potter.
— Oj, uważaj, bo jeszcze się przejmę. Kto tu wygląda jak Górski Troll, ten wygląda.
— Mówisz o sobie, Ruda Szmato? — odezwała się kolejna osoba.
— Cruel, zrób nam wszystkim przyjemność i idź pod jakąś latarnię, tam na pewno cię każdy lubi. Spadaj stąd póki nie jestem wkurzona — warknęła Evans.
— Słuchaj się Rudej, wywłoko! — syknęła Ann. — Bo spotka cię taki sam los jak twojej twarzy.
— Co jest z nią nie tak? — pisnęła przerażona i zaczęła szukać jakiegoś lustra.
— Nic, tylko się zastanawiam… Po co ci dwie dupy?
— Uuu! — zawył rozbawiony Syriusz, a zaraz po nim Remus.
— Pewnie żeby więcej w nie zmieścić. No wiesz, im więcej chłopaków, tym więcej kasy! — Lily uśmiechnęła się rozbrajająco.
— Ty zdziro! — syknęła Ronnie. — Ale wiesz co? Mnie przynajmniej ktoś miał w swoim łóżku, a nie tak jak ty, Ruda Szmato. Evans Dziewica Desperatka…
— Aż tak bardzo interesuje cię moje życie, że latasz po każdym męskim dormitorium i szukasz mnie tam? — zakpiła.
— Evans… Każdy wie, że jeszcze z nikim nie spałaś, a mi uległ nawet James! — powiedziała z ironicznym uśmiechem.
— Jesteś tego taka pewna?
— Że James się ze mną…?
— Nie, bezmózgu. Chodzi mi teraz o to pierwsze… Jesteś pewna, że z nikim nie spałam?
— Jak tego, że jestem piękna! — powiedziała pewnym siebie głosem.

No to zobaczymy, ścierwo…
— Frank, pozwól tu — powiedziała, a gdy chłopak stanął obok niej ona wyszeptała mu coś do ucha. — Prawda?
— To prawda. Przespaliśmy się, problem? — zapytał z seksownym uśmiechem.
Oboje nie wiedzieli, że w tym momencie złamali serca pewnej osóbki przysłuchującej im się. Nie płakała, nawet się nie skrzywiła, uśmiechnęła się wesoło, chociaż w głębi serca czuła jakby umarła i straciła swoją duszę..
— Potrzebujesz jeszcze więcej dowodów na swoją brzydotę? — zapytała z przesłodzonym uśmiechem.
— Jeden chłopak. Też mi coś… — prychnęła.
— Słońce… Ja nie jestem tobą, żeby wskakiwać każdemu do łóżka
— Ugh! — warknęła zdenerwowana blondynka, a potem podeszła do Pottera i bez zastanowienia wpiła się w jego usta.
Chłopak od razu oddał pocałunek z taką samą pasją, a Cruel objęła go nogami w pasie. Całowali się zachłannie i w pewnym momencie chłopak rozerwał jej koszulkę.
— To jest obleśne… — mruknęła zdegustowana Evans.
— Popieram, Ruda. Popieram… — powiedział obrzydzony Syriusz.
— Jak ty mnie rozumiesz, braciszku! — zawołała i rzuciła mu się na szyje, puszczając oczko Dorcas.
— Spokojnie Ruda! — wykrzyknął rozbawiony. — Zaczynam się ciebie bać…
— No bo masz czego…
— Taa? Może mi jeszcze powiesz, że tych małych piąstek i rudych kłaków?
— Już wiem po kim mam tę wredotę, Łapo! To nie są kłaki bęcwale, tylko piękne włosy. A tak w ogólne… Co ty masz do rudych?
— Nie, nic! Na serio, Ruda! — dodał, gdy spojrzała na niego nie wierząc. — Gdybym coś miał to bym się z tobą nie przyjaźnił… i z Peterem też.
— Ja nie jestem rudy, idioto! — zaśmiał się „fioletowy”.
— Ale zaraz możesz być! — Syriusz też był w dobrym humorze. — Ej, Lunio! Jakie było zaklęcie na zmianę koloru włosów?
— Serio? — zakpił przyjaciel, prychając głośno.
— Kurwa! — warknął zdenerwowany Black i założył kaptur na głowę. — Moje włosy. Moje piękne włosy…
— Ty chyba serio jesteś gejem.
— Ruda, jak się nie zamkniesz, to zobaczysz, że jednak nie jestem gejem!
— Nie unoś się tak… Czy ty chcesz mnie zgwałcić?! — zawołała, udając przerażoną.
— Taa… Bo nie mam nic innego do roboty, tylko latać za moją przyjaciółką z chęcią zgwałcenia jej.
— Nigdy więcej nie będę u ciebie w dormitorium.
— Dlaczego mi to robisz? — zapytał zdesperowany.
— Ale ja nic nie robię. Mam tylko niewyżytego przyjaciela… Ciekawe kto to.
— No nie wiem… Potter? — wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— To nie jest mój przyjaciel, matole. Zgodzę się ewentualnie z tym niewyżyty, bo… Patrz — wskazała na całującą się parę, a może raczej rozbierającą się.
— Masz rację — poparł ją. — A ja mam pomysł… Tylko się nie przeraź! — zaczął grzebać w kieszeni, a potem wyciągnął i rzucił w stronę Lily. — Łap!
— Syriusz, jesteśmy przyjaciółmi — powiedziała wolno.
— Nie dla mnie, tylko dla nich — powiedział zirytowany, a w połowie jego wypowiedzi Ruda uśmiechnęła się ironicznie. — Głupia jesteś!
— No wiem, ale to później…
Zbliżyła się do pary o dwa kroki, a potem rzuciła w nich paczuszką prezerwatyw.

Przezorny zawsze ubezpieczony.
Jakie było zdziwienie całujących się, kiedy poczuli, że ktoś im przerywa. Zirytowani oderwali się od siebie i spojrzeli prosto w roześmiane zielone tęczówki.
— To może wam się przydać, skarby wy moje! — posłała im olśniewający uśmiech.
— Co? — zapytali zdezorientowani.
— To — podała im „Magicznie zapobiega ciąży – 100% pewność”.
Potter wziął od dziewczyny przedmiot i obejrzał dookoła jakby nigdy czegoś takiego nie widział.
— Po co mi to?
— Mam tłumaczyć? Serio jesteś taki głupi czy niedoświadczony?
Syriusz na te słowa wybuchł głośnym śmiechem.
— Nie chciałabyś widzieć mojego doświadczenia — powiedział z błyskiem w oku i zbliżył się do niej.
— Chcesz żebym zginęła tak młodo?! — zapytała oburzona. — I weź do mnie nie podchodź! Jesteś teraz skazany przez Cruel.
— Nie przesadzaj, Evans. W tym jest o wiele lepsza od ciebie — odpowiedział z wesołym uśmiechem. Wiedział, że tym ją wkurzy.
— Cieszę się! Przynajmniej w czymś jest lepsza! — zaśmiała się, a potem posłała blondynce wredny uśmiech.
— Evans, czy ty jesteś zazdrosna? — zapytał z lekkim uśmiechem.
— No chyba cię coś popieprzyło! — zaśmiała się z takiego absurdalnego pomysłu.
— Na szczęście mózg mnie nie zawodzi i jednak mnie nie kochasz! — wyszczerzył się.
— To ty myślisz? — zapytała zaskoczona. — Słyszysz, Łapo? On myśli!
— Coś w to wątpię! — zaśmiał się brunet, puszczając jej oczko.
— I ty Brutusie przeciwko mnie?
— Takie życie, James.
— Ty, Evans i ta wasza wredność — warknął lekko poirytowany.
— Dla mnie to komplement! — powiedzieli oboje, a potem wybuchli śmiechem.
— Jesteście siebie warci!
— Dzięki!
—Aleś ty… — Alie mu przerwała.
— Jeśli nie chcecie spóźnić się na lekcje, to chodźcie! — warknęła i nie patrząc na nikogo wyszła z PW.
— A ją co ugryzło? — zapytała zaskoczona Lily.
— Nic — odpowiedziała o sekundę za szybko Marlena.
— Kłamiesz — stwierdziła natychmiast.
— Wcale…
— Nie mów, że wcale nie, bo widzę.
— No dobra! Tak, kłamię.
— Ale dlaczego?
— Tego już powiedzieć nie mogę.
— Ale, Mary… — zaczęła, ale jej przyjaciółka jednym słowem skończyła temat.
— Nie.
Rudowłosa wzruszyła ramionami, ale postanowiła porozmawiać z przyjaciółką. Jak na komendę wszyscy wyszli z PW, by po chwili schodzić schodami do lochów.
— O ile mnie pamięć nie myli, to macie jeszcze zadanie do wykonania — powiedział z wrednym uśmiechem Remus.
— Pamiętamy! — powiedziała z wesołym uśmiechem Ann.
— To będzie najbardziej zboczona lekcja świata! — zaśmiała się głośno Lily, a przyjaciółka jej zawtórowała.
— To chyba mnie na nich nie było.
— Potter, zrób nam przyjemność i stań pod latarnią obok Cruel.
— Jesteś powalona, Evans.
— To chyba jeszcze nie znasz siebie.
— Szkoda, że ty znasz siebie.
— Och, zamknij ten ryj! — warknęła na niego.
— Jesteś jakaś nienormalna!
— Nie gadaj! Zdążyłam zauważyć.
— Dziwię się, że jeszcze nie wpadłaś w jakiś obłęd, czy coś — zakpił z wrednym uśmiechem.
— Ty to już się o mnie nie martw, bo jeszcze przez to nabawisz się większego debilizmu niż teraz — warknęła lekko zdenerwowana.
— Nie denerwuj się tak, bo będziesz brzydsza niż jesteś — poradził jej z wielkim uśmiechem. Jak on uwielbiał ją denerwować.
— Chyba długo nie patrzałeś w lustro.
— Evans, Evans… Po prostu przyznaj mi rację.
— Ruda jest najseksowniejszą dziewczyną ze wszystkich, które widziałem. Oczywiście zaraz po Meadowes! — wyszczerzył się brunet.
— Daruj sobie, Balck… — mruknęła rozbawiona Dorcas.
— Łapo, ale z ciebie przyjaciel. Evans pomagasz, a mi nie.
— To też moja przyjaciółka, więc wiesz! — zaśmiał się wesoło.
— Ale ona zawsze wygrywa takie kłótnie!
— Potter. Przyzwyczaj się do porażek, bo będzie ci się to zdarzać coraz częściej… — wymruczała mu do ucha. Nawet nie wiedziała jak znalazła się tak blisko niego.
Chłopak zbliżył swoją twarz.
— Jeszcze zobaczymy, Evans… — szepnął jej prosto w usta i niby niechcący je musnął.
— Powiedziałam, Potter, żebyś mnie nie dotykał, bo jesteś skażony przez Cruel! — warknęła.
— Nie, słońce. Powiedziałaś, że nie mam podchodzić, a to co innego.
— Ja nie widzę różnicy, skarbie… — mruknęła, a potem bez ostrzeżenia wpiła się w jego usta.
Trwało to ułamek, ale James już wiedział, która lepiej całuje, zresztą od początku kitował, że to ta szmata Cruel jest lepsza. Chciał sprowokować Rudą i znowu poczuć jej malinowe usta na swoich. Co z tego, że się nienawidzili, jeśli lubili się całować?
— Nadal skażony przez Ronnie…  mruknęła i kolejny go pocałowała.
Już chciała się odsunąć, ale czyjeś silne ramiona ją oplotły. Rogacz pogłębił pocałunek, wplatając jej rękę we włosy. Całowali się namiętnie i zachłannie. Po kilku sekundach rudowłosa znowu się odsunęła.
— Teraz jesteś skażony przeze mnie, Potter. Całuski… — syknęła mu prosto w usta i stanęła obok śmiejącej się Dorcas.
— Stary, wyszedłeś na idiotę — powiedział Syriusz i poklepał przyjaciela po plecach.
— No kurwa nie gadaj! — zirytował się okularnik. — Ale ja się jej odpłacę…
— I tak ci się nie uda…
— Nie wierzysz we mnie, Łapo? — wyszczerzył się, a w jego oczach dało się zobaczyć wesołe błyski.
— Udowodnij, to ci uwierzę — zaśmiał się Syriusz.
— Jesteś głupi!
— A ty masz rogi.
— A ty pchły i co?
— Gówno, Rogasiu.
— Znowu chce ci się srać? — zapytał zrezygnowany.
— No wiesz… Jak nażresz się tyle kotletów, to potem tak jest! — zaśmiał się głośno.
— Nie wierzę w to co mówię, ale chodźmy na eliksiry…
— Masz gorączkę, stary? — zapytał zaskoczony brunet.
— Łapciu… Evans i Ann będą odgrywały zboczoną scenkę przy Slughornie. Tego nie można przegapić!
— I to mi się podoba, James!
Wszyscy razem weszli do klasy, gdzie siedzieli już wszyscy. Zostały ostatnie kilka miejsc, więc wszyscy rzucili się do ławek. Zdenerwowana Lily usiadła z Jamesem, bo Dorcas zabijała ją wzrokiem. Meadowes zajęła miejsce obok Syriusza, Ann obok Remusa, Marlena z Peterem, a Frank dosiadł się do mało zadowolonej Alie.
— No, więc… Ten… — zająknął się Mistrz Eliksirów. — Jak już mówiłem, zanim mi przerwano… Warzymy dzisiaj eliksir, do którego będzie nam potrzebna skóra węża. Jest może ktoś kto chciałby to zrobić?
— Już ja się nim zajmę — powiedziała to takim zmysłowym i seksownym tonem, że kilku chłopaków aż spadło z krzesła.
Podeszła z gracją do stolika i zaczęła poruszać ręką w górę i w dół po zeschniętym już wężu. Wszyscy byli w szoku. No bo kto by się spodziewał czegoś takiego po Prefekt Naczelnej?
— Ann… — zaczęła z politowaniem Ruda. — Robisz to nie tak jak powinnaś!
Zmysłowym krokiem podeszła do przyjaciółki, przy okazji puszczając jej oczko, i wyrwała jej martwe zwierze z ręki, robiąc dokładnie to samo co blondynka tylko szybkimi, a zarazem delikatnymi ruchami.
— Na mą duszę… — wyszeptał zaskoczony nauczyciel, rumieniąc się jak piwonia. — Dziewczynki… Co wy wyprawiacie?
— Taka mała mugolska lekcja WDŻ-tu… — wymruczały uwodzicielsko.
— Minus piętnaście punktów dla Gryffindoru! — zawołał oburzony, a cała klasa wybuchła śmiechem.
Reszta lekcji minęła normalnie, chociaż profesor McGonagall zrobiła dziewczyną ogromną awanturę. Po zajęciach wybrały się razem z Huncwotami do Hagrida , a potem wróciły wykończone do dormitorium, gdzie ich ostatnią myślą była jutrzejsza pełnia.
------------------------------
Hej, hej Skrzaty :*
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba i że się nie zawiedliście =)
Planuję w następnym rozdziale grubszą akcję, więc się szukujcie xD 
I co... Wymyśliliście "czym" jest Ann, skoro nie wilkołakiem? No myślcie, główkujcie i naprawdę myślcie. Podpowiedź. To cholernie oklepane xD
Ogłaszam wszem i wobec, że już niedługo pojawi się szablon z Zaczarowanych <33 Jaram się tym cholernie i ubóstwiam kochaną Szkielet Smoka :*
Dedykacja dla Piernicka <3 Bo jesteś i mnie wspierasz i może nawet lubisz, no i masz na pocieszenie, bo ja nie mogę być tak blisko ciebie =D 

Chciałabym wam teraz pokazać dzieło Marzenki, które mnie cholernie urzekło i sprawiło, że me serce jest o stokroć większe <3 




piątek, 2 maja 2014

5. "Nawet prostego zadania nie mogły wykonać bez komplikacji i wlała mu płyn do ust"

Dzisiaj miałem piękny sen.
Naprawdę piękny sen.”
Dżem – Sen o Victorii


Huncwotki siedziały w swoim dormitorium i do końca omawiały swój plan. Może i chłopaki się wkurzą, ale reszta szkoły będzie miała niezłą polewkę. Nikt nigdy nie widział Huncwota źle wyglądającego, a teraz to się zmieni. Chcieli wojny, to ją dostaną! Niech jednak wiedzą, że z tymi dziewczynami nie ma co walczyć, bo i tak się przegra. Dorcas z podłym uśmiechem zaklasnęła w dłonie.
— Błagam! Niech Black ma różowe, błagam! — zawyła rozbawiona.
— Zgoda, ale Potter będzie miał… zielone!
— Jak twoje włosy, Ruda?
Evans spojrzała na przyjaciółkę z politowaniem.
— Ja mam rude włosy, inteligencie, a me oczy są zielone jak trawa o poranku! — zaśmiała się dziewczyna.
— Lily… Trawa o poranku? To się nawet nie rymuje!
— Ann, ty jesteś coraz bardziej wredna… — zaczęła oburzona. — Jestem z ciebie dumna!
— Weź, bo strzelę buraka! — zaśmiała się głośno.
— Ale pamiętaj… Ty jesteś agresywna, a ja wredna!
— No przecież wiem! Aż taka głupia to ja nie jestem! — kolejny śmiech. — Dobra, jestem strasznie mądra i dobrze mi z tym.
— Spokojnie, skarbie, bo twoja dzika natura się odezwie — powiedziała z wesołymi iskierkami w oczach Marlena.
— Ym… Kotku, to tylko w pełnię!
— A właśnie! Kiedy będzie w tym miesiącu? — zapytała podekscytowana Dorcas.
— Pojutrze… — szepnęła z poważną miną Ann. — Nie możecie iść ze mną. Wiecie, że bardzo trudno mi się powstrzymać, a z każdą pełnią jest coraz gorzej. Dziewczyny, nie możecie! — to ostanie krzyknęła, bo Lily otwierała buzię. — Wiecie dobrze, że jako ludzie nie powinniście… nie możecie ze mną być! Pamiętacie moje ostatnie przemienienie? To pod koniec czwartej klasy, kiedy zaatakowałam ciebie, Dor? Wiesz jak ja się do cholery jasnej czułam?! Przez miesiąc ci w oczy nie mogłam spojrzeć i do teraz czuję do siebie obrzydzenie!
— Ja ci wybaczyłam od razu… — blondynka jej przerwała.
— Ale ja sobie nie wybaczyłam! — zawołała z goryczą. — Wiesz jak, to jest, kiedy chcesz rzucić się na przyjaciółkę i tak po prostu zabić ją? Nie, nie wiesz! Bo tego nie przeżyłaś, a ja tak mam przez cały dzień i noc! Nie pozwalam wam nigdzie iść i nie obchodzi mnie, że będziecie chciały. Nie po to, Dumbledore pozwolił uczyć mi się w tej szkole, żebym zaciągała przyjaciółki do Jaskini Potępionych i narażała je na śmierć!
— Ale, Ann…
— Nie, Alie! — ucięła i szybko zmieniła temat. — Remus może mieć niebieskie, bo nie znosi wody!
— Frank, by mógł „pięknie” wyglądać w czerwonych! — zawołała Alie i poruszyła sugestywnie brwiami.
— A Peterek jasne fioletowe! — zaśmiała się Marlena i powtórzyła gest przyjaciółki.
— A wam tylko romanse w głowie! — fuknęła na nie Dorcas.
— Nieprawda, bo… — zaczęły w tym samym momencie.
— MIŁOŚĆ NIE ISTNIEJE!* — wydarły się wszystkie i wybuchły śmiechem, ale nikt oprócz nich nie mógł tego słyszeć, bo zaczarowały pokój.
— Życie jest piękne… — mruknęła rozbawiona Lily. — Ptaszki śpiewają, słoneczko świeci, upokorzymy Huncwotów i wygram zakład!
— Jesteś taka pewna swojej wygranej, ale ty nie latasz na miotle! — zaśmiała się Marlena.
— Jeszcze nie! — zastrzegła roześmiana. — Jak to nie latam? A wy myślicie, że co ja robię tyle czasu z Łapą?
— No wiesz… — zaczęła Dorcas z uśmiechem.
— Nie kończ, siostro! — zawołała Evans. — A po co mi miotła? Żeby sobie stała, no tak zapomniałam! Latam, latam i, się nie chwaląc, to nawet bardzo dobrze.
— Ta twoja wrodzona skromność! — zaśmiała się Mary.
— Oj tam… Ja wiem swoje, a inni swoje. Dziwnym trafem, pierzyć zdanie innych!
— Ruda, ty to mnie czasami rozwalasz…
— Czemu niby?
— A temu! — zaśmiała się i pstryknęła przyjaciółkę w nos.
— Osz ty! — krzyknęła i przywaliła Dorcas z poduszki.
— Ta zniewaga krwi wymaga! — zawołała i właśnie tak zaczęła się bitwa na poduszki.
Po ich całym dormitorium latały pióra i różne inne rzeczy, raz nawet poleciała gitara Rudej, a ta wtedy wrzasnęła „Tylko nie Jack!” i rzuciła się, by złapać ukochany instrument. Co chwila któraś dostawała butem, majtkami lub stanikiem w twarz, albo pluła pierzem. Nagle Dorcas wrzasnęła, a potem wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Kotka Lily, Łapka**, cała napstroszona, gryzła brunetkę w nogę.
— Poddaję się! Ona żre mnie żywcem! — pisnęła, rozbawiona do granic możliwości, Dorcas.
— Moja krew! — zarechotała dumna właścicielka.
— Ty małpo jedna! Ja tu się staram, pomagam ci, karmię cię, a ty mi się tak odwdzięczasz? — zapytała z żalem i nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby Meadowes nie zwracała się do przyjaciółki.
— Dori, masz coś z główką, skarbie? — zapytała zatroskana dziewczyna. — Poradziłabym ci dużą dawkę czyichś ust, ale jednak zrezygnuję z takiego antidotum dla ciebie. Drugą rzeczą jest… Zastrzyk w dupę, a potem długie i męczące siedzenie w bibliotece. Łuuu!
— Możesz mnie, kobieto, nie straszyć?! — krzyknęła i złapała się za serce.
— Nie
—Tak
— Nie!
— Tak!
— NIE!
— TAAK!
— Tak
— NIE!
— Ha!
— Kurde…
Przyjaciółki spojrzały na nie jak na idiotki, a potem zgodnie powiedziały.
— Wiedziałam, że tak będzie! Wy się tak zawsze zachowujecie. Dobrze, że Ruda nie tańczy…
— Taa. Cieszcie się póki możecie, bo jak zacznę tańczyć! — roześmiała się Rudowłosa.
Dorcas spojrzała na zegarek, by sprawdzić ile czasu im jeszcze zostało, i o mało nie zemdlała.
— Jest pięć po dwunastej. Pięć po dwunastej! — wrzasnęła i natychmiast wstała. — Chłoszczyć!
Wszystkie wstały i razem z Meadowes zabrały różdżki i wyleciały z czystego już dormitorium. Przez całą drogę do ich pokoju brunetka narzekała, bełkocąc pod nosem coś co brzmiało jak „No tak, oczywiście wszystko Dorcas musi robić… I sprzątać… I karmić kota… I spać… I jeść… I wkuwać na SUMY… I wymyślać genialne plany…”
— Powinnaś się leczyć! — zaśmiała się cicho Ann. — Gadanie do siebie jest dziwne.
— Zamknij się! — warknęła oburzona Meadowes. — Ja nie gadam do siebie, tylko głośno myślę.
— Gdyby każdy myślał tak głośno jak ty, to ja spieprzyłabym na inną planetę! — zaśmiała się Marlena.
— Wszyscy wredni… Wszyscy… A ja taka biedna, jedyna normalna na tym świecie… Boże czemu zabrałeś mi Rudą? — mruczała pod nosem, a jej przyjaciółki wybuchły cichym śmiechem. — I jeszcze się ze mnie śmieją, bezczelność!
— Oj, już nie bocz się, bo szybciej zmarszczek dostaniesz! — zaśmiała się Lily.
— Grozi mi. Ona mi grozi! — zawołała oburzona Dor.
— Zamknij się! — syknęła na nią Alie, gdy stanęły przed drzwiami Huncwotów. — Chyba nie chcesz, żeby te bałwany się obudziły!
— No dobra, sorry… — mruknęła, mało tym przejęta. — Macie?
Każda wyjęła fiolkę ze spodenek, a potem wrednie się uśmiechnęła. Nagle Dorcas zrobiła przerażone oczy.
— O rzesz w mordę! — pisnęła kolejny raz tego dnia. — Zapomniałam!
Nie czekając na odpowiedź pobiegła w kierunku, z którego przyszły. Chwilę później pojawiła się z fiolką w ręce.
— Pamiętajcie… Lejemy im to do gęby, nie do dupy. Żeby was nie kusiło!
— Dorcas — zaczęła z podniesioną brwią Evnas. — Czy ty nie za często przebywasz w męskim dormitorium, że posądzasz nas o coś takiego?
— Powaliło…? — Ann jej przerwała.
— Dolałam im na uczcie eliksiru Słodkiego Snu, więc na pewno się nie obudzą — powiedziała z zwycięskim uśmiechem.
— To oni by nam tam padli — zauważyła Alie.
— To był naprawdę słaby eliksir, słońce!
— Czy ja już mówiłam, że jesteś genialna? — zapytała z wielkim uśmiechem Marlena.
— Nie
— To teraz już wiesz, siostrzyczko!
— Aleś ty miła… Czego chcesz? — zapytała podejrzliwie.
— Jak możesz tak uważać, Annabell?
— Nie wymawiaj tego imienia, Mary! To tak jakbym powiedziała do ciebie Marleonro!
— To nie moje imię!
— No właśnie…
— Weź fuj! ­— wzdrygnęła się dziewczyna.
— To wchodzimy, czy będziemy tak czekać aż sami tu przyjdą? — zapytała lekko zirytowana Lily.
— Idziemy! — zdecydowały jednomyślnie.
Weszły do środka i zamarły. Może zobaczyły, by ich łóżka, gdyby kupa śmieci nie zasłaniała im wszystkiego. Nagle Alicja wpadła na genialny pomysł i nie był on spowodowany smrodem skarpet, które leżały u jej stóp.
— A może, by tak… — szepnęła i w skrócie opowiedziała plan, a słyszące go dziewczyny uśmiechnęły się szatańsko. — No, to… Zaczynamy!
Chłoszczyć! — wyszeptała każda w stronę innego łóżka, a potem razem oczyściły środek pokoju.
Już widziały przerażone miny Huncwotów, gdy zobaczą taki błysk w dormitorium. Dorcas podeszła w kilku krokach do pierwszego z łóżek i odsłoniła kotarę. Zdecydowanie nie był to Back.
— Mary, czyń swoją powinność… — mruknęła i przeszła do kolejnego.
Marlena podeszła do śpiącego i wlała mu fioletowy płyn do ust.
— Mamo… Nie wyjadłem Azorkowi jedzenia z miski, to on sam…
Dziewczyna parsknęła, a potem stanęła przy drzwiach, ledwo powstrzymując chichot. Dorcas okrążyła wszystkie łóżka, ale jak się można było spodziewać leżał on w ostatnim. Spojrzała na niego. Jego włosy nonszalancko opadały na czoło, a na ustach widniał seksowny uśmiech, a brunetka już widziała o czym śni. Niestety musiała przyznać, że ten popieprzony idiota jest cholernie przystojny. Paznokciem rozchyliła mu usta i omal nie wybuchła śmiechem, kiedy chłopak polizał jej palec, a potem zamruczał jak kociak.
— Meadowes, czemu tak szybko…?
Na jaja Merlina, on śni o mnie!
Wlała mu różowy płyn do ust.
— Oj Black, Black… Bo lubię — mruknęła rozbawiona, a potem poklepała go twarzy i stanęła obok roześmianej Mary, również drżąc ze śmiechu. Ann wolno podeszła do Remusa. Pochyliła się nad nim, by wlać mu do ust eliksir, ale on był szybszy i objął ją w pasie.
— Choć do mnie, kochanie… — wymruczał jej do ucha.
On nadal spał. Przestraszona dziewczyna odetchnęła z ulgą.
— Remi, puść biedną Ann…  szepnęła, ale on nie reagował. — Owieczki w kropeczki… niebieskie króweczki… bialutki koniczek… Zaraz ci chłopie piznę…
Niespodziewanie chłopak ją puścił, a ona wlała mu niebieski płyn do ust.
— Agresywna jesteś…
Przestraszona spojrzała na niego, ale on dalej spał.
— Wiem… — mruknęła i cicho się zaśmiała, a potem stanęła obok dwóch chichoczących przyjaciółek i sama ledwo wytrzymywała.
Lily z wrednym uśmiechem spojrzała na śpiącego Pottera. Teraz widziała jego ironiczny uśmiech i roztrzepane włosy. Jej uśmiech się poszerzył, gdy pomyślała, że ten głąb będzie miał za swoje. Jak ona go nienawidziła! Co z tego, że się pocałowali? To nic nie zmieniło i mówiła prawdę przyjaciółkom. Wlała mu zielony płyn do ust i już chciała odejść, ale on zacisnął palce na jej nadgarstku.
— Evans co ty tu robisz? — zapytał zaskoczony i lekko zaspany.
— Szukam Syriusza — wypaliła z wielkim uśmiechem..
— Kłamiesz
— Nie
— Tak
­— Nie
— Tak
—Dobra! I co z tego? — warknęła zdenerwowana.
— Tak bardzo ci się podobało, to trzeba było zapytać, a nie zakradać się do mnie po nocach… — wymruczał jej do ucha uwodzicielskim tonem, aż ją ciarki przeszły. — Albo przegraj zakład.
— Nigdy!
— Zobaczymy czy jesteś taka dobra jak mówią… — szeptał jej do ucha.
— Pojebało cię, pieprzony zboczeńcu?!
— Chodziło mi o miotłę, kotku.
— Skończ już z tym durnym kotkiem!
— Dlaczego, myszko?
— Zamknij się!
— No ale, żabciu…
— Potter!
— Słucham, kochanie… — wymruczał cicho z bezczelnym.
Ich rozmowie przysłuchiwały się wystraszone dziewczyny, a potem w dłoni Dorcas pojawiła się karteczka „Pomóżcie! Zrobię coś głupiego, a Ann niech rzuci na niego zaklęcie Snu” *** Szybko pokazała kartkę blondynce, a ona kiwnęła głową.
— Czy ty musisz być taki głupi? — zapytała zdenerwowana Evans.
— A ty taka seksowna? Tylko się na ciebie rzucić…
Ja będę pierwsza, palancie…, pomyślała, potem z błyskiem w oku i dalszego zastanawiania wpiła się w jego usta, a chłopak natychmiast zaczął oddawać pocałunki. Całowali się namiętnie i zachłannie, prawie tak jak w pociągu. Potter przyciągnął ją do siebie i objął w talii, a Evans wplotła mu rękę we włosy. Nagle James padł na łóżko, a rudowłosa przejechała językiem po zębach.
— Jak ja się cieszę, że nie będziesz nic pamiętać… — mruknęła i o mało nie wybuchając śmiechem stanęła obok przyjaciółek.
Alie podeszła do śpiącego Franka i przejechała mu delikatnie ręką po policzku. Był bardzo przystojnym chłopakiem i pożądało go wiele dziewczyn, a on lubił się często zabawić.
— No, Longbottom. Zobaczymy jak będziesz wyglądać jutro… — mruknęła mu do ucha i wlała do jego ust czerwony płyn.
— Pamiętam dobrze ideał swój… marzeniami żyłem jak król... siódma rano, to dla mnie noc…**** — mruczał przez sen słowa dobrze znanej jej piosenki.
— Ech, czy ty zawsze musisz lubić to co ja? — zapytała i chciała odejść, ale usłyszała jego głos i poczuła palce zaciskające się na jej palcach.
— Na to wychodzi, Stace…
Rozchylił lekko powieki i uśmiechnął się seksownie, gdy ją zobaczył.
O kurwa!
Dziewczyna nie wiedziała co zrobić, była przerażona. Nagle wpadła na pewien pomysł.
— Śpij, nocą śnij… Niech zły sen cię nigdy nie obudzi… Teraz śpij… Niech dobry Bóg zawsze cię za rękę trzyma… Jak na deszczu łza… Cały ten świat nie znaczy nic, nic… Chwila, która trwa może być najlepszą z twoich chwil… Bez znieczulenia, bez nie potrzebnych niespełnieniach, myśli złych…***** — śpiewała cichutko do jego ucha urywki piosenki, którą słuchała zawsze przed zaśnięciem.
Spojrzała na niego swoimi zamyślonymi oczami i poczuła coś. Nie było to szczęście, bo zasnął, tylko jakieś ciepło rozlewające się po jej ciele.
Stoję tak i się na niego gapię… Zachowuję się teraz jak jakaś zakochana i napalona dziewczyna, która marzy tylko o nim!
Rozbawiona swoimi myślami stanęła obok roześmianych przyjaciółek i razem wyszły z dormitorium, a potem szybko pobiegły do swojego i od progu wybuchły głośnym śmiechem. Nawet prostego zadania nie mogły wykonać bez komplikacji. Jakież to żałosne, aż śmieszne! Każda myślała czy aby na pewno są normalne, no bo przecież… Ann i Alie śpiewały chłopakom, a Lily jednego całowała i to tylko dlatego, że nie chcieli ich wypuścić z uścisku. Marlenę rozwalił tekst Petera, no bo… Chłopak był szczupły i przystojny, a tu nagle wyskakuje z takim czymś. Dorcas prawie padła, kiedy poczuła jak Black ją liże i usłyszała jak potem mruczy.
Co ten zboczeniec ma za sny?! I to ze mną w roli głównej? O nie, nie, nie! Jak o tym myślę, to cholera mnie bierze.
Usiadły na ziemi i opanowały śmiech, spojrzały na siebie i znowu usłyszały swój własny rechot. Ich myśli chodziły jak szalone, a przed oczami widziały najzabawniejsze momenty w ich życiu. Lily na przykład pamiętała jedną rzecz, która zawsze ją śmieszyła.

Razem z Kevinem siedzieli w jej pokoju i rozmawiali o Hogwarcie.
— No! Ten idiota myśli, że jest fajny! — powiedziała zdenerwowana.
— Ruda, frajerzy zawsze tak myślą…
— Znasz to z doświadczenia?
— Ranisz me serce, wredna małpo! — zaśmiał się wesoły.
— A to już nie moja wina, że serce ci krwawi. Nie trza było skakać po drzewach.
— Głupia jesteś!
— A ty bez mózgu, brzydki, śmierdzisz i jakoś obydwoje z tym żyjemy! — zaśmiała się Lily i poklepała przyjaciela po plecach.
— Ha ha ha! Bardzo śmieszne, małpiszonie! Zastanawiam się jak oni tam z tobą wytrzymują…
— Bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, mam mózg, jestem piękna i fajna.
— I tak wiem, że na mnie lecisz, upiorze! — powiedział z ironicznym uśmiechem. — Bujasz się we mnie odkąd mnie poznałaś!
— Słońce, idź do dobrego psychologa, bo wymyślanie czegoś czego nie ma jest chorobą! — powiedziała ze śmiechem. — Ale wiesz co, kotek? Zr…
Nagle usłyszeli przeraźliwy krzyk, a potem trzask otwieranych drzwi. Oboje odwrócili się do tyłu, a potem wybuchli nie kontrolowanym śmiechem i oparli się o siebie plecami.
— Co ty… masz z… twarzą? — wysapał rozbawiony Kevin pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
­ — To wsycho twoa wyna! — wrzasnęła, ale oni ją ledwo zrozumieli. Może to przez ten metrowy język…
— Nie kłap tak tym ozorem, bo ci wyleci! — zaśmiała się Lily, a Kevin wybuchł głośnym śmiechem.
— Mas mne odczaować abo powem mame! — kolejny jej niewyraźny krzyk rozniósł się po pokoju.
— Możesz wyraźniej, słońce? Bo cię nie rozumiem — powiedziała, ledwo powstrzymując chichot.
— Rudaa, proooszę! — kolejny śmiech Kevina.
— Masz. Mnie. Odczarować. Albo. Powiem. Mamie — krzyknęła bardzo wyraźnie, a chłopak znowu zaczął się śmiać.
— Kto by pomyślał, że nasz kochana Petunia zacznie się słuchać Rudej! — powiedział ze śmiechem.
Brunetka warknęła na niego, a on znowu zaczął się śmiać.
— Nie trzeba było dotykać moich słodyczy, koniu! — warknęła na nią Lily, a ta się zawstydziła.
— Bede rusać co bede chcala!
— I z językiem na wierzchu latała! — zaśmiała się znowu.

Na to wspomnienie uśmiechnęła się wesoło. Dorcas też miała takie wspomnienie, tylko to była kłótnia z matką i bratem.

Szykował się kolejny nudny i elegancki bal, na który ona nie miała ochoty iść. Zawsze musiała ubierać jakieś suknie i wysokie szpilki, zawsze musiała robić co rodzice chcieli. Teraz jednak miała dość, bo niby miała piętnaście lat, ale ubrać musiała się jak dziwka, dosłownie. Czerwona obcisła sukienka, która ledwo zakrywała jej pupę, pokazywała idealność jej ciała, a dekolt był tak duży, że ledwo zakrywał jej pierwsi. Czarne, dwudziestocentymetrowe szpilki wydłużały jej zgrabne nogi. Włosy wyprostowała, więc teraz sięgały jej za połowę pleców, a jej matka ją pomalowała, oczywiście musiała wyglądać dzięki niemu wyzywająco. Teraz wyglądała jak niegrzeczna dziewczynka gotowa na wszystko, a tego nie chciała. Do jej pokoju wszedł jej brat. Niby był w Slytherinie, ale jako jeden z nielicznych nie obrażał mugolaków, a co więcej lubił jej przyjaciółkę. Był przystojny i o rok od niej starszy. Głośno zagwizdał.
— No, no, no. Dori, ale się odwaliłaś! — powiedział z uznaniem, wiedząc, że tym zdenerwuje ją jeszcze bardziej.
— Ktoś ci tu pozwolił wejść, debilu? — warknęła na niego. — Nie idę na ten głupi bal i pieprzy mnie to co matka mówi, nie pójdę tam i już!
— Mi też się nie uśmiecha tam iść, ale jeśli mam dostać Crucio w zamian, to chyba pójdę — powiedział poważnie.
— Dostałam już tyle razy, baranie, że teraz już mi to nic nie robi! — zaśmiała się głośno.
— Ja pierwszy raz dostałem, kiedy powiedziałem, że sukienka ją pogrubia! — powiedział wesoło.
— A ja, gdy się z tobą zgodziłam! — kolejna salwa śmiechu. — Gruba purchawa!
— Pamiętasz jak ubrała tą krótką miniówę i poszła do łazienki, a wróciła z papierem zwisającym z majtek? — zapytał głośno się śmiejąc, a gdy ta kiwnęła głową, powiedział: — Wtedy kolejny raz dostałem, bo powiedziałem „To musiała być grubsza sprawa, ale wiesz co mamo? Od razu lepiej wyglądasz w tej sukience!”
— Noo. To było mocne! A ja wtedy na to „Chyba ci się wydaje braciszku, jest tak samo. Coś myślę, że mama jest w ciąży!”
— A potem ten młody Black powiedział „Wygląda jak różowa krowa w czarnej sukience, a wiesz co Meadowes? To musi być dziewiąty miesiąc!” Myślałem, że się posikam!
— No ja też, ale gnój mnie wkurzył, bo to w końcu nasz matka, więc powiedziałam „Twoja mama to chyba ma bliźniaki” Wiesz co on na to? Zaczął się śmiać i powiedział „Masz rację, Meadowes!”
Do pokoju weszła pani Meadowes. Była piękną i szczupłą kobietą o niebieskich oczach. Dorcas i Cancer mówili jej to specjalnie, bo dobrze wiedzieli jak ona dba o wygląd. Miała na sobie błękitną sukienkę do połowy ud i piętnastocentymetrowe szpilki. W tej właśnie chwili panna Meadowes się wściekała, to ona tu ubiera się jak pierwsza lepsza, a jej mama normalnie jak na swoje możliwości.
— Jak wyglądam? — zapytała pani Meadowes.
— Serio mam mówić?
— Obejdzie się…
— Ale wiesz co mamo? Jednak powiem. Wyglądasz jak wielki mors w zbyt obcisłej sukience. Spójrz na mnie i co widzisz? Seksowną, młodą i cholernie niegrzeczną Dorcas, a co ja widzę? Popieprzoną arystokratkę, którą matka zmusiła, by ubrała się jak typowa dziwka. Ciekawe ile biorę, nie? Na pewno… — nie dokończyła tej wypowiedzi, która wprost ociekała sarkazmem i ironią, bo matka dała jej w twarz.
— Chcę by moja córka miała dobrego męża, najlepiej Regulusa Blacka, więc musi się jakoś pokazać! — warknęła na nią matka.
— Ee tam! Kiedyś miałaś mocniejszy strzał! — zaśmiała się wrednie córka.
— A ty kiedyś się mnie słuchałaś!
— Bo wtedy byłam głupia, a teraz przyszło oświecenie i zmądrzałam. Nie pójdę na ten posrany bal i nic nie zmieni mojego zdania! — warknęła Dorcas z wyzywającym spojrzeniem.
— Nawet ja? — usłyszeli głos za sobą.
— Ty w szczególności, Black — syknęła na Regulusa.
— Ale, słonko… — zamruczał jej do ucha. Nawet nie wiedziała kiedy stanął tak blisko niej.
— Nie słoneczkuj mi tu, pieprzony gówniarzu! — warknęła i kopnęła go w krocze.
Nie był od niej o dużo młodszy, tylko o rok, ale co tam! Jak szaleć to szaleć. Cancer głośno się zaśmiał.
— Jak śmiesz, Dorcas?! — krzyknęła Crudelis****** Meadowes. — Jesteś taką niewdzięczną gówniarą?!
— Słuchaj matko, bo nie będę powtarzać. Od tej chwili nie będę się ciebie słuchać, ale przyrzekam, że wypełnię jedną jedyną prośbę, o którą mnie poprosisz — powiedziała ze śmiechem.
— Weźmiesz ślub z Blackiem — odpowiedziała z wrednym uśmiechem matka.
— No chyba cię coś popieprzyło?! — warknęła, ale wiedział, że bez względu na wszystko będzie musiała to zrobić.
No super! Mieć młodszego męża, zajebiście!
— Przyrzekłaś, a wiesz, że tego słowa się nie łamie, bo umrzesz! — ucieszyła się matka.
— Trudno i tak moje życie bardziej nie może się spieprzyć. Teraz każdy związek jest bez miłości, bo miłość nie istnieje, więc mój też może być. Pieprzy mnie to, szczerze mówiąc! — dalej się śmiała. Wiedziała, że nie się nie zakocha, więc co za różnica czy będzie miała męża czy nie. Przeszkadzało jej tylko, to że będzie młodszy od niej.
Brat spojrzał na nią zdziwiona, a ta ze śmiechem wzruszyła ramionami.
— No i to mi się podoba! — powiedziała z uśmiechem pani Meadowes.
— Powiedziałam, że wykonam to wykonam, ale nie myśl, że robię to dla ciebie! — zakpiła. — Pójdę na ten walnięty bal, żeby ci go spieprzyć.

Godzinę później na balu.

Dorcas stała z Ognistą Whisky w ręce, opierając o ścianę i nucąc ulubioną piosenkę. Zawsze na takich imprezach wypijała kilka szklanek bursztynowego płynu, a potem zatańczyła kilka tańców i poszła spać. Podszedł do niej Black, tym razem Syriusz. Na ustach miał cyniczny uśmiech, a w oczach wesołe iskierki.
No to się zaczyna…
— Meadowes, nie za krótka ta sukienka? — zapytał i spojrzał na jej długie nogi.
— Black, denerwujesz mnie, więc spieprzaj… — mruknęła i wzięła kolejnego łyka ze szklanki.
Jak można było się spodziewać, Syriusz oparł się o ścianę obok niej i zaczął patrzeć się na jej biust.
— Rozumiem, że na mnie lecisz, Black, ale ja już jestem zaklepana, więc nie gap się tak na mnie.
— Co mnie obchodzi jakiś idiota, Meadowes? Jak będę chciał, to będę się gapił.
— No cholerę tu przylazłeś?
— Żeby sobie popatrzeć, a po co? — zapytał z bezczelnym uśmiechem.
— To patrz sobie na… Ramonę Malfoy, a nie na mnie… — mruknęła obojętnie.
— Kpisz sobie ze mnie? Ona jest… — nie dokończył.
— Tak, Black. Kpię z ciebie.
— Jesteś wredniejsza od Rudej…
— Dla mnie to komplement! — zaśmiała się cicho.
— Poza tym Malfoy ma małe cycki, więc nie ma się na co gapić. Ty to co innego, Meadowes — powiedział to tak seksownym głosem, że dziewczynę przeszły ciarki.
— Jesteś jakimś popieprzonym zboczeńcem! — warknęła.
— Nie trzeba było się tak ubierać!
— Nie trzeba było na mnie patrzeć!
— Nie trzeba było sprowadzać na siebie mojej uwagi!
— Nie trzeba było tu przychodzić!
— Nie trzeba było mnie zapraszać!
— Nie trzeba było się urodzić!
— Aleś ty miła, Meadowes.
— Aleś ty głupi, Black.
Zauważyli, że ich rodzice i bracia na nich patrzą. Obydwoje wpadli na ten sam pomysł.
— Słuchaj, Black. Mam się chajtnąć z twoim braciszkiem od siedmiu boleści, ale za cholerę nie chcę.
— Słuchaj, Meadowes mam się chajtnąć z twoją popieprzoną kuzynką, ale się z nią nie chajtnę, bo wygląda jak dupa Regulusa.
Powiedzieli w tym samym momencie.
— Chcesz ich wkurzyć? Wszystkich? — zapytali jednocześnie. — I myślisz o tym samym co ja?
—Tak! — znowu zgodność. — To dobrze!
No to zaczynamy nasz plan.
Co z tego, że mięli piętnaście lat? Co z tego, że się nienawidzili? Teraz najważniejsze było zdenerwowanie ich wszystkich, oprócz Cancera. Syriusz ujął dłoń Dorcas i ucałował, a kątem oka zauważył, że tamci zaczęli im się przysłuchiwać.
— Cóż taka piękna dama robi tu sama? — zapytał z uroczym uśmiechem.
Brunetka zbliżyła się do niego i musnęła jego policzek ustami.
— Stoję i czekam na mojego księcia — uśmiechnęła się uwodzicielsko.
— No to masz szczęście, kotku. Właśnie przyszedłem.
— Czy aby panicz Black nie jest zbyt pewny siebie?
— Nie, ależ skąd, on wie, że jest lepszy od wszystkich! — puścił jej oczko. — Co pijesz?
— Ognistą Whisky, jest genialna. Chcesz? — zapytała i wypiła do dna. — Niestety, skończyła się.
Chłopak przycisnął ją do ściany i pocałował. Stała jak sparaliżowana, ale zrozumiała, że to tylko gra, więc oddała pocałunek z taką samą pasją. Chciał się odsunąć, ale Dorcas pociągnęła go za krawat i znowu trwali w pocałunku. Dziewczyna wiedziała, że uśmiechnął się ironicznie, ale cóż miała zrobić? Wplótł jej rękę we włosy, a ona objęła go jedną ręką za szyję. Jego druga ręka zjechała na jej udo. Rozumiała co chciał jej przez to powiedzieć i objęła go w pasie obiema nogami. Ich pocałunki stawały się coraz bardziej zachłanne i namiętne, a oni zaczęli zatracać się w sobie. Nie wiedzieli jak długo tak trwali, ale gdy się od siebie odsunęli wszyscy się na nich patrzyli.
— Masz rację, Meadowes. Genialna ta Ognista! ­— powiedział z seksownym uśmiechem i przejechał językiem po ustach. — Naprawdę genialna.

Prędzej wydawało jej się śmieszniejsze, ale mówi się trudno. Później obydwoje dostali mocnym Cruciatusem i zapytali w tym samym momencie „Na więcej was nie stać?” Właśnie od tamtego momentu chciała pokazać Blackowi, że z nią się nie pogrywa i jeszcze mu pokaże, że jest lepsza. Ann myślała o swoim pierwszym locie.

Mała dziewczynka miała na sobie tylko pieluchę i koszulkę z wielkim „A”. Podbiegła do kanapy i ściągnęła z niej koc, a potem pobiegła z nim do mamy.
— Mama! Mama! Mama! Zawionz, zawionz! — zawołała, a mama ze śmiechem zawiązała córce kocyk na szyi.
— Teraz pójdziesz zrobić kupkę, dobrze? — zapytała kobieta.
— Nie! — powiedziała stanowczo dziewczynka.
— Tak!
— Nie!
— Tak.
— NIE!
— To siku!
— Dobla! — zgodziła się poszła do łazienki.
Obok sedesu stał jej nocnik, którego miała już dość. Bez zastanowienia podeszła do „kibelka dla dorosłych” i na niego usiadła. Zobaczyła przycisk i go nacisnęła.
— AAAAAAAAA! — wydarła się na cały dom. — Mamo! Mamo! Kibelek mnie opluł! Mama!
Szybko zeszła z sedesu i wytarła pupę w ręcznik. Potem zabrała nocnik i wyszła.
To już mi nie będzie potrzebne, teraz jestem dorosła!
 Założyła nocnik na głowę i wskoczyła na fotel, a potem zeskoczyła z niego, krzycząc „Kapitan Nocnik atakuje!”. Dało się również słyszeć wrzask pani Lorenh „Matko Boska, Ann!”, to jak wbiega do salonu i biegnie by złapać dziecko. Nie udało jej się, ale mała wcale nie uderzyła o ziemię, tylko latała po całym pokoju z wystawioną ręką i nocnikiem na głowie.
— Geogre! — krzyknęła matka. — Chodź tu szybko!
Do salonu wszedł wysoki mężczyzna i spojrzał na żonę.
— Co się stało Victoria? — zapytał lekko rozbawiony.
— Ann lata.
— CO?!
— No to patrz! — wskazała córkę, która bujała się na żyrandolu.
— W mordę jeża! — zawołał zaskoczony, ale szczęśliwy.

Na tamto wspomnienie Ann zaśmiała się jeszcze głośniej. Marlena również pomyślała o swoim.

— Szukam! — usłyszała krzyk kuzyna i głębiej schowała się w budzie psa.
— Przesuń się Speak! — syknęła na psa. — Zgniatasz mnie!
Pies cicho zaszczekał, a Nate usłyszał to. Podszedł do budy i zapytał.
— Mary, jesteś tam?
— Nie ma jej tu, jestem tylko ja Speak! — udała męski głos. — Pobiegła do domu!
— Zaraz sprawdzę, tylko wpierw spojrzę do ciebie.
— Nie! Ja teraz… jem. Tak, jem!
— Wyłaź Mary! — zaśmiał się głośno.
— Toć mówię, że nie ma tu żadnej Mary! — warknęła i skuliła się tak, ż nie było jej widać.
— Dobra, to sprawdzam! — zawołał i spojrzał do budy. Jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył tylko psa. — Co jest do…? Ty gadasz?! O jacie, ale jaja!
Dziewczynka zaśmiała się cicho i poczuła smród.
— Speak, ty świnio! ­ — krzyknęła i wybiegła z budy.

Wzdrygnęła się, kiedy przypomniała sobie ten zapach, ale i wybuchła śmiechem. Alie też przypomniała sobie pewną sytuację.

Dziewczynka siedziała w swoim dormitorium i oglądała zdjęcia w albumie. Do pokoju weszły, trzaskając drzwiami, Dorcas i Lily. Potem usiadły na swoich łóżkach, patrząc na siebie spod byka.
— A wy co takie wkurzone? — zapytała.
— Bo może lubimy?
— Nie odzywaj się za mnie! — warknęła Lily.
— Co się stało?
— Gówno!
— No masz rację. Idź się zesraj, a nie tak głupi odpowiadasz! — kolejne warknięcie Rudej. — A wyobraź sobie, że ta idiotka prawie powiedziała Remusowi o Ann!
— No właśnie… Prawie, kretynko, prawie!
— Powiedziałaś „Sorka, Remi. Musimy iść z Ann do Zakazanego, bo ją zawsze w takie dni bierze. No wiesz, pełnia te sprawy…”
— No! I co? Przecież z tego nic nie wynika! —zawołała zdenerwowana Meadowes.
— No masz rację! Nic. Ciekawe, co Ann może robić w Zakazanym Lesie w pełnię? Ach, no tak! Przecież mogła iść na spacerek… No masz rację!
— Rzucasz się jak smród po gaciach! On nie jest taki mądry, żeby się skapnąć!
— No, masz rację… Przecież, on tylko dostał Wybitne ze wszystkich przedmiotów… No tak!
— Matko… To się coś wymyśli… — mruknęła Dorcas.
— No tak, tak… — warknęła Evans i ruszyła w kierunku łazienki.
— Ej! Gdzie ty leziesz?! — zawołały za nią.
— Do łazienki!
— Po co?
— Srać.
— Ale zgoda?!
— Tak, a teraz cicho!

Alicja głośno się zaśmiała. Uwielbiała to wspomnienie i nie mogła o nim zapomnieć. Opierały się o siebie i śmiały, głośno i długo. Po chwili Dorcas wyciągnęła ze swojego kufra Kremowe Piwa i dała po jednym każdej. Śmiejąc się i rozmawiając zasnęły z butelkami w rękach.

*******

Czarnowłosy chłopak gwałtownie się podniósł się do pozycji siedzącej. To nie mógł być sen… Był zbyt realistyczny, żeby mógłby być, chociaż wspomnieniem. Coś mu tu nie pasowało i musiał wiedzieć co, no bo nikt nie będzie go robił w balona. Poczochrał swoje zielone włosy i zrzucił z siebie kołdrę. Zaraz… Zielone?!
— Co jest do kurwy?! — wrzasnął przerażony. — Moje piękne włosy… są długie i zielone…
Przez jego wrzaski obudzili się pozostali.
— Rogacz… Rozumiem, że znowu śniło ci się, że goni cię goły Lunio, ale stary! Mógłbyś być ciszej… — warknął na niego Syriusz.
— Spójrz na mnie do cholery! — krzyknął Potter, patrząc w lusterko.
— Matko… Twoje zielone włosy się poukładały i robisz z tego problem… — mruknął. — Czekaj… ZIELONE?!
— Łał… Masz szybki zapłon, stary — warknął Rogacz.
Łapa podniósł się z wielkim uśmiechem odsłaniając głowę, która była przykryta poduszką. Wybuchł głośnym śmiechem, którego nie mógł opanować, a zaraz po nim James.
— Stary! Masz różowe włosy! — zawył rozbawiony Potter.
— Pieprzysz głupoty, ja mam czarne włosy, stary. CZARNE! Gadasz tak, bo nie masz okularów! — warknął na niego Black, ale natychmiast podleciał do lustra i pisnął.
Z pod poduszek wyłoniły się głowy pozostałych chłopaków, którzy również mięli inne kolory włosów. Remus – niebieskie, Peter – fioletowe, a Frank – czerwone. Zaczęli się śmiać przez płacz.
— Niech ja je tylko dorwę! — warknął Black. — Zobaczą na co stać Łapę, oj zobaczą!
— Nie gadaj do siebie, bo to jest głupie! — odwarknął James. — Ja pierwszy dorwę te szmaty!
— Spokojnie, Rogaś. Zobaczą co to zadzierać z Huncwotami!
— Łapo… To my na razie zobaczyliśmy jak zadziera się z Huncwotkami! — warknął Peter.
— Siedź cicho, Glizdek! — syknął Syriusz.
Do ich dormitorium weszło pięć dziewczyn i dosłownie zaczęło płakać ze śmiechu.
— No brawo! — syknął kolejny raz Black. — Teraz nas odczarujcie!
— Łapo. O co ci do cholery jasnej chodzi? — zapytała zaskoczona Lily.
— Nie mów, że nie wiesz! A ja myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi i wiesz o mnie wszystko… Przecież wiesz jak ja kocham swoje włosy!
— Do cholery jasnej, Black! Przyszłam pożyczyć od ciebie szampon! — krzyknęła. Coraz lepiej szło jej kłamanie.
— Ta jasne. Ciekawe po co ci mój szampon?
— Do mycia włosów? Mój mi się skoczył, a ty używasz takiego jak ja.
— Ale w pierwszy dzień szkoły?
— Cholera… — zaklęła cicho. — Ale zapomniałam z domu i nie mam.
— Evans, nie kłam! — warknął James i złapał ją za nadgarstek. — Widziałem cię wczoraj w nocy!
— No chyba ci się coś przyśniło! — odwarknęła, ale lekko się spięła. — nie mam nic innego do roboty jak latać do waszego dormitorium!
— Evans, wiem, że tu byłaś! Po prostu się przyznaj i mnie nie denerwuj!
— Uważaj, bo z tego całego zdenerwowania twoje włoski zrobią się jak Franka! — warknęła.
— No i jak my wyjdziemy do ludzi? — jęknął Syriusz. — Te włosy są okropne!
— Serio? Myślałam, że ci się spodobają… Sama wybierałam kolor! — warknęła Dorcas.
— Ale ty jesteś jebnięta! — syknął na nią.
— A ty jeszcze bardziej. Ogarnij się, bo zachowujesz się jak gej!
— A może jestem gejem?
— A może ta blondynka w twoim łóżku, to jest oznaka gejostwa? — zapytała z uroczym uśmiechem.
Przerażony Black spojrzał na swoje posłanie, a potem z powrotem na Dorcas, która trzęsła się ze śmiechu.
— Ha ha ha! Bardzo śmieszne, Meadowes. Ciekawe co byś zrobiła, gdybym to ja tak cię wrobił! — warknął z ironicznym uśmiechem.
— Nic, Black. Ja sypiam w męskich dormitoriach, a nie oni w moich — zaśmiała się, a potem uśmiechnęła.
— Dobra, walić to i ciebie… — powiedział wymijająco. — Co ja mam zrobić z tymi włosami?!
— Muszę cię zasmucić, bo kolorek i długość nie zejdą do jutra! — tym razem zaśmiała się Evans, patrząc wyzywająco w oczy Pottera.
— Ale jesteście wredne, wszystkie! — warknął Remus.
— To się nazywa poczucie humoru, kotku — syknęła Ann.
— Też mi coś… Wasze poczucie humoru nie jest fajnie! — warknął Frank.
— Jak dla kogo. Cały Hogwart będzie dzisiaj z was lał, bo najprzystojniejsi Huncwoci się tak pomalowali? — zaśmiała się perliście Alie, a on spojrzał na nią z zainteresowaniem.
— Uważasz, że jestem przystojny? — zapytał z uśmiechem.
Jesteście przystojni — potwierdziła dziewczyna, nie rozumiejąc go.
— I tak wiem, że chodzi o mnie, słońce.
— Chyba za dużo smrodu się nawdychałeś!
— Owszem, ale to nie dlatego tak uważam — powiedział wymijająco. — Podobam ci się, skarbie. Pamiętam jak w nocy mi śpiewałaś.
— Żebyś zasnął, kretynie! Chyba ci coś na mózg spadło! Nie podobasz mi się, w ogóle! — warknęła zdenerwowana.
— Czyli jest gorzej niż myślałem… Zabujałaś się we mnie.
— Po pierwsze, miłość nie istnieje. Po drugie, jeśli nie wierzy spójrz do punktu pierwszego. Po trzecie, to, że jesteś przystojny nie znaczy, że mi się podobasz. Po czwarte, patrz punkt pierwszy!
— Zakochana desperatka, takie są najgorsze… — mruknął.
— Trzymajcie mnie, bo zaraz zrobię mu krzywdę! — syknęła z oburzeniem. — Chłopie, ty masz zbyt wysokie mniemanie o sobie!
— Mówię to co widzę — powiedział nie wzruszony.
— To chyba jesteś ślepy! — warknęła i wyszła z dormitorium.
Inni nie byli lepsi, również się kłócili.
— Meadowes, jesteś jakaś dziwna!
— I mówi to facet, który mnie polizał w palec! — zakpiła z wrednym uśmiechem.
— Wcale cię nie polizałem!
— Nie, sama to zrobiłam.
— Aż taka zdesperowana jesteś? — zaszydził.
— A żebyś wiedział — kpiła dalej. — Tylko marzę o tobie!
— Sorry, Meadowes, ale nie…
— Kamień z serca! Już myślałam, że mnie lubisz… — powiedziała i odetchnęła z ulgą.
— Jakaś ty irytująca!
— Dobrze, że nie słyszysz siebie. Chyba byś pierdolca dostał, tylko ciągle „Jaki ja jestem piękny”, „Jaki ja jestem cudowny”, „Postawicie mi pomnik i kłaniajcie się!” — warknęła zdenerwowana.
— Dlaczego takie jak ty się rodzą? — zapytał z kpiną.
— Żeby uprzykrzać życie takim jak ty!
— Jeśli dalej będziesz tak wyglądać, to do widzenia! — prychnął, wiedząc, że tym zdenerwuje ją najbardziej.
 — Jakoś latem ci to nie przeszkadzało… — szepnęła mu do ucha, a on mimowolnie się wzdrygnął. Pamiętał tamtą sytuację.
— Udawałem — odpowiedział spokojnie.
— Taa. I ledwo trzymałeś łapy przy sobie — zaśmiała się perliście.
— A to, to już inna sprawa! — wyszczerzył się. — Nie moja wina, że mam takie odruchy, kotku.
— Black, nie denerwuj mnie! — powiedziała i palnęła go w ramię.
— Nie wiedziałem, że jesteś taka wstydliwa…
— Nie jestem!
— Ta, widać.
— Zakład, Black?
— Spasuję… Znając ciebie, to bym zawału dostał.
— Ha, wiedziałam! — krzyknęła uradowana dziewczyna. — Jesteś za cienki!
Chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna wyszła z dormitorium, a Syriusz patrzył na kłótnię przyjaciela.
— Potter ty jesteś nienormalny! — warknęła Lily.
— Ale przy tym zabójczo przystojny i seksowny… — szepnął jej do ucha.
— Nie… — odszepnęła.
—Tak
— Nie
— Tak
— Nie
— Tak
— Tak
— Nie!
— Ha!
— Ja pierdzielę…
— To się nazywa inteligencja, Potter. Coś czego ci brakuje — zaśmiała się.
— I tak wiem, że tu byłaś i mnie pocałowałaś — powiedział z ironicznym. — Po prostu na mnie lecisz.
— Chyba coś ci się w tym móżdżku pomieszało… Nie, ty nie masz mózgu!
Dalsze ich kłótnie przerwał dzwonek na lekcje. Już byli spóźnieni…




Miłość nie istnieje* – to motto dziewczyn. Żadna z nich nie wierzy w prawdziwą miłość i mówią, że tylko głupi się zakochują. Zawsze powiadają sobie nawzajem „Miłość nie istnieje, są tylko głupie zauroczenia”. Trzymają się tego stwierdzenia, bo jeszcze żadna się naprawdę nie zakochała i twierdzą, że to nigdy nie nastąpi. Szkoda, że autorka uważa inaczej ^^

Łapka** – jest to kotka Evansówny. Nazwała ją tak zanim zaczęła przyjaźnić się z Syriuszem. Nazwała ją tak dlatego, że jedna jej łapka jest biała, a pozostałe rude. Jest strasznie zżyta ze swoim pupilem i mogłaby nawet za niego oddać życie. Łapkę dostała na urodziny od Kevina, gdy miała cztery latka. Ona jej go przypomina najbardziej i jest to dla niej jedną z najpiękniejszych, a zarazem najgorszych, rzeczy.

Zaklęcie Snu*** – wymyślone przeze mnie. Działa usypiająco. Kiedy ktoś rzuci na ciebie to zasypiasz, a gdy się obudzisz będziesz myślał, że to co się wydarzyło to był sen i że nigdy się nie zdarzyło naprawdę. Poza tym śni ci się tylko jeden sen, właśnie to wydarzenie.

Dżem – Wehikuł Czasu****

Dżem – Do Kołyski*****

Crudelis****** - po łacinie okrutna. Chyba wicie dlaczego dałam jej to imię. Wszystkie te arystokratyczne matki wyjadają mi się takie wredne, okrutne, złe, ociekające jadem. Chyba dzięki Walburdze, której szczerze nienawidzę. Jedyną dobrą (jako matka), którą polubiłam za tą matczyną opiekę i miłość, to Narcyza Malfoy. * te moje myśli… :D * 

---------------------------------
Hejo, skrzaty wy moje kochane :*
Przepraszam za takie opóźnienie, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że rozdział jest najdłuższy jaki w życiu napisałam, więc może być? Pisałam go do... *patrzę na moje ustrojstwo - zegarek* teraz?! O matko... Trochę długo, nie?
Nie wiem, czy nie za dużo się tutaj dzieje. Mam tyle pomysłów, że w jednym rozdziale mieszczę tylko połowę z nich. Nie bijcie!
Uwielbiam was, jesteście najlepsi! Cholernie dziękuję za ponad 1000 wyświetleń i prawie 60 komentarzy. Kurde... To dopiero piąty rozdział, a was tyle, że o jacie! Czuję się zaszczycona, goszcząc was w moich skromnych progach :)
Aaaaaa! Szkielet Smoka przyjęła moje zamówienie na szablon na Zaczarowanych <3 Nawet nie wiecie jak się tym jaram! c:
Dedykacja dla:
 Abigail, za ten wspaniały i cholernie długi komentarz/epopeja narodowa <3 Dziękuję, kochana :*
PaKi, moja kochana... To chyba najdłuższy twój komentarz u mnie, co? :D Uwielbiam cię za to pisanie na fejsie, doradzanie mi i za to, że ze mną tak długo wytrzymujesz. Dedykuję ci każdą scenkę z Doriuszem, bo wiem jak ich kochasz <3 *pewnie tak samo mnie, albo mnie bardziej*

Zgredek ♥