niedziela, 29 listopada 2015

15. "Przysięga Odważnego Bazyliszka i jej konsekwencje" Cz. II

"Ktoś, kto in­nym życzy pecha i straty,
niech wie, że los lu­bi... od­wra­cać karty." 

— Cholera jasna... — mruknęła rozgorączkowana Dorcas, patrząc na nieprzytomną przyjaciółkę. — Ona w ogóle oddycha? Ruda, sprawdź, czy ona żyje!
Lily wytrzeszczyła oczy na przyjaciółkę, kompletnie zaskoczona jej słowami. Skąd ona niby miała wiedzieć, czy Alice żyje? Przecież nie jest magomedyczką, żeby móc to stwierdzić.
— Niby jak mam to sprawdzić? — warknęła poirytowana panna Evans, wbijając mordercze spojrzenie w Czarną.
Brunetka prychnęła wściekle, krzyżując ręce na piersi.
— To ja miałam kurs trzeciej pomocy czy ty? — odwarknęła, unosząc brew do góry. Czasami panna Meadowes myślała, że Lily jest z natury blondynką.
Rudowłosa dziewczyna przewróciła oczami.
— To był kurs pierwszej pomocy... — wymamrotała, a następnie podeszła do Ann i sprawdziła jej puls. Właściwie wszystko było w normie, może lekko przyspieszone bicie serca, ale poza tym nic złego się nie działo. Zwróciła swoje spojrzenie na przyjaciółki. — Ann żyje, oddycha normalnie.
Pozostałe dziewczyny odetchnęły z ulgą, wpatrując się w Lily, która w dalszym ciągu klęczała obok nieprzytomnej Gryfonki. Alice zmarszczyła brwi.
— To dlaczego się nie budzi..? — zapytała ze ściśniętym gardłem.
Evans spojrzała blondynce w oczy i wzruszyła delikatnie ramionami. Naprawdę chciałaby to wiedzieć i poważnie zaczynała martwić się o Ann. Chciało jej się płakać z tej pieprzonej bezsilności, ale nie mogła pozwolić sobie teraz na słabość. Musiała być myśleć racjonalnie.
— Szczerze? — rzuciła Lily w stronę Alice. — Nie mam pojęcia. Zostają nam dwa wyjścia. Zapierdzielać z nią natychmiast do McGonagall i dostać szlaban na kolejne dwa lata naszej nauki.. Albo zostawić ją tutaj i poszukać tych szmat, żeby wszystko naprawiły.
To była cholernie trudna decyzja do podjęcia. Dziewczyny nie wiedziały, co mają zrobić. Nagle.. Poczuły się jak dzieci. Przecież mają po piętnaście lat. To jest kompletnie bez sensu. Jeśli zaniosą ją do nauczycielki transmutacji, to nie mają pewności, że ona odczaruje Ann. Za to na pewno dostaną szlaban i może właśnie o to chodzi Ślizgonkom? Żeby dostały szlaban?
— Myślę, że powinnyśmy zostawić tutaj Ann i poszukać ich — powiedziała Marlena, patrząc na pozostałe dziewczyny. — Wszystkie dobrze wiemy jaka jest McGonagall.
— Zgadzam się z Mary — Dorcas uśmiechnęła się lekko do przyjaciółki. — McSztywna prędzej zostanie Miss Świata Magii niż odpuści nam tę całą przysięgę.
— Tak, dokładnie — Lily i Alice skinęły głowami, potwierdzając słowa brunetki.
Dorcas westchnęła przeciągle i rozejrzała się dookoła. Błonia, cholera. Jak mogły zostawić swoją nieprzytomną przyjaciółkę na trawie? Przecież to niedorzeczne. Pokręciła lekko głową. To przecież Pokój Życzeń, tak? To znaczy, że można zmienić go tak, żeby był odpowiedni dla Ann. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie przytulny pokój przyjaciółki. Ściany w błękitnym kolorze, meble w odcieniu jasnego brązu i skromne łóżko. Panna Lorenh nie należała bowiem do bogatych ludzi. Nie wstydziła się jednak tego, że nie na wszystko ją stać i była dumna ze swojej rodziny. Na myśl o zdjęciach wiszących na ścianie, brunetka się uśmiechnęła. Zdjęcia pięciu przyjaciółek, rodziny Ann, jej ukochanego króliczka. Meadowes otworzyła oczy, a na jej twarzy pojawił się delitkatny uśmiech. Właśnie o to jej chodziło!
— Jedna z nas musi tutaj zostać i jej pilnować — odezwała się Marlena po chwili zastanowienia. — W sumie ja mogę zostać. Strasznie się o nią martwię, a tutaj, przy niej, będę bardziej spokojna.
Pozostałe dziewczyny tylko pokiwały głowami. To dobry pomysł, bo dzięki temu będą miały pewność, że pod okiem Mary z Ann nic złego się nie stanie.
— Dobra, to my idziemy skopać dupska tym oślizgłym Wężycom — powiedziała Lily z błyskiem w oku, uśmiechając się pokrzepiająco do Mary. Dobrze wiedziała ile dla niej znaczy Annabell. Znają się od malutkiego, a najlepszymi przyjaciółkami są od zawsze.
Podeszła do blondynki i mocno ją przytuliła. Wyszeptała jej do ucha, że ma się trzymać, a potem popatrzyła na nieprzytomną Lorenh. Wyglądała tak niewinnie i spokojnie, że aż zachciało jej się płakać. "Obudzisz się, Ann, obiecuję", pomyślała ze ściśniętym gardłem.

* * *

Evalyn z trudem otworzyła oczy. Wszystko ją strasznie bolało i czuła, że zaraz zwymiotuje. À propo czucia.. W miejscu, w którym się znajdowała, zalatywało końskimi odchodami. Rozejrzała się dookoła. Była w jakiejś stajni. Wokół pełno siana, a jakieś trzy metry od niej stał koń. Nie za bardzo rozumiała, co się tak właściwie stało i co tutaj robi. Nagle usłyszała cichy jęk i w następnej chwili omal nie dostała zawału, kiedy poczuła szturchnięcie w nogę. Panna Black chciała wstać, ale nie miała za bardzo siły, więc przeturlała się kawałek. Na miejscu gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się jej tyłek, teraz była głowa Andromedy.
— Na gacie Merlina, co ty tutaj robisz?! — wykrzyknęła Evalyn kompletnie zaskoczona widokiem kuzynki.
No dobra, trzeba było połączyć fakty. Ev nie pamiętała nic, więc była też taka możliwość, że po prostu się upiła. Przed oczami stawały jej najróżniejsze sytuacje, ale właśnie ta wydałaby się jej w zupełności normalna, gdyby nie była w to zamieszana Andromeda, bo co jak co, ale ona nie pije.
— Długo mam czekać na odpowiedź? — zapytała już lekko zniecierpliwiona brunetka.
Przewróciła tylko oczami, kiedy odpowiedziała jej cisza. Ponownie rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, jak się tutaj znalazły. No tak! Przysięga, ta cholerna przysięga z Gryfonkami. Mogła się spodziewać, że to jest z nimi powiązane. Tylko w dalszym ciągu nie miała pojęcia gdzie tak właściwie się znajdują. Tak właśnie się dzieje, kiedy wchodzi się w umowy z Gryfonami.
— Mogłabym zapytać cię o to samo — odpowiedziała w końcu Andromeda zachrypniętym głosem. — Dlaczego leżę w jakimś sianie w... Czy to jest stajnia?!
Evalyn cicho parsknęła śmiechem. Dobrze wiedziała jak dziewczyna bała się pewnych zwierząt.
— Spójrz w lewo, Andi — powiedziała przez śmiech, wskazując na coś palcem.
Andromeda zrobiła to, o co prosiła ją przyjaciółka, ale już sekundę później żałowała, że się jej posłuchała. Wydała z siebie przeraźliwy pisk i wystrzeliła ze swojego miejsca jak torpeda. W mig znalazła się przy drewnianej furtce.
— Leen.. — zająknęła się przerażona. — Leen.. To jest koń!
Teraz to brunetka zwijała się już ze śmiechu. Zawsze bawił ją strach kuzynki przed tymi stworzeniami. Już jako mała dziewczynka uciekała przed nimi gdzie pieprz rośnie, a biedni stajenni musieli za nią biegać jak głupi. "Arystokratce nie przystoi takie zachowanie, Andromedo" - powtarzali jej rodzice na okrągło, ale akurat ją to, co przystoi, a co nie, mało obchodziło. Była nieugięta i pewnie dlatego nigdy nie nauczyła się jeździć konno.
— Wiem, że to koń, przecież go widzę — wydusiła z siebie między salwami śmiechu.
Blondynka prychnęła pogardliwie, krzyżując ręce na piersi. Nie znosiła, kiedy ktoś się z niej śmiał. Jednak często się z tym spotykała, kiedy mówiła komuś o strachu przed końmi. Najczęściej ludzie wręcz płakali ze śmiechu. Ślizgonka, arystokratka, która boi się tychże zwierząt - no tego jeszcze nie było.
— Och, zamknij się, Leen — warknęła rozdrażniona. — To nie jest śmieszne.
Evalyn jednak pokręciła głową, dalej się śmiejąc. Zawsze z Bellą i Cyzią miały z tego niezłą polewkę. To był nieuzasadniony strach, który wziął się u niej dosłownie z niczego. No przynajmniej one tak twierdziły.
— Mnie tam to bawi — powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach Ev.
Andromenda westchnęła tylko i rozejrzała się dookoła. Co one tutaj robią? Nie znała odpowiedzi na to pytanie, chociaż bardzo chciałaby ją znać. Krok po kroku jakoś sobie przypomną jak się tutaj znalazły. Odezwała się pełnym spokoju i opanowania głosem, mimo że dalej obrzucała zwierzę nieufnym spojrzeniem:
— Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, są dwa kolory. Zieleń i czerwień.
Leen pokiwała głową. Zamknęła oczy i skupiła się najbardziej jak tylko mogła. Rozmowa z Zabinim w Pokoju Wspólny, spotkanie z Gryfiakami w Pokój Życzeń, słowa przysięgi, zieleń i czerwień.. Coś poszło nie tak. To miało wyglądać inaczej. Sprawy się pokomplikowały i dziewczyna właśnie zdała sobie sprawę, że to nie przez Gryfonki się tutaj znalazły. Słowa przysięgi zostały dobrze wypowiedziane, cała reszta również zgodnie z instrukcjami. Pamiętała, że na sam koniec były tylko zielone oczy.
— Przypomniałam sobie... — wyszeptała Evalyn, a jej głos był pełen emocji. — Huncwotki... Przecież one też wtedy padły razem z nami na ziemię. Jestem tego pewna.
Tym razem to jej kuzynka kiwnęła głową. Jednak to w dalszym ciągu nie wyjaśnia tego, co tutaj robią. Nie mogły się przecież znaleźć znikąd w jakiejś stajni. Andromeda rozejrzała się dookoła.
— Leen, musimy iść się trochę rozejrzeć — odezwała się po chwili, patrząc się na drewniane drzwi w zamyśleniu. — Trzeba się wydostać z tej cholernej koniarni.
Brunetka parsknęła cicho, ale zgodziła się z kuzynką. Wyszły na zewnątrz, ale nie zobaczyły błoni, ani nawet Hogwartu w oddali. Ujrzały jednak coś, co sprawiło, że zastygły w zdziwieniu i przerażeniu.

* * *

James nie mógł znaleźć Dorcas od dobrych trzech godzin. Martwił się o nią, to chyba logiczne, nieprawdaż? Żałował słów, które padły z jego ust w stronę przyjaciółki. Wcale tak nie myślał, naprawdę. Chciał po prostu jej dopiec, nie zranić. Zachował się jak ostatni kretyn i dobrze o tym wiedział. Rozumiał też to, że dziewczyna mogła go teraz unikać, a może i wręcz chować się przed nim, ale to nie było w jej stylu. Dorcas to bardzo skryta osoba i nigdy nie pokazuje, że coś ją zabolało. Także jeśli chodzi o to, jak by się zachowała, to był po prostu pewien, że nie tak. Wyszłaby mu na przeciw i potraktowałaby go jak powietrze. Może jednak nie znał jej na tyle na ile myślał, że zna.
— Rogacz! — usłyszał wołanie Syriusza, więc od razu odwrócił się w stronę, biegnącego w jego kierunku przyjaciela. — Widziałeś gdzieś Meadowes? Dzisiaj jest trening i miałem ją o tym poinformować kilka dni temu, ale zapomniałem. Szukam jej od południa.
Potter wytrzeszył na Blacka oczy. Miał mętlik w głowie. Gdzie ona się do jasnej anielki podziewa cały dzień? Zaczynał się naprawdę o nią martwić. Przeczesał ręką włosy i potarł pacami skronie.
— Nie powiedziałeś jej o treningu? — palnął w końcu, bo nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć. Nie chciał pokazać jak bardzo mu na niej zależy.
Syriusz przewrócił oczami i palnął Jamesa w głowę, na co ten warknął "Ej!'. Czy ten człowiek choć raz mógłby nie być takim idiotą jak zwykle? Wzdycha więc tylko i mówi:
— Nie, nie powiedziałem, ale dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. Nie jesteś aż taki głupi, żeby nie zrozumieć — James na te słowa uniósł wysoko brwi. — Widziałeś gdzieś Meadowes?
Okularnik tylko pokiwał przecząco głową i spuścił wzrok. Długowłosego bruneta szczerze to zdziwiło. Myślał, że jego najlepszy przyjaciel zdążył już się z nią pogodzić. Znając Jamesa to albo ją jeszcze bardziej wkurzył głupim tekstem, albo wcale się do niego nie odzywa, albo nie próbował z nią pogadać. Jednak ta trzecia opcja najmniej pasowała chłopaka.
— Nawet z nią nie rozmawiałem... — odezwał się w końcu lekko zawstydzony Rogacz. — Nie dlatego, że nie chciałem czy nie miałem odwagi, po prostu nie mogę jej znaleźć od kilku dobrych godzin. Bardzo się o nią martwię.
Syriusz się nad czymś zastanawiał, drapiąc się przy tym po głowie. Na koniec delikatnie zmarszczył brwi i odezwał się ze zdziwieniem:
— W sumie pozostałych dziewczyn też nie widziałem — spojrzał na Jamesa z krzywym uśmiechem. — Stary, myślisz, że Huncwotki coś kombinują?
Potter wzruszył ramionami. W sumie byłoby to logiczne, jakaś zemsta czy w tym stylu. Może chcą skompromitować Jamesa przed całą szkołą, to by było do nich podobne. Uśmiechnął się do przyjaciela, a strach o Czarną zelżał.
— Nie mam pojęcia, Łapo — powiedział z błyskiem w oku. — Ale jeśli tak, to powinienem zacząć się bać.
Po tych słowach obaj wybuchli śmiechem, a Syriusz poklepał Rogacza po plecach. Obydwóm przypomniała się tamta sytuacja z trzeciego roku. Remus potrzebował jakiegoś składnika do eliksiru, który sprawiał, że wymiotowało się ohydnym, zielonym śluzem. Tak więc reszta chłopaków musiała iść do Zakazanego Lasu po ów składnik. Było ciemno i biedny Peter, który strasznie bał się ciemności, trząsł się ze strachu. James to zauważył i rzekł wtedy do niego "Szalej do woli, Huncwot niczego się nie boi". Glizdek i Łapa już chwilę później płakali ze śmiechu, ponieważ ten jakże dzielny Potter pisnął jak dziewczyna, bo... Przestraszył się wiewiórki.
— No dobra, to co robimy? — zapytał Black z huncwockim uśmiechem.
James odpowiedział mu tym samym i udał, że się zastanawia.
— Idziemy po tych dwóch baranów i lecimy na kremowe piwo, bo już od kilku dni mam na nie ochotę — odpowiedział i wyszczerzył się do przyjaciela, który spojrzał na niego z politowaniem. — No co?
— Biedaczysko, szkoła sprawiła, że mózg mu wyparował... — mruknął pod nosem, a potem spojrzał na Rogacza z uniesionymi brwiami. — Nie, stary, musimy uzupełnić nasz arsenał, bo kończy nam się ta najpotrzebniejsza broń. Potem musisz iść do Trzech Mioteł i kupić Rudej jej wygraną w waszym durnym zakładzie. Wtedy ewentualnie możemy iść na to twoje wymarzone piwko.
Potter westchnął przeciągle. To oznaczało, że najprawdopodobniej na nie nie pójdą. Remus pójdzie z tą swoją listą i będzie sprawdzał ile czego kupić, co nowego będzie potrzebne. Potem pójdą kupić ten alkohol, jednak znając życie pewnie tyle nie będzie na półkach, więc Rosmerta poprosi ich o przyniesienie skrzyń z piwnicy. No i tak jakoś wyjdzie, że będzie koło dwudziestej i tego kremowego nie wypiją.
— A nie możemy kiedy indziej? — spytał z nadzieją w głosie.
Syriusz parsknął, patrząc na Jamesa z kpiną.
— Lunatyk truje nam o to dupę od kilku dni. Jeszcze jeden, a przysięgam, że coś mu zrobię. A Ruda to cię chyba wypatroszy tymi swoimi super czary-mary, jeśli za niedługo nie zobaczy tego, co jej się należy — mówił spokojnie, ale w jego głosie dało się wyczuć typową dla niego ironię zmieszaną z rozbawieniem.
Rogacz prychnął pogardliwie. Tak, bo na pewno go obchodziło, czy Evans się wkurzy czy nie. Miał to gdzieś. Wygrała, okay, to niech czeka. Nie będzie na każde jej zawołanie. Co on - pies?
— Tak, jasne. Już się boję Wiewióry — parsknął kpiąco. — Uwaga, bo mnie podrapie, aaaa!
Black przejechał sobie ręką po twarzy. Jaki jego przyjaciel bywa czasami głupi. On rozumie - roztrzepane, nieogarnięte dziecko Potter, ale bez przesady.
— Taak? — uśmiechnął się ironicznie. — Wtedy na błoniach pewnie też się nie bałeś, prawda?
Po tych słowach James się zmieszał, a chwilę później spoważniał. Chciał odpowiedzieć, że ani trochę go to nie przestraszyło, ale nie potrafił okłamać przyjaciela. Prawda była taka, że wystraszył się wtedy na śmierć i bał się, że się wykrwawi i że już będzie po nim.
— Musisz jej pilnować, Łapo — powiedział w końcu, patrząc na Syriusza z powagą, która bardzo go zdziwiła.
Nie rozumiał, o co chodzi Jamesowi.
— Co? Jak to? — Black wytrzeszczył na niego oczy, kompletnie zaskoczony słowami okularnika.
— Ona nie panuje nad swoją mocą — kontynuował Rogacz, nie przejmując się zdziwieniem przyjaciela. — Pod wpływem bardzo silnych emocji rzuca czar, nawet nie wiedząc jak. Wiewióra sama już się boi tego, co robi. Stara się trzymać emocje na wodzy, ale nie zawsze jej się to udaje. Boi się, że kogoś skrzywdzi.
Zaskoczony Syriusz przetarł oczy, nie wierząc w to, co widzi i słyszy.
— Boże, nie wierzę. Czy to sen? Niech mnie ktoś uderzy... — okularnik zrobił to, o co prosił przyjaciel. — Nie mówiłem serio, idioto! Nigdy nie sądziłem, że James Potter zacznie troszczyć się o swojego wroga. To nieprawdopodobne, jestem dumny. Te dzieci... Tak szybko dorastają.
Rogacz walnął Blacka w ramię, na co ten się skrzywił.
— Nie troszczę się o tę szmatę, a z tego, co wiem, to jest twoja przyjaciółka, więc sam powinieneś na to wpaść, Dumbledore* — warknął w jego stronę James. — Łapo, przecież wiesz, że musiałem to powiedzieć. Dzisiaj pewnie dostanę list od matki, że wie o tym zdarzeniu na błoniach i zacznie się wywód jak to ją zawiodłem. Gorzej jeśli wyjca mi przyśle. W sumie byłoby śmiesznie tak otworzyć go w Wielkiej Sali na kolacji, no nie?
Syriusz chciał mu już coś odpowiedzieć, ale nagle zobaczył czarną czuprynę znikającą za rogiem.
— MEADOWES! — wydarł się na cały korytarz.
James aż podskoczył. Kompletnie nie rozumiał, co mu teraz odwaliło. Rozejrzał się dookoła. Dorcas jak nie było, tak nie ma. Spojrzał na przyjaciela pytającym wzrokiem.
— A ci co jest? — zapytał, unosząc brwi i przeczesując ręką włosy.
Łapa zignorował pytanie przyjaciela, uniósł tylko rękę do góry.
— Czekaj... —  mruknął i jak na zawołanie zobaczyli, że ku nim biegnie zziajana Dorcas. Lily i Alice próbowały ją dogonić. — Widzisz, stary? Nawet Meadowes przylatuje na moje zawołanie.
Po tych słowach wyszczerzył się do Rogacza, a ten wytrzeszczył na niego oczy. No normalnie nieprawdopodobne. Gryfonki zatrzymały się parę kroków od nich, były poważne.
— Black — odezwała się brunetka.
— Meadowes — chłopak kiwnął głową w jej stronę.
— Potter — warknęła Lily.
—  Evans — syknął okularnik.
— Po tym jakże miłym i uroczym przywitaniu... —  mruknęła pod nosem Alice. —  Hej, chłopaki. Nie widzieliście gdzieś może Wężyc?
Dwaj Gryfoni spojrzeli na siebie i zgodnie stwierdziły, że blondynka oszalała. Sądzili, że powie coś w stylu "Kolejny raz marnujecie nasz cenny czas, gnojki. Na co tym razem?", ale na pewno nie spodziewali się tych słów. Była zbyt miła i na ich gust aż nazbyt dociekliwa.
— Zależy które, bo wiesz... Sporo ich w Hogwarcie — Syriusz mówił to z typową dla siebie nonszalancją i ironią.
Alice nie wiedziała, co ma na to chłopakowi odpowiedzieć, więc Dorcas postanowiła wkroczyć do akcji. Najpierw przewróciła wymownie oczami, a potem skrzyżowała ręce na piersi.
— Zamknij ten swój trollowaty pysk i posłuchaj, Black — zaczęła spokojnie, ale jej głos ociekał kpiną i wrogością. — Twoje dwie durne kuzyneczki zadarły z nieodpowiednimi osobami. Także mów gdzie są, jeśli to wiesz, a jak nie to wypad.
Łapa uniósł wysoko brwi i parsknął cicho. Chyba ta kretynka nie myślała, że zrobi na nim jakiekolwiek wrażenie?
— Które kuzynki? Rodzinę też mam sporą — uśmiechnął się do brunetki kpiąco.
Lily nie wytrzymała, musiała coś po prostu powiedzieć. Nie wiedziały, co stało się z przyjaciółką, a czasu mogło być coraz mniej. Nie było w nim miejsca na głupie gierki jej przyjaciela.
— Syriusz, zamknij się — powiedziała z kamienną twarzą, patrząc Łapie w oczy. — Mógłbyś po prostu normalnie odpowiedzieć na pytanie Alice.
Te słowa zawstydziły chłopaka. Zawsze brał to, co ona mówiła do serca, chociaż sam nie wiedział czemu. Pokiwał więc tylko głową i zastanowił się nad odpowiedzią.
— Przepraszam, Ruda — uśmiechnął się niepewnie do zielonookiej. — W sumie od kilku godzin szukałem Meadowes, bo musiałem jej coś powiedzieć — Dorcas na te słowa uniosła brwi. — Spokojnie, chodziło o trening. Nie ekscytuj się tak. Wracając... Przez ten czas spotkałem dwa razy Bellatrix i Narcyzę.
— A Evalyn i Andromedę? — zapytała z nadzieją rudowłosa. — A je widziałeś?
Syriusz wydął usta i zamyślił się na chwilę. Był na błoniach, w Wielkiej Sali, bibliotece, w Pokojach Wspólnych, klasach, korytarzach, sowiarni, pytał nauczycieli, ale... W sumie nigdzie ich nie spotkał.
— Niestety nie — odpowiedział w końcu i uśmiechnął się smutno do przyjaciółki. — Może Rogacz je widział.
— Potter? — Lily spojrzała pytająco na Jamesa, a on zmierzwił włosy i przechylił lekko głowę.
— Niestety, Evans, nie widziałem ich — stwierdził z uśmiechem, patrząc jej kpiąco w oczy. — Byłem zajęty.
Rudowłosa nie mogąc się powstrzymać, cicho parsknęła. Tak, już uwierzyła w słowa tego idioty, pewnie. No a jak, przecież James Potter jest wiecznie zapracowany. Nauka, pomoc na rzecz szkoły, drużyna quidditcha. A jakże, nie ma czasu!
— Obściskiwaniem się z nową dziewczyną? — zaśmiała się.
Ten miał już jej odpowiedzieć bardzo inteligentnym tekstem, lecz Syriusz go wyprzedził o dosłownie chwilę.
— Co ty. Szukał Meadowes, żeby wyrazić skruchę swoim jakże haniebnym zachowaniem — wyszczerzył się do Lily.
— Łapo! — zawołał oburzony Rogacz i zdzielił go łokciem w brzuch.
Dorcas tylko uniosła brwi, ale nijak to skomentowała. Tym razem nie wybaczy mu tak szybko, nie ma mowy. Jeśli chce się z nią przyjaźnić, to musi się o to postarać, a nie zachowywać się jak tam na błoniach.
— Cholera... — mruknęła zielonooka. — To gdzie one są...?
Alice i Dorcas od razu spochmurniały, a chłopacy spojrzeli na nie podejrzliwie. Nie wiedzieli, co się stało, ale musiało to być coś poważnego, skoro Huncwotki nie obrzucały teraz Jamesa zgniłymi jajami za zranienie Czarnej.
— Po co one są wam potrzebne? — spytał Syriusz, patrząc na nie z zaciekawieniem.
Blondynka chciała już zacząć opowiadać im o całej tej sytuacji, w której się znalazły, ale w porę zorientowały się pozostałe dwie dziewczyny, które od razu odpowiedziały zgodnie:
— Po coś!
— Bardzo inteligentna odpowiedź — skomentował to James.
Lily uśmiechnęła się do niego uroczo, spojrzała na swoje, pomalowane na zielono, paznokcie i odezwała się pewnym siebie głosem.
— Wiem, Potter, my jesteśmy bardzo inteligentne.
Rogacz przejechał sobie ręką po twarzy i miał już coś jej odpowiedzieć, ale ich wymianę zdań przerwał pełen jadu głos pewnego Ślizgona.
— Te, Black — w ich stronę szedł Edward Zabini.
Ciekawe czego od nich chciał właśnie ten chłopak, który w sumie rzadko kiedy wykłócał się z kimkolwiek.
— Te, Zabini — przedrzeźnił go Syriusz.
Ciemnoskóry uniósł brwi.
— Przezabawne — stwierdził, ale w dalszym ciągu zachowywał powagę. — Nie widziałeś czasami gdzieś swoich ukochanych kuzynek?
Cała piątka wytrzeszczyła na niego oczy, kompletnie zaskoczona pytaniem. Pierwszy z szoku otrząsnął się Łapa.
— Które? — zapytał głupio.
— Evalyn i Andromedę — odpowiedział spokojnie Ślizgon, choć ta rozmowa zaczynała działać mu na nerwy.
Dziewczyny nie miały pojęcia o co chodzi. Myślały, że Wężyce były już dawno w Pokoju Wspólnym Slytherinu i chwaliły się swoim dowcipem reszcie. Jednak wcale tak się nie stało, a co więcej... Nikt ich nie widział od dłuższego czasu. Wywnioskowała to z tego, że Zabini zapytał się o to właśnie Syriusza, a jak dobrze wszystkim wiadomo, on nie znosił rozmowy na temat jego rodziny.
— Nie ma ich? — zapytała niepewnie panna Evans, patrząc na chłopaka.
— Nie, Lilyanne — odpowiedział jej Edward. — Od kilku godzin nikt ich nie widział.
To oznaczało dwie opcje. Albo się ukrywają, bo boją się zemsty Huncwotek, co jest mało prawdopodobne. Albo namieszały w tej całej przysiędze, a to jest całkiem możliwe, znając ich szczęście.
*nasz odpowiednik to np. "sam powinieneś na to wpaść, Einsteinie"

---------------
Witam. Tak jak napisałam w komentarzu.. Rozdział pojawił się jeszcze w listopadzie. Szkoda, że jego ostatniego dnia, no ale jednak. Dziękuję za 30 tysięcy wyświetleń. Mimo że tak długo mnie nie było, nic nie dodawałam, to Wy jednak byliście i wracaliście, czytaliście, czekaliście. To wiele dla mnie znaczy. Dziękuję. Mam nadzieję, pewnie jak i Wy, że kolejny rozdział będę pisała krócej niż pięć miesięcy. A tak serio.. Postaram się, żeby był jeszcze w grudniu, ale nic nie obiecuję. Mam sporo na głowie. Jeśli mi się nie uda, to spróbuję napisać świąteczną miniaturkę. No a teraz.. Może położę się już spać, bo na zegarze 1.35, a Zgredek jeszcze siedzi przy laptopie.
Mam nadzieję, że komuś spodoba się rozdział. Do napisania, dziękuję jeszcze raz i dobranoc, moje Skrzaty,
Wasz Zgredek.