"Gdzie się
podziały pary kochające siebie za nic?
Teraz bezinteresownie
ktoś cię może tylko zranić"
~Kali
Następnego dnia
Huncwoci i Huncwotki spotkali się dopiero w Wielkiej Sali na porannym śniadaniu.
Oczywiście Dorcas i Syriusz od razu się po kłócili, jak zwykle o jakąś nic nie
znaczącą drobnostkę. Lily rzuciła w Jamesa pomidorem, który trafił w jego
twarz, a on odwdzięczył się jej tym samym – zamachnął się na nią ogórkiem – twierdząc,
że pasuje jej do oczu. Peter i Marlena wyzywali się od najgorszych, a Ann i
Remus nie byli lepsi. Jednak wszystkie te wojny się skończyły gdy do ich stołu
podszedł Severus Snape.
— Możecie się
przymknąć, ścierwy? — zapytał z wyczuwalną kpiną.
— Możesz nie
obtłuszczać nam stołu, Smarku? — zadrwił Syriusz.
— O, wielki i
wspaniały Black myśli, że każdy się go boi i szanuję jego arystokratyczną dupę.
— Ale on przynajmniej
się myje i myśli, bezmózgu — warknęła Dorcas. — I jak widać się przejąłeś.
— Ty…
— Dobra, spieprzaj
stąd… — mruknęła Lily i zdjęła z twarzy ogórka. — Nudzisz wszystkich.
—
Zamknij się, szlamo — syknął w jej stronę.
Panna
Evans głośno prychnęła, podnosząc brew, i nikt nawet nie zauważył kiedy na
nosie Snapea wylądowała łyżeczka z majonezem.
—
Zamknij się, Śmierciojadaku.
Po
tych słowach zdenerwowany brunet odszedł do swojego stołu siarczyście klnąc, a
za nim Dorcas krzyczała „Następnym razem tu nie przyłaź, bo śmierdzi jak nie
wiem co”.
—
Skurwiel… — warknęła Mary z pogardą w głosie.
—
McKinnon! — zawołał zaskoczony Peter.
Blondynka
spojrzała na niego z zirytowaniem, unosząc jedną brew.
—
Czego?!
—
Jakich ty słów używasz.
—
To jest słownictwo normalnego człowieka, ale co ty wiesz o normalności,
Pettigrew?
—
Na pewno więcej niż ty — Na jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech. — Smrodu
Snapea się nawąchałaś czy co?
—
Wystarczysz ty i już chce mi się rzygać.
—
Spójrz na siebie, a potem na mnie, słonko. I już widzisz kto jest lepszy.
—
Yy… Nadal ja?
—
Nie, McKinnon. Chyba w tamtym momencie widziałaś mnie w lustrze, nie siebie.
Chłopak
dalej z niej kpił. Jak on jej nienawidzi.
—
To ty pomyliłeś lustra, kochanie.
Blondynka
nikogo tak nienawidziła jak właśnie Petera Pettigrew, zresztą z wzajemnością.
—
Powiedzieć ci coś?
—
Nie.
Brunet
prychnął.
—
I tak powiem. Myślisz, że jesteś fajna, piękna, mądra, popularna i zabawna, ale
się mylisz.
—
Masz rację… — Po tych słowach na twarzy chłopaka pojawił się triumfalny
uśmiech. — Ja nie myślę, ja to wiem.
—
Jakie wysokie mniemanie o sobie.
—
Ażebyś wiedział — klasnęła w dłonie. — Znam swoją wartość, kotku.
—
Jesteś nic nie warta.
—
Jestem bezcenna.
—
Chyba w snach.
—
Tam również.
—
Hahaha, już…
—
Zamknijcie się, oboje — przerwała im rozbawiona Lily.
Jak
na komendę obydwoje głośno prychnęli, wznosząc swoje prawe brwi ku górze.
Jak się zgrali, no
popatrz! A mówią, że się nienawidzą.
Na
twarzy rudowłosej pojawił się wredny uśmieszek, jak zawsze przed kłótnią z
Potterem, oczy przybrały koci kształt, a policzki delikatnie się zarumieniły.
Skrzyżowała ręce na piersiach w geście irytacji i skierowała swoje spojrzenie w
stronę orzechowookiego. Chciała mu jakoś dogryźć, dołożyć, sprawić by zrobiłoby
mu się przykro. Jej niechęć do niego tylko się zwiększyła, gdy zobaczyła, że
chłopak w ogóle nie zwraca na nią uwagi zajęty całowaniem się z jakąś długonogą
blondynką. Jej uśmiech zmienił się nagle z wrednego na przestraszony.
—
Boże, Taisy! — Złapała koleżankę ze Slytherinu za ramię, a ta z ociągnięciem
odsunęła się od bruneta i spojrzała na rudowłosą Gryfonkę.
—
Cześć, Lily — przywitała się z miłym uśmiechem, ale było w nim tyle fałszu, że
można by stwierdzić, że dziewczyna powiedziała „Spierdalaj, Evans. On jest
tylko i wyłącznie mój.”
—
Nie wiem, czy Potter ci mówił czy też nie… — zaczęła z lekkim ociągnięciem
–…ale wczoraj całował żaby, twierdząc, że szuka księżniczki. Pocałował łącznie
sto czternaście żab, lecz księżniczki jak nie było, tak nie ma.
—
FUJ! — pisnęła z obrzydzeniem Ślizgonka i wybiegła z krzykiem z Wielkiej Sali,
zakrywając przy tym usta.
James
odwrócił się w jej stronę z wielkim ociągnięciem, ale gdy zobaczyła jego twarz,
to aż sama się przestraszyła. Jego okulary były lekko przekrzywione, włosy jak
zwykle w nieładzie, na ustach ten sam zawadiacki uśmiech, lecz jego oczy były
zimne i skakały w nich iskierki czystej wściekłości. No tak… Kto raz przerwie
jego pocałunek z dziewczyną, to jakoś przeżyje, ale drugi raz, to lepiej niech
ucieka gdzie pieprz rośnie. Albowiem każdy chłopak w Hogwarcie składa przysięgę
mężczyzny, dzieje się to pod koniec czwartego roku, a prawa te są święte. Tyczą
się każdego osobnika płci męskiej chodzącego po terenie tej szkoły, jak i jego
wroga. A jeśli Evans była wrogiem Pottera, to teraz miała przekichane. Już
szykowała się do ucieczki, kiedy jej nadgarstek ugrzązł w stalowym uścisku
bruneta.
—
Pozwól, że wyjdę razem z tobą, Evans… — wyszeptał jej do ucha, tak lodowatym głosem,
totalnie wypranym z uczuć, że na ułamek sekundy zatrzymało jej się serce z
przerażenia.
—
A co jeśli nie pozwolę? — zapytała, zadzierając wysoko głowę i hardo patrząc mu
w oczy.
—
Zrobię to na oczach wszystkich tu zebranych.
Teraz
to dziewczyna przestraszyła się nie na żarty, lecz jej wzrok dalej był utkwiony
w orzechowych oczach okularnika. Patrzyła na niego odważnie, choć nogi się pod
nią uginały.
—
Idziesz czy nie?
Ruda
na potwierdzenie, kiwnęła głową i pierwsza wyszła z WS z wysoko uniesioną
głową, a za nią podążyły spojrzenia wszystkich chłopaków i ich wrogów. Jedne
były rozbawione, drugie współczujące, a trzecie obojętne. Przystojny Gryfon
zaraz po niej zniknął za drzwiami. Zaraz potem Lily została wciągnięta do
składzika na miotły, który można było otworzyć tylko od zewnętrznej strony.
—
Serio? – warknęła zdenerwowana do granic możliwości. — Musiałeś wybrać akurat
ten pieprzony składzik?
—
Tak, musiałem — odwarknął w jej stronę zirytowany.
—
Ty masz coś z głową, debilu! — wybuchła w końcu, a że był to dźwiękoszczelny pokój,
to jeszcze bardziej się wkurzyła.
Chłopak
momentalnie przygwoździł ją do ściany, nie zostawiając między nimi ani
milimetra przerwy. W tej pozycji panna Evans dobrze czuła jego mięśnie, które
sobie wyrobił dzięki grze w quidditcha. Poza tym czuła jego przyśpieszony
oddech i szybkie bicie serca spowodowane zdenerwowaniem, które teraz wrzało w
nim całym.
—
Chyba nie chcesz pogorszyć swojej sytuacji, Evans?
Te
słowa wyszeptał jej do ucha, a ją przeszedł dreszcz, który zdziwił ich oboje.
Uniosła głowę hardo patrząc w jego oczy, oczywiście tak jak zawsze nie obyło
się od nienawiści w jej wzroku, po czym uśmiechnęła się do niego zadziornie,
tak jak miała w zwyczaju.
—
Jak widać chcę pogorszyć swoją sytuację, Potter.
Warknęła
lekko poirytowana, James z rozbawieniem podniósł brew. Było z nią gorzej niż
myślał, skoro dziewczyna sądziła, że ruszą go te słowa. Jednak po chwili na
jego twarzy pojawił się cyniczny uśmiech.
—
Mógłbym to zrobić na oczach wszystkich, w Wielkiej Sali, więc okaż krztę
wdzięczności za to, że tego nie zrobiłem.
Jak
on jej nienawidził, zresztą od zawsze tak było. Chciał jej nieszczęścia, łzy
rudowłosej powodowały, że na jego ustach pojawiał się uśmiech, wściekłość,
która od niej emanowała go rozbawiała, a jej ból i cierpienie, to dla niego jak
tlen. Tylko jedno go zastanawiało… Dlaczego nie skompromitował jej przed
wszystkimi uczniami i profesorami? Na Merlina… Przecież każdy wie o tym pakcie
zawartym przez chłopaków. Nikt o zdrowych zmysłach nie przepuściłby takiej
okazji.
Oj James, James,
James… Starzejesz się, stary.
—
Takiemu nic jak ty? Jesteś kolejnym nic nie znaczącym gównem na tym świecie,
które myśli, że coś osiągnie. Tacy jak ty, tylko zaśmiecają tę planetę.
—
Ale przynajmniej jestem Czystej Krwi, a nie tak jak ty — powiedział z
obrzydzeniem i wyraźną drwiną. — Nawet twój przyjaciel od siedmiu boleści cię
zostawił. Fajnie być nic nie wartym gównem?
—
Zajebiście.
Wysyczała
mu to do ucha lodowatym głosem, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale nie taki
zwyczajny, powalający na kolana. Teraz przyszedł czas, by i ona go upokorzyła.
—
Nawet nie wiesz, jak się cieszę!
Uniosła
wysoko brwi, w geście irytacji.
—
Nie podniecaj się tak, bo kredka ci stanie.
—
Jaka kredka?!
Chłopak
był najwyraźniej oburzony tym stwierdzeniem, zresztą jak każdy facet, by był.
Dziewczyna uraziła jego ego i coś jeszcze, więc musi się jej odpłacić.
—
Ta w strefie poniżej pasa.
—
Słońce, gdyby moja „kredka” wylądowała w twoich kuszących ustach, to wyszłaby w
twojej strefie poniżej pasa.
James
tak rozbawił ją swoim stwierdzeniem, że aż parsknęła, wysoko unosząc brew.
—
Potter — zaczęła z politowaniem. — Tylko ty wiesz, że sztuczne się nie liczą?
Po
tych słowach chłopak wytrzeszczył na nią oczy, by zaraz potem uśmiechnąć się
uwodzicielsko, tak jak miał w zwyczaju .
—
Jeśli mi nie wierzysz to możesz sprawdzić, czy jest prawdziwa.
* * *
Dorcas
siedziała na wygodnym, choć wytartym, fotelu w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, z
założoną nogą na nogę i seksownym uśmiechem na ustach. Miała na sobie czarne,
przylegające do nóg, skórzane spodnie i w białej bokserce, z napisem „I’m sexy
and I know it”, ,która miała przedłużane bloki. Włosy opadły jej swobodnie na
plecy, a jej oczy wręcz kusiły przystojnego blondyna siedzącego obok na kanapie.
Ten wpatrywał się w nią z uwielbieniem i czcią, schlebiając jej przy tym.
Zawsze wiedziała, że jest lepsza od wszystkich, przez cały czas starała się to
udowodnić. Ręką zaczesała włosy, a gdy pozostał jeden wystający lok, to zaczęła
zakręcać go na palcu z uwodzicielskim uśmiechem. W pewnej chwili Gryfon nie
wytrzymał i usiadł na oparciu jej fotela, odwzajemniając ten odważny uśmiech.
—
Meadowes, czy mi się wydaje, czy ty naprawdę chcesz mnie uwieść? — zapytał
pewnym siebie głosem. Dobrze wiedział co brunetka mu odpowie.
—
Nie mam pojęcia, Johnson. Sam zdecyduj…
Te
słowa wyszeptała mu zmysłowo do ucha, a nim wstrząsnęła fala pożądania. Niby
zerwali i w ogóle, ale to chyba nie znaczy, że nie może czegoś pragnąć. A tym
kimś był nie kto inny, jak Dorcas Meadowes – przepiękna, długonoga, zadziorna,
seksowna, arystokratyczna jego eks-dziewczyna. Gryfonka przejechała mu
paznokciem po brzuchu, a on uśmiechnął się lubieżnie.
—
Ty chcesz mnie uwieść, słońce.
Wymruczał
jej do ucha takim głosem jakby co najmniej mówił jej coś sprośnego. Panna
Meadowes niby niechcący dotknęła jego krocza, a on pod wpływem impulsu podniósł
ją, usiadł na jej miejscu i posadził ją sobie na kolana. Tej jednak nie
spodobała się pozycja, w której aktualnie się znajdowała, więc usiadła na nim
okrakiem, posyłając mu drapieżny uśmiech.
—
Mów dalej.
—
I robisz to na oczach całego Gryffindoru, a mi to w żaden sposób nie
przeszkadza.
—
Zdążyłam zauważyć, Johnson. Jeśli chłopak jest przystojny i mnie pociąga, to
dlaczego nie mam tego okazywać?
Na
jego ustach mimowolnie pojawił się dumny uśmiech.
—
Pociągam cię? A może brak ci kogoś w dormitorium?
—
Wszystkie dziewczyny są i tak, pociągasz mnie, podniecasz czy jak inaczej to nazwiesz,
kochanie.
—
Skoro… — zaczął, ale nie dokończył, bo już całował ją bez opamiętania.
Jego
ręce od razu zjechały na jej pośladki, a jej dłonie znalazły się na jego szyi.
Przylgnęła do niego jeszcze bardziej, delikatnie, choć umyślnie, ocierając się
o jego krocze, a jego męskość powoli twardniała. Ich języki w dalszym ciągu
grały o dominację w tym dzikim tańcu, a ona powoli zatracała się w pocałunkach.
Czarna uwielbiała chłopców i się z tym nie kryła, wokół niej zawsze było multum
adoratorów, co jej jak najbardziej odpowiadało. Nagle ręka chłopka znalazła się
na jej piersi, którą po chwili mocno ścisnął, a gdy ta westchnęła, to zaczął ją
masować. Jednak dziewczyna nie pozostała blondynowi dłużna – włożyła mu rękę w
spodnie i lekko ścisnęła jego nabrzmiałą męskość, by po chwili powtórzyć
czynność. Drugą rękę włożył jej we włosy, a jej znalazła oparcie na jego
umięśnionym torsie. Tony Johnson grał w quidditcha jako ścigający, więc cóż się
dziwić. Jego dłonie z powrotem znalazły się na jej jędrnej pupie, by zaraz
potem zjechać na jej uda. Jednak gdy dotknął wewnętrznej ich części, a ona
jeszcze bardziej pogłębiła ten szaleńczy pocałunek, ktoś im przerwał.
—
Medowes, ja wiem, że brakuje ci chłopaka w dormitorium, ale to nie znaczy, że
masz go szukać w ten sposób — usłyszała dobrze jej znany głos Syriusza Blacka.
Chłopak leżał rozwalony na kanapie z założonymi rękami na piersi, uśmiechając
się przy tym cynicznie.
Brunetka
niechętnie rozłączyła ich usta, ale w dalszym ciągu siedziała na kolanach
blondyna, który rzucał wściekłe spojrzenie Huncwotowi, co pewnie zrobiłby każdy
chłopak w takiej sytuacji na całej kuli ziemskiej. Dziewczynie jednak nie
przeszkadzało to, że Łapa ich upomniał, ale to, że im przerwał. Wyjęła rękę z
jego spodni i uśmiechnęła się do Tony’ego, seksownie oblizując usta.
—
Spierdalaj, Black — warknęła zirytowana. — Poszukaj sobie jakąś panienkę, może
dwie, niech ci zrobi dobrze, a ja będę miała spokój przez godzinę.
Po
tych słowach kolejny raz pocałowała Johnsona, bardzo namiętnie i zachłannie.
Przyległa przy tym do niego, a chłopak położył ręce na jej tyłku i oddał ten
dziki pocałunek. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mu jej brakowało
przez ten czas. Miał inne dziewczyny, ale czym one są w porównaniu do Dorcas i
do tego co może zaoferować ta kocica. Zjechał ustami na jej szyję, gorąco ją
całując, a jego ręce pojawiły się na wewnętrznych stronach jej ud. Ona
natomiast położyła mu jedną dłoń na szyi, a drugą wczepiła w jego włosy. W
odprężeniu odchyliła głowę i głośno westchnęła, Tony składał już pocałunki na
jej dekolcie. Jednak teraz Dorcas zapragnęła z powrotem jego ust na swoich,
więc złapała jego podbródek, uniosła go stanowczo i mocno wpiła się w jego
spragnione wargi. Na powrót zaczęła się poruszać, sprawiając, że chłopak się
podniecił. Później bez ostrzeżenia się od niego oderwała i zeszła z jego kolan,
zahaczając „niechcący” zwoją kobiecością o jego męskość, co jeszcze bardziej
wzmogło jego pożądanie.
—
Resztę dokończymy kiedy indziej, Johnson — wymruczała mu do ucha zmysłowym
tonem, uśmiechając się przy tym dwuznacznie. — A to zawdzięczasz tylko i
wyłącznie Blackowi, skarbie.
Ostatni
raz go pocałowała – namiętnie, krótko i odeszła do swojego dormitorium
seksownie przy tym kręcąc biodrami, zachęcając do dalszych posunięć. Oburzony
wzrok padł na bruneta, który uśmiechał się arogancko.
—
Łapo — jęknął wstając z fotela. — Ty zawsze musisz mi wszystko spieprzyć.
Ten
jednak zaśmiał się z rozbawienia, a blondyn mu zawtórował.
—
Taka już rola kumpla, stary — powiedział z huncwockim uśmiechem. — Poza tym, co
ty widzisz w tej Meadowes?
Tony
spojrzał na niego jak na idiotę. Jeśli on uważał, że w brunetce nie ma nic
nadzwyczajnego, to naprawdę jest z nim coś nie tak.
—
Lepszym pytaniem by było… Czego ty w niej nie widzisz? Jest piękna, mądra,
seksowna, zadziorna i nieziemska w łóżku.
Syriusz
prychnął.
—
Jak każda dziewczyna.
—
I nie jest łatwa.
—
A to już jak połowa dziewczyn.
—
Do tego ma zgrabne, długie nogi, super ciało i świetnie robi ustami. Kocha
quidditch i motoryzację. Zawsze odważna, ale przy tym pewna siebie i arogancka,
kochająca ryzyko i dobrą zabawę. Na dodatek uwielbia alkohol, przystojnych
mężczyzn i seks z nimi. Jest najlepszą sztuką w szkolę, przebiła nawet Lily
Evans, Mary McKinnon, Ann Lorenh, Alie Stace, Evallyn Black, Bellatrix, Narcyzę
i Andromedę Black i całe te Sweet Bitches. Ubiera się wyzywająco i seksownie,
przy tym jednak zachowując wrażliwość. Uwielbia szybką jazdę i wszystkie
samochody, motory i Bóg wie co jeszcze. Przypomnę ci jeszcze, że ma mózg i jest
inteligentna. Jej charakterek dodaje jej niegrzeczności. Jeszcze…
—
Dobra! Jest jedyna w swoim rodzaju, ale co mnie obchodzi jakaś długonoga
szmata? — warknął zirytowany Black.
—
Dziwię się, stary, że jeszcze nie ma jej na twojej liście zdobytych.
Łapa
wzniósł oczy ku niebu.
—
A to niby dlaczego?
—
Bo jest damską kopią ciebie… — mruknął lekko zamyślony blondyn. Niechętnie
musiał to przyznać, ale Dorcas była taka sama jak Syriusz. — Dobra, Łapo, ja
spadam.
—
Yhm… — skinął mu, a Jahnson wyszedł z PW.
Może
i Meadowes była jego ideałem dziewczyny, ale to nie znaczyło, że chce wycofać
się z planu „Zdobyć. Zerżnąć. Zostawić. Zniszczyć”. Jak on chciał to zrobić….
Było to jego największe marzenie od dwóch miesięcy, od tego feralnego bankietu.
Chciał ją upokorzyć i zniszczyć, sprawić by cierpiała. Jednak
teraz czegoś mu brakowało, a on już wiedział czego. Rozejrzał się po PW i
zauważył przepiękną brunetkę, do której natychmiast podszedł z zawadiackim
uśmiechem.
—
Cześć, Emily — wymruczał jej do ucha zmysłowym tonem, pochylając się nad nią.
—
Syriusz! — ucieszyła się dziewczyna, była jedną z jego fanek. — Pomóc ci jakoś?
—
Wiesz… Jest taka sprawa… — powiedział z seksownym uśmiechem. — Chodź ze mną do
dormitorium, to ci wyjaśnię.
Ta
spojrzała na niego z uwielbieniem.
—
Oczywiście, Syriuszku! — wyszeptała, rozpływając się w jego oczach.
Wziął
ją za rękę i poprowadził do swojego dormitorium, odprowadzały ich zazdrosne
spojrzenia jej koleżanek.
—
A więc o co chodzi, kochanie? — zapytała z nadzieją w głosie, gdy weszli.
—
Usiądź, nie będę z tak piękną kobietą rozmawiał na stojąco — powiedział z
szarmanckim uśmiechem, a rozmarzona dziewczyna usiadła na jego łóżku. Już
wiedziała po co została zaproszona, czuła się jak jego dziewczyna. — Jesteś
taka cudowna, Emily… Mój ideał dziewczyny to właśnie ty.
—
Naprawdę, kochanie?
—
Oczywiście — zbliżył się do niej i usiadł na łóżku obok niej. — Ciepło tu, nie?
—
Tak, bardzo — powiedziała szybko, bo zrobiło jej się gorąco od bliskości Łapy.
Brunet z gracją ściągnął jej sweterek. — No mów, kotku, o co chodzi.
Drażniła
się z nim.
—
O ciebie, skarbie — wymruczał zmysłowym tonem i zrzucił z siebie koszulkę ze
swoim ulubionym mugolskim zespołem „AC/DC”.
—
Co zrobiłam? — wyszeptała z zadziornym uśmiechem.
—
Jeszcze nic — mruknął i jeszcze bardziej się do niej zbliżył. — Nie jest ci za
ciepło?
—
Jest — szepnęła jak urzeczona, patrząc mu w oczy.
Brunet
szybko ściągnął z niej bluzkę i ujrzał błękitny, koronkowy stanik.
—
Syriusz — zaczęła z seksownym uśmiechem. — Jeszcze mi jest ciepło.
—
W którym miejscu? — zapytał zmysłowym tonem.
—
Właśnie tu, słonko — wymruczała, wskazując na swoje usta, a ten zachłannie się w nie wpił.
Po jakichś dziesięciu minutach do dormitorium wkroczyła
Dorcas Meadowes i, jak gdyby nigdy nic, zaczęła grzebać w szafce Jamesa.
—
Co ty tu robisz ździro? — warknęła na nią zdyszana Ray. — Nie widzisz, że ja i
Syr jesteśmy zajęci?
—
Widzę, słyszę i czuję — powiedziała i z obrzydzeniem wytarła jego ślinę palcem z ręki i wsadziła go Emily do buzi. — Po co ma się zmarnować.
Na
twarzy Blacka pojawił się niegrzeczny uśmiech.
—
Może dołączysz się, Meadowes? — wymruczał najbardziej seksownym głosem jaki w
życiu słyszała.
—
Za wysokie progi na twoje nogi — prychnęła i z wypiętą w ich stronę pupą zaczęła dalej szukać
czegoś w szafce. — Nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko szukam Mapy.
Jednak
Łapa kazał się Ray ubrać i spadać. Podszedł do Czarnej z pergaminem w ręku.
—
Proszę, Meadowes — powiedział z uśmiechem, a gdy dziewczyna wyciągnęła rękę po
Mapę, ten natychmiast schował ją za plecy. — Coś za coś, skarbie.
—
Nie mów do mnie "skarbie", dupku! — warknęła i kopnęła go w klejnoty, a on z
jękiem upadł na podłogę. Wyrwała mu pergamin z rąk. — Dzięki, Black.
Ten
tylko mruknął coś w stylu „Pierdol się” i wstał z ziemi, przyciskając brunetkę
do ściany. Z wyższością spojrzała wu w oczy, a potem uniosła pięść w celu
uderzenia go w twarz, ale niestety złapał jej rękę.
—
Czy ty aby czasem nie przesadzasz? — wysyczał jej do ucha wkurwiony do granic
możliwości.
—
Czasami tak, ale nie zawsze — warknęła z prowokacyjnym uśmiechem.
Uwielbiała go denerwować, bo wtedy jeszcze bardziej jej nienawidził.
—
Czasami to ty nie wkurzasz ludzi.
—
O, naprawdę?
—
Tak, kiedy śpisz.
—
Jesteś wredny.
Wysyczała
mu to do ucha oburzona, nikt nie ma prawa tak o niej mówić, a już w
szczególności Black.
—
A ty wyglądasz jak moja matka i jakoś oboje z tym żyjemy.
—
Black!
—
Czego?
—
Przynajmniej ja nie jestem najbrzydszą dziewczyną w Hogwarcie.
—
Yyy… Bo jesteś chłopakiem — zakpił i oparł się o framugę drewnianych drzwi.
—
Yyy… No chyba coś cię pierdoli, idioto.
Brunet
zrobił minę zbitego pieska.
—
No właśnie nie…
—
To szykuj tyłek, Black.
—
Ja wiem, że dziewczyny na mnie lecą i parę chłopaków też, ale nie sądziłem, że
i ty.
Te
słowa powiedział z wielkim rozczuleniem, chciał ją jeszcze bardziej wkurzyć,
ale do tego nie musiał nawet używać głowy.
—
Jakbyś nie zauważył, to jestem dziewczyną, Black — warknęła zdenerwowana.
—
No właśnie nie zauważyłem.
Po
tych słowach posłał jej znaczące spojrzenie, a ją powoli zaczęła dopadać kurwica.
Pod wpływem impulsu podniosła bluzkę do góry ukazując mu biust. Brunet wytrzeszczył na nią oczy, a potem zaczął gapić się na piersi. Z powrotem spuściła bluzkę
na dół, zakrywając swoje cycki, na co chłopak zareagował cichym jękiem.
—
Dalej nie wierzysz, Black? — zapytała z seksownym uśmiechem.
—
Powątpiewam, ale ujdziesz.
—
I to dla tego po brodzie cieknie ci ślina? — prychnęła zdegustowana. — Żałosny
jesteś, idioto.
—
Ale przynajmniej każdy wierzy w moją męskość.
— Zdaje ci się.
Wyszeptała
mu do ucha z drwiną i opuściła jego dormitorium z Mapą Huncwotów w ręce.
Ruszyła w stronę swojego pokoju, a odprowadzały ją nienawistne spojrzenia
dziewczyn i zazdrosny wzrok mężczyzn. Przeczesała delikatnie włosy i kręcąc
tyłkiem weszła do swojego dormitorium.
* * *
Ann
siedziała przy stoliku w bibliotece, był to najbardziej oddalony od ludzi kąt i
prawie nie padało tu światło, więc na środku mebla stała sporych rozmiarów
lampka. Na blacie leżało kilka książek, a ona była w jednej z nich wręcz
zatopiona, jak ona kochała czytać. Chyba każdy z uczniów Hogwartu widział
przynajmniej raz pannę Lorenh w tym oto pomieszczeniu zawaloną po uszy
książkami. Nie prawdą jednak było, że blondynka stale się uczy, ona po prostu
czytała, ale nic na temat lekcji. Nie były to żadne lektury uzupełniające,
tylko najzwyklejsze oprawione w skórę księgi, które miały bardzo ciekawą
zawartość. Dziewczyna włosy miała spięte wysoko w kuca, a ubrana była w białe
rurki i błękitną, przewiewną koszulę z krótkim. Na twarzy widniał uśmiech,
którego brakowało wszystkim od trzech dni. Ann była załamana przez to, co
wydarzyło się w grocie podczas pełni. Kochała Lily jak siostrę, której nigdy
nie miała i nigdy nie pomyślała o niej w ten sposób. Kiedy stała się na powrót
człowiekiem poczuła do siebie obrzydzenie i pogardę. Przecież nigdy nie
pomyślała o Rudej w ten sposób, zawsze podziwiała ją za to, że wszystko jej się
udaje i że mogła zawsze na nią liczyć. Jak ten pieprzony wampir, który w niej
siedział, mógł sobie wymyśleć takie niestworzone rzeczy, o których ona by nawet
nie pomyślała. To było okropne… Teraz nie mogła sobie spojrzeć w oczy, kiedy
widziała się w lustrze, to odwracała wzrok z obrzydzenia. Była pewna, że Lily
wybaczy jej to, ale ona sama nie zrobi sobie tego nigdy. Zbyt bardzo ją to
zraniło, by Ann teraz mogła na poczekaniu zapomnieć o tym. Będzie to jej
siedzieć w głowie do końca, aż odejdzie. Teraz jednak czytała, a jej świat
zmartwień i smutku teraz nie istniał. Skończyła właśnie z westchnieniem jedną
książkę i otworzyła drugą, która nosiła tytuł „Starożytna Magia i jej
tajemnice”. Wciągnęła ją tak, że nawet nie zareagowała kiedy dosiadł się do
niej pewien blondyn, przyglądając się jej z lekkim rozbawieniem. Siedział
dokładnie naprzeciwko niej i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się czytanej
przez nią książce. W pewnym momencie ona wytrzeszczyła oczy, gapiąc się przez
chwilę z niedowierzeniem w dwie strony ów dzieła, a potem podsunęła mu księgę
pod nos.
—
Patrz, Lupin — powiedziała to bardzo zdziwionym głosem, tak jakby nie wierzyła,
że te słowa i zdjęcia tam naprawdę są.
—
Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
To
pytanie jednak jej wcale nie zdziwiło, a bardziej zdenerwowało. Ona tu mu
pokazuje coś ważnego, a ten tylko takie głupie pytanie zadaje. Skąd wiedziała?
Przecież to oczywiste, że wyczuła go z kilometra, ma zupełnie inny zapach niż
reszta ludzi – bardziej pociągający.
—
Serio? — uniosła wysoko brwi i podparła głowę o ręce. — Tylko to cię teraz
dziwi?
Chłopak
prychnął lekko zaskoczony.
—
Oczywiście, że nie, Lorenh — odpowiedział spokojnie, ale w dalszym ciągu
chłodno. Nie wiadomo dlaczego, ale tych dwoje nigdy nie pałało do siebie żadnym
ciepłym uczuciem. — Zastanawia mnie jeszcze jedno.
Tym
razem to ona prychnęła z wielką irytacją, posyłając mu znudzone spojrzenie.
—
Ciekawe co…
—
Może to, że w tej księdze są zdjęcia rodziców Lily Evans.
—
A może tylko ludzi do nich podobnych.
Chłopak
spojrzał na nią zdziwiony.
—
Co?
—
A ja myślałam, że ty myślisz, Lupin — warknęła kpiąco Ann. — Tu jest napisane,
że są to Sophilla Collett i Onzowiusz Delarenoss, a nie Emily i George
Evansowie. Poza tym to jest Hiszpański Królewski Ród Czysto–Krwistych, a jak
wiesz, rodzice Rudej są mugolami.
—
Pomyślmy rozsądnie, Lorenh — zaczął z zamyśleniem. — To może być czysty
przypadek. Często się zdarza tak, że ludzie są do siebie strasznie podobni albo
nawet identyczni. Na moje… Oni są jednymi z tych ludzi. No, bo czy może być
jakaś szansa na to, że są arystokratami, którzy potajemnie wzięli ślub i
uciekli? No właśnie, raczej nie. Poza tym… Skąd ty wytrzasnęłaś taką starą
książkę?
—
Z półki, Lupin, z półki… — mruknęła z zamyśloną miną. — Nie mów nic Lily o
zdjęciach, które widziałeś.
—
Mam się ciebie słuchać? — prychnął z wyraźną drwiną. — Dobre, Lorenh.
—
A jeśli cię o to poproszę? Mógłbyś to wtedy zrobić? — westchnęła ze
zrezygnowaniem.
—
Nie wiem — stwierdził chłodno. — Spróbuj.
Spojrzała
w jego błękitne, zwykle mądre i roześmiane, ale dla niej zawsze zimne, oczy i
delikatnie się uśmiechnęła.
—Proszę,
Remus — wyszeptała błagalnie. — Proszę, nie mów o tych zdjęciach Lily.
Blondyna
zatkało, ale był pewny, że niebieskooka była z nim szczera.
—
Nie wiem dlaczego ci tak na tym zależy, ale dobrze — odpowiedział i uśmiechnął
się do niej, pierwszy raz nie zobaczyła w tym nic ironicznego czy wrednego –
był to najszczerszy, niewymuszony uśmiech. — Nie powiem nic Lilce, jednak mam
warunek, Lorenh. Jestem pewny, że ty też masz podejrzenia co do tej książki…
Dlatego chcę żebyś mówiła mi jeśli coś odkryjesz.
Zdziwiły
go jego słowa, ale potwierdzająco kiwnęła głową.
—
Jasne, Lupin, na to możesz liczyć — wyszczerzyła się do niego i wystawiła przed
siebie rękę. — Teraz gramy w jednej drużynie, wspólniku.
Kiedy
spojrzał w jej oczy, to natychmiast zapomniał o nienawiści do niej, a
przypomniał sobie za co ją kochał. Z czarującym uśmiechem, który przyprawił ją
o palpitację serca, uścisnął jej dłoń.
—
Zgadza się, wspólniczko — powiedział i podniósł się z miejsca. — Tylko nie
zapomnij wypożyczyć tej książki, Ann. Bez niej na pewno nie rozwiążemy sprawy.
—
Skąd ta nagła zmiana? — zapytała delikatnie się uśmiechając.
—
Cześć — dostała tylko w odpowiedzi i odszedł.
Przynajmniej
mógł jej coś jeszcze powiedzieć, a nie tylko głupie „Cześć” i sobie idzie,
pajac jeden. Jednak później żałowała, że w ogóle o tym pomyślała. Gdy chłopak
otwierał już drzwi, by wyjść, to nagle odwrócił się w jej stronę z seksownym
uśmieszkiem na ustach i jednoznacznym spojrzeniem.
—
To do zobaczenia, słonko! — zawołał i do niej mrugnął, a potem wyszedł z
biblioteki. Chłopak, który przyglądał się Ann spuścił z zawodem głowę, a ona
się wściekła. Od dawna ten przystojniak jej się podobał.
—
Idiota! — krzyknęła jeszcze za nim, ale nie dość, że jeszcze tego nie usłyszał,
to na dodatek prawie została wyrzucona z pomieszczenia. Bezczelny palant! Co on
sobie w ogóle wyobraża?!
* * *
Alie
usiadła na samym brzegu sofy z wielkim grymasem wypisanym na twarzy. Frank
leżał rozwalony na kanapie, a na nim siedziała na pół rozebrana szatynka, która
całowała go namiętnie. Wolnym ruchami zaczęła rozpinać śnieżnobiałą koszulę
chłopaka, a jego krawat w barwach Gryffindoru już dawno miała zawieszony na własnej
szyi, która była długa i zgrabna. Vanessa, bo tak miała na imię dziewczyna,
miała na sobie czarny stanik, jej czerwona koszulka leżała pod wyjściem z PW, i
miętowe rurki, do tego czarne dziesięciocentymetrowe szpilki. Ujrzała jego
umięśniony tors i głośno zamruczała.
—
Ale masz ciało, kotku… — wysapała z niegrzecznym uśmiechem. — Mogę zobaczyć
całe?
Blondyn
się roześmiał.
—
Jaka niecierpliwa Ness. Nie znałem cię od tej strony, skarbie… — mruknął i
pocałował ją w szyję, a ona odchyliła głowę do tyłu.
Pociągnęła
go mocno za włosy, a Longbottom przerwał pocałunek.
—
Bo już wiem, czego mogę się spodziewać — szepnęła mu do ucha, a potem
zachłannie wpiła się w jego usta.
Od
zjechał rękoma do guzika jej spodni i z dziecinną łatwością go odpiął. Wczepił
rękę w jej włosy, a jego długa dłoń znalazła się na jej tyłku. Szatynka
wyglądała naprawdę seksownie w takim wydaniu, a zadziorności dodawał jej strój.
Alie poważnie się zdenerwowała, nie dlatego, że ci dwoje się obściskiwali,
tylko powodem było ich cholerne rozpychanie się.
—
Sorry, że wam przerywam… — zaczęła zirytowana i ściągnęła z kolan jego głowę. —
…ale zajmujecie naprawdę dużo miejsca. Czy moglibyście sunąć trochę te szanowne
dupy?
—
Mi jest tak wygodnie, Stace — stwierdził z aroganckim uśmiechem i na powrót
jego głowa znajdowała się na jej nogach. — Może się dołączysz? Ness bardzo lubi
trójkąty.
Blondynka
palnęła go w czoło, co nie było trudne, Frank natomiast wyszczerzył się do niej
w huncwockim uśmiechu.
—
Przykro mi Longbottom, ale ja wolę mieć chłopaka tylko dla siebie — warknęła z
słodkim uśmiechem.
—
To nie problem, Stace — powiedział, uśmiechając się przy tym kpiąco. — Kiedy
dokończymy co nam przerwałaś, to moje dormitorium stoi dla ciebie otworem,
słonko. Będę tylko ja, ty i wygodne łóżko.
—
Marzenia, jakie one są piękne…
—
Każde marzenie może się spełnić, skarbie — mówił, podnosząc głowę do góry. —
Czyż nie, Stace?
Vanessa
zauważyła, że Frank nie zwraca na nią uwagi, więc delikatnie potrząsnęła jego
ręką, a blondyn spojrzał na nią lekko zdziwiony.
—
Mam propozycję, kochanie — wyszeptała mu do ucha. — Zabawmy się w ten
trójkącik, byle szybko, bo umówiłam się z Christopherem. Jeśli nie to od razu
mnie spław.
Jednak
Gryfon pocałował ją namiętnie, a potem zrzucił z siebie. Z dziewczyna z jękiem
wylądowała na ziemi.
—
Dokończymy to innym razem, złotko — mruknął, nie spuszczając wzroku z Alice. —
Pozdrów Chrisa.
—
Jasne — cmoknęła go w policzek. — Pa, Frank! Do zobaczenia, Alie!
Dziewczyna
wyszła z PW, ale ich to wcale nie interesowało. Patrzyli sobie głęboko w oczy z
delikatnymi uśmiechami.
—
Niektórych się jednak nie da spełnić — powiedziała z lekkim zamyśleniem.
—
Na szczęście! — ucieszył się jak małe dziecko. — To jest spełnialne!
Ta
cicho zachichotała, w myślach plując sobie w twarz za ten gest.
—
Nie, Longbottom. To nie jest spełnialne — zaśmiała się rozbawiona, jednak była
w tym krzta drwiny. — Poza tym… Wcale mi się nie podobasz i nie lecę na ciebie
jak te wszystkie twoje faneczki-blondyneczki, które mają mniej rozumu niż
boginy.
Nawet
nie zauważył, kiedy zaczęła się nad nim pochylać, dzieliły ich teraz około
trzydzieści centymetry, ale dla niej to i tak było za dużo. Pociągał ją w każdy
możliwy sposób, ale oczywiście czysto fizycznie, więc teraz musiała się mocno
powstrzymywać, żeby nie rzucić się na niego. Frank czuł to samo, tylko ze
zdwojoną siłą. Ta dziewczyna była zabójcza i pewny był tego, że jeśli raz by
jej spróbował to nie mógłby wtedy przestać. Była idealna, cudowna, ociekająca
seksem, ale jednak cholernie delikatna. Chciałoby się zamknąć z nią z
dormitorium i nie wychodzić z niego przez tydzień. Patrzyli sobie w oczy i
świat przestał dla nich istnieć. Dziewczyna, nieświadoma tego co robi, jeszcze
niżej pochyliła swoją głowę, tak, że dzieliło ją od jego głowy dwadzieścia
centymetrów.
—
Tylko nie bądź głupią blondynką, Stace…
— wyszeptał jak urzeczony, nie zdając sobie sprawy z tego, że tymi
słowami wszystko zepsuł.
—
Nie jestem — powiedziała, a w jej oczach na sekundę zagościło smutek i
odrzucenie, a zaraz potem ten sam chłód co zwykle. Teraz już wiedziała, że on
tylko kłamał i starał się ją tylko zaliczyć i… czekaj, czekaj, wróć! Czy jej to
przeszkadzało? Nie, nie, nie. O Boże… Nie, to nie może być prawda. Wszystko,
tylko nie to! — Dobra ja spadam.
Delikatnie
uniosła jego głowę, a on miał nadzieję na namiętny pocałunek na pożegnanie, ale
ona tylko próbowała zdjąć ją ze swoich kolan. Uniósł z rozbawieniem brew i
złapał ją za rękę, a ona spojrzała na niego zdziwiona.
—
Czekaj.
—
No co? — zapytała w końcu zdenerwowana.
—
To — mruknął i zachłannie wpił się w jej malinowe usta, o których marzył od
jakiegoś już czasu.
Z
zaskoczenia aż puściła jego głowę, ale odwzajemniła pocałunek. Z namiętnego
pocałunku przeszli do delikatnego i czułego. Jeśli ktoś by ich teraz zobaczył,
to mógłby stwierdzić, że są zakochaną parą. Pogłębiła pocałunek, a on
przyśpieszył tępo. Jak oni słodko wyglądali, on rozwalony na kanapie z położoną
głową na jej kolanach i ona, pochylająca się nad nim i oddająca każdy z tych
szaleńczych pocałunków. Może i później będą pluli sobie w twarz za to, że
zaczęli to co narodziło się w nich samych, ale teraz liczyła się chwila i oni
sami. Chłopak nagle oderwał swoje usta od jej i usiadł z westchnieniem.
—
Wiesz co to znaczy, Stace? — zapytał po chwili.
Blondynka
usiadła okrakiem na jego kolanach z niegrzecznym uśmiechem.
—
Nie mam pojęcia… — wymruczała, a ich usta na powrót się złączyły.
Ich
języki zaczęły dziki taniec, a ciała przyległy do siebie. Jego ręce momentalnie
znalazły się na jej tyłku, a ona wczepiła rękę w jego włosy, a drugą położyła
na jego karku. Ich serca szaleńczo biły, odnajdując wspólny rytm. Frank zdjął
jedną rękę z jej pupy i wyplątał jej z swoich włosów, by zaraz potem połączyć
je. Ona złączyła ich obie pary rąk i z zadziornym uśmieszkiem przycisnęła go do
kanapy. Chłopaka zdziwiła jej pewność siebie, która teraz od niej biła. Pożądał
jej, tego był pewny. A ona? Alie czuła to samo, co Frank, tyle, że nie pragnęła
być wzięta na tej oto kanapie. On rozłączył ich ręce, zaczynając jeździć rękoma
po jej ciele, a ona położyła swoje, po obu stronach, jego głowy na oparciu
sofy. Przerwali pocałunek, a ich głowy znalazł oparcie na ich czołach. Patrzyli
sobie w oczy, oddychając szybko. Nagle blondynka oprzytomniała i spojrzała na
niego z przerażeniem.
—
To nie powinno się zdarzyć… — wyszeptała zaskoczona i szybko z niego zeszła. —
Zapomnij o tym, Longbottom.
Jednak
on złapał ją za rękę i mocno pociągnął, a ona na powrót siedziała okrakiem na
jego kolanach z lekko rozchylonymi ustami ze zdziwienia. On natomiast uśmiechał
się arogancko.
—
Wpierw dokończymy to co zaczęliśmy, a potem możesz nawet mnie zobliviatować —
mruknął, patrząc jej głęboko w oczy z pożądaniem.
Dziewczyna
gwałtownie wpiła się w jego usta, całując namiętnie i zachłannie. Blondyn oddał
pocałunek i ściągnął z niej bluzkę, ukazując jej czerwony, koronkowy stanik. Jego
ręce znowu jeździły po jej ciele, a ona wplotła dłoń w jego włosy. Szybko
zszedł ustami na jej szyję, potem dekolt, zostawiając ciepłe pocałunki. Ona
odchyliła głowę i przymknęła oczy, rozkoszując się tą chwilą. Frank na powrót
złączył ich usta w zachłannym pocałunku. Blondynka jednym ruchem rozerwała jego
koszulę, którą zapiął zaraz po wyjściu Vanessy, a guziki posypały się na
podłogę. Delikatnie przygryzła jego wargę i przejechała paznokciem po jego
umięśnionym brzuchu, chłopak na jej dotyk zareagował pomrukiem zadowolenia. Oderwał
swoje usta od jej i przygryzł płatek jej ucha.
—
Widzisz co zrobiłaś z moją koszulą? — wymruczał rozbawiony.
Blondynka
prychnęła i złożyła na jego ustach delikatny i czuły pocałunek.
—
Za słabe guziki — stwierdziła z niewinnym uśmiechem, a on się cicho zaśmiał. —
Poza tym, to nie twoja bluzka dynda sobie teraz na żyrandolu.
To
rozbawiło go jeszcze bardziej, spojrzał więc na sufit i uśmiechnął się do niej
arogancko, zahaczając palcem o ramiączko jej biustonosza.
—
Zastanawiam się, czy twój stanik też będzie słaby jak te guzik — szepnął
muskając ustami jej szyję. — Ciekaw jestem jak ty ją zdejmiesz, Stace.
—
Coś w to wątpię, Longbottom — mruknęła z seksownym uśmiechem. — Ja? Ty ją
ściągniesz.
—
A chcesz się przekonać? — zapytał i uniósł prowokacyjnie brew. — Skoro chcesz…
Mogę nawet zębami, skarbie.
—
Jasne, lubię wyzwania — pocałowała go prosto w usta. — Jak kto woli.
Zaczął
ją całować, najpierw szyję, potem dekolt i brzuch, a następnie wrócił do ust
wpijając się w nie zachłannie. Rękoma zjechał do jej pupy i tam właśnie
zakończyły swoją wędrówkę, ona natomiast wczepiła mu rękę we włosy i pogłębiła
pocałunek. Nagle do PW weszła jakaś brunetka i spojrzała na nich zaskoczona,
później przerażona, a na koniec zdenerwowana. Podbiegła do nich i brutalnie
zrzuciła zszokowaną Alice z jego kolan, a później zaczęła okładać go pięściami.
—
Ty podła świnio! — wrzasnęła wkurwiona do granic możliwości. — Ty gnoju jeden…
ty parszywy chamie… Jak mogłeś mnie zdradzić z tą ździrą?!
—
Ev, skarbie… — zaczął z uroczym uśmiechem i wstał. — …to nie tak jak myślisz.
Brew
dziewczyny poszła do góry.
—
Tak? — syknęła z drwiną, przeczesując ręką włosy. — Masz rację, wcale prawie
się z nią nie pieprzyłeś.
—
To Pokój Wspólny, więc i tak byśmy nie mogli… — mruknął zanim ugryzł się w
język.
Oczy
Ev pociemniały z wściekłości. Jednak stać ją było na to, żeby uderzyć go w
twarz, zafundowała mu niezłego policzka. Zaraz potem podbiła mu oko z taką
siłą, że ten aż upadł na kanapę.
—
Szmaciarz! — warknęła i podeszła do oczadziałej ze zdziwienia Alie. — Życzę
szczęścia na nowej drodze życia
Odwróciła
się i z wysoko podniesioną głową i wyszła z PW, a za nią pobiegła zdenerwowana
Stace. Złapała ją za rękę i odwróciła w swoją stronę. Ta spojrzała jej w oczy
ze łzami w swoich.
—
Czego jeszcze ode mnie chcesz? — zapytała obojętnie. — Zniszczyłaś mi związek i
jeszcze teraz bezczelnie mnie nachodzisz. Jesteś zwykłą dziwką i bezuczuciową
suką. Takie jak ty powinny rodzić się w burdelach, a teraz spierdalaj mi z
oczu.
Alie
wzięła głęboki oddech.
—
Nie wiedziałam, że ten idiota ma dziewczynę — powiedziała poważnie i złapała ją
za drugą rękę. — Gdybym to wiedziała, to na pewno nie zrobiłabym tego na czym
go przyłapałaś.
—
Oczywiście, że nie wiedziałaś. Nikt nie wiedział — stwierdziła z grymasem. —
Jak wyobrażasz sobie związek Gryfona ze Ślizgonką arystokratką?
—
No fakt… — mruknęła ze zrozumieniem. — Przepraszam cię…
—
Evallyn Black.
—
…Evallyn, nie chciałam, żeby tak wyszło — powiedziała ze spuszczoną głową. —
Mogłabyś mi wybaczyć to paskudztwo?
Na
twarzy pięknej Ślizgonki pojawiło się zdziwienie.
—
Czekaj, bo czegoś nie rozumiem… — zaczęła z podniesioną brwią. — Ja tu cię
wyzywam od najgorszych, a ty mnie prosisz o wybaczenie? To przecież nie ma
sensu.
Alie
delikatnie się uśmiechnęła.
—
Nie chcę byś miała o mnie złe zdanie z powodu tego incydentu… — mruknęła
żałośnie. — Przynajmniej już teraz wiesz jaki z niego kutas.
—
Dokładnie! — zaśmiała się Ślizgonka. — Jesteś w porządku…
—
Alice Stace.
—
…Alice — zakończyła z wesołym uśmiechem.
Blondynka
poklepała ją po plecach.
—
Nie przejmuj się takim gnojem — powiedziała z wrednym uśmiechem. — Jestem z
tego samego domu co on, zemszczę się na nim za ciebie.
Brunetka
prychnęła.
—
Co to, to nie — warknęła z identycznym uśmiechem co Stace. — Już ja się nim
zajmę i popamięta, że z Evallyn Black się nie zadziera.
—
Czekaj, czekaj… — mruknęła z zamyśleniem. — …powiedziałaś, że nazywasz Black.
Czy ty nie jesteś czasem spokrewniona z Syriuszem?
—
Niestety — warknęła z pogardą. — Bałwan myśli, że jak jest przystojny to jest
najlepszy.
—
Dorcas to samo mu mówi — zaśmiała się blondynka. — Powinnyście podać sobie
ręce.
—
Dorcas… Dorcas… Dorcas… — mruczała pod nosem, a potem pstryknęła palcami. —
Meadowes!
—
Brawo! — zaśmiała się. — Jesteś spoko, Evallyn.
—
Błagam tylko nie „Evallyn” — warknęła oburzona, a Alice się zaśmiała. — Mów mi
Ev, Eva, Leen, tylko błagam nie to imię.
—
Miło mi cię poznać, Ev — roześmiała się serdecznie Stace. — Jestem Alie.
—
Ciebie również, Alie — zaśmiała się brunetka i obie dziewczyny uścisnęły sobie
dłonie.
Nagle
usłyszały jakieś szepty dochodzące zza drzwi, które były za nimi. Podeszły do
nich na palcach i przystawiły uszy do szparek, ale i tak nie zrozumiały
niczego.
* * *
Lily
i James byli uwięzieni w tym schowku dobre pół dnia, byli pewni, że teraz był
już wieczór. Rudowłosa siedziała na skrzynce ze skrzyżowanymi rękoma na piersi,
a brunet opierał się o framugę drzwi. Obydwoje byli zirytowani i nieźle
wkurzeni swoim towarzystwem, przeszkadzało im nawet to, że drugie oddycha.
Gdyby wzięli różdżki to już dawno by ich tu nie było, ale oczywiście żadne z
nich ich nie wzięło, co jeszcze bardziej obu zdenerwowało. Lily w końcu nie
wytrzymała.
—
To wszystko twoja wina, Potter — warknęła zdenerwowana. — Musiałeś zaciągnąć
mnie do tego pieprzonego składzika?
—
Moja wina? — syknął z drwiną. — Nie trzeba była wpieprzać się w nie swoje
sprawy, nie byłoby wtedy tu ani mnie, ani ciebie.
Ruda
prychnęła z pogardą.
—
Teraz to moja wina?
—
Szybko zakumałaś!
Lily
wstała ze skrzynki i podeszła do niego z błyskiem w oku.
—
Wiesz co? — zapytała, a on podniósł brew. — Jesteś żałosny, okropny, irytujący,
denerwujący i pedałowaty.
—
Mów dalej.
—
Myślisz, że jak mierzwisz te swoje włoski, to dziewczyny na to polecą. Uważasz,
że tak świetnie latasz na miotle, a ja pokonam cię z zamkniętymi oczami. Lecisz
na każdą ładną laskę w tej szkole, chociaż w żadnej się nie zakochałeś. Razem z
Blackiem zaliczyliście pół Hogwartu i nie jestem pewna, czy to były tylko
dziewczyny. Twierdzisz, ze jesteś taki przystojny, seksowny, zabawny i uroczy,
a jedyne co jeszcze w tobie nie zdechło, to odzywający się czasami mózg.
—
Evans, Evans… — zaczął z zawadiackim uśmiechem. — Miałaś wymienić moje wady,
słońce.
—
Jesteś po prostu żałosny!
—
Ech, to już słyszałem. Wymyśl coś nowego.
—
Nie martw się, Pottter, kiedy już wygram zakład i kupisz mi alkohol, to powiem
ci o wiele więcej.
—
W łóżku wiele dziewczyn dużo mi mów, wtedy będziesz mogła się wygadać — zadrwił
z szyderczym uśmiechem.
—
Marzenia, Potter… Jakie one są cudowne.
—
Evans, weź już otwórz te drzwi.
—
Ciekawe jak? — syknęła w jego stronę.
—
Nie wiem, to ty tu jesteś mądra!
—
Teraz ja, nie?!
—
Tak, a bo co?!
—
Idiota — syknęła i zadarła głowę do góry.
—
Oj, Evans… — mruknął z seksownym uśmiechem. — Prawie bym zapomniał o karze.
—
Kurwa — warknęła zdenerwowana i spojrzała na niego z kpiną.
Wpił
się w jej usta i przycisnął do ściany, od razu pozbywając się jej bluzki.
Oddała pocałunek, a jego koszula leżała już na podłodze. Szybko zjechał ustami
do jej szyi, ramion, dekoltu i brzucha, na koniec wracając do jej malinowych
warg. Całowali się szybko i zachłannie. Dziewczyna objęła go nogami w pasie i
pogłębiła pocałunek, wczepiając mu rękę we włosy. Jego ręce znajdowały się na
jej pupie, unosząc do góry jej szkolną spódniczkę. Nagle drzwi otworzyły się z
trzaskiem, a do środka weszły dwie dziewczyny – Ślizgonka i Gryfonka – i od
wejścia spojrzały na nich zaskoczone.
—
Szukałam cię, Lily… — mruknęła Alie i wyszczerzyła się do przyjaciółki.
—
No to znalazłaś — zaśmiała się i ubrała swoją bluzkę. — Wybacz, Potter, ale
kara się już skończyła.
—
Jeszcze się zemszczę, zobaczysz — warknął za nią, zarzucając na siebie koszulę.
—
A krowy zaczną latać… — syknęła i wyszła. — Przepraszam, że zastałyście mnie w
takim, a nie innym, momencie.
—
Nic się nie stało, Ruda.
—
Spoko — zaśmiała się Evallyn.
—
Ciebie chyba nie znam… — zaczęła z uśmiechem. — Lily Evans.
—
Ta szlama? — wymsknęło jej się zanim ugryzła się w język. — Evallyn Black.
—
Ta szmaciarska kuzynka Syriusza? — odgryzła się rudowłosa.
—
To ja, w całej swojej okazałości — zadrwiła z wrednym uśmiechem. — Cudowna,
seksowna i przepiękna arystokratka.
—
Teraz już jestem pewna, że Black — zaśmiała się Lily.
—
Skąd te wnioski?
—
Wysokie mniemanie o sobie, bezpośredniość, wredność i sarkazm — powiedziała z
kpiarskim uśmiechem.
Ta
głośno prychnęła.
—
Jesteś spoko, Evans.
—
Ty również, Black.
—
Jestem Evellyn.
—
A ja Lilyanne.
—
Mów do mnie jak chcesz, tylko nie po imieniu — zaśmiała się brunetka. — Ev,
Eva, Leen. Jak wolisz.
—
Błagam, tylko nie mów do mnie po imieniu — ta również się zaśmiała. — Lily,
Ruda, Lilka. Od wyboru, do koloru.
Podały
sobie ręce z wesołymi uśmiechami, a potem przytuliły się we trzy.
—
Dobra, ja spadam… — mruknęła Ślizgonka. — … jeszcze ktoś będzie się martwił.
—
Wątpię — zażartowała Evans.
—
Ale jesteś miła — prychnęła Black.
—
Do usług.
—
Ciekawe jakich… — poruszyła sugestywnie brwiami.
Wszystkie
się zaśmiały, przypominając sobie wydarzenie w składziku, a potem pożegnały i
rozeszły się do swoich Pokoi Wspólnych.
--------------------------
Dzień doberek :*
Trochę mnie nie było, wybaczycie mi to? Jednak wróciłam z długim rozdziałem i trochę się tu dzieje c:
Jak widzicie, pojawiła się nowa postać "Evallyn Black" i zgadnijcie kim ona jest. To Eveneth Black!
Happy birthday, dear :* Spóźnione, ale zawsze są, nie? Czekaj na tą miniaturkę, bo kiedyś się napisze XD Co tam u Edzia? *0*
Dedykacja:
Ev - Urodzinowy dedyk, aww c:
Pułkownik Skołuda - Kosiam cię, siostra :* Obiecałam? Obiecałam! Tęsknię, ziomek :c
Piernicek - Piorunie jeden! Trzymaj się, skarbie albo wbijam <3
Dusia - Kurna... Tęsknię, kocham i dziękuję :*
No to do napisania, skrzaty!
Pieeerwszaaa <3
OdpowiedzUsuń<3
UsuńDruuuuga :)
OdpowiedzUsuńNajlepszy rozdział ^^ Czemu nie wbiłam wcześniej? Buuuu! Brzydka ja! Frank, Alice i Ev się zemszczą! Już autorki w tym głowa :D Książka o rodzicach Rudej? Zapowiada się ciekawie! Ba, ciekawie, bosko! Tylko że mnie Eveneth wyprzedziła! Jestem fanką Dorcas, przysięgam nade życie, no, nie licząc Alice, Ann i Lily! Syriuszek też niezły, ale jak zawsze. Blacki, arystokraci, tylko że on zwiał z domu. :) Ann i Lupin, szukajcie w tych książkach o rodzicach rudowłosej! Zaczyna się robić gorąco, jak ta Meadowes wpadła do dormitorium chłopców! Nie będę oceniać każdego wątku. rozdział boooooooooooooooooooooooooski, 10/10 czekam na więcej!
UsuńWeny :*
~Wikkusia
Dziękuję ci, nowa czytelniczko <3
UsuńTrzecia -> A więc w te i wew tę... Cały rozdział się prześmiałam praktycznie... Ja Ci się wyraziłam już na temat wejścia Dor... Ale powtarzałam to raz jeszcze i raz jeszcze i raz jeszcze i ... no wiesz o co chodzi :D
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się przyjaźń Alice-Ev-Ruda... Z tego wyjdzie coś ciekawego :D
A o co chodzi z tymi rodzicami Rudej? ... Zaintrygowałaś mnie... :*
A i nie martw się o mnie. I nie jestem piorunem! Jak już to idiotka... ;)
Będzie dobrze ;*
Czekam na nexty... i weny życzem :*
Piernicek ;*
Ps. Spóźnione STO LAT Eveneth :D
Ps. Doczekamy się następnego rozdizału w tym miesiącu? :P
UsuńJej, dziękuję! <3 :D
UsuńDziękuję, PIORUNIE! <3
UsuńBo ja umiem intrygować ludzi, słońce :3
♥
OdpowiedzUsuń♥
UsuńHej! Nominowałam cię do Liebster Blog Award. Szczegóły na moim blogu pamietniczekrose.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPozdrówka!
RosePs
Dziękuję za nominację ♥
UsuńŚwietny rozdział, blog zainteresował mnie od samego początku i z zniecierpliwieniem czekam na kolejne części. A znając ciebie będą równie wspaniałe co poprzednie ♥
OdpowiedzUsuńJa jebie, Wera ♥
UsuńJuż myślałam, że nie skomentujesz XD
Dziękuję, kochana ;**
Ja chcem rozdział Tynka!!!! :*
OdpowiedzUsuńCzekam teraz na ROMSNSIK!!!
OdpowiedzUsuńCałuję!
Luna
Bosz xD. Jakie to zboczone!
OdpowiedzUsuńWow :D Super rozdział, nie mogę się doczekać kolejnych :) Zabieram się do czytania <3
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie :D Dopiero zaczynam :)
fred-weasley-i-eleonora-malfoy.blogspot.com