poniedziałek, 22 września 2014

11. "Zostaniecie Pragnącymi Śmierci i nie jesteśmy już ani przyjaciółkami, ani rodziną."

"Chcesz iść?
Idź. Nie jestem zdziwiony.
Ponoć nie ma ludzi niezastąpionych."

Piękną brunetkę obudziły dzisiaj promienie słońca, które wdarły jej się przez kotarę do łóżka. Mimo, że było to miłe uczucie, to jednak ktoś ją obudził, a każdy dobrze wiedział, że nie wolno wyrywać ze snu Evallyn Black. Czekaj, czekaj… Przecież w lochach nie świeci słońce, to co do diaska? I w tym właśnie momencie rozchyliła powieki, a światło latarki natychmiast uderzyło w jej oczy, więc natychmiast je zamknęła. Co za idiota świeci jej po oczach? Czy tylko dla niej wydaje się to narażeniem życia lub zdrowia? No, ale cóż… Na powrót otworzyła swoje błękitne oczy, które patrzyły wrogo w stronę roześmianej blondynki. Prawdziwie i niezaprzeczalnie Narcyza Black chciała zginąć.
— Mogę wiedzieć co ty odpieprzasz? — warknęła na starcie zaspana dziewczyna, przeciągając się mocno. — Czy ty zdajesz sobie sprawę co teraz robisz?
Narcyza przełknęła ślinę, patrząc na kuzynkę z przestrachem. Cóż mogła poradzić na to, że uwielbia ją denerwować? Przecież bez tego byłaby głupim Gryfiakiem.
— Budzę cię — powiedziała z błyskiem w oku, uśmiechając się wesoło.
Brunetka prychnęła zirytowana. Ona jej da, ona jej zaraz pokaże! Co ta wredna kobieta sobie wyobraża? Że będzie wyjątkiem i nie dostanie wpieprzone za pobudkę? O nie, tak nie będzie!
— Aż tak życie ci niemiłe? — zapytała spokojnie, za spokojnie. Coś musiało się za tym kryć, przecież to była Ślizgonka. — W takim razie, mogę ci je skrócić.
Panna Black prychnęła pogardliwie, jednak w dalszym ciągu się uśmiechała. Mimo iż Narcyza była typową uczennicą Slyterinu – nienawidziła Gryfonów, mugoli i szlam, była arystokratką i uważała się za lepszą od innych – to pokazywała swoje uczucia i chyba za to niektórzy jej nie tolerowali. To co ktoś miał do powiedzenia na jej temat miała gdzieś, bo nie było jej to potrzebne. Chociaż jej imię było trafne do zachowania, to bywała czasami typową blondynką, a nawet często zachowywała się jak Gryfiak. Była piękną szarooką blondynką, która miała powodzenie u chłopców już od pierwszego roku. Dobrze pamięta chwilę, w której jej kuzyn Syriusz, gdy jeszcze przyjaźnili się przed przyjściem do szkoły, dał jej czarną różę, żartując przy tym, że większej pesymistki to on nigdy nie spotkał. Uwielbiała jego towarzystwo, zresztą Bella, Andi i Leen też, mimo, że nie chciały się do tego przyznać. Zawsze je rozśmieszał, a co za tym szło, również pocieszał. To był ich najlepszy kuzyn, ale cóż… Trafił do Gryffindoru i zaczął trzymać z szlamami i zdrajcami krwi, więc ich drogi się rozeszły. Przez to przepłakała kilkanaście nocy, a potem przyszło przyzwyczajenie, bo nigdy się z tym nie pogodziła.
— Jakie to było śmieszne — zakpiła z wrednym uśmieszkiem, przeczesując ręką włosy i świecąc przyjaciółce prosto w oczy. — Normalnie się posikałam.
Evallyn uniosła wysoko brwi z drwiącym uśmiechem na ustach.
— Jeśli nie dajesz rady wstrzymać moczu, to kup sobie pampersy albo specjalne gatki — powiedziała lekceważącym tonem, który zaraz potem zmienił się na warknięcie. — Weź mi nie świeć tym gównem po oczach!
Cyzia zaśmiała się przyjaźnie, a zaraz potem wyłączyła latarkę i usiadła z westchnieniem na łóżku zdenerwowanej Ev, którą zaskoczyło to, że ona tak szybko uległa. Jednak trzeba czerpać korzyści, więc tylko wzruszyła ramionami i opadła z powrotem na poduszki.
— Mogę wiedzieć po jaką cholerę budzisz mnie w środku nocy i to do tego w piątek? — zapytała z przymrużonymi powiekami, uśmiechając się delikatnie. — Chyba nie po to, żeby siadać na moje łóżko, bo zrobiłabyś to gdybym spała.
Kolejne westchnięcie blondynki, które teraz lekką zmartwiły Evallyn. Narcyza zawsze mówiła wprost co ją trapi, męczy czy denerwuje, bo było to łatwiejsze. Teraz jednak siedziała i tępo patrzyła się w zasuniętą kotarę łóżka, więc było to zupełnie do niej niepodobne.
— Jak zwykle to samo! — syknęła w końcu z nienawiścią w oczach, a brunetka czekała teraz na długi wykład, który zawsze pojawiał się w takich sytuacjach. — Przyrzekam, że kiedyś powieszę za jaja tego pawiana! Co on sobie do cholery wyobraża?! Jeśli jeszcze raz mnie zdenerwuję, to go zabiję, słowo. Czy ja dużo oczekuję od tej imitacji mężczyzny? Dużo?! Bo mi się wydaję, że tylko tego by zachowywał się jak człowiek. Ach, no tak… Przecież to jest niemożliwe do wykonania. On zacznie być normalny jak świnie zaczną latać. A wiesz co mi dzisiaj powiedział? Żebym się do niego nie zbliżała, bo jak mnie widzi to mu się same oczy zamykają, a ja mu na to, ze to jest mruganie i nazwałam go potem kretynem. Obiecuję ci, Ev, że go zabije i gówno mnie obchodzi czy będzie to Avada, czy zwykłe morderstwo za pomocą noża, ale mu coś zrobię, bo nie mogę wyrobić w jednym miejscu z tym kretynem.
Evallyn wzniosła oczy ku niebu. Zawsze, gdy dochodziło do potyczki Lucjusza i Narcyzy, to ona kończyła się tak samo. Każdy musiał słuchać ich długich monologów, jak to oni bardzo by chcieli się nawzajem zabić. Wszyscy więc byli przyzwyczajeni do takiej sytuacji, a wręcz powoli już ich to nudziło. Teraz też tak było, nie zdziwiła się w ogóle wywodami przyjaciółki.
— I po to budzisz mnie w środku nocy?! — warknęła na nią z furią, patrząc złowrogo w stronę Narcyzy, która lekko się spięła. — Kurwa, Cyzia! Kumam, nienawidzicie się i w ogóle, ale to nie powód, żeby drzeć mordę w półgodzinnym wywodzie o tym jaki Malfoy bywa wkurwiający!
Narcyza tylko przewróciła oczami, bo co innego mogła zrobić zirytowana dziewczyna? No więc, zaraz potem palnęła przyjaciółkę poduszką w łeb, twierdząc, że to tak na zmądrzenie.
— Przestań pleść głupoty, Leen! — syknęła już poważnie zdenerwowana, zadając kolejny cios miękkim przedmiotem. — To jest ważna sprawa!
Kiedy brunetka otrząsnęła się z szoku, to natychmiast złapała za nadgarstek blondynki, która teraz zbladła. Wyglądała jak jakiś dziki zwierz z wścieklizną, który właśnie dostał w łeb i szuka zemsty, a w tych słowach nie ma żadnego przegięcia, bo właśnie tak było.
— Ważna sprawa? — zapytała szeptem, ale nie obyło się bez sarkazmu. — Ważna sprawa?! Czy ty się do cholery jasnej słyszysz?!
Lekko speszona blondynka przełknęła ślinę, dobrze wiedząc co zaraz ją czeka. Leen, gdy ktoś ją budził była jak rozwścieczony hipogryf i nie pomagały przeprosiny, bo to było naruszenie jej spokoju i opanowania. Nie dało jej się wtedy wmówić, że nie chciało się tego zrobić, po prostu trzeba było kupić sobie naprawdę dobre zatyczki, bo kazanie, które zaraz miało się odbyć mogło trwać nawet wieczność, a że Evallyn była ogólnie rozgadaną osobą to, to działało teraz na niekorzyść Narcyzy.
— To wszystko wina Malfoya! — warknęła oburzona dziewczyna, patrząc na przyjaciółkę spod byka. Jednak to tylko jeszcze bardziej zdenerwowało brunetkę.
— Chuj mnie obchodzi Malfoy i wasze kłótnie! — krzyknęła zdenerwowana do granic możliwości. — Czy ty myślisz, że chcę być budzona w środku nocy, bo pieprznięta Narcyza chcę się trochę wyżyć?! Zaraz chyba wyjdę z siebie… Tyle razy ci do jasnej cholery powtarzam! „Nie budź mnie, bo cię zabiję!”, a ty co? Za każdym razem robisz to samo! Czy ty myślisz, że lubię być budzona o… — Tu spojrzała na swój zegarek, ale to był zły pomysł, bo gdy tylko zobaczyła gdzie położone są wskazówki, to jeszcze bardziej się wkurzyła. — Czy ty wiesz, która jest godzina?! Kurwa mać, budzisz mnie o trzeciej nad ranem, bo Lucek cię sprowokował. Kobieto, ja cię kiedyś naprawdę zabiję! Trzecia w nocy do cholery, a ja nie śpię!
— Nie tylko ty! — usłyszały głos Belli, która obudziła się na krzyki przyjaciółek.
— Wszystkie zażalenia proszę do swojej kochanej siostry! — warknęła Ev, opatulając się kołdrą i przymknęła powieki. — Kto normalny nie śpi o tej porze.
— Nikt nie powiedział, że jesteśmy normalne! — zawołała w swojej obronie blondynka, unosząc do góry brew.
— Zamknij ryj, bo osobiście ci go zaszyję! — odwarknęła w jej stronę Bellatrix Black, która zdążyła się już lekko rozbudzić, ale w dalszym ciągu była zdenerwowana. — I nie myśl, że ja żartuję.
Narcyza tylko przewróciła oczami, żeby to pierwszy raz siostra groziła jej w ten sposób. To było jak słuchanie tego samego w kółko i to nie miałoby się nigdy skończyć. Parsknęła więc rozbawiona, co przywitało się z oburzonym prychnięciem siostry.
— Jak już zszyjesz to mi powiedz — wyszczerzyła się do dziewczyn, które zabijały ją wzrokiem. — Mówisz mi już to od dziecka i jakoś jeszcze nic takiego mi nie zrobiłaś.
Bellatrix uniosła z rozbawieniem brwi.
— No właśnie, jeszcze… — Uśmiechnęła się po ślizgońsku, patrząc na malejący uśmiech siostry. — A teraz zamknij tą rozgadaną gębę i idź spać.
— Nie mogę…
— Czemu?! — warknęła już lekko zirytowana brunetka o rozczochranych włosach.
— Bo to wszystko przez Malfoya! — wysyczała z pogardą, patrząc ze złością w oczy przyjaciółek, które teraz się porządnie wkurzyły.
— Chuj mnie obchodzi Malfoy! — usłyszała głośne warknięcia dziewczyn, emanowała od nich czysta furia. — A teraz spieprzaj do łóżka i śpij!
— Czyli nie interesuje was co o was mówił? — zapytała z błyskiem w oku, a na jej twarzy pojawił się wredny uśmieszek.
— Nie!
— Bo nic nie gadał… — mruknęła, a one uniosły brwi. — …ale gdyby coś mówił to byście się nie dowiedziały.
— Idź do cholery jasnej spać! — warknęły zakrywając głowy pierzyną, przy okazji mrucząc coś o tym jaka jest okropna.
— Dobra, dobra… — sarknęła Narcyza i wskoczyła do swojego ciepłego łóżeczka, opatulając się kołdrą i rozmyślając, jak tu się zemścić na blond gnidzie.

~*~

Stałam razem z Bellą, Cyzią i Andi, wesoło rozmawiając. Tylko czemu mi się wydawało, że zaraz tą sielankę szlak trafi? Och… Oczywiście, te moje pieprzone przewidzenia tak mi podpowiadały, ale jak zwykle miały rację. Kiedy zaczęłyśmy się głośno śmiać z tej szlamowatej Tylor, to wbiegł we mnie jakiś walnięty Krukon, który od razu pomógł mi wstać i przeprosił. Zaraz potem zaczepił mnie Zabini… Och, jak ja nie znoszę tego palanta! Rozmawiałyśmy, ignorując chłopaka aż w końcu sobie poszedł. Jednak jeśli myśleliście, że to miały na myśli moje przeczucia to jesteście w błędzie.
— Czy tylko mnie on irytuje? — zapytałam lekkim tonem.
Dziewczyny zaśmiały się wesoło i z rozbawienia uniosły brwi.
— Tak, Ev! — powiedziała wesoło Andi, uśmiechając się do mnie z lekką wyższością. Ty chyba od zawsze go nie lubiłaś, prawda?
Uśmiechnęłam się delikatnie na wspomnienie dnia, w którym zaczęłam nie znosić tego bruneta.
— To zaczęło się, gdy miałam pięć lat. Moja matka organizowała bal, a państwo Zabini przybyli na niego wraz z synem. Wszystko by było dobrze gdyby ten „inteligentny” człowiek nie podłożył mi nogi i ze śmiechem nie patrzył, jak ląduję twarzą w ponchu.
Wytrzeszczyły na mnie oczy, a potem zaczęły się niekontrolowanie śmiać. Oczywiście… Jak mogłam zapomnieć, że one też tam były.
— To było dobre! — zawołała rozbawiona Bella, mimo, że z jej oczu wiało chłodem. — Byłaś największą atrakcją wieczoru, skarbie.
Prychnęłam pogardliwie w jej stronę, mrużąc przy tym oczy. Czasami ta dziewczyna denerwowała mnie bardziej niż wszystkie szlamy razem wzięte.
— Taa… — mruknęłam z obrzydzeniem. — A potem przez dwa dni smarkałam na zielono.
Kolejny wybuch śmiechu z ich strony, dlaczego mnie to nie dziwi?
— Przynajmniej każdy wiedział, że jesteś Ślizgonką! — roześmiała się Cyzia, a na jej twarzy wykwitł wielki uśmiech. — Taka słodka, Leen!
Nagle obok nich pojawił się Lucjusz, a blondynce natychmiast uśmiech zniknął z twarzy, a zastąpił go wyraz obrzydzenia i pogardy. Wyprostowała się jak struna i omiotła go chłodnym spojrzeniem, uśmiechając się cynicznie.
— Czego tu szukasz, Malfoy? — zapytała obojętnym tonem, a na jego twarzy pojawiła się drwina. — Schronisko dla zwierząt jest gdzie indziej.
Podniósł brwi ze zdziwienia, zwykle to on rzucał w jej stronę docinki, a teraz taka odmiana. Roześmiał się szyderczo, a ona wywróciła oczami.
— Jaka wyszczekana się zrobiłaś ostatnimi czasy, Black — powiedział z kpiącym uśmieszkiem. — Trzeba cię trochę wytresować.
Spojrzała na niego pobłażliwie, a on tylko się zaśmiał.
— Pff…
— Nie prychaj na mnie! — warknął w jej stronę, irytując się. — Pewnie nie wiesz co odpowiedzieć i walisz po prostu tylko zwykłe „Pff…”.
— Nie… pff…  — powiedziała jedyne, co była w stanie, a ja zaczęłam się śmiać.
W tym momencie na korytarzu pojawiła się mgła, jakby przyszła z nikąd. Opierając się o ścianę patrzałam jak zbliża się w naszą stronę, a z nią głośny syk. Było to naprawdę dziwne, a że nawet Malfoy i Cyzia przerwali kłótnię to musiało ich również zaskoczyć. Obok nas znalazł się Edward Zabini i Rudolf Lestrange, słysząc krzyk tej pieprzniętej blondynki obok mnie, która miała na imię Narcyza. I nagle to usłyszeliśmy, przerażający i chłodny głos, wyłaniający się z ów mgły.
To właśnie wy zostaliście wybrani do służenia mi. Będziecie robić co wam każę, w każdej godzinie, minucie i sekundzie dnia, do końca waszego życia. Jam jest alfa i omega, początek i koniec. Zostaniecie Pragnącymi Śmierci, Śmierciożercami, którzy będą pod moją władzą. Tak jak ja nienawidzicie szlam i mugoli, dzięki mnie się ich pozbędziecie. Nie jestem Tomem Riddle, który zawiódł i nie wykonał zadania, które mu powierzyłem. Teraz wypalę wam Mroczne Znaki i coś dzięki czemu będę mógł rozpoznać właśnie was. Będzie to wasz znak rozpoznawczy.

Piękna brunetka z głośnym krzykiem gwałtownie podniosła się do pozycji siedzącej, wytrzeszczając z przerażeniem. Była zalana potem i trzęsła się ze strachu, zresztą nie tylko ona. Dziewczyny siedziały w tej samej pozycji i miały takie same miny, wszystkie były przestraszone. Machinalnie uniosły rękawy rąk i o mało nie dostały zawału, kiedy zauważyły tatuaż w miejscu, gdzie najczęściej dziecko dostaje szczepionkę. Był to mały pająk z zielonymi oczami. Teraz ich przerażenie przeobraziło się w załamanie, znowu wpieprzyły się w coś niebezpiecznego, jak zwykle zresztą. Spojrzały na przedramiona drugiej ręki i w tym samym momencie krzyknęły z przerażeniem, które wymalowane było na ich twarzach. Widniał tam niewypełniony Mroczny Znak, czaszka z której wychodzi wąż. Ślizgonki dobrze wiedziały co to oznacza, przez tyle lat rodzice im to wpajali, że całą definicję słowa Śmierciożerca znały na pamięć. Malfoy i jego kuple mówili na nich Śmierciojadaki, a jakoś oni nie mieli teraz wypalonych tatuaży na rękach. I one teraz mają pomagać jakiemuś pieprzniętemu szaleńcowi wytępić te ścierwy? Jak jest taki fantastyczny to sam by sobie poradził, a nie je bierze do tego zadania. Biorąc to na logikę, od razu wyjdzie wam, że one się do tego nie nadają, bo mimo, że są wrednymi sukami, to w gruncie rzeczy to ich rodzice je tak wychowali. O nie, nie, nie! Nie będą pieskami na posyłki, na pewno nie będą słuchać się jakiegoś kretyna. Pierwsza z nich odezwała się Evallyn, starając się by głos jej nie zadrżał.
— Dobra… — syknęła z furią, a one spojrzały na nią ze zdziwieniem. — …jeśli to kolejny żart Zabiniego i jego spółki kretynów to osobiście ich zapierdolę, ale przedtem wykastruję!
Wytrzeszczyły na nią oczy. Na ten pomysł by nigdy nie wpadły, ale to by się zgadzało, bo ta cała banda idiotów nie na darmo była tak nazywana. Teraz na miejscu szoku pojawiła się czysta furia, chęć zemsty.
— Przyrzekam, że jeśli w tym maczał palce ta tleniona gnida, to go zabiję… — wysyczała wściekła Narcyza.
— Tym razem się z tobą zgodzę… — powiedziała przez zaciśnięte zęby Bellatrix, a przez chwilę w jej oczach zobaczyć można było szaleństwo. — Jeśli te skurwiele maczali w tym swoje brudne łapska to powybijam każdego z osobna i będzie to bardzo długa i powolna śmierć.
Andromeda przewróciła swoimi bystrymi oczami z lekkim rozbawieniem, jakby to co zrobili ci kretyni było codziennością.
— Czy nie wydaje się wam, że oni są za głupi żeby użyć i zaklęć, i eliksirów w tym samym momencie? — zapytała spokojnie, ale jej oczy wesoło błyszczały.
Pozostałe dziewczyny na to pytanie uśmiechnęły się wrednie, co miało znaczyć, że się z nią zgadzają. Dalej im coś podpowiadało, że tu chodzi o coś poważniejszego niż jacyś dziecinni Ślizgoni.
— Racja, Andi — zgodziła się z przyjaciółką Narcyza, która uśmiechała się teraz szatańsko. — Czyli znaczy to, że nie tylko my jesteśmy tymi naznaczonymi debilami.
Spojrzały na nią zdziwione, a potem pokiwały głowami jakby coś sobie nagle uświadomiły.
— Cyzia ma rację! — zawołała podekscytowana Evallyn, której oczy świeciły się teraz z podniecenia. — W moim śnie oni też przy tym byli, więc to gówno również ich naznaczyło.
Spojrzały po sobie, a potem jak na komendę rzuciły się w stronę łazienki, którą jako pierwsza zajęła dzisiaj Ev. Gdy już wszystkie się ubrały, założyły bluzki z długimi rękawami, żeby zakryć Mroczne Znaki, wyszły ze swojego dormitorium.

~*~

Szły żwawym krokiem w stronę sali, gdzie miały eliksiry, rozmawiając i obrzucając wszystkich pełnym wyższości spojrzeniem. Gdy były same w dormitorium czy gdziekolwiek indziej, to zachowywały się zupełnie inaczej – były miłe i miały uczucia. Każdy myśli, że Ślizgoni są tacy okropni i bezuczuciowi, ale to nie prawda. Mają uczucia, ale skrywają je pod maskami obojętności, bo tak ich nauczono. W domu nie mieli lekko, za byle jaką drobnostkę dostawali Cruciatusem, byli bici, bo się sprzeciwili, gwałceni dlatego, że nie chcieli iść do łóżka z pierwszym lepszym czarodziejem Czystej Krwi, nie okazywano im miłości – tak właśnie wygląda życie arystokraty. I to szlamy mówią, że mają źle, gdy oni je wyzywają… Oni po prostu ulegają rodzicom, którzy mogliby ich zabić bez mrugnięcia okiem. Panny Black były pełne podziwu, gdy widziały co wyczynia Syriusz, mimo iż nie chciały się do tego przyznać. On jako jedyny postawił się rodzinie, miał głęboko w dupie wydziedziczenie i inne duperele, ale najważniejsze było to, chciał być wolny i osiągnął swój cel. Nie jest już zależny od Walburgi i Oriona Blacków, których one nie znosiły. Mimo, że dalej tam mieszkał to każdy dobrze wiedział, że gdyby uciekł to niemiałby nic do stracenia, bo życie jako arystokrata było zjebane i z nim, i bez niego. Chciał pokazać, że nie tylko ona jest zdolny do tego by uciec. I to właśnie ich różniło – on był zdolny do wszystkiego – one były zbyt wielkimi tchórzami, żeby zrobić to co kuzyn. I właśnie teraz nadarzyła się kolejna okazja by podręczyć jakąś szlamę, a teraz była nią Lilyanne Evans. Evallyn, widząc spojrzenia przyjaciółek, jęknęła w duchu – nie chciała jej wyzywać, bo była naprawdę spoko. Czekaj! Czy ona właśnie pomyślała to co pomyślała? Jeszcze tego brakuje, żeby polubiła szlamę. Podeszły do rudowłosej, która stała teraz pod klasą od eliksirów wraz ze swoimi czterema przyjaciółkami. Kiedy zobaczyła zbliżające się Ślizgonki od razu wyczuła kłótnię, która miała między nimi zaistnieć. Nadchodzące dziewczyny uśmiechnęły się z wyższością, podnosząc wysoko głowy, natomiast Gryfonki spojrzały na nie z nieukrywaną pogardą.
— A kogo my tu mamy? — Narcyza zadała retoryczne pytanie ze ślizgońskim uśmieszkiem. — Gryfońskie dziwki, cóż za zaszczyt.
Na ustach Evallyn mimowolnie pojawił się wyraz rozbawienia.
— Black, nie oceniaj się tak surowo — powiedziała ze słodkim uśmiechem Dorcas. — Poza tym… Spotkanie ciebie nie jest zaszczytem.
Lily cicho parsknęła, gratulując w myślach przyjaciółce.
— A ty ci się tak szczerzysz, szlamo? — warknęła w jej stronę z obrzydzeniem Bellatrix. — Powinnaś teraz klęczeć na kolanach i czyścić językiem korytarz żebyśmy mogły przejść po czystej podłodze.
Rudowłosa podniosła wysoko brwi, a jej przyjaciółki szykowały się na jakąś ripostę z jej strony.
— Aż tak nisko nie upadłam, żeby klękać przed jakimś skurwiszonem — powiedziała z pogardą, uśmiechając się do niej wyniośle. — Już wolałabym pocałować Malfoya w dupę niż zniżać się do twojego poziomu.
Uśmiech zszedł z twarzy Evallyn, a na jego miejscu pojawił się gniew.
— Nie obrażaj moich przyjaciół, Lily… — powiedziała chłodno, przeczesując ręką włosy. — …bo następnym razem źle się to dla ciebie skończy.
Dziewczyny, Ślizgonki jak i Gryfonki, wytrzeszczyły na nią oczy w niemym zdziwieniu. Sama rudowłosa była na tyle zaskoczona, że nie zwróciła nawet uwagi na drugą część zdania, patrząc się tępo w Evallyn. Tego jeszcze nie było… Żeby Ślizgonka, która na dodatek jest Czystej Krwi i nienawidzi szlam, właśnie do jednej zwróciła się po imieniu bez żadnego obrzydzenia i pogardy w głosie. To tak jakby Hagrid zaczął hodować miluśkie i słodziutkie stworzenia, które nikomu by nie przeszkadzały.
— Wybacz, Ev, ale nie dam się bezkarnie obrażać — stwierdziła równie ozięble, uśmiechając się ironicznie. — A poza tym… Przecież mówiłam prawdę.
Po tych słowach po prostu weszła do pustej klasy z iście ślizgońskim uśmieszkiem, który zaskoczył nawet samą Bellatrix Black, która wpatrywała się oniemiała w miejsce, gdzie przed chwilą stała Ruda. Zresztą… Pozostałe dziewczyny patrzały w to samo miejsce, co Bella, równie zdziwione. Oczywiście, nie było dla nich zdziwieniem zachowanie rudowłosej, tylko to, że nazwała wredną, popieprzoną i zidiociałą Ślizgonkę po imieniu, a nawet to zdrobniła. Pierwsza otrząsnęła się z szoku właśnie brunetka, która patrzała wściekła na Evallyn.
— Zwolnię nas u Slughorna, bo musimy zamienić słówko — powiedziała wesoło, a w jej oczach było widać spokój.
Kurwa, ale z niej dobra aktorka… - pomyślała Dorcas.
Leen na te słowa głośno westchnęła, znowu szykuje się cholernie długa gadka o tym, że to szlamy powinny zwracać się do arystokratów z szacunkiem, a nie na odwrót. To, że Evans była szlamą nie miało nic do rzeczy, przecież mimo to była dla niej miła i życzliwa. Evallyn, mimo tych wszystkich uprzedzeń co do mugoli, mugolaków i charłaków, polubiła Lily i nic nie mogła z tym zrobić. Dobrze wiedziała, że dziewczyny też by ją polubiły gdyby chociaż rozwinęły rozmowę, ale nie… Między nimi była tylko wymiana słów, a właśnie taka była wojna szlama przeciw arystokratce. Pokiwała więc tylko ze zrezygnowaniem głową, patrząc na swoje przyjaciółki, jednak nie dało się niczego z ich min wyczytać.
— Skoro chcesz… — mruknęła i ruszyła w stronę jednej z opuszczonych klas z wysoko uniesioną głową.
W jej ślady poszły jeszcze dwie inne Ślizgonki, które zaraz po niej zniknęły za zamkniętymi drzwiami. Drzwi sali do eliksirów się otworzyły, a przed uczniami pojawił się Horacy Slughorn, który miał dziś na sobie fioletową szatę i wielki uśmiech na twarzy.
— Witaj, klaso! — zawołał dziarskim tonem, zapraszając wszystkich do środka ruchem ręki. Gdy wszyscy weszli, na korytarzu została jedna Ślizgonka i sam opiekun Slytherinu. — Czy coś się stało, panno Black?
Dziewczyna zrobiła zbolałą minę i pokiwała głową, przytakując mu.
— Tak, profesorze… — potwierdziła niepewnym głosem, a w jego oczach zabłysło zmartwienie. — Moja kuzynka, Evallyn, dostała Smoczej Grypy i pozarażała resztę mojego dormitorium. Dlatego nie ma dzisiaj dziewczyn, a ja chciałabym prosić o zwolnienie z lekcji dzisiejszego dnia, żeby zająć się przyjaciółkami.
Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie.
— Oczywiście, panno Black — powiedział, klepiąc ją po ramieniu. — Nie musisz iść na dzisiejsze lekcje.
— Dziękuję — powiedziała z wdzięcznością, uśmiechając się promiennie do nauczyciela.
Mistrz Eliksirów odpowiedział jej tym samym, a w jego oczach zabłyszczały wesołe ogniki. Brunetka już się odwracała, kiedy zatrzymał ją jego głos.
— Panno Black… — zaczął, a ona spojrzała na niego z zainteresowaniem. — …proszę pozdrowić ode mnie dziewczynki.
Bellatrix westchnęła przeciągle, uśmiechając się miło do profesora Slughorna.
— Jasne — stwierdziła, obrzucając mężczyznę wesołym spojrzeniem. — Ma to pan jak w banku!
Bez pożegnania ruszyła korytarzem, a starzec wszedł do klasy, wygwizdując najnowszą piosenkę Żywych Duchów. Nawet nie odzywając się słowem, weszła do opuszczonej klasy, spoglądając na swoje przyjaciółki z wyraźnym zdenerwowaniem.
— Jakby co macie Smoczą Grypę... — zaczęła wolno, wpatrując się w Evallyn z furią. — …a teraz może przejdę do konkretów?
Ev, dobrze wiedząc co się szykuje, kiwnęła tylko głową. Narcyza i Andromeda patrzały na nie niepewnym wzrokiem, w każdej chwili gotowe by wyciągnąć różdżki, bo kłótnie tych dwóch upartych Ślizgonek kończyły się darciem mord na cały Hogwart i miotaniem w siebie najróżniejszymi zaklęciami.
— Co tym razem takiego zrobiłam? — zapytała zaczepnie Evallyn.
Bellatrix prychnęła pogardliwie.
— Nie udawaj głupiej! Dobrze wiem, że nie wiesz! — warknęła na nią wściekła. — Trzymasz ze szlamami i zdrajcami krwi!
Błękitnooka spojrzała na swoją kuzynkę jak na kosmitkę.
— Czy ty gdzieś widziałaś, że „trzymam” z nimi? — Była spokojna, a nawet bardzo i to strasznie teraz zdenerwowało Bellę.
— Nie, kuźwa — stwierdziła z drwiną, a w jej oczach było widać tylko chłód. — To przecież ja okazuję szacunek jakimś szmatowatym szlamą.
W oczach Evallyn zabłysła wściekłość i oburzenie.
— Ja pierdzielę, Bella! — syknęła, bo nic innego nie wydostałoby się z jej ust. — Czy wypowiedzenie imienia to szacunek?! Nie. Czy ty masz coś z mózgownicą? Tak.
Brunetka prychnęła jak rozjuszona kotka.
— Zawsze była dla ciebie tą Szlamą Evans! — zawołała zdenerwowana. — I teraz chcesz mi wmówić, że wcale się z nią nie trzymasz?!
— A nawet jeśli, to co? — zapytała z wrednym uśmiechem na ustach. — Zrobisz mi coś? Nie boję się ciebie. Zakażesz mi? W dupie to mam.
Bellatrix wyciągnęła swoją różdżkę.
— Nie spodziewałam się tego po tobie, Evallyn — powiedziała chłodnie, ale z jej oczu nie dało się nic wyczytać. — Ty pieprzona zdrajczynio krwi… Wypierdalaj do swoich szlam i charłaków, a do mnie się już nie zbliżaj, bo nie jesteśmy już ani przyjaciółkami, ani rodziną.
Evallyn uniosła wysoko brwi, chociaż w środku te słowa ją cholernie zabolały i nic nie mogła z tym zrobić, ale niczego nie dała po sobie poznać. Była spokojna i wyniosła, emanowało od niej chłodne opanowanie.
— A ty stawaj sobie po jego stronie! — warknęła nienawistnym tonem Ev, podciągając rękaw swojej czarno-granatowej koszuli, ukazując niewypełniony Mroczny Znak. — Spierdalaj mu służyć jak posłuszny baranek, ale powiem ci jedno. Nie przychodź do mnie potem ze spuszczoną głową i nie mów mi wtedy, że miałam rację, bo odpowiem ci, że to ty wybrałaś własną ścieżkę, a ja cię przed tym ostrzegałam. Poza tym… Nie trzymam z mugolakami i mugolami, tylko zaczęłam ich tolerować. Jeśli…
— Jesteś jak brat Regulusa! — krzyknęła w pewnym momencie Narcyza, a w jej oczach widać było tylko ból i cierpienie. — Dlatego proszę cię żebyś stąd wyszła, bo nie mamy już ze sobą niczego wspólnego, dla nas już nie istniejesz. Przepraszam, Leen, ale to prawda i nie zmienimy swojego zdania.
Brunetce oczy rozszerzyły się z zdziwienie. Były przyjaciółkami i kuzynkami od zawsze, a teraz, jak toleruje Evans to, zaprzepaszcza to to? W takim razie Narcyza ma rację, bo ona nie miała zamiaru wysłuchiwać obelg w swoją stronę dalej. Mimo, że czuła ból i smutek, to już wybrała.
— Jestem jak Syriusz? — zapytała Evallyn z wesołym uśmieszkiem. — I dlatego mam sobie iść? Nie, no zajebiste argumenty! Szkoda tylko, że jak wy będziecie wybijać szlamy i mugoli to ja będę dumna, że nie mam z tym nic wspólnego, bo nigdy nie chciałam zabijać i nie będę tego robić — Po tych słowach spojrzała w oczy Andromedy. — Ty też stoisz po ich stronie, prawda?
Andi uśmiechnęła się równie sztucznie jak Ev, posyłając jej rozbawione spojrzenie.
— Oczywiście, bo nie mam nic innego do roboty jak zabijać ludzi! — wykrzyknęła rozmarzonym głosem, a Leen cicho parsknęła. — A teraz wypad z mojego życia po tylu latach przyjaźni!
Teraz już obie nie wytrzymały i parsknęły głośnym śmiechem, na co dwie siostry spojrzały na nie z nienawiścią. I tak właśnie skończyła się wieloletnia przyjaźń.

~*~

Głośna muzyka. Alkohol. Ciemność. Tańczący uczniowie. Impreza. Godło Slytherinu. Ślizgoni. Litry Ognistej. Krzyki.
Evallyn siedziała na jednym z wolnych foteli z zadziornym uśmiechem na ustach i szklanką do napełnioną Lodową Whisky, jednym z najmocniejszych alkoholi w magicznym świecie. Miała już dość tej całej sytuacji, ale o co chodzi? Może o tą kłótnię sprzed kilku godzin, która definitywnie zakończyła przyjaźń między czteroma Ślizgonkami. To Bella i Cyzia wybrały, nie ona i Andi. Szkoda, że panny Black nie rozumiały, że to oznacza również koniec rodzinnej więzi. Chyba już cały Hogwart zdążył się dowiedzieć, że Cztery Wiedźmy nie są już razem. Plotki roznoszą się szybciej niż smród po gaciach. Wszystkie wredne spojrzenia, drwiące uśmiechy, docinki, które na każdym kroku im towarzyszyły. Co dziwne, Bellatrix i Narcyza dalej zachowywały się tak jak zawsze, a co jeszcze dziwniej, Evallyn i Andromeda tak samo. Wewnątrz Slytherinu trwała wojna, a wygra ten, który nie przegra. Niby wcale się nie przejmowały i miały głęboko w poważaniu to co inni mają do powiedzenia w tej sprawie, ale za każdym razem gdy usłyszały „Wiedźmy z piekła rodem nie są już razem? Przyznajcie się… Która spała z Diabłem?” to miały ochotę zabić tą osobę, która wypowiadała te słowa. Wszystkie dobrze wiedziały, że była to iluzja, która dotyczyła Evallyn. Na Edwarda Zabiniego mówią powszechnie Diabeł, a wiadome jest również to, że panna Black nie znosi go z całego serca. Nie trudno więc zrobić z tego plotkę, która mówiła, że przespali się w jego dormitorium, nie prawdaż? Nie tylko ją doprowadzały te głupoty do białej gorączki, bo sam Zabini wyglądał na równie zdenerwowanego, gdy w jego stronę leciały słowa „Każdy wie, że lubisz ogniste dziewczyny, Diable. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, że preferujesz raczej czarne.” Tyle, że Edward umiał poradzić sobie z natrętami bardzo łatwo. Nie uwierzycie, ale wystarczy tylko złamać komuś nos! Tak więc Evallyn zatapiała problemy w alkoholu, co nie było dziwne, rzecz jasna. Kolejny raz dzisiaj napełniła swoją szklankę Lodową Whisky, a następnie opróżniła ją z dziecinną łatwością. Na sam koniec tylko lekko się skrzywiła, co świadczyło, że jest już naprawdę wstawiona, skoro nie wzdryga się z zimna. Ten alkohol nie na pokaz nosił taką nazwę, normalnie mroził mózg. Brunetka pokręciła głową i gwałtownie stanęła na nogi, co sprawiło, że zaraz potem opadła na fotel z powrotem. Czuła jak zbiera jej się na pawia i kręci się w głowie, oj niedobrze! Zdecydowanie przesadziła z alkoholem, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Spróbowała wstać, tym razem o wiele wolniej i spokojniej, a gdy jej się udało to od razu ruszyła w stronę przystojnego bruneta. Musiała odreagować, a co było najlepszym sposobem? Oczywiście, że jakiś przystojniak, który miał ochotę się z nią całować. Tony Crualle był Ślizgonem z siódmego roku, za którym uganiały się wszystkie dziewczyny w szkole. Oczywiście nie dorównywał Huncwotom, ale dziewczyny wolały baraszkować z kimś bardziej doświadczonym. Mniejsza z tymi porównywaniami… Kiedy stanęła przed chłopakiem, uśmiechnęła się zalotnie. Ślizgon od razu ją zauważył, a w jego oczach pojawiły się iskierki pożądania, co sprawiło, że pijana dziewczyna stała się jeszcze pewniejsza. Tony uniósł brew, uśmiechając się do niej zadziornie.
— Co sprowadza do mnie Evallyn Black? — zapytał lekko zachrypniętym głosem, mając nadzieję, że dalszą rozmowę zakończą u niego w dormitorium.
— Pewnie to samo co Tony’ego Crualle — wymruczała, zarzucając mu ręce na szyję z flirciarskim uśmiechem.
W tym momencie wszystkie zgromadzone tutaj dziewczyny miały ochotę rzucić się na nią z pięściami, jednak zdecydowały się tylko na mordercze spojrzenia. Każda jedna oddałaby teraz wszystko, by znaleźć się na jej miejscu. Tyle, że Tony już wybrał dziewczynę, z którą dzisiaj chciałby „spędzić czas”. Przyciągnął brunetkę do siebie, obejmując ją w talii. Pocałował ją namiętnie, patrząc głęboko w oczy. Dziewczynę uderzyła fala rozkoszy i poczuła jak wszystkie jej problemy uciekają. Oddała pocałunek z lubością, obejmując go nogami w pasie. Tony dobrze wiedział, że Evallyn nie zrobiłaby tego gdyby była trzeźwa, więc skorzystał z okazji, która mu się nadarzyła. Od jakiegoś już czasu pożądał tej małej, wrednej Ślizgonki i teraz mógł spokojnie ją przelecieć w swoim dormitorium. Włożył swoją rękę pod jej spódniczkę i zjechał ustami na jej szyję. Teraz już wszyscy dobrze wiedzieli, co będzie dalej, więc tylko patrzyli na to całe zdarzenie z rozwartymi ustami. Oczywiście Andromeda chciała coś zrobić, ale niestety powstrzymywało ją przed tym dwoje masywnych przydupasów Cruallea. Co chwila łypała na nich i próbowała się wyszarpnąć, ale na marne. Krzyczała nawet w stronę Bellatrix i Narcyzy, by pomogły Ev, ale te tylko obrzuciły ją chłodnym spojrzeniem i wyszły z Pokoju Wspólnego, nie chcąc oglądać tego całego przedstawienia. Gdy już biedna dziewczyna nie wiedziała co zrobić i przygotowywała się na to, że jutrzejszego dnia zastanie zaryczaną, zasmarkaną i załamaną przyjaciółkę, stało się coś naprawdę zaskakującego i to zdarzenie zostanie jej w pamięci do końca życia. Brunet podbiegł do całującej się pary i oderwał Evallyn od Tony’ego, a potem zarzucił sobie dziewczynę na plecy i wszedł z nią do swojego dormitorium, mimo jawnych sprzeciwień. Wszyscy stali jak spetryfikowani, patrząc na miejsce, w którym zniknął Edward Zabini z Evallyn Black na plecach. Sam chłopak stał już w swoim dormitorium i obserwował dziewczynę, która siedziała teraz obrażona na jego łóżku.
— Black, ja wiem, że ty jesteś skończoną idiotką, ale nie sądziłem, że z tobą jest aż tak źle! — warknął zirytowany po chwili ciszy, a ona łaskawie obrzuciła go zaskoczonym spojrzeniem. — Czy ty zdajesz sobie sprawę jaką z siebie zrobiłaś dziwkę na oczach całego Slytherinu?!
— O kurwa… — wyszeptała, zakrywając sobie dłonią usta. Tak jakby nagle uświadomiła sobie co właśnie zrobiła.
— To też… — mruknął już spokojniej, siadając na swoim łóżku obok niej. — Teraz myśl jak to odkręcić, Black.
Brunetka wytrzeszczyła na niego swoje błękitne oczy.
— Czekaj, bo czegoś tu nie rozumiem… — zaczęła, ostrożnie dobierając słowa. — Czy ty właśnie chcesz mi pomóc?
— A co cię to tak dziwi? — zapytał ze śmiechem, a znowu spojrzała na niego ze zdumieniem. — Chyba logiczne, że ci pomogę, przecież z tobą spałem!
Ev prychnęła pogardliwie.
— Ja z tobą nie spałam! — zawołała oburzona, kiwając głową na boki.
Brunet głośno się zaśmiał, a ona zrozumiała, że żartował i zrobiło jej się głupio. Pierwszy raz zmieszała się w jego towarzystwie, ba! Pierwszy raz zmieszała się w kogokolwiek towarzystwie.
— Oj już nie wkurzaj się tak, Black, bo ci żyłka pęknie — parsknął rozbawiony, a zaraz potem oczy mu pojaśniały. — Już wiem!
— Niby co?
— Oj już nie udawaj głupiej, bo ja wiem, że ty wiesz — powiedział z wesołymi iskierkami w oczach. — Wszyscy są nawaleni w trzy dupy, a więc jeśli się jutro im nie poda eliksiru na kaca, to nie będą niczego pamiętać. Tylko mamy jeden problem… Musimy się dowiedzieć kto zawsze kołuje zbawienny płyn, bo inaczej nam to się nie uda. Wiesz kto to, Black?
— Tak się składa, że wiem kim jest ta osoba, Zabini — stwierdziła z zadziornym uśmieszkiem. — Mogę ci powiedzieć jeśli chcesz.
Na jego ustach wykwitł zwycięski uśmiech.
— Mów! — wykrzyknął zniecierpliwiony, ale zadowolony. — Chcę wiedzieć kto jest tym mistrzem, bo chyba będę musiał ucałować jego stopy!
Dziewczyna uśmiechnęła się z satysfakcją, a w jej oczach zatańczyły wesołe ogniki.
— Mistrzynią, Zabini, mistrzynią… — powiedziała lekko rozbawionym tonem. Ten Ślizgon wcale nie jest taki zły, jakby się mogło wydawać.
— To zmienia postać rzeczy! — ucieszył się jeszcze bardziej. — Jeśli będę wiedział kim ona jest, to chyba ją pocałuję!
— To ja, Zabini — zaśmiała się Evallyn, a on stanął jak wryty.
— O ja pierdziu… — mruknął zaskoczony, a potem zrobił coś czego żadne z nich się nie spodziewało.
Pocałował ją delikatnie w policzek, a ją przeszedł miły dreszcz. Było to najdziwniejsze uczucie jakie w życiu miała, ale to nie znaczy, że jej się nie spodobało. Patrzyli sobie w oczy, myśląc, że ta chwila może trwać wiecznie. W pewnym momencie dziewczyna przerwała to magiczne połączenie, spuszczając głowę. On natomiast uśmiechnął się niezauważalnie.
— No to sprawa załatwiona — powiedziała niepewnym głosem, spoglądając mu w oczy. Nie przerwał połączenia wzrokowego, tylko zagłębił się w jej oczach.
— O kurde! — wykrzyknął nagle zaskoczony, a ona aż podskoczyła. — Zawsze myślałem, że masz brązowe oczy. No wiesz… Bo to taki zasrany kolor.
Dziewczyna zaśmiała się rozbawiona, a potem uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
— Dzięki, Zabini… — mruknęła, kolejny raz spuszczając głowę.
— Nie ma sprawy, Black… — szepnął, kolejny raz zatapiając się w jej pięknych oczach.
Patrzyli tak na siebie i ze zdziwieniem stwierdzili, że znajdują się naprawdę blisko siebie. Między nimi znowu zapanowała ta dziwna, ale miła magia. Patrzyli sobie w oczy, zbliżając się do siebie z każdą sekundą. Im bliżej byli siebie, tym szybciej ich serca zaczynały bić, a oddechy przyśpieszyły. Edward pocałował ją delikatną i czule, a ona rozpłynęła, gdy jego słodkie, miękkie usta dotknęły jej warg. To nie był jej pierwszy pocałunek, była doświadczona jeśli chodziło o całowanie, ale w tamtym momencie czuła się zupełnie zielona w tych sprawach. Prawdziwie i niezaprzeczalnie Edward Zabini całuje najlepiej spośród wszystkich chłopaków. Bez zastanowienia oddała tą pieszczotę, kładąc mu rękę na klatce piersiowej. Mimo, że obydwoje byli pijani, to zdawali sobie sprawę, że nie powinni tego robić i przez ten jeden mały incydent zmienią do siebie stosunki. Oderwali się od siebie po jakimś czasie, zupełnie zapominając jak się oddycha. W pierwszej chwili nie mogli wydobyć siebie ani jednego słowa, a zaraz potem panna Black gwałtownie wstała. Podchodziła już do drzwi, żeby wyjść, ale powstrzymała ją dłoń Edwarda zaciśnięta na jej nadgarstku. Odwrócił ją w swoją stronę i spojrzał głęboko w oczy.
— Muszę już iść — powiedziała niepewnym głosem, próbując wyswobodzić rękę z jego uścisku.
— Proszę, zostań… — wyszeptał i pociągnął ją w stronę łóżka, a ona posłusznie usiadła na jego kolanach.
— Jeśli myślisz, że uda ci się mnie przelecieć po pijaku, to jesteś…
— Taa… Po to ci pomagam, żeby teraz cię przelecieć — zadrwił, a jej zrobiło się głupio. Mimo nienawiści do niej chce jej pomóc, a ona oskarża go o coś przed czym ją uratował. Walnęła się ręką w czoło i uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
— Wybacz, Zabini… — szepnęła zmieszana, a on przytulił ją lekko do siebie, co chyba znaczyło, że już się na nią nie gniewa. Odetchnęła więc z ulgą i wtuliła się w jego umięśniony tors.
Przy nim czuła się bezpieczna, pierwszy raz od dawna. Mimo tej nienawiści, to nawet fajny z niego chłopak i zasługuje na prawdziwą miłość. Położyli się na jego łóżku i ostatnie co zarejestrowali to ich wspólne mruknięcie.
— Dobranoc, Black.

— Dobranoc, Zabini.

----------------------------
Lumos, skrzaciory *0*
Wiecie co? Pojawił się nowy rozdział :D
Kiedy kolejny? Może za tydzień, jeśli zdążę. Przepraszam, że teraz rzadko dodaję, ale szkoła i pięć blogów to jest troszeczkę c:
Pozdrawiam pewną osobę, która ma bilety na koncert... Edwarda Christophera Sheerana :* ♥ *mam nadzieję, że mnie zabierze ze sobą, bo jest taka fajna :D*
Dedykuję ten rozdział mojej kochanej Weronice, Eveneth *kuźwa... prawie napisałam Evallyn*, Adzie <3
I co myślicie o Edzie (Zabinim!) i ogólnie o rozdziale? :3
Kocham, kocham, kocham was *0*