niedziela, 29 listopada 2015

15. "Przysięga Odważnego Bazyliszka i jej konsekwencje" Cz. II

"Ktoś, kto in­nym życzy pecha i straty,
niech wie, że los lu­bi... od­wra­cać karty." 

— Cholera jasna... — mruknęła rozgorączkowana Dorcas, patrząc na nieprzytomną przyjaciółkę. — Ona w ogóle oddycha? Ruda, sprawdź, czy ona żyje!
Lily wytrzeszczyła oczy na przyjaciółkę, kompletnie zaskoczona jej słowami. Skąd ona niby miała wiedzieć, czy Alice żyje? Przecież nie jest magomedyczką, żeby móc to stwierdzić.
— Niby jak mam to sprawdzić? — warknęła poirytowana panna Evans, wbijając mordercze spojrzenie w Czarną.
Brunetka prychnęła wściekle, krzyżując ręce na piersi.
— To ja miałam kurs trzeciej pomocy czy ty? — odwarknęła, unosząc brew do góry. Czasami panna Meadowes myślała, że Lily jest z natury blondynką.
Rudowłosa dziewczyna przewróciła oczami.
— To był kurs pierwszej pomocy... — wymamrotała, a następnie podeszła do Ann i sprawdziła jej puls. Właściwie wszystko było w normie, może lekko przyspieszone bicie serca, ale poza tym nic złego się nie działo. Zwróciła swoje spojrzenie na przyjaciółki. — Ann żyje, oddycha normalnie.
Pozostałe dziewczyny odetchnęły z ulgą, wpatrując się w Lily, która w dalszym ciągu klęczała obok nieprzytomnej Gryfonki. Alice zmarszczyła brwi.
— To dlaczego się nie budzi..? — zapytała ze ściśniętym gardłem.
Evans spojrzała blondynce w oczy i wzruszyła delikatnie ramionami. Naprawdę chciałaby to wiedzieć i poważnie zaczynała martwić się o Ann. Chciało jej się płakać z tej pieprzonej bezsilności, ale nie mogła pozwolić sobie teraz na słabość. Musiała być myśleć racjonalnie.
— Szczerze? — rzuciła Lily w stronę Alice. — Nie mam pojęcia. Zostają nam dwa wyjścia. Zapierdzielać z nią natychmiast do McGonagall i dostać szlaban na kolejne dwa lata naszej nauki.. Albo zostawić ją tutaj i poszukać tych szmat, żeby wszystko naprawiły.
To była cholernie trudna decyzja do podjęcia. Dziewczyny nie wiedziały, co mają zrobić. Nagle.. Poczuły się jak dzieci. Przecież mają po piętnaście lat. To jest kompletnie bez sensu. Jeśli zaniosą ją do nauczycielki transmutacji, to nie mają pewności, że ona odczaruje Ann. Za to na pewno dostaną szlaban i może właśnie o to chodzi Ślizgonkom? Żeby dostały szlaban?
— Myślę, że powinnyśmy zostawić tutaj Ann i poszukać ich — powiedziała Marlena, patrząc na pozostałe dziewczyny. — Wszystkie dobrze wiemy jaka jest McGonagall.
— Zgadzam się z Mary — Dorcas uśmiechnęła się lekko do przyjaciółki. — McSztywna prędzej zostanie Miss Świata Magii niż odpuści nam tę całą przysięgę.
— Tak, dokładnie — Lily i Alice skinęły głowami, potwierdzając słowa brunetki.
Dorcas westchnęła przeciągle i rozejrzała się dookoła. Błonia, cholera. Jak mogły zostawić swoją nieprzytomną przyjaciółkę na trawie? Przecież to niedorzeczne. Pokręciła lekko głową. To przecież Pokój Życzeń, tak? To znaczy, że można zmienić go tak, żeby był odpowiedni dla Ann. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie przytulny pokój przyjaciółki. Ściany w błękitnym kolorze, meble w odcieniu jasnego brązu i skromne łóżko. Panna Lorenh nie należała bowiem do bogatych ludzi. Nie wstydziła się jednak tego, że nie na wszystko ją stać i była dumna ze swojej rodziny. Na myśl o zdjęciach wiszących na ścianie, brunetka się uśmiechnęła. Zdjęcia pięciu przyjaciółek, rodziny Ann, jej ukochanego króliczka. Meadowes otworzyła oczy, a na jej twarzy pojawił się delitkatny uśmiech. Właśnie o to jej chodziło!
— Jedna z nas musi tutaj zostać i jej pilnować — odezwała się Marlena po chwili zastanowienia. — W sumie ja mogę zostać. Strasznie się o nią martwię, a tutaj, przy niej, będę bardziej spokojna.
Pozostałe dziewczyny tylko pokiwały głowami. To dobry pomysł, bo dzięki temu będą miały pewność, że pod okiem Mary z Ann nic złego się nie stanie.
— Dobra, to my idziemy skopać dupska tym oślizgłym Wężycom — powiedziała Lily z błyskiem w oku, uśmiechając się pokrzepiająco do Mary. Dobrze wiedziała ile dla niej znaczy Annabell. Znają się od malutkiego, a najlepszymi przyjaciółkami są od zawsze.
Podeszła do blondynki i mocno ją przytuliła. Wyszeptała jej do ucha, że ma się trzymać, a potem popatrzyła na nieprzytomną Lorenh. Wyglądała tak niewinnie i spokojnie, że aż zachciało jej się płakać. "Obudzisz się, Ann, obiecuję", pomyślała ze ściśniętym gardłem.

* * *

Evalyn z trudem otworzyła oczy. Wszystko ją strasznie bolało i czuła, że zaraz zwymiotuje. À propo czucia.. W miejscu, w którym się znajdowała, zalatywało końskimi odchodami. Rozejrzała się dookoła. Była w jakiejś stajni. Wokół pełno siana, a jakieś trzy metry od niej stał koń. Nie za bardzo rozumiała, co się tak właściwie stało i co tutaj robi. Nagle usłyszała cichy jęk i w następnej chwili omal nie dostała zawału, kiedy poczuła szturchnięcie w nogę. Panna Black chciała wstać, ale nie miała za bardzo siły, więc przeturlała się kawałek. Na miejscu gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się jej tyłek, teraz była głowa Andromedy.
— Na gacie Merlina, co ty tutaj robisz?! — wykrzyknęła Evalyn kompletnie zaskoczona widokiem kuzynki.
No dobra, trzeba było połączyć fakty. Ev nie pamiętała nic, więc była też taka możliwość, że po prostu się upiła. Przed oczami stawały jej najróżniejsze sytuacje, ale właśnie ta wydałaby się jej w zupełności normalna, gdyby nie była w to zamieszana Andromeda, bo co jak co, ale ona nie pije.
— Długo mam czekać na odpowiedź? — zapytała już lekko zniecierpliwiona brunetka.
Przewróciła tylko oczami, kiedy odpowiedziała jej cisza. Ponownie rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, jak się tutaj znalazły. No tak! Przysięga, ta cholerna przysięga z Gryfonkami. Mogła się spodziewać, że to jest z nimi powiązane. Tylko w dalszym ciągu nie miała pojęcia gdzie tak właściwie się znajdują. Tak właśnie się dzieje, kiedy wchodzi się w umowy z Gryfonami.
— Mogłabym zapytać cię o to samo — odpowiedziała w końcu Andromeda zachrypniętym głosem. — Dlaczego leżę w jakimś sianie w... Czy to jest stajnia?!
Evalyn cicho parsknęła śmiechem. Dobrze wiedziała jak dziewczyna bała się pewnych zwierząt.
— Spójrz w lewo, Andi — powiedziała przez śmiech, wskazując na coś palcem.
Andromeda zrobiła to, o co prosiła ją przyjaciółka, ale już sekundę później żałowała, że się jej posłuchała. Wydała z siebie przeraźliwy pisk i wystrzeliła ze swojego miejsca jak torpeda. W mig znalazła się przy drewnianej furtce.
— Leen.. — zająknęła się przerażona. — Leen.. To jest koń!
Teraz to brunetka zwijała się już ze śmiechu. Zawsze bawił ją strach kuzynki przed tymi stworzeniami. Już jako mała dziewczynka uciekała przed nimi gdzie pieprz rośnie, a biedni stajenni musieli za nią biegać jak głupi. "Arystokratce nie przystoi takie zachowanie, Andromedo" - powtarzali jej rodzice na okrągło, ale akurat ją to, co przystoi, a co nie, mało obchodziło. Była nieugięta i pewnie dlatego nigdy nie nauczyła się jeździć konno.
— Wiem, że to koń, przecież go widzę — wydusiła z siebie między salwami śmiechu.
Blondynka prychnęła pogardliwie, krzyżując ręce na piersi. Nie znosiła, kiedy ktoś się z niej śmiał. Jednak często się z tym spotykała, kiedy mówiła komuś o strachu przed końmi. Najczęściej ludzie wręcz płakali ze śmiechu. Ślizgonka, arystokratka, która boi się tychże zwierząt - no tego jeszcze nie było.
— Och, zamknij się, Leen — warknęła rozdrażniona. — To nie jest śmieszne.
Evalyn jednak pokręciła głową, dalej się śmiejąc. Zawsze z Bellą i Cyzią miały z tego niezłą polewkę. To był nieuzasadniony strach, który wziął się u niej dosłownie z niczego. No przynajmniej one tak twierdziły.
— Mnie tam to bawi — powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach Ev.
Andromenda westchnęła tylko i rozejrzała się dookoła. Co one tutaj robią? Nie znała odpowiedzi na to pytanie, chociaż bardzo chciałaby ją znać. Krok po kroku jakoś sobie przypomną jak się tutaj znalazły. Odezwała się pełnym spokoju i opanowania głosem, mimo że dalej obrzucała zwierzę nieufnym spojrzeniem:
— Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, są dwa kolory. Zieleń i czerwień.
Leen pokiwała głową. Zamknęła oczy i skupiła się najbardziej jak tylko mogła. Rozmowa z Zabinim w Pokoju Wspólny, spotkanie z Gryfiakami w Pokój Życzeń, słowa przysięgi, zieleń i czerwień.. Coś poszło nie tak. To miało wyglądać inaczej. Sprawy się pokomplikowały i dziewczyna właśnie zdała sobie sprawę, że to nie przez Gryfonki się tutaj znalazły. Słowa przysięgi zostały dobrze wypowiedziane, cała reszta również zgodnie z instrukcjami. Pamiętała, że na sam koniec były tylko zielone oczy.
— Przypomniałam sobie... — wyszeptała Evalyn, a jej głos był pełen emocji. — Huncwotki... Przecież one też wtedy padły razem z nami na ziemię. Jestem tego pewna.
Tym razem to jej kuzynka kiwnęła głową. Jednak to w dalszym ciągu nie wyjaśnia tego, co tutaj robią. Nie mogły się przecież znaleźć znikąd w jakiejś stajni. Andromeda rozejrzała się dookoła.
— Leen, musimy iść się trochę rozejrzeć — odezwała się po chwili, patrząc się na drewniane drzwi w zamyśleniu. — Trzeba się wydostać z tej cholernej koniarni.
Brunetka parsknęła cicho, ale zgodziła się z kuzynką. Wyszły na zewnątrz, ale nie zobaczyły błoni, ani nawet Hogwartu w oddali. Ujrzały jednak coś, co sprawiło, że zastygły w zdziwieniu i przerażeniu.

* * *

James nie mógł znaleźć Dorcas od dobrych trzech godzin. Martwił się o nią, to chyba logiczne, nieprawdaż? Żałował słów, które padły z jego ust w stronę przyjaciółki. Wcale tak nie myślał, naprawdę. Chciał po prostu jej dopiec, nie zranić. Zachował się jak ostatni kretyn i dobrze o tym wiedział. Rozumiał też to, że dziewczyna mogła go teraz unikać, a może i wręcz chować się przed nim, ale to nie było w jej stylu. Dorcas to bardzo skryta osoba i nigdy nie pokazuje, że coś ją zabolało. Także jeśli chodzi o to, jak by się zachowała, to był po prostu pewien, że nie tak. Wyszłaby mu na przeciw i potraktowałaby go jak powietrze. Może jednak nie znał jej na tyle na ile myślał, że zna.
— Rogacz! — usłyszał wołanie Syriusza, więc od razu odwrócił się w stronę, biegnącego w jego kierunku przyjaciela. — Widziałeś gdzieś Meadowes? Dzisiaj jest trening i miałem ją o tym poinformować kilka dni temu, ale zapomniałem. Szukam jej od południa.
Potter wytrzeszył na Blacka oczy. Miał mętlik w głowie. Gdzie ona się do jasnej anielki podziewa cały dzień? Zaczynał się naprawdę o nią martwić. Przeczesał ręką włosy i potarł pacami skronie.
— Nie powiedziałeś jej o treningu? — palnął w końcu, bo nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć. Nie chciał pokazać jak bardzo mu na niej zależy.
Syriusz przewrócił oczami i palnął Jamesa w głowę, na co ten warknął "Ej!'. Czy ten człowiek choć raz mógłby nie być takim idiotą jak zwykle? Wzdycha więc tylko i mówi:
— Nie, nie powiedziałem, ale dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. Nie jesteś aż taki głupi, żeby nie zrozumieć — James na te słowa uniósł wysoko brwi. — Widziałeś gdzieś Meadowes?
Okularnik tylko pokiwał przecząco głową i spuścił wzrok. Długowłosego bruneta szczerze to zdziwiło. Myślał, że jego najlepszy przyjaciel zdążył już się z nią pogodzić. Znając Jamesa to albo ją jeszcze bardziej wkurzył głupim tekstem, albo wcale się do niego nie odzywa, albo nie próbował z nią pogadać. Jednak ta trzecia opcja najmniej pasowała chłopaka.
— Nawet z nią nie rozmawiałem... — odezwał się w końcu lekko zawstydzony Rogacz. — Nie dlatego, że nie chciałem czy nie miałem odwagi, po prostu nie mogę jej znaleźć od kilku dobrych godzin. Bardzo się o nią martwię.
Syriusz się nad czymś zastanawiał, drapiąc się przy tym po głowie. Na koniec delikatnie zmarszczył brwi i odezwał się ze zdziwieniem:
— W sumie pozostałych dziewczyn też nie widziałem — spojrzał na Jamesa z krzywym uśmiechem. — Stary, myślisz, że Huncwotki coś kombinują?
Potter wzruszył ramionami. W sumie byłoby to logiczne, jakaś zemsta czy w tym stylu. Może chcą skompromitować Jamesa przed całą szkołą, to by było do nich podobne. Uśmiechnął się do przyjaciela, a strach o Czarną zelżał.
— Nie mam pojęcia, Łapo — powiedział z błyskiem w oku. — Ale jeśli tak, to powinienem zacząć się bać.
Po tych słowach obaj wybuchli śmiechem, a Syriusz poklepał Rogacza po plecach. Obydwóm przypomniała się tamta sytuacja z trzeciego roku. Remus potrzebował jakiegoś składnika do eliksiru, który sprawiał, że wymiotowało się ohydnym, zielonym śluzem. Tak więc reszta chłopaków musiała iść do Zakazanego Lasu po ów składnik. Było ciemno i biedny Peter, który strasznie bał się ciemności, trząsł się ze strachu. James to zauważył i rzekł wtedy do niego "Szalej do woli, Huncwot niczego się nie boi". Glizdek i Łapa już chwilę później płakali ze śmiechu, ponieważ ten jakże dzielny Potter pisnął jak dziewczyna, bo... Przestraszył się wiewiórki.
— No dobra, to co robimy? — zapytał Black z huncwockim uśmiechem.
James odpowiedział mu tym samym i udał, że się zastanawia.
— Idziemy po tych dwóch baranów i lecimy na kremowe piwo, bo już od kilku dni mam na nie ochotę — odpowiedział i wyszczerzył się do przyjaciela, który spojrzał na niego z politowaniem. — No co?
— Biedaczysko, szkoła sprawiła, że mózg mu wyparował... — mruknął pod nosem, a potem spojrzał na Rogacza z uniesionymi brwiami. — Nie, stary, musimy uzupełnić nasz arsenał, bo kończy nam się ta najpotrzebniejsza broń. Potem musisz iść do Trzech Mioteł i kupić Rudej jej wygraną w waszym durnym zakładzie. Wtedy ewentualnie możemy iść na to twoje wymarzone piwko.
Potter westchnął przeciągle. To oznaczało, że najprawdopodobniej na nie nie pójdą. Remus pójdzie z tą swoją listą i będzie sprawdzał ile czego kupić, co nowego będzie potrzebne. Potem pójdą kupić ten alkohol, jednak znając życie pewnie tyle nie będzie na półkach, więc Rosmerta poprosi ich o przyniesienie skrzyń z piwnicy. No i tak jakoś wyjdzie, że będzie koło dwudziestej i tego kremowego nie wypiją.
— A nie możemy kiedy indziej? — spytał z nadzieją w głosie.
Syriusz parsknął, patrząc na Jamesa z kpiną.
— Lunatyk truje nam o to dupę od kilku dni. Jeszcze jeden, a przysięgam, że coś mu zrobię. A Ruda to cię chyba wypatroszy tymi swoimi super czary-mary, jeśli za niedługo nie zobaczy tego, co jej się należy — mówił spokojnie, ale w jego głosie dało się wyczuć typową dla niego ironię zmieszaną z rozbawieniem.
Rogacz prychnął pogardliwie. Tak, bo na pewno go obchodziło, czy Evans się wkurzy czy nie. Miał to gdzieś. Wygrała, okay, to niech czeka. Nie będzie na każde jej zawołanie. Co on - pies?
— Tak, jasne. Już się boję Wiewióry — parsknął kpiąco. — Uwaga, bo mnie podrapie, aaaa!
Black przejechał sobie ręką po twarzy. Jaki jego przyjaciel bywa czasami głupi. On rozumie - roztrzepane, nieogarnięte dziecko Potter, ale bez przesady.
— Taak? — uśmiechnął się ironicznie. — Wtedy na błoniach pewnie też się nie bałeś, prawda?
Po tych słowach James się zmieszał, a chwilę później spoważniał. Chciał odpowiedzieć, że ani trochę go to nie przestraszyło, ale nie potrafił okłamać przyjaciela. Prawda była taka, że wystraszył się wtedy na śmierć i bał się, że się wykrwawi i że już będzie po nim.
— Musisz jej pilnować, Łapo — powiedział w końcu, patrząc na Syriusza z powagą, która bardzo go zdziwiła.
Nie rozumiał, o co chodzi Jamesowi.
— Co? Jak to? — Black wytrzeszczył na niego oczy, kompletnie zaskoczony słowami okularnika.
— Ona nie panuje nad swoją mocą — kontynuował Rogacz, nie przejmując się zdziwieniem przyjaciela. — Pod wpływem bardzo silnych emocji rzuca czar, nawet nie wiedząc jak. Wiewióra sama już się boi tego, co robi. Stara się trzymać emocje na wodzy, ale nie zawsze jej się to udaje. Boi się, że kogoś skrzywdzi.
Zaskoczony Syriusz przetarł oczy, nie wierząc w to, co widzi i słyszy.
— Boże, nie wierzę. Czy to sen? Niech mnie ktoś uderzy... — okularnik zrobił to, o co prosił przyjaciel. — Nie mówiłem serio, idioto! Nigdy nie sądziłem, że James Potter zacznie troszczyć się o swojego wroga. To nieprawdopodobne, jestem dumny. Te dzieci... Tak szybko dorastają.
Rogacz walnął Blacka w ramię, na co ten się skrzywił.
— Nie troszczę się o tę szmatę, a z tego, co wiem, to jest twoja przyjaciółka, więc sam powinieneś na to wpaść, Dumbledore* — warknął w jego stronę James. — Łapo, przecież wiesz, że musiałem to powiedzieć. Dzisiaj pewnie dostanę list od matki, że wie o tym zdarzeniu na błoniach i zacznie się wywód jak to ją zawiodłem. Gorzej jeśli wyjca mi przyśle. W sumie byłoby śmiesznie tak otworzyć go w Wielkiej Sali na kolacji, no nie?
Syriusz chciał mu już coś odpowiedzieć, ale nagle zobaczył czarną czuprynę znikającą za rogiem.
— MEADOWES! — wydarł się na cały korytarz.
James aż podskoczył. Kompletnie nie rozumiał, co mu teraz odwaliło. Rozejrzał się dookoła. Dorcas jak nie było, tak nie ma. Spojrzał na przyjaciela pytającym wzrokiem.
— A ci co jest? — zapytał, unosząc brwi i przeczesując ręką włosy.
Łapa zignorował pytanie przyjaciela, uniósł tylko rękę do góry.
— Czekaj... —  mruknął i jak na zawołanie zobaczyli, że ku nim biegnie zziajana Dorcas. Lily i Alice próbowały ją dogonić. — Widzisz, stary? Nawet Meadowes przylatuje na moje zawołanie.
Po tych słowach wyszczerzył się do Rogacza, a ten wytrzeszczył na niego oczy. No normalnie nieprawdopodobne. Gryfonki zatrzymały się parę kroków od nich, były poważne.
— Black — odezwała się brunetka.
— Meadowes — chłopak kiwnął głową w jej stronę.
— Potter — warknęła Lily.
—  Evans — syknął okularnik.
— Po tym jakże miłym i uroczym przywitaniu... —  mruknęła pod nosem Alice. —  Hej, chłopaki. Nie widzieliście gdzieś może Wężyc?
Dwaj Gryfoni spojrzeli na siebie i zgodnie stwierdziły, że blondynka oszalała. Sądzili, że powie coś w stylu "Kolejny raz marnujecie nasz cenny czas, gnojki. Na co tym razem?", ale na pewno nie spodziewali się tych słów. Była zbyt miła i na ich gust aż nazbyt dociekliwa.
— Zależy które, bo wiesz... Sporo ich w Hogwarcie — Syriusz mówił to z typową dla siebie nonszalancją i ironią.
Alice nie wiedziała, co ma na to chłopakowi odpowiedzieć, więc Dorcas postanowiła wkroczyć do akcji. Najpierw przewróciła wymownie oczami, a potem skrzyżowała ręce na piersi.
— Zamknij ten swój trollowaty pysk i posłuchaj, Black — zaczęła spokojnie, ale jej głos ociekał kpiną i wrogością. — Twoje dwie durne kuzyneczki zadarły z nieodpowiednimi osobami. Także mów gdzie są, jeśli to wiesz, a jak nie to wypad.
Łapa uniósł wysoko brwi i parsknął cicho. Chyba ta kretynka nie myślała, że zrobi na nim jakiekolwiek wrażenie?
— Które kuzynki? Rodzinę też mam sporą — uśmiechnął się do brunetki kpiąco.
Lily nie wytrzymała, musiała coś po prostu powiedzieć. Nie wiedziały, co stało się z przyjaciółką, a czasu mogło być coraz mniej. Nie było w nim miejsca na głupie gierki jej przyjaciela.
— Syriusz, zamknij się — powiedziała z kamienną twarzą, patrząc Łapie w oczy. — Mógłbyś po prostu normalnie odpowiedzieć na pytanie Alice.
Te słowa zawstydziły chłopaka. Zawsze brał to, co ona mówiła do serca, chociaż sam nie wiedział czemu. Pokiwał więc tylko głową i zastanowił się nad odpowiedzią.
— Przepraszam, Ruda — uśmiechnął się niepewnie do zielonookiej. — W sumie od kilku godzin szukałem Meadowes, bo musiałem jej coś powiedzieć — Dorcas na te słowa uniosła brwi. — Spokojnie, chodziło o trening. Nie ekscytuj się tak. Wracając... Przez ten czas spotkałem dwa razy Bellatrix i Narcyzę.
— A Evalyn i Andromedę? — zapytała z nadzieją rudowłosa. — A je widziałeś?
Syriusz wydął usta i zamyślił się na chwilę. Był na błoniach, w Wielkiej Sali, bibliotece, w Pokojach Wspólnych, klasach, korytarzach, sowiarni, pytał nauczycieli, ale... W sumie nigdzie ich nie spotkał.
— Niestety nie — odpowiedział w końcu i uśmiechnął się smutno do przyjaciółki. — Może Rogacz je widział.
— Potter? — Lily spojrzała pytająco na Jamesa, a on zmierzwił włosy i przechylił lekko głowę.
— Niestety, Evans, nie widziałem ich — stwierdził z uśmiechem, patrząc jej kpiąco w oczy. — Byłem zajęty.
Rudowłosa nie mogąc się powstrzymać, cicho parsknęła. Tak, już uwierzyła w słowa tego idioty, pewnie. No a jak, przecież James Potter jest wiecznie zapracowany. Nauka, pomoc na rzecz szkoły, drużyna quidditcha. A jakże, nie ma czasu!
— Obściskiwaniem się z nową dziewczyną? — zaśmiała się.
Ten miał już jej odpowiedzieć bardzo inteligentnym tekstem, lecz Syriusz go wyprzedził o dosłownie chwilę.
— Co ty. Szukał Meadowes, żeby wyrazić skruchę swoim jakże haniebnym zachowaniem — wyszczerzył się do Lily.
— Łapo! — zawołał oburzony Rogacz i zdzielił go łokciem w brzuch.
Dorcas tylko uniosła brwi, ale nijak to skomentowała. Tym razem nie wybaczy mu tak szybko, nie ma mowy. Jeśli chce się z nią przyjaźnić, to musi się o to postarać, a nie zachowywać się jak tam na błoniach.
— Cholera... — mruknęła zielonooka. — To gdzie one są...?
Alice i Dorcas od razu spochmurniały, a chłopacy spojrzeli na nie podejrzliwie. Nie wiedzieli, co się stało, ale musiało to być coś poważnego, skoro Huncwotki nie obrzucały teraz Jamesa zgniłymi jajami za zranienie Czarnej.
— Po co one są wam potrzebne? — spytał Syriusz, patrząc na nie z zaciekawieniem.
Blondynka chciała już zacząć opowiadać im o całej tej sytuacji, w której się znalazły, ale w porę zorientowały się pozostałe dwie dziewczyny, które od razu odpowiedziały zgodnie:
— Po coś!
— Bardzo inteligentna odpowiedź — skomentował to James.
Lily uśmiechnęła się do niego uroczo, spojrzała na swoje, pomalowane na zielono, paznokcie i odezwała się pewnym siebie głosem.
— Wiem, Potter, my jesteśmy bardzo inteligentne.
Rogacz przejechał sobie ręką po twarzy i miał już coś jej odpowiedzieć, ale ich wymianę zdań przerwał pełen jadu głos pewnego Ślizgona.
— Te, Black — w ich stronę szedł Edward Zabini.
Ciekawe czego od nich chciał właśnie ten chłopak, który w sumie rzadko kiedy wykłócał się z kimkolwiek.
— Te, Zabini — przedrzeźnił go Syriusz.
Ciemnoskóry uniósł brwi.
— Przezabawne — stwierdził, ale w dalszym ciągu zachowywał powagę. — Nie widziałeś czasami gdzieś swoich ukochanych kuzynek?
Cała piątka wytrzeszczyła na niego oczy, kompletnie zaskoczona pytaniem. Pierwszy z szoku otrząsnął się Łapa.
— Które? — zapytał głupio.
— Evalyn i Andromedę — odpowiedział spokojnie Ślizgon, choć ta rozmowa zaczynała działać mu na nerwy.
Dziewczyny nie miały pojęcia o co chodzi. Myślały, że Wężyce były już dawno w Pokoju Wspólnym Slytherinu i chwaliły się swoim dowcipem reszcie. Jednak wcale tak się nie stało, a co więcej... Nikt ich nie widział od dłuższego czasu. Wywnioskowała to z tego, że Zabini zapytał się o to właśnie Syriusza, a jak dobrze wszystkim wiadomo, on nie znosił rozmowy na temat jego rodziny.
— Nie ma ich? — zapytała niepewnie panna Evans, patrząc na chłopaka.
— Nie, Lilyanne — odpowiedział jej Edward. — Od kilku godzin nikt ich nie widział.
To oznaczało dwie opcje. Albo się ukrywają, bo boją się zemsty Huncwotek, co jest mało prawdopodobne. Albo namieszały w tej całej przysiędze, a to jest całkiem możliwe, znając ich szczęście.
*nasz odpowiednik to np. "sam powinieneś na to wpaść, Einsteinie"

---------------
Witam. Tak jak napisałam w komentarzu.. Rozdział pojawił się jeszcze w listopadzie. Szkoda, że jego ostatniego dnia, no ale jednak. Dziękuję za 30 tysięcy wyświetleń. Mimo że tak długo mnie nie było, nic nie dodawałam, to Wy jednak byliście i wracaliście, czytaliście, czekaliście. To wiele dla mnie znaczy. Dziękuję. Mam nadzieję, pewnie jak i Wy, że kolejny rozdział będę pisała krócej niż pięć miesięcy. A tak serio.. Postaram się, żeby był jeszcze w grudniu, ale nic nie obiecuję. Mam sporo na głowie. Jeśli mi się nie uda, to spróbuję napisać świąteczną miniaturkę. No a teraz.. Może położę się już spać, bo na zegarze 1.35, a Zgredek jeszcze siedzi przy laptopie.
Mam nadzieję, że komuś spodoba się rozdział. Do napisania, dziękuję jeszcze raz i dobranoc, moje Skrzaty,
Wasz Zgredek.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Wakacje!

Dobry wieczór, kochani. Od czego by tu.. Minął pierwszy miesiąc wakacji (Boziu, dlaczego tak szybko?), a rozdziału dalej brak. Hm, to będzie dość długa część, bo zamiast na trzy części, rozdział dzielę na dwie. Mam nadzieję, że dajecie jakoś radę z czekaniem na te rozdziały. Szczerze? Ja na Waszym miejscu już dawno kopnęłabym tą cholerę Zgredka w szanowny tyłek i kazała pisać szybciej. Jeju, jak ja się cieszę, że mam takich wyrozumiałych czytelników!
Serdecznie Wam dziękuję za 23000 wyświetleń. Nie mogę uwierzyć, że to już tyle. Kiedy zaczęłam pisać to opowiadanie, to szczerze myślałam, że mało kto będzie chciał to czytać. Kolejne opowiadanie o Huncwotach, kolejny marny blogasek i naprawdę się zdziwiłam, kiedy na ekranie pojawiło się okrągłe 23 tysiące. Jaaciee, chyba mam podjarę życia. Dziękuję, skarby!
Tak, rozdział pojawi się na pewno w tym miesiącu, nie macie się o co martwić. Życzę Wam udanych i niezapomnianych wakacji. 
Do napisania,
Zgredek

[EDIT]
Rozdział będzie w sierpniu - mówiła.
Nie macie się o co martwić - mówiła.
No cóż.. W sierpniu nie było weny, ale jakoś wyskrobałam marną (o zgrozo!) stronę Worda. Wrzesień minął jak z bicza strzelił. Nauka, nauka, nauka. A październik.. Wiecie? Nie wytrzymałam bez pisania. Jest niedziela, a ja zamiast się uczyć to piszę. Tak bardzo tęskniłam za tworzeniem, pisaniem, za sprawianiem Wam radości. Postaram się dodać DŁUGI rozdział do końca października.
Miłej niedzieli, skrzaty
Zgredek

niedziela, 31 maja 2015

15. "Przysięga Odważnego Bazyliszka i jej konsekwencje" Cz. I

Dorcas otworzyła szeroko oczy i spróbowała podnieść się z ziemi. Było to trudne, bo nie dość, że leżała na niej Alice, to jeszcze bolał ją każdy mięsień ciała. Nie miała pojęcia, gdzie jest i co tutaj robi, w głowie była tylko pustka. Z trudem poruszyła nogami i jakimś cudem udało jej się zepchnąć z nich przyjaciółkę. Zacisnęła usta i jednym, szybkim ruchem podniosła się do pozycji siedzącej. Poczuła rwący ból w głowie i przez chwilę przed oczami miała tylko zamazany obraz. Brunetka była zdezorientowana i zaczęła ogarniać ją panika. Rozejrzała się dookoła i spotrzegła, że dalej znajduje się na tej samej polanie w Pokoju Życzeń, co przedtem. Panna Meadowes lekko zmarszczyła brwi, nie za bardzo rozumiejąc, co się stało. Jej wzrok powędrował na leżące na ziemi ciała i dopiero wtedy w jej głowie zapaliła się żarówka. Nie było nigdzie Evallyn i Andormedy, a to znaczyło tylko jedno. Te podstępne żmije je oszukały, znalazły patent na to jak obejść zasady tej całej przysięgi i zrobiły je w konia. Dorcas poczuła wściekłość, nikt nie będzie sobie z niej żartował, nikt. Niech ona tylko je dorwie! Co te pieprzone Ślizgonki sobie wyobrażają? Chyba nie wiedzą z kim zadarły... Dziewczyna odczuwała ból trochę mniej, więc postanowiła stanąć na nogi. Udało jej się dopiero za trzecim razem. 
— Przysięgam, że jeśli tylko je spotkam, to będą martwe... — syknęła z irytacją, prostując się. — Już my się zemścimy...
Podeszła wolno do Lily i przykucnęła obok niej. Dalej czuła potworne palenie całego swojego ciała, ale z każdą chwilą było ono słabsze. Delikatnie potrząsnęła przyjaciółką, ale dziewczyna nie otworzyła oczu. Kilka razy poklepała ją po twarzy, lecz i to nie pomogło. Zaczęła więc gilgotać Lily, wiedząc, że ta ma potworne łaskotki. I w końcu się udało, panna Evans otworzyła oczy. Było w nich widać ogromne zdziwienie i ledwo zauważalny strach. Rudowłosa chciała się od razu podnieść, ale powstrzymał ją cichy głos przyjaciółki, który był przepełniony troską.
— Lilka, nie ruszaj się przez chwilę, bo będzie bardziej bolało — odezwała się Dorcas, delikatnie się uśmiechając. Miała ochotę przywołać na twarz beztroski uśmiech, ale dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że prędzej pojawiłby się na twarzy grymas.
— Jaki ból do cho...? — W następnej chwili głośno jęknęła. Jak się można było spodziewać, Lily wcale nie miała ochoty słuchać się przyjaciółki i najzwyczajniej w świecie podniosła się do pozycji siedzącej. Sekundę później z powrotem opadła na trawę. — Aaa... O taki ból ci chodziło.
Panna Meadowes tylko przerwóciła oczami, lekko przy tym kręcąc głową. Czemu jej to wcale nie zdziwiło? Była pewna, że Ruda to zrobi, ale sama ostrzegała, że będzie bolało. Panna Evans rozejrzała się dookoła, a sekundę później zmarszczyła brwi.
— Czemu nie ma tutaj Andromedy i Evallyn? — zapytała rzeczowym tonem, patrząc na przyjaciółkę z wyczekiwaniem i niemałym zainteresowaniem. 
 I nagle Dorcas przypomniała sobie, po jaką cholerę, w ogóle obudziła Lily. Wściekłość na nowo nią zawładnęła. Miała ochotę stąd wyjść, znaleźć je i rozkwasić ich mordy o podłogę.
— Te szmaty sobie z nas zażartowały, Lil — odpowiedziała spokojnie, chociaż w środku gotowało się w niej. Gdyby tylko wiedziała gdzie one teraz są, to od razu by poszła je zabić, nawet nie budząc panny Evans. — Czaisz to?
Reakcja rudowłosej była natychmiastowa. Zerwała się na równe nogi, a potem głośno jęknęła z bólem. Jednak nic jej to w tej chwili nie obchodziło. Na twarzy miała wypisaną rządzę mordu, a w sercu uścisk zawodu. Liczyła, że dzięki tej całej przysiędze i tyloma godzinami spędzonymi razem, jakoś się zaprzyjaźnią. Najwyraźniej się myliła, a pomyłki zazwyczaj bolą. Westchnęła z frustracją, a potem obrzuciła przyjaciółkę wściekłym spojrzeniem.
— Zaufałam im, Dori — W jej głosie dało się słyszeć tyle emocji, które nieudolnie próbowała ukryć. — Zaufałyśmy, a one nas oszukały. Dlaczego mnie to nie dziwi? Są jak wszyscy Ślizgoni i nie wiem, dlaczego myślałam inaczej.
Dorcas niechętnie musiała przyznać jej rację. Mimo że nie chciała, to zaufała tym dwóm dziewczynom. Wszystkie Węże takie są - podstępne, wredne, bezduszne. Tak właśnie się dzieje, kiedy Dorcas Meadowes zaufa komukolwiek. Z Jamesem przyjaźniła się od dziecka, a w jednej sekundzie on po chamsku ją od siebie odrzucił. Okularnik nawet sobie nie wyobrażał jak bardzo to zabolało młodą arystokratkę. Tak, jej reakcją  na to była wrogość i chamstwo, bo to właśnie jest jej sposób na obronę. A to dziwne, panna Meadowes ma serce - to normalnie będzie odkryciem roku. Jednak taka była prawda, Dori miała uczucia, które teraz były zranione. Cieszyła się, że ma teraz tutaj Lily, która zawsze z nią była i nigdy jeszcze jej nie zawiodła. Chyba każdy chciałby mieć taką przyjaciółkę.
— Teraz obudzimy Ann, Alice i Marlenę — zaczęła wolno Dorcas, a w jej oczach pojawił się błysk. — A potem szykujemy zemstę. 
Rudowłosa kiwnęła lekko głową. Wciąż czuła rwący ból w czaszce, ale była zdeterminowana. Spojrzała kątem oka na leżące na ziemi przyjaciółki i w tym momencie zapragnęła zniszczyć Andromedę i Evallyn Black. Co one sobie wyobrażały, zachowując się tak? Że one się nie zemszczą? Jeśli tak, to były w błędzie. Była zła, zawiedziona. Tak się nie postępuje. Zacisnęła zęby i podniosła głowę do góry. Dori miała rację - trzeba się zemścić, a nie niepotrzebnie przejmować. Na dodatek... To były Ślizgonki, więc to było logiczne, że zagrają nieczysto. Podeszła powolnie do Alice i przykucnęła przy niej z lekkim wysiłkiem. Delikatnie zaczęła potrząsać ramieniem przyjaciółki, która ani drgnęła. Brunetka patrzyła na poczynania Lily z rozbawieniem. Odezwała się dopiero, kiedy ta zaczęła łaskotać blondynkę.
— To nic nie da, Ruda — powiedziała w końcu z wielkim uśmiechem na ustach. — Ona nie ma łaskotek jak ty.
Panna Evans przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się. Wiedziała, że Dorcas próbuje odwrócić jej uwagę od Evallyn i Andromedy, ale niestety nie wychodziło jej to. Jednak nie mogła przestać o tym myśleć, tylko to siedziało jej w głowie. Kolejne szmaty, które chciały zabawić się ich kosztem... Ale tak nie będzie. Tym razem Huncwotki się zemszczą, pokażą co to znaczy z nimi zadzierać. 
— Oczywiście, że ma — parsknęła cicho i połaskotała przyjaciółkę po brzuchu. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. — A nie mówiłam?
Dorcas tylko się szeroko uśmiechnęła, kiwając głową. Ruda zawsze znajdzie sposób na wszystko. Natomiast Alice wyglądała na szczerze zaskoczoną. Zamrugała kilkakrotnie i jak poprzedniczki postanowiła od razu wstać, co oczywiście jej się nie udało, bo sekundę później z powrotem wylądowała na trawie z głośnym jękiem. 
— Miło, że mnie ostrzegłyście mnie, że będzie boleć... — mruknęła pod nosem Alice, krzyżując ręce na piersi. Uwielbiała się niby obrażać, a potem tak cudownie godzić. 
Lily zaczęła kaszleć, ukrywając tak atak śmiechu. Nie, ta dziewczyna się chyba nigdy nie ogarnie. Ups. Natomiast panna Meadowes uderzyła się dłonią o czoło z przeciągłym westchnieniem, a następnie podeszła do Marleny i lekko poklepała ją po twarzy. Nawet nie myślała, że przez to dziewczyna się obudzi, ale zawsze można mieć nadzieję. Jednak tym razem ta nadzieja się na coś przydała, bo po chwili Gryfonka otworzyła szeroko oczy. Zamrugała kilkakrotnie kompletnie zdziwiona, potem spróbowała usiąść. Udało jej się, ale na ustach miała grymas bólu. Cóż jej się dziwić? Przecież przed chwilą oberwała jakimś cholernym zaklęciem. I zanim Dorcas zdążyła się odezwać, ta już stała na nogach i mocno się chwiała.
— Ała. Co to do cholery ma być?! — warknęła, patrząc z mieszaniną zdenerwowania i zdziwienia na przyjaciółki. 
Lily brała się za budzenie Ann, a Alice tylko prychnęła, nawet na nią nie patrząc. Panna Meadowes westchnęła, wiedząc już, że jej rolą będzie wytłumaczenie wściekłej przyjaciółce, o co dokładnie chodzi.
— W skrócie rzecz ujmując.. Dwie szurnięte Wężyce rodem Salazara rzuciły na nas zaklęcie i, żeby było zabawniej, po prostu nas zostawiły — Te słowa były wypowiedziane dramatycznym szeptem. Chciała w ten sposób pokazać, że nijak ruszyła ją ta akcja, ale prawda była inna.
Marlena kiwnęła tylko głową, nie umiejąc wydusić z siebie słowa. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, ale cóż mogła teraz na to poradzić? Chyba nie będzie płakać z takiego błahego powodu, jakim jest oberwanie zaklęciem. Trzeba po prostu wyjść z uniesioną głową z Pokoju Życzeń i przyjąć tę porażkę z dumą. Pokazała im, że nie wolno pochopnie podejmować decyzji, bo łatwo wtedy można zostać oszukanym przez pieprznięte Ślizgonki. Następnym razem będą o tym pamiętać i tyle. Po problemie. 
— Dziewczyny...! — usłyszały piskliwy głos Lily, który był przesiąknięty przerażeniem. Natychmiast spojrzały w jej stronę. — Ann się nie budzi.
Od razu do nich podbiegły, a w ich oczach widoczny był identyczny strach co w oczach panny Evans. O co tutaj chodzi? Przecież ona miała obudzić się jak pozostałe dziewczyny. Rudowłosa co chwilę klepała Ann po twarzy i łaskotała ją, ale to nijak nie pomagało. Zaczynały bać się coraz bardziej.
— Cholera, powinna była się już obudzić... — szepnęła Dorcas ze rozszerzonymi oczami. — Ale się nie budzi. Dlaczego...?
Alice lekko wzruszyła ramionami, a w jej oczach pojawiły się łzy, które za wszelką cenę powstrzymywała.
— A co jeśli ona się nie obudzi? 

-------
Tak, wiem. Nie było mnie. Od lutego nie dodałam rozdziału, a jest już prawie czerwiec. Tak, jest mi wstyd. Tak, zawiodłam Was. Tak, właściwie wróciłam z niczym. Ale postanowiłam pisać dalej i nie zawieszę bloga. Ooo, nie. Nie pozbędziecie się mnie stąd tak szybko, kochani! 
Dziękuję Wam serdecznie za ponad 19 tysięcy wyświetleń. Mimo że mnie nie było, to byliście Wy. Te wszystkie komentarze i prośby o powrót. Tak, moi kochani, to mnie zmotywowało i sprawiło, że wena choć na chwilę wróciła. 
Biorę się już za drugą część rozdziału, który ogólnie rzecz biorąc, miał być o wiele dłuższy. Mam jednak nadzieję, że to co napisałam, Wam się podoba. 
Kocham Was i dziękuję za to, że czytacie, dzielnie przy mnie trwacie i jesteście. Wiele dla mnie znaczycie.
Do napisania, Skarby. <3

sobota, 28 lutego 2015

Zabijcie Zgredka.

Yh, witajcie. Jestem na siebie wściekła. Piszę rozdział, oczywiście, że piszę, ale zbyt wolno. Postaram się dodać dwie notatki w marcu, ale wiecie co to wychodzi z moich obietnic.. Kupa, śmierdząca kupa. Wybaczcie, kochani.
[EDIT] Cholera. Minął marzec, minął kwiecień i mija maj. Dlaczego ja dalej nie mam weny? Chcę ją mieć i pisać. Chcę, żeby wróciła.

sobota, 31 stycznia 2015

14. "Pocałunek, bliźniaczki i Przysięga Bazyliszka"

Na ciele Jamesa pojawiło się pełno małych ranek. Nie leciała z nich krew, po prostu były. Mimo że wyglądały niepozornie, to tak naprawdę sam pokrzywdzony zaczął wrzeszczeć z bólu. Każde z tych przecięć paliło go żywym ogniem, chłopak już nie mógł wytrzymać. Krzyk przerodził się w przerażający ryk, który wydostał się z jego gardła. Wiedział, że Evans jest tą całą pieprzoną Księżniczką Magii, ale żeby było z nią tak źle? Okularnik zaczął się trząść, a z jego ust zaczęła wypływać krew. Oczy bruneta rozszerzyły się z przerażenia, potem zaszły mgłą jakby jego mózg nie mógł znieść tego bólu. Ronnie Cruel natychmiast podbiegła do niego z niewyobrażalnym piskiem i łzami w oczach, które były, o zgrozo, prawdziwe.
Za to Lily aktualnie lewitowała nad ziemią, otoczona jakąś szmaragdową poświatą. Po tym jak wściekła się na Pottera, jakaś dziwna siła wyrwała ją z objęć Syriusza. W następnej chwili poderwała ją do góry, a rudowłosa przy tym darła się w niebogłosy tak, jakby ten gwałtowny ruch sprawił jej okropny ból. Właśnie tak było w rzeczywistości, bo Ruda chciała, jak najszybciej, znaleźć się na ziemi. Jej ręce jak i nogi były rozpostarte, głowa była odrzucona do tyłu, a włosy falowały dookoła niej, dając cudowny, a zarazem przerażający widok. Zaraz potem wokół niej pojawiło się coś, co wyglądało jak błyszcząca na szmaragdowo mgła. Dawało to powalający efekt, bo można by rzec, że Lily jest otoczona milionem małych gwiazd. Rudowłosą sparaliżowało przerażenie, nie miała pojęcia, jak to zatrzymać. Próbowała zamknąć usta, z których przez cały ten czas wydostawały się słowa w nieznanym nikomu języku. Brzmiały one dumnie, wyniośle i godnie, jednak biło od tego coś, co mówiło „Trzymaj się ode mnie z daleka.”
Do przerażonych uczniów z zawrotną prędkością podbiegła profesor McGonagall, a zaraz za nią pędził tłustowłosy Severus Snape, który uśmiechał się perfidnie. Niestety kobiecie w c;iasnym koku i ze srogą miną na ustach nie było do śmiechu, wręcz przeciwnie – prawie że zionęła ogniem. Zatrzymała się krok przed głową ledwo przytomnego Jamesa, który był cały we krwi, która nadal wypływała z jego ust. Nauczycielka z przerażeniem wypisanym na twarzy, rozejrzała się dookoła, rozeznając się w zaistniałej sytuacji. Gdy jej wzrok padł na Lily, unoszącą się w powietrzu, potem padł na Rogacza, wykrwawiającego się na ziemi, od razu zrozumiała, o co chodzi. Momentalnie zbladła na twarzy, a jej usta wykrzywiły się w wąską linijkę. Pani profesor wyciągnęła różdżkę zza pazuchy i zaczęła wypowiadać jakieś zaklęcia. Była bardzo skupiona i precyzyjna w tym, co robiła. Mimo przerażenia, które malowało się na twarzy Minewry, ona dalej spokojnie machała różdżką, czarując. W następnej chwili James przestał się wykrwawiać i wrzeszczeć jak opętany, a Lily stała na ziemi z wyrazem dezorientacji wypisanym na twarzy.

* * *

Severus Snape podszedł do byłej przyjaciółki z pewnym siebie uśmiechem, patrząc, jak ta nie rozumie co się dzieje. Mimo że i on nie za bardzo ogarnia sytuację, to udawał, że doskonale rozumie, co się właśnie stało. Lily spojrzała na niego nie rozumiejącym wzrokiem, na jej twarzy nie pojawił się ani uśmiech, ani grymas. Panna Evans była przestraszona zaistniałą sytuacją. Chłopak korzystając z jej chwilowego zaskoczenia, odezwał się lekko kpiącym tonem.
— I widzisz Lily? — zapytał z politowaniem, uśmiechając się do niej lekko. — Mówiłem ci, że twoi przyjaciele Gryfiaczki napsują ci w głowie? Chyba nawet ty sama zauważyłaś, jak bardzo się zmieniłaś i to wcale nie na lepsze. Jeśli chcesz zabić Pottera, to musisz to zrobić bez świadków, Lilka. Ech… Kiedyś robiłaś to lepiej. Dawniej byłaś prawdziwą Ślizgonką, moją najlepszą przyjaciółką.
Rudowłosa chyba odzyskała kontakt z rzeczywistością, bo podniosła wysoko brwi, patrząc na bruneta z niedowierzaniem pomieszanym z drwiną. Nie mogła zrozumieć, jak można być takim dupkiem jak jej były przyjaciel. Mimo jej wcześniejszego przestrachu, stała z dumnie uniesioną głową, uśmiechając się pogardliwie.
— Ty chyba nie rozumiesz po angielsku, co nie Snape? — zapytała beznamiętnie, przyglądając się swoim paznokciom. Kiedy zobaczyła wyraz nie zrozumienia na twarzy Severusa, uśmiechnęła się z wyższością. — Bo co chwilę mówię ci, żebyś się w końcu ode mnie odwalił, ale ty się mnie uczepiłeś rzep psiego ogona — prychnęła na niego, tym razem poprawiając włosy. — Dzięki tym Gryfiakom przejrzałam na oczy i zobaczyłam jakim jesteś okropnym człowiekiem, Snape. Może i chcę zabić Pottera, ale tego nie zrobię, bo w przeciwieństwie do ciebie, stoję po dobrej stronie i czynię nikomu krzywdy — Te słowa wysyczała niczym wąż, który jest naprawdę głodny, a na swojej drodze spotyka dorodną myszkę. Mimo że nie lubiła się z nim kłócić, to musiała mu w końcu to powiedzieć. — I jakbyś nie zauważył, to my się już nie przyjaźnimy.
Ślizgon nie wiedział, co jej na to odpowiedzieć. Myślał, że jeśli będzie z dala od swoich przyjaciół, to uda mu się ją przekonać i sprawdzić, żeby odnowili przyjaźń. Jednak to się nie udało, a na dodatek panna Evans wyjechała mu na jego ego. Pewność siebie, przerodziła się w wściekłość i zażenowanie. Lily go poniżyła, dobrze wiedząc, że on tego nienawidził.
— Pożałujesz tego, wredna szlamo! — warknął w jej stronę pogardliwym tonem. Nie przemyślał tych słów, palnął je bez zastanowienia i od razu tego pożałował, gdy zobaczył jej wyraz twarzy.
W pierwszej chwili jej oczy były odzwierciedleniem bólu i smutku, który po chwili zamienił się w czystą nienawiść. Jak mogła myśleć, że on coś zrozumiał? Odpowiedź była prosta, dalej widziała w nim tego samego Severusa, który pokazał jej czym jest magia. Nadal miała nadzieję, że jej stary przyjaciel wróci i wtedy ich przyjaźń będzie wieczna. Jednak po tych słowach, które teraz wypowiedział Snape, była pewna, że nie da mu kolejnej szansy, którą najprawdopodobniej i tak by zmarnował. Miała dość go i tych jego raniących słów, które zawsze wszystko psuły. Miała dość tego, że za każdym razem odchodziła z złamanym sercem, na dodatek przez przyjaciela. Nie miała już nawet siły, żeby go spoliczkować, chciała jak najszybciej stamtąd uciec. Stać ją tylko było na rzucenie w stronę Severusa zmęczone spojrzenie, które samo za siebie mówiło, co Lily ma na myśli.
— Zejdź mi z oczu, Severusie — powiedziała spokojnie, bez żadnego cienia kpiny czy wściekłości. Była obojętna, a to go przeraziło. — Nie chcę cię więcej widzieć.
Za to Snape chyba sobie zdawał sprawę z tego, co znaczyły jej słowa, bo wytrzeszczył na nią swoje czarne jak noc oczy. Nie spodziewał się, że aż tak bardzo zranią ją jego słowa – niestety przeliczył się. Za to rudowłosa nie chciała czekać, aż on pierwszy sobie pójdzie, więc odwróciła się i szybkim krokiem odeszła w stronę zamku, pozostawiając go samego.

* * *

Dorcas i Syriusz pomogli wstać przerażonemu Jamesowi, który nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje. Był zdezorientowany, ale za to bardzo wściekły. Grzecznie mówiąc, Evans prawie go zabiła i on miałby to zostawić bez wyjaśnienia? O nie, tak nie będzie! Żadna Evans nie ma prawa go atakować i miał gdzieś czy ją zdenerwował, czy też nie. Obraz przestał mu się zamazywać, więc postanowił stanąć na nogach o własnych siłach. Tak więc poprosił przyjaciół, by odsunęli się od niego i w końcu go puścili, a oni mimo niechęci, zrobili to. Na początku lekko chwiał się na nogach i bał się, że zaraz znowu wyląduje na ziemi, ale chwilę potem stał już stabilnie. Otrzepał się z kurzu i rozejrzał dookoła, mając nadzieję, że nikt nie widział tego kompromitującego go zdarzenia. Niestety się mylił, bo wokół nich zebrała się spora grupka gapiów, którzy teraz stali jakby ktoś ich sparaliżował. James głośno prychnął, prostując się dumnie. Nie chciał wyjść na biednego i przerażonego chłopczyka, którego pokonała silna i wielka Evans.
— Wszystko dobrze, Potter? — odezwała się profesor McGonagall swoim zwykłym opanowanym i nieco szorstkim tonem.
Spojrzał na kobietę lekko zaskoczony, bo zapomniał, że ona w ogóle tutaj była. Przybrał na twarz czarujący uśmiech, na co parę dziewczyn westchnęło z zachwytem.
— Jak nigdy, pani psor! — zaśmiał się, mrugając do ów Gryfonek, które cicho zachichotały. Przeczesał ręką włosy, szczerząc się jak głupi. — Pani wybaczy, ale...
Minewra spojrzała na Jamesa z politowaniem, którego się po niej nie spodziewał. Był pewny, że go ochrzani i zbeszta, a ta po prostu się na niego patrzyła. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale było to po prostu dziwne.
— Mam rozumieć, że panna Evans nie ma znać swojego pochodzenia? — zapytała na tyle cicho, by tylko okularnik to usłyszał. Odebrało mu mowę. Skąd to babsko to wie?!
Postanowił udawać głupiego i nie wiedzieć, co się dzieje. Łudzić się, że nauczycielce nie oto chodzi i zaraz powie mu, że tylko żartuje. Jednak było widać po wyrazie jej twarzy, że wcale tak nie jest i to jeszcze bardziej stresowało Jamesa.
— Nie wiem o czy pani mówi — powiedział spokojnie, przyglądając się kobiecie z zainteresowaniem, które było normalne w takiej sytuacji. — Evans zaprezentowała swoją wiewiórczą moc, nic innego. Jest tylko zwykłą mugolaczką, która nikogo nie obchodzi.
Mistrzyni Transmutacji dalej patrzała na chłopaka z wyraźnym politowaniem, którego nawet głupi by nie przeoczył. Jednak on w dalszym ciągu udawał, że nic nie rozumie i jest czysto głupi, ale kobieta dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że on tylko gra głupiego, a tak naprawdę jest załapany tym, że ona o tym wie. Jedyne co mu pozostało to właśnie to, bo nie chciał, żeby ta kobieta wiedziała coś, co on chciał wykorzystać przeciw Evans. Nie, on na to nie pozwoli. Zbyt długo się starał, żeby teraz jedna pieprzona baba to zniszczyła.
— Oj, Potter, Potter... — mruknęła uśmiechem, którego James się po niej nie spodziewał. To była wredna, chłodna i oschła profesor McSztywna, a nie miła i wyluzowana kobieta. — Ty się chyba nigdy niczego nie nauczysz co, Potter? I wcale tutaj nie mówię o szkole, mój drogi chłopcze.
Okularnik machnął tylko ręką, śmiejąc się cicho. W następnej chwili szedł już w stronę grupki dziewczyn, krzycząc opiekunce Gryffindoru jakiś krótkie pożegnanie. Dziewczyny dalej głośno chichotały, patrząc na przystojnego Gryfona z uwielbieniem. Mu to wcale nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, mu się to podobało. Stanął przed nimi, a one natychmiast uwiesiły mu się na ramionach, piszcząc przy tym niemiłosiernie.
— Cześć, Jamie! — zapiszczała Charlotte Perri, wypychając do przodu swój pokaźny biust, który najprawdopodobniej był powiększony.
— Jamie, co ta szlama ci zrobiła? — zapytała zatroskanym tonem Sheryl Johson, robiąc minę zbitego pieska. Jednak przy tym tak się do niego łasiła, że wyglądała jakby chciała to zrobić z nim teraz.
— Jamie, pomóc ci jakoś? — wyszeptała do ucha okularnika Kade Smitch, pochylając się przy tym tak, by miał dobry widok na cały jej biust. Na dodatek uśmiechała się do niego uwodzicielsko, zalotnie przy tym mróżąc oczy.
Młody Potter pojrzał na każdą z nich po kolei, uśmiechając się do każdej seksownie. Chciał się z kimś całować i wyładować całej napięcie, które pojawiło się niedawno. Wybrał do tego ostatnią z dziewczyn, bo wyglądała najbardziej naturalnie z nich wszystkich, a wiadome było, że James Potter lubi naturalne piękno. Zjechał więc dłońmi na tyłki pozostałych dwóch Gryfonek i mocno je ścisnął, na co te zareagowały cichym chichotem. Sekundę później wpił się w usta trzeciej dziewczyny, a ona sama zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do niego całym ciałem. Całował ją brutalnie i zaborczo, nie było w tych pocałunkach żadnych uczuć. Jej to chyba nie przeszkadzało, bo z głośnym jękiem rozkoszy zareagowała na jego udo, ocierające się o jej krocze. Chłopak z ociągnięciem oderwał się od niej, uśmiechając się przy tym. Miał zarumienione policzki, rozczochrane włosy i przekrzywione okulary - wyglądał naprawdę uroczo w takim wydaniu. Trzy Gryfonki westchnęły z uwielbieniem, patrzac na niego.
— Dzięki za pomoc, kochanie... — wymruczał te słowa pannie Smitch do ucha, a ona uśmiechnęła się, słysząc to.
— Zawsze służę pomocą, Jamie — odpowiedziała, łapiąc go przy tym za dłoń. Zaczęła się bawić jego palcami, a on patrzył na to z iskierkami w oczach.
I w tym momencie James wpadł na świetny w jego mniemaniu pomysł. Zdjął ręce z pup obu blondynek i jedną przełożył przez ramię Kade, która teraz była już w ósmym niebie. Młody Potter uśmiechnął się do niej czarująco, a ona sama omal nie zaczęła tańczyć ze szczęścia. Sam James Potter się nią zainteresował.
— Jak chcesz, to możesz być moją dziewczyną, skarbie — powiedział i spokojnie czekał na piski, które pojawiły się w następnej sekundzie.
Ów dziewczyna wydawała tak dziwne i cholernie wysokie odgłosy, że biedny Rogacz o mało co, a byłby głuchy. Wziął to więc za "tak" i najzwyczajniej w świecie ścisnął jej pupę. Chwilę później przed nimi pojawili się Syriusz i Dorcas, którzy byli totalnie zaskoczeni.
Wgapiali się w Jamesa, który za bardzo nie rozumiał, o co im chodzi.
— Błagam, James... — powiedziała przerażonym tonem panna Meadowes. Jest jego przyjaciółką, więc nie może pozwolić mu na to, żeby robił coś, czego będzie później żałował. — Błagam... Powiedz, że to nie jest to, o czym myślę, że jest.
Okularnik tylko przewrócił oczami. Dlaczego go to nie dziwi, no dlaczego? Dorcas zawsze się tak zachowywała i przestała już go zaskakiwać. Nie rozumiał jednak, co jej przeszkadzało w tym, że znalazł sobie dziewczynę. Cóż... Nie była to jakaś królowa, ale zawsze coś. Powinna się cieszyć jego szczęściem, czy jak to tam było... A ona co? Zamiast się cieszyć, to jest bliska zawału, po prostu cudownie.
— Dori słonko... — zaczął z wielkim huncwockim uśmiechem, który z każdą sekundą rósł. — Zobacz jaki Rogaś jest szczęśliwy. Najszczęśliwszy jeleń na świecie, no popatrz. Nie chcesz, żeby taki był?
W tym momencie panna Meadowes przybrała pozycję bojową, a sytuacji wcale nie poprawiało to, że była w stroju do quidditcha. Była zirytowana, poważnie zirytowana, a rzadko się tak dzieje, jeśli chodzi o przyjaciół.
— Potti słonko... — powiedziała przesłodzonym głosem, patrząc na Jamesa z wrednym błyskiem w oku. — Oczywiście, że się cieszę. Masz za dziewczynę pustą lalę, po prostu cudownie! Doję z radości po prostu, braciszku.
James był pewny, że jego przyjaciółka sobie z niego kpi, ale mało mu to w tej chwili robiło. Chciał się wyżyć, nie ważne kim była osoba, która miała oberwać. Niestety tym razem padło na Dorcas Meadowes. Szkoda tylko, że ów pokrzywdzona nie była poinformowana, że szanowny pan Potter ma zły dzień i ma zamiar ją zjechać za nic.
— Skończ przynudzać, Dori — parsknął z rozbawieniem, przytulając swoją nową dziewczynę. — Idź lepiej obściskiwać się z jakimiś facetami w składzikach na miotły, a mnie zostaw w spokoju.
Brunetka wytrzeszczyła na niego oczy, a przez sekundę było w nich widać ból. Jednak Dorcas szybko zatuszowała go obojętnością, która teraz od niej biła. Tak naprawdę, w środku kuło ją serce. Nie spodziewała się takich słów od przyjaciela, którego chciała powstrzymać przed czymś, co mu tylko zaszkodzi. Miała tego dość, postanowiła to spokojnie zakończyć. Trudno było jednak o spokój, skoro dziewczyna Pana Szanownego chichotała jak głupia.
— Wiesz co? — zapytała zimno, patrząc na Rogacza z pogardą, której nigdy by się po niej nie spodziewał. — Pierdol się, Potter.
Po tych słowach po prostu odeszła z wysoko podniesioną głową. W tym właśnie momencie James zrozumiał swój błąd i od razu tego pożałował. Nie chciał jej zranić, a zranił na pewno. Zrobiło mu się cholernie głupio. Jego wzrok padł na jego nową dziewczynę i jej świtę.
— Kochanie, mogłabyś zostawić mnie samego? — zapytał, mrugając do niej. Uśmiechnął się uroczo i lekko poczochrał swoje i tak potargane włosy.
— Skoro chcesz... — odpowiedziała przesłodzonym głosem. Cmoknęła go mocno w usta i odeszła, pstrykając przy tym na swoje przyjaciółki, które natychmiast ruszyły za nią.
Spojrzał na Syriusza, który szczerzył się do niego jak wariat.
— A ci co teraz? — zapytał z delikatnym uśmiechem. Samo patrzenie na przyjaciela poprawiało mu humor. — Wszystko z głową w porządku?
Łapa nieznacznie pokiwał głową, ale jego uśmiech wcale się nie zmniejszył, wręcz przeciwnie, nawet powiększył się. Był zadowolony, naprawdę zadowolony. Patrzył na Jamesa jak jak króla, a ten nawet nie rozumiał dlaczego tak jest.
— Dojechałeś Meadowes po całości, stary! — wyszczerzył się Syriusz, a jego oczy błyszczały. — Chyba nawet ja jej tak nie pocisnąłem jak ty w tej chwili. Gratuluję i jestem z ciebie dumny, stary!
Okularnik pokręcił głową, cicho wzdychając. Nie chciał tego powiedzieć. Nie chciał być chamski i wredny względem Dorcas, która chciała mu tylko pomóc. Dobrze wiedział, że zachował się jak idiota; nikt nie musiał go nawet uświadamiać, że było inaczej. Kiedy on się stał takim skończonym kretynem? James poczuł się z tym źle - z tym, że przed niego samego jego przyjaciółka cierpiała. Gryfoni tak nie postępują, tak zachowują się Ślizgoni.
— A nie powinieneś, Łapo — stwierdził z goryczą młody Potter, spoglądając na przyjaciela ze zdziwieniem. — Właśnie obraziłem osobę, która wiele dla mnie znaczy i to nie jest warte gratulacji.
Black nie rozumiał, o co mu chodzi. Syriusz ciągle dogryza tej brunetce i jej to jakoś nie przeszkadza, więc co to za różnica czy tym razem to James wyręczył go w tym? Przecież to była Meadowes, ona ma wszystko w dupie.
— Hej, Rogaś... To tylko Meadowes, nic więcej — odpowiedział mu beztroskim tonem, krzyżując ręce na piersi. Na jego twarzy wymalowany był szeroki uśmiech. — Nie żałuj na nią słów.
James na te słowa zdenerwował się jeszcze bardziej. Jego przyjaciel najzwyczajniej w świecie bagatelizował całą tą sytuację, a Potter nie mógł tego znieść. Nikt nie będzie mówił, że Dorcas jest mało ważna.
— Ta tylko Meadowes jest moją przyjaciółką i będę żałował słów, których użyłem po to, by ją zranić — warknął lekko zirytowany Rogacz. Kto na jego miejscu nie byłby zdenerwowany? Stara się wytłumaczyć przyjacielowi, że czuje się do dupy, bo obraził Czarną najmocniej jak tylko mógł, a ten mu gratuluje. — Kiedy ty dostawałeś kurwicy, gdy Evans była na ciebie wielce obrażona, to ja siedziałem cicho, mimo że nie znoszę tej szmaty. Ba! Ja nawet cię pocieszałem. Więc nie mów mi do chuja, że to, co zrobiłem, było dobre.
Łapa pokiwał głową, rozumiejąc swój błąd. James miał racje - on zawsze go wspierał. Black nie zdążył mu jeszcze za to podziękować. James tyle dla niego robił, a on nie umie przez chwilę nie patrzeć tylko na siebie. Zrobiło mu się głupio, a na jego policzki wypłynął lekki rumieniec. Był zawstydzony jak nigdy dotąd. Chciał coś powiedzieć, ale nie miał bladego pojęcia co. Życie od zawsze było dla niego trudne i nie było w nim miejsca na wstyd, zresztą na żadne uczucia, ale to się powinno było zmienić odkąd zaczął naukę w Hogwarcie i bliżej poznał Jamesa.
— Sorry, stary... — zaczął spokojnie, głośno przełykając ślinę. Starał się być opanowany, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że wcale tak nie jest. Syriusz był zestresowany, bo rzadko rozmawiał o uczuciach. — Po prostu powinienem się czasem przymknąć i przestać gadać głupoty. Zachowałem się jak ostatni zjeb. Normalnie jak Smark... Meadowes działa mi na nerwy, mam ochotę zadźgać ją nożem, ale... Masz rację, Rogaś. Wiem, że Lily nie chciałaby usłyszeć ode mnie takich słów, a ja bym się chyba zajebał, gdybym ich użył. Powinieś przeprosić Meadowes jak najszybciej...
James, słysząc te słowa, uśmiechnął się lekko. Nie spodziewał się, że jego przyjaciel zrozumie, o co mu chodzi. Dobrze wiedział ile takie wyznanie kosztuje Syriusza, bo mimo że był bardziej otwarty na świat, to nadal mało rozmawiał o tym, co właśnie czuł. Zresztą... Który chłopak to lubi? Młody Potter poczuł dumę - był dumny z Syriusza jak jeszcze nigdy. Na dodatek on miał rację i musi jak najszybciej przeprosić Dori, bo to ją zraniło i to bardzo. Rogacz naprawdę tego nie chciał i było mu strasznie głupio, kiedy przypomniał sobie słowa, które padły z jego ust. Miał ochotę pieprznąć głową o jakąś solidną ścianę.
— Jest dobrze, Łapo — odpowiedział, a na jego ustach pojawił się nikły uśmiech. Podrapał się po głowie, przekrzywiając ją lekko. — Ano powinienem, ale znając życie nie będzie chciała ze mną gadać. Zresztą się jej nie dziwię, bo usłyszeć coś takiego od przyjaciela? Stary, ona mnie zniszczy... A jeśli nie ona, to ta pieprzona Evans.
Syriusz przyznał mu rację skinieniem głowy, parskając przy tym głośno. Bawiło go to stwierdzenie i już sobie wyobrażał ten haniebny czyn. Zabójstwo Jamesa, no cóż... Z jednej strony takie kuszące, ale z drugiej dalej śmieszne. I nagle sobie coś przypomniał.
— Rogaś, szykuj kasę, bo inaczej Ruda serio cię zabije! — zaśmiał się, a w jego oczach pojawiły się iskierki radości. Jednak potem dodał, widząc zdziwiony wzrok Jamesa. — Idziemy do Hogsmade skołować jej wygraną.

*Pokój Wspólny Slytherinu*

Evallyn siedziała ze skrzyżowanymi nogami na kanapie i czytała książkę, a był to niecodzienny widok, bo zwykle dziewczynę widywano z czasopismami dla nastoletnich czarownic. Pierwszy raz chciała coś dobrowolnie przeczytać, co było bardzo dziwne. Pragnęła dokładnie ogarnąć tą całą przysięgę, którą będzie musiała dzisiaj złożyć. Nie miała zamiaru wdepnąć w gówno, ale znając jej szczęście, to i tak, to się się stanie. Cieszyła się, gdy Andromeda rzuciła specjalne zaklęcie na książkę, które sprawiało, że inni widzą tę księgę jako podręcznik od eliksirów. Nigdy nie lubiła, kiedy ktoś mieszał się w jej sprawy, więc teraz była spokojna, że nikt nie wie, co tak naprawdę skrywa ta wielka i opięta w czarną skórę książka. Usłyszała, jak ktoś zajmuje miejsce obok niej na kanapie. Spojrzała w bok i to był zły pomysł, bo już po chwili wpatrywała się w, zielone jak szafiry, oczy Edwarda Zabiniego. Było w nich widać rozbawienie i zaciekawienie, a jego spojrzenie było hipnotyzujące.
— Kto by pomyślał? — parsknął głośno chłopak, dalej na nią patrząc. Wydawała się taka obojętna, spokojna i niewzruszona. Chciał, żeby pokazała jakieś uczucia. Mogłaby to być wściekłość, smutek, cokolwiek. — Bliźniaczka Bellatrix czyta książkę!
Panna Black podniosła wysoko brwi, rzucając mu pogardliwe spojrzenie. Poczuła ukłucie bólu w okolicach serca, ale nie dała tego po sobie poznać. Nie chciała, żeby ktoś wiedział, że brakuje jej tej walniętej Belli. Miała nadzieję, że wszyscy dookoła będą myśleć, że ona jej nienawidzi. Prawda była jednak inna... Traktowała Bellatrix jak siostrę i wiedziała, że to się nie zmieni, nawet przez tą kłótnię, wojnę i różne poglądy.
— Jak mnie nazwałeś? — prychnęła dziewczyna, kręcąc głową z niedowierzaniem. Edward widząc to roześmiał się, a jego śmiech rozniósł się po całym Pokoju Wspólnym. Spodobał jej się ten dźwięk, był prawdziwy i niewymuszony. Mogłaby go słuchać godzinami. — Nie jestem niczyją bliźniaczką, Zabini.
Ten tylko kolejny raz pokręcił głową, uśmiechając się do Leen szeroko. Miał proste, białe zęby i ładne usta, a uśmiechał się naprawdę pięknie. Edward Zabini jest naprawdę przystojnym chłopakiem i Evallyn dobrze sobie z tego zdawała sprawę, ale żeby mieć u niej jakiekolwiek szanse, trzeba mieć też coś w środku, bo wygląd kiedyś wyparuje, a charakter zostanie z nami zawsze.
— Nie jesteś? — Tym razem to on uniósł do góry brwi. Ev spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem, a on westchnął przeciągle. — Dlaczego w takim razie, odkąd cię znam, robisz wszytko to, co robi Bella?
Ślizgonka wytrzeszczyła na niego oczy, a na jej policzkach, pierwszy raz w życiu, pojawiły się rumieńce. Czy ona naprawdę to robiła? Nie mogła przecież być tak głupia i dać sobą manipulować. Nie chciała dopuścić do siebie tej myśli, bo w innym wypadku już dawno załamałaby się nad swoją głupotą. Może jednak Zabini kłamie i wcale coś takiego nie miało miejsca? Przecież ona ma własną głowę, nie potrzebuje Bellatrix do życia. Może istnieć równie dobrze bez niej i tak właśnie zrobi.
— Nie jestem i nie robię tego, co robi ona — odpowiedziała chłodno, wbijając w niego zabójcze spojrzenie. Była wkurzona i zirytowana, bo on jako pierwszy miał czelność jej to powiedzieć. — Odpierdol się ode mnie, Zabini.
Jednak ów młodzieniec nie miał chyba takiego zamiaru, bo z zainteresowaniem spojrzał jej przez ramię, wgapiając się w jedną ze stron. Evallyn szturchnęła go lekko, mrucząc przy tym "Nie patrz, ośle..." Edward pochylił się nad nią z rozbawieniem w oczach i wesołym uśmiechem na ustach. Patrzyła na niego jak zaczarowana. Co on z nią robi? Miała ochotę go całować i na przemian okładać pięściami. Nie rozumiała dlaczego, po prostu tego chciała. Zaczęła powoli łączyć fakty i omal nie zemdlała z przerażenia. Nie, to niemożliwe. Edward Zabini wcale jej się nie spodobał, wcale a wcale.
— Odsuń się ode mnie, Zabini — warknęła, patrząc beznamiętnie w jego oczy. Nie ma zamiaru grać w jego głupie gierki, które zna chyba każda czarownica w Hogwarcie. — Nigdy więcej nie próbuj tego na mnie.
Ślizgon zamrugał kilkakrotnie najwyraźniej zaskoczony jej słowami, ale odsunął się od niej tak, jak kazała. W głębi duszy czuł jednak satysfakcję, widząc Evallyn jak zareagowała na jego bliskość.
— Nie próbuj czego? — zapytał z zadziornym uśmiechem na ustach, przekrzywiając głowę na bok. Polubił się z nią droczyć i nie miał zamiaru stracić tak świetnej okazji jak ta.
— Tego, Zabini! — warknęła na niego, mrużąc wściekle oczy. Boże, jak on ją irytował. — Po prostu zamknij się i siedź cicho.
Edward cicho parsknął, ale Leen chyba tego nie usłyszała, bo powróciła do czytania książki. Chłopak nie rozumiał, co może być ciekawego w książce od eliksirów, ale okay.
— Dlaczego? — zapytał prosto, robiąc przy tym nadąsaną minę.
— Bo tak! — podniosła głos, na co parę osób aż podskoczyło. Jego pytania były po prostu głupie i denerwujące. Miała ochotę zepchnąć go z tej kanapy i jeszcze kopnąć w dupę na "Do widzenia".
Zabini przewrócił oczami i uśmiechnął się z rozbawieniem. Kto by pomyślał, że Evallyn Black ma uczucia? Dużo się w niej zmieniło po kłótni panien Black.
— Drzyj się głośniej, a na pewno wezmą cię za normalną — zaśmiał się, a sekundę później ona mu zawtórowała. Był to ciszy, delikatny chichot, który on chciałby słyszeć przez całą wieczność.
— A co jeśli już mają mnie za normalną? — zapytała ze zwycięskim uśmiechem i wesołością w oczach. Zachowywała się tak zwyczajnie i naturalnie, że aż szok.
Odpowiedział po chwili parsknięciem i błyszczącymi oczami:
— To znaczy, że wtedy oni są nienormalni.

*Pokój Życzeń*

Siedem dziewczyn stało w czymś, co przypominało w jakimś stopniu krąg. Dwie Ślizgonki i pięć Gryfonek. Były zdetermionowane do działania. Znajdowały się na łące, dookoła nich była bujna trawa, piękne, różnokolorowe kwiaty, zwierzyna leśna, wielkie i stare drzewa. Było już ciemno, a na niebie pojawiły się już gwiazdy. Młodym czarownicom to jednak nie przeszkadzało, bo trzymały zaciśnięte w dłoniach zapalone różdżki. Wiał lekki chłodny wiaterek. Cały ten widok i wszystko inne było tajemnicze i dostojne, jakby dokładnie wiedziało, co zaraz się wydarzy.
— Zaczynamy? — zapytała, przerywając tę słodką ciszę, Andoromeda. Pozostałe dziewczyny tylko pokiwały głowami, dalej delektując się widokiem, stworzonym przez siebie i Pokój Życzeń. — Wiecie co robić? — To pytanie skierowane było do Gryfonek, które przewróciły oczami, nawet nie odpowiadając.
Evallyn podniosła brew, parskając przy tym cicho. A mówią, że Gryfoni są odważni...
— To wiecie czy nie? — zapytała chłodno, patrząc na nie z pogardą. To, że zaraz złożą tą całą przysięgę, nie zmienia faktu, że ona w dalszym ciągu są wrogami. Teraz to tylko chwila tolerancji...
— Nie, wiesz? Nie wiemy, pojebko — stwierdziła sucho Dorcas. Patrzyła przy tym na Leen ze zirytowaniem w oczach. — Po prostu zaczynajmy ten zasrany rytułał, bo zaczynasz mnie wkurwiać, Black.
Ev pokręciła głową z rozbawieniem, ale nie odezwała się. Chwilę później na nowo były spokojne, skupione i opanowanie. Naprawdę chciały już skończyć tą całą ceremonię i odejść, wiedząc, że te drugie nic nie będą mogły zrobić, żeby je skompromitować i ośmieszyć. Przekręciły delikatnie różdżkami i zgasiły je cichym "Nox". Pierwsze odezwały się Ślizgonki.
— My, uczennice Slytherinu, Domu Węża, pragniemy złożyć przysięgę Odważnego Bazyliszka — Po tych słowach wokół nich pojawiła się ledwo widoczna zielona poświata.
— My, uczennice Gryffindoru, Domu Lwa, pragniemy złożyć przysięgę Odważnego Bazyliszka — Gdy wypowiedziały te słowa, to wokół Gryfonek zajaśniała identyczna poświata, tyle że czerwona.
W oczach wszystkich dziewczyn, oprócz Evallyn, pojawiło się zaskoczenie. Z tego, co wyczytała w tamtej książce, wiadomo było, że ów przysięgę zwykle składały tylko dwie osoby, więc nie było dziwne, że w tej oto chwili było tu tak czerwono i zielono. Żadna się jednak nie odezwała ani słowem, przekręciły różdżki jeszcze raz. Następne słowa wypowiedziały wszystkie razem.
— Przysięgamy przestrzegać zasad, które same stworzyłyśmy, mieć do siebie nawzajem szacunek i starać się być miłym. Jeśli nie wywiążemy się z umowy, to czeka nas kara, która również zostanie przez nas same wybrana — powiedziały, a ów poświaty złączyły się w jedno, a potem wpłynęły do środka kręgu.
Andromeda wyciągnęła nóż ze swojej torebki. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie należał do zwykłej osoby. Był to nóż arystokraty, który na sto procent miał w sobie magię. Andi przejechała sobie ostrzem po dłoni, a rana zaczęła krwawić. To samo zrobiły pozostałe dziewczyny. Następnie wszystkie
— Jesteśmy dla siebie miłe, to co od siebie usłyszymy nie może wyjść spoza naszego kręgu, w sprawę nie można wtajemniczać osób z zewnątrz, jeśli reszta tego nie zatwierdzi — powiedziała na jednym wydechu Alice, była nadzwyczaj poważna. — Nie ma żadnego podwalania sobie świń, jesteśmy uczciwe i szczere. Jeśli złamiemy którąś z zasad, będziemy mogły wyznaczyć sobie karę nawzajem. Trzy rzeczy do wyboru - pocałowanie wroga, powiedzenie McGonagall, że jest głupią, starą, popieprzoną i pomarszczoną kretynką, oświadczenie się Dumbledoreowi. A teraz musicie wyrazić na to zgodę..
— Zgadzamy się! — powiedziały od razu, patrząc na siebie z determinacją. Chciały to już mieć z głowy.
W następnej chwili czerwień i zieleń je oślepiła, a one padły na ziemię.

-------
Witam Was, kochani!
Mam nadzieję, że nie dostanę od was Cruciatusem za brak rozdziałów. Nie pisałam, bo nie miałam czasu, a wena rozwalała mnie od środka. Poza tym brak laptopa też zrobiło swoje... But, but... Mam ferie i dużo, dużo czasu na pisanie, więc rozdział w tym miesiącu się pojawi na sto procent, a może nawet dwa. Jednak morze jest wielkie i szerokie, a ja nie umiem dotrzymywać obietnic, więc wiecie...
Dedykuję ten rozdział mojej siostrzyce Angie, a także Ass, standardowo kochanej siostrzyczce PaKi i może Amy, która jest zbyt leniwa, żeby skomentować. <3
Spóźnione Wesołych i Szczęśliwego Nowego, :3
Rozdziały u Was nadrobię, ale dajcie mi trochę czasu, kochani. c;