poniedziałek, 30 czerwca 2014

8. "Alie i słyszałeś to?"

„Jeśli przestaje bolec, to znak,
że za dużo wypiłeś”


Siedziała już tu drugi dzień i nie miała zamiaru się ruszyć. Było jej źle, czuła się oszukana i zdecydowanie była zraniona. Pewnie nikt jej nawet nie szukał, więc po co ma gdziekolwiek iść. W ostatnich dniach tyle się stało, że nie dała rady sobie tego prędzej poukładać. Jednak teraz, gdy była sama, wszystko sobie przemyślała i doszła do pewnych przemyśleń. Po pierwsze, przyjaciółki okłamywały ją przez tyle lat, twierdząc iż naprawdę ją lubią. Po drugie, zaatakował ją wilkołak, którym najprawdopodobniej jest Remus. Po trzecie, uratował ją Syriusz zamieniony w czarnego psa. Po czwarte, Alie jest na nią o coś zła, a ona nie wie o co chodzi. Po piąte, Potter przesadził i to naprawdę ostro. Po szóste, ma za dużo pocałunków z Potterem na swoim koncie, musi ograniczyć je natychmiast do zera. Po siódme, uciekła ze szkoły, w postaci łani, do groty skalnej na drugim końcu zakazanego lasu. Po ósme, chciałaby by ktoś się nią zainteresował. Jak ona nienawidzi tej bezradności i wszystkiego co stąpa po ziemi i oddycha. Po dziewiąte, jej niechęć do Pottera się zwiększyła o parę tysięcy procent i nie ma zamiaru zamienić z nim ani jednego zdania, no chyba że chodzi o jej przyjaciół. Lily nie żartowała mówiąc, że ze strony okularnika był to cios poniżej pasa, mówiła szczerą prawdę. Ona bez zastanowienia poleciałaby mu na pomoc, jakikolwiek ratunek. Jednak pomyliła się co do niego i teraz pokaże mu na co stać Lilyanne Evans. Chciał wojny to ją dostanie, ale ona nie będzie grała fair, co to to nie. Od najmłodszych lat ktoś ją ranił, najczęściej była to jej siostra.
Petunia była jej najlepszą przyjaciółką, z którą dogadywała się najlepiej. Szkoda, że tyle się kłóciły i wyzywały, a to zdarzało bardzo często. Sprzeczały się o wszystko, nie ważne czy chodziło o zabawkę czy o przyjaciół. Siostry miały wspólnych przyjaciół, ale zawsze w domu się darły na siebie, którą bardziej lubią. Rodzice załamywali ręce widząc córki, no może ojca bardziej bawiła ta cała sytuacja. Dziewczynki jednak zawsze się godziły, nigdy nie było tak, że zostały w kłótni dłużej niż dwa dni. Uwielbiały spędzać razem czas, bawić się, śpiewać i tańczyć, czytać razem książki, rysować i zwierzając się sobie. W każdej minucie były razem, nawet wtedy gdy rudowłosa wylądowała w szpitalu na ostrym dyżurze. Planowały dalej życie, miały plany na lepsze jutro. Jeśli ktoś zranił jedną, jednomyślnie skrzywdził drugą. Nie było Lily bez Petuni i Petuni bez Lily. Niestety nadszedł dzień, w którym wszystko się posypało. Dzień, który zmienił ich życie. U progu ich domu stanął dziwnie ubrany starzec z listem w dłoni, który trafił potem w ręce młodszej z córek. Hogwart, to tam poszła do szkoły Lilyanne. Niestety Petunia nie mogła uczęszczać do tej akademii, brunetka nie była magiczna. Od tamtego czasu dziewczynka z zazdrości nienawidzi swojej rudowłosej siostry. Lily również nie darzy jej tą typową miłością, ale Tunia nadal jest dla niej siostrą. Tak właśnie skończyła się długoletnia, siostrzana przyjaźń.
Kevin był jej najlepszym przyjacielem, któremu ufała jak nikomu. Zawsze byli wszędzie razem, od dnia w którym skończyła się jej przyjaźń z Petunią i straciła resztę przyjaciół, kiedy ci wybrali brunetkę. Zaczęło się to chyba od kłótni o ławkę, bo Lily usiadła w jego. Długo się wtedy wyzywali i kłócili, aż w końcu zaczęli się śmiać i siedzieli razem. Jednak gdy panna Evans poszła do Hogwartu, obydwa miejsca stoją puste i nikt nie ma zamiaru tam usiąść. Każdy wie, że oni byli przykładem przyjaźni, która ma trwać wiecznie. Pewnie nadal sądzą, że się kontaktują, Petunia tak uważa. Prawda niestety nie jest taka, przyjaciel ma ją w dupie, a dobrze wie jak wysyła się te pieprzone sowy. Zawsze lubiła jego mamę, mówiła nawet do niej „ciociu” i to właśnie ona napisała do niej, do Hogwartu, że wyjeżdżają. Ten debil nie miał nawet odwagi tego powiedzieć wprost, tylko sobie odjechać. Tak właśnie straciła drugiego przyjaciela, tego którego brała za swojego braciszka i który nigdy miał jej nie opuścić. Przysięgał, że zawsze będą razem, bez względu na wszystko. I pomyśleć, że zaufała kłamcy… Nie spodziewała się po nim czegoś takiego, dla niej to swego rodzaju zdrada. Ale przecież wiedział jak ją to zaboli, ale musiał wyjechać, nie? Musiał ją zranić, musiał pokazać jak bardzo zależało mu na tej przyjaźni. No bo jakże by inaczej? Przecież już zapomniał, to ona też zapomni.
Alie i Ann kolejne fałszywe przyjaciółki. Kiedy je potrzebowała je najbardziej te wbiły jej nóż w plecy. Tak… Bo co to tam pięcioletnia przyjaźń? Lepiej udawać, oszukiwać, udawać niż powiedzieć prawdę. Pamięta jak na początku pierwszej klasy usiadła obok nich przy stole Gryfonów, a one od razu wzięły ją w ramiona, drząc się na cały Hogwart. „Ruda jest z nami! Ruda jest z nami! Widzicie to frajerzy?! Ruda jest z nami!”. Oczywiście później McSztywna dała im szlaban, który sekundę później odwołał Dumbledore. I tak z roku na rok ich więzy się zacieśniały, a one stały się nierozłączne. Rudowłosa pamięta każdą wojnę z Sweet Bitches, wszystkie szlabany, każdy kawał, wszystkie żarty i kłótnie z Huncwotami, krzyki McGonagall. To siedziało głęboko w jej głównie i paliło jej serce na węgiel. Praktycznie wszystkie wspomnienia związane z Hogwartem są z nimi – Czarną, Mary, Ann i Alie. To wszystko ma się teraz tak po prostu zmienić, bo one ją potwornie zraniły? Lily w ciągu tych dwóch dni jakieś tysiąc razy myślała nad tym, by uciec ze szkoły i już nigdy do niej nie wracać. Jednak nie chce dać nikomu satysfakcji z jej bólu i cierpienia. Możliwe, że są to ich ostatnie dni razem. Nie chce by przez nią reszta jej przyjaciółek się pokłóciła, niech dalej się przyjaźnią, a ona się z tego wypisze. Oddali jak najmocniej będzie mogła i po prostu skończy szkołę bez jakichkolwiek stresów i smutków. Potem wyjedzie i nikt jej nigdy nie spotka, nich sobie każdy żyje po swojemu.
Lily nie dość, że nie wytrzymywała psychicznie, to jeszcze fizycznie. Z rany po ugryzieniu dalej sączyła się krew, a na twarzy nadal widniała odciśnięta łapa. Poza tym była cała posiniaczona i podrapana. Jeśli się nie myliła to miała gorączkę i migrenę. Po tym co się stało w ogóle nie poszła do Skrzydła Szpitalnego, nie chciała by Ann i Remus mieli jakieś problemy czy czuli się winni. Ona musi wrócić jak najszybciej do Hogwartu i powiedzieć reszcie, by nic im o tym nie mówili. Chociaż teraz nie chciała widzieć nikogo z nich, to musiała ich chronić za wszelką cenę. Co z tego, że chcieli ją zabić skoro to nie oni sobą kierowali, tylko potwór w nich ukryty. Wstała i wyszła z groty, zapisując sobie w głowie, że jeszcze tutaj będzie musiała wrócić. Ruszyła wolnym krokiem, utykając na lewą nogę. Chyba skręciła sobie kostkę i zbiła sobie rękę. Nim weszła do lasu ostatni raz odwróciła się, by zobaczyć jaskinię. Niestety już jej nie było, tylko na jej dłoni pojawiła się czara karteczka ze złotym napisem „Wiem, że za mną tęsknisz, Lils. Niedługo ci wszystko wyjaśnię.” Zaskoczona dziewczyna jeszcze raz spojrzała na kartkę, a gdy ta się mocno zaświeciła, dziewczyna zacisnęła na niej palce.
— Dobra, możecie wychodzić — powiedziała zdenerwowana. — Czy jestem w „Jak Wrobić Czarownicę”, czy co?
Jednak nic się nie wydarzyło, ona nadal stała tam z tajemniczą karteczką w dłoni. To było dziwne, nawet bardzo. Tylko jedna osoba mówiła na nią „Lils”, a potem on wyjechał i to przezwisko zniknęło. Jak ona nienawidziła, kiedy on tak do niej mówił. To najbardziej denerwowało ją w Kevinie. Lekko zakręciło jej się w głowie, a ona stwierdziła, że musi dojść do zamku przed zachodem słońca, bo nie chce powtórki z rozrywki. Dopadła ją jedna myśl, przecież nikt nie będzie tam na nią czekał. Oczywiście wybaczyła już Ann, a Remusowi nawet nie miała czego. Przecież nie nagadał jej jaka to ona jest, tylko ją zaatakował i bolało o wiele mniej. Widzieć nienawiść w oczach przyjaciółki, to strasznie boli. Lily nie przejmując się już o której dojdzie zwolniła kroku z powrotem zagłębiając się w ponurych myślach, które natychmiast pojawiły się jej w głowie.

***

Siedziała na Parapecie Problemów, który wymyśliła Lily, rozmyślała o tym co zrobiła. No właśnie, Lily... Jak ona mogła by taka głupia i nie stanąć po stronie rudowłosej. To było naprawdę okropne z jej strony i cóż się dziwić, że Evans była taka zawiedziona. Alie na jej miejscu też by tak postąpiła, a teraz co? Obraża swoją przyjaciółkę i to w tak podły sposób, nawet za nią nie wybiegła. Zachowała się jak ostatnia szmata, która nie ma prawa być przyjaciółką. Nawet nie zdziwiłaby się, gdyby Lily już nigdy się do niej nie odezwała. I pomyśleć, że poszło o jednego jedynego debila, a Ruda nie ma pojęcia o co chodzi. Szczerze mówiąc to dostała za nic i taka jest prawda, skąd miała wiedzieć, że zaboli to akurat ją? Przecież świat nie kręci się wokół Alicji Stace, a ona musi w końcu to pojąc i wbić do tej swojej główki. Zresztą nawet nie wiedziała co czuje do tego chłopaka, najprawdopodobniej to tylko pożądanie. Jednak blondynka robi z tego nie wiadomo jakie wydarzenie, a przecież to tylko głupi Longbottom. Zawsze tak było, że siała tylko zamieszanie.
Nadchodziły jej urodziny… jakie nadchodziły? Następnego dnia miały być jej urodziny, a ona latała po całym domu, wrzeszcząc na każdego kogo tylko zobaczyła. A to na wujka Alberta, a to na ciotkę Marille, a to na kuzyna Marva. Denerwowało ją wszystko co tylko widziała. Firanki były za długie, ptak za wysoko frunie, ciasto zbyt duże, za ładne róże, słońce za jasne, piekło za straszne, drzewo za zielone, pomarańcze zbyt pomarańczowe. Kiedy przymierzała sukienkę stwierdziła, że jest na nią za gruba i brzydka, to jej mama się wkurzyła i powiedziała, że pójdzie nago, a ona na to, że sama ma sobie iść. Zaczęły się kłócić i żadna z nich nie miała zamiaru ustąpić, aż w końcu do akcji wkroczył ojciec. Wydarł się, że zaraz w ogóle nie będzie imprezy i wtedy przestały. Szkoda tylko, że gdy tata poszedł, to wznowiły sprzeczkę…
W Hogwarcie było to samo. Najczęściej to ona zaczynała każdą kłótnię z Sweet Bitches, nawet chyba zaczęła wojnę pomiędzy nimi i Huncwotkami. Miało to miejsce wieczorem już pierwszego dnia pobytu w szkole. Alicja nienawidziła przemądrzalstwa, a już w szczególności przemądrzałych paniusi. Zdarzyło się tak, że pomyliły dormitorium i weszły do tego z numerem czternaście, w którym były trzy dziewczynki z toną makijażu na twarzy. Stace od razu zaczęła się śmiac jak oszalała, a zaraz potem powiedziała „ Kurde… Jednak my nie jesteśmy w plastikolalandi.” Jej przyjaciółki wybuchły głośnym śmiechem, a blondynki poczęły na nie wyzywać, na sam koniec wyrzucając z dormitorium. Tak rozpoczęła się wojna, która trwała już do końca.
Teraz jednak przesadziła, przegięła pałę, poszła na całego, to był cios poniżej pasa, czy jak inaczej to nazwie, ale dobrze wiedziała, że to nie będzie łatwe do naprawienia. Liczyła się dla niej przyjaźń z Lily i nie miała zamiaru tego zaprzepaścić, tylko dlatego, że była taka głupia. Miała zamiar to naprawić, tylko że Evans nie pokazywała się nikomu na oczy od dwóch dni. Dziewczyny zaczynały się poważnie martwic, a Alie miała cholerne wyrzuty sumienia. W końcu to ona to spowodowała, a biedna Ann wmawia sobie, że to jej wina. Jako wampir wszystko pamięta i dosłownie nie może sobie spojrzeć w twarz. Pewnie gdyby była wilkołakiem nic by nie pamiętała i byłoby jej łatwiej, ale teraz nie jest. Ruda już jej pewnie wybaczyła, ale Alicji? Stace może się założyć o swoją skrytkę u Gringotta, że jeszcze ma do niej wielki żal. No, ale cóż jej się dziwić? Przyjaciółka zlała ją ciepłym moczem w chwili, w której potrzebowała wsparcia. Ona sama pewnie by się wkurzyła… pff! Jakie wkurzyła? Alie zakopałaby żywcem, a potem odkopałaby i wbiłaby nóż w dupę, wrzeszcząc „Myślałaś, że ci wybaczę?!” Szczerze mówiąc, to powinna teraz co najmniej błagać ją o wybaczenie. I właśnie tak zrobi! Pójdzie do niej i przeprosi, może nawet wytłumaczy dlaczego nie stanęła po jej stronie…
— Kurwa! — Stace z bezradności zaklęła pierwszy raz w swoim życiu. — Wpierw muszę ją znaleźć…
Zeskoczyła z parapetu i poprawiła spódniczkę od mundurka szkolnego. Przeczesała ręką włosy, upięła wysoko w kuca, a potem rozczesała kitka. Lekko ziewnęła i przeciągnęła się. Spojrzała na zegar i z niedowierzaniem stwierdziła, że siedziała na tym durnym oknie przez dobre sześć godzin i bezczynnie myślała o swojej głupocie. Teraz to powinna raczej myśleć gdzie jest Lilka, a nie o jakichś tam głupich małoistotnych rzeczach. Tak, ale jej debilizm przewyższył jej mózg, niestety się tak zdarza. Alicja chyba wiedziała gdzie znajduje się jej przyjaciółka, bo w końcu znała jej tajemnicę. Evans bowiem była Animagiem, zamieniała się w łanię, i powiedziała to jak na razie tylko jej. Dlaczego? Nie było czasu, żeby zwierzyć się z tego reszcie. No, a dokąd chodzi zawiedziona łania w środku nocy? No nie wie, ale pewnie do lasu. I właśnie od Zakazanego Lasu miała zamiar zacząć, ale nie tak od razu – wpierw musi się przebrać. Mundurek wymieniła na czarne rurki, granatową bluzkę z krótkim, czarną bluzę kangurkę i tego samego koloru martensy. Spojrzała za okno, słońce chowało już się za drzewami. Szybkim krokiem wyszła z dormitorium, trzaskając drzwiami i zeszła po schodach, wchodząc do Pokoju Wspólnego. Chciała wyjść stamtąd niepostrzeżenie, ale jak to często bywa, to się jej nie udało. Natychmiast znalazła się przy niej Mary, a zaraz dołączyła do nich Ann.
— Gdzie się wybierasz? — zapytała podejrzliwie Lorenh.
— Ym… Nigdzie? — Bardziej zapytała niż stwierdziła.
— Tylko czemu ci nie wierzymy?
— No dobra, idę gdzieś.
— Gdzie?
— A to przesłuchanie, czy co?
— Tak. No to odpowiesz?
— Boże…
— Miło mi, ale wystarczy „Dorcas” — wtrąciła się nowo przybyła brunetka.
— No odpowiadaj, odpowiadaj!
— No, już, dobrze!
— Ale co?
— Właśnie próbujemy się dowiedzieć, Czarna.
— Idę szukać Lily.
— Idziemy z tobą! — zawołały jednomyślnie.
— O, nie! Ja naważyłam piwa i ja je wypiję. Wiem, że się źle zachowałam. Wiem też, że Blondi ma wyrzuty sumienia. Ale najważniejsze, to… Ja ją tu przyprowadzę i naprawię błędy.
— Jasne, idź — odpowiedziały jak jeden brat. Rozumiały ją.
Ruszyła żwawym krokiem do wyjścia, głowę miała uniesioną wysoko. Wyglądała jakby szła na wojnę, biła od niej pewność siebie.
— Mary, czekaj! — zawołała za nią Mary, a gdy zdziwiona Alie się odwróciła zawołała. — Uważaj na siebie…
— Spoko! — okrzyknęła i posłała jej wielki uśmiech.
Była już prawie przy dziurze, gdy kolejny raz padło jej imię. Zaskoczona skierowała swój wzrok w kierunku pięciu chłopaków siedzących na kanapie i patrzących na nią podejrzliwie. Znudzona podeszła do nich.
— Mary… — zaczął Peter.
— Czego?
— Gdzie idziesz?
— Kolejni zaczynają przesłuchanie.
— Gadaj i nie marnuj nam czasu — warknął Potter.
Wal się, szujo… — prychnęła zdenerwowana.
— Na to przyjdzie czas — zaśmiał się Peter, a w jego ślady poszli pozostali.
— Pettigrew taki wygadany się stał? — zakpiła zdenerwowana. — No proszę, proszę. Huncwoci cię zmienili…
— To powiesz w końcu, czy nie?
— To ja mam ci się teraz spowiadać?
— Tak.
— Aha, to fajnie wtedy masz… — mruknęła obojętnie. — Jeśli już skończyliście zabawę w detektywów, to możecie iść już spać, bo mugolska wieczorynka dawno się skończyła.
— Nie, jeszcze nie — odezwał się Syriusz. — Moja droga…
— Na mnie twoje pieprzone sztuczki nie działają, Black.
— Moja droga… — kontynuował ani nie zrażony. — Czy mogłabyś nam powiedzieć dokąd galopujesz?
— A co ja koń? — oburzyła się.
— Jesteś wredny – źle, jesteś miły – też źle.
— Ty i miły… Pomyliłeś planety, Black?
— To gdzie galopujesz?
— Gdzieś.
— No mów!
— Nie!
— A to czemu niby? — zirytował się.
— Bo jesteś zbyt głupi by zakumać.
— Jesteś wredna!
— Łał. Amerykę odkryłeś… — prychnęła. — Rudej idę szukać.
— Idę z tobą, Blondi.
— Nie, Black. Idę sama i gówno mnie obchodzi, że wszechmogący arystokrata przypomniał sobie o przyjaciółce — wkurzyła się.
— Wcale o niej nie zapomniałem, Stace — warknął. — Czekałem aż ty ruszysz swoje szanowne cztery litery i zmądrzejesz.
— Dobra, mniejsza z tym… — mruknęła. — Lecę, pa.
Odeszła od kanapy i kolejny raz ruszyła w stronę wyjścia.
— Niech szczęście Huncwota ci sprzyja! — zawołali za nią z uśmiechami.
Odwróciła się do nich i posłała wielki uśmiech, a potem wróciła do wędrówki. Mijała znajomych i nieznanych jej Gryfonów, aż w końcu… Udało się! Przeszła przez dziurę w portrecie. Przemierzyła hogwardzkie korytarze w bardzo szybkim tempie. Oczywiście nie obeszło się od uciekania przed Filchem i Larrym, duchem pomagającym woźnemu. Poza tym nie widziała nikogo, chociaż… Była prawie pewna, że profesor Dumbledore przechadzał się bocznym korytarzem nucąc nową piosenkę „Wrednych Chochlików”, ale jedno co byłoby w tym nierealne, to to, że dyrektor posłał jej wielki uśmiech i coraz głośniej podśpiewywał „My was zjemy… Odlecimy daleko, robiąc bałagan… Potem coś im dolejemy… Zrobimy jakiś kawał…”. Wyszła przez wrota, ruszając w kierunku chatki Hagrida, ale nie miała zamiaru tam wejść nawet na chwilę, bo była zbyt późna godzina. Oczywiście życie nie zawsze jest usłane kwiatami, więc musiała wstąpić w skromne progi Rubeusa, który darł się za nią „Alie, Alie! Cholibka, chodź tu do mnie! Alie!”. Znalazła się metr przed przyjacielem w dwóch susach, a on ruchem ręki zaprosił ją do chatki. Niechętnie weszła do jego domu i usiadła na wielkim, drewnianym i twardym krześle, co chwila się kręcąc.
— Przepraszam, Hagrid, ale naprawdę mam mało czasu — Dziewczyna była wyraźnie podenerwowana. — Muszę coś zrobić w Zakazanym, a ty będziesz mnie krył, dobra?
— Kurna, teraz to mnie zdziwiłaś, ale dobra. Tylko mam takie jedno pytanko… Na jaką cholerę leziesz do lasu?
— Słyszałeś pewnie, że Lily uciekła i jestem prawie pewna, że jest w tym właśnie lesie. Nie w tamtym, nie w innym, nie w takim, nie w owakim, tylko właśnie w tym.
— Ale za nim tam wejdziesz, to masz to… — powiedział przejęty i podał jej plecak. Dziewczyna odebrała od niego prezent i lekko się skrzywiła.
— To chyba waży tonę!
— Aż tak dużo nie… Nawrzucałem ci trochę jedzenia, termos z herbatą, kurtkę, kuszę i ledwo udało mi się upchnąć tam śpiwór, ale się udało — Gajowy był z siebie najwyraźniej dumny. — A bym zapomniał! Przed chwilą przyleciał tu Syriusz i dał mi Niewidkę.
Gdy Alicja miała założony plecak na plecach, mężczyzna dał jej pelerynę do rąk, a ona uśmiechnęła się z wdzięcznością.
— Czy ja już mówiłam, jak was uwielbiam?
— Cholibka, Alie. My cię bardziej!
— Dziękuję, Hagridzie.
Przytuliła się do olbrzyma, a ten ją objął, miażdżąc jej przy tym boleśnie żebra. Kiedy się od niego odsunęła była pełna energii i wiary, że jej się uda odnaleźć przyjaciółkę. Pomachała mu na odchodne i weszła w ciemny las, którego od zawsze potwornie się bała. Spokojnie szła krętą zarośniętą ścieżką, co chwila rozglądając się. Może i miała różdżkę, ale ton nie znaczy, że ktoś nie mógłby jej obezwładnić. Nie mogła rzucić też zaklęcia „Lumos”, bo wtedy sprowadziłaby na siebie potencjalnego drapieżcę. Szła, więc w ciszy i ciemności, nasłuchując choćby jakiegokolwiek szelestu. Co z tego, że księżyc świecił dzisiaj wyjątkowo jasno, jeśli zasłaniały go wielkie korony drzew. No właśnie, drzewa… Ich bała się najbardziej. Jedne przypominały jej ludzi w różnych pozycjach, leżeli, stali, kucali, siedzieli, wyciągali w jej stronę ręce, trzymali coś w dłoni. Drugie wyglądały strasznie… Widziała przerażające twarze, za duże groźne oczy, szatański uśmiech i całe poranione policzki, brodę i czoło. Na jednym, mogłaby przysiąc, widziała, że mężczyzna ma przebite oczy, a usta wykrzywiał ból i nienawiść. Lekko się trzęsąc szła dalej, nie zważając na to jak bardzo się w tym momencie bała. Zrobiło się w końcu zimno, a ona ubrała na siebie kurtkę. W pewnym momencie ścieżka się skończyła, a ona niechętnie weszła w głąb przerażającego ją lasu. Chwilę później usłyszała szelest, później kolejny, następny, aż w końcu do jej uszu dotarł odgłos kopyt uderzających o grunt. Bez zastanowienia zarzuciła na siebie Pelerynę Niewidkę i był to dobry pomysł, bo zaraz po tym obok niej pojawiło się trzech centaurów.
— Słyszałeś to, Raion? — zapytał jedwabnym głosem jeden z nich, ten o rudawej grzywie. — Gwiazdy przekazały nam abyśmy tutaj przyszli. Wybrały nas trzech – mężczyzn.
— Ekhem… — tym razem odezwał się ten z lazurową czupryną.
— Wybacz Fayue — zdobył się na uprzejmy ton. — Nas dwóch i ciebie – jedyną centaurzycę.
— Masz rację, Portusie. Tylko o kogo chodziło naszym jasnym przyjaciołom? — zastanowił się Raion, miał zieloną sierść.
Blondynka zrzuciła z siebie Pelerynę i podeszła do nich.
— Chyba o mnie… — wyszeptała lekko speszona, a gdy wzrok pozostałych spoczął na niej, to powiedziała. — Chciałabym was prosić o pomoc.
— Kim ty jesteś, istoto ludzka, że prosisz nas o pomoc? — zagrzmiała Fayue, prychając przy tym ze zirytowania.
— Jestem Alie i poszukuję tutaj swojej przyjaciółki.
— A co my mamy w związku z tym zrobić?
— Fayue! Opanuj się, nie po to przebyliśmy pół Zakazanego Lasu, by teraz to poszło na marne — fuknął na nią Raion. — Powiedz mi, Alie… Jak się teraz czujesz?
— Na kopyta Derdesa! Po co ci to?! — warknęła centaurzyca.
— Fayue, schowaj pysk w piasek! — warknął na nią Portus. — Uczyniłabyś nam tę przyjemność, Alie, i odpowiedziałabyś na pytanie Raiona?
— Mhm… — mruknęła niepewnie. — Jak się czuję? Jak przerażona dziecko, które zgubiło w sklepie swoją ukochaną mamusię. Jak dziewczynka, która zgubiła ulubioną lalkę. Jak…
— Dziękuję, tyle nam wystarczy! — zaśmiał się zielonogrzywny. — Powiedz mi jak wyglądała dziewczyna.
— Rudowłosa, długonoga ślicznotka. Mogła być też pod postacią rudej łani z zielonymi oczami. Ewentualnie darła się na cały regulator, jakie to jej życie jest złe, okropne, koszmarne i brutalne.
— Tak. Tak. Tak — prychnęła lazurowoczuprynna, potwierdzając, że tak właśnie było. — Poszła tamtędy!
Wskazała wąziutką dróżkę, która wiła się do przodu cała zakorzeniona.
— Dziękuję wam i… — zrobiła przerwę, nie wiedząc czy wypada to powiedzieć czy nie. — …podziękujcie ode mnie gwiazdą.
— Nie ma za co, Alie! — powiedzieli entuzjastycznie, no może Fayue to wywarczała z kpiną.
Ruszyła wyznaczonym szlakiem, machając centaurom na pożegnanie. Była cholernie zaskoczona tą rozmową, no bo na jakiego chu… chochlika potrzebne im było wiedzieć co ona w tamtym momencie czuła, zresztą nadal czuje. Spojrzała na światło księżyca, które delikatnie przebijało się przez gałęzie drzew. Było ciemno, na niebie gwiazdy świeciły już jasno, a wilgoć narastała. Alie zaufała przed chwilą spotkanym zwierzętom, ale czy tak ma je nazwać? Byli w połowie ludźmi a w połowie zwierzyną, więc nie umiała zaliczyć ich do konkretnej grupy. Jednak teraz wiedziała jedno… Zrozumiała, że oni wierzą w przeznaczenie i umieją pomóc w potrzebie. Szkoda, że rozważa o centaurach, kiedy powinna zastanowić się co powie przyjaciółce. Niestety, tak właśnie jest z blondynkami, jak to Dorcas zwykle jej przypomina i wypomina głupotę ludzką, która jest spowodowana kolorem włosów.

***

Lily szła już porządnie zirytowana. Co chwila jakiś ptak siadał jej na ramieniu i dziobał ją delikatnie w nos. W nocy ptaki? O kurwa, to nie są ptaki, to nietoperze! Jak rudowłosa się cieszyła, że wzięła ze sobą kurtkę i zapas jedzenia i picia. Właśnie w tej chwili usiadła i zjadła kolację, musiały jej wystarczyć grzanki i ciepła herbata, a potem ubrała na siebie kurtkę, bo zrobiło się zimno, i wyruszyła w dalszą drogę. Dorcas teraz pewnie by ją wyśmiała, że Evans jest naprawdę chłodna, Ruda by jej na to odpowiedziała, że woli być zimna niż gorąca jak brunetka. Tak brakowało jej teraz przyjaciół, nie to że się bała, tylko czuła się samotna. Chciałaby teraz usiąść i pocieszyć Ann, którą prawdopodobnie rozpacza przez to co zrobiła podczas ostatniej pełni. Chciałaby wyjaśnić wszystko z Alie, która ma do niej jakiś problem. Chciałaby porozmawiać sobie z Marleną, tak jak zwykle – o byle czym, ale to najbardziej lubiła w tych pogaduchach. I wreszcie, chciałaby pokłócić, powyzywać i pośmiać się z Dorcas – swoją najlepszą przyjaciółką, która rozumiała ją jak nikt i zawsze umiała pocieszyć. Chciała się z nimi powygłupiać, nawalić się w trzy dupy i z uśmiechem na ustach zasnąć, a potem obudzić się z ogromnym kacem – normalnie jak za dawnych czasów. Już wyobraża sobie minę Pottera, kiedy kolejny z nim wygra kłótnię. Jak ona go nienawidziła, mogłaby poderżnąć mu gardło, ale to ona… Nigdy nie pozwoliłaby mu umrzeć samemu, to Lily chce dokonać tego zaszczytnego czynu. Może się założyć, że on uważa tak samo, ale wkurzyło ją to, że nie pomógł jej wtedy. Ale tak w ogóle, to dlaczego nie miałby tego zrobić? Czy ratowanie mnie to jego obowiązek, czy co? On chyba nie myślał, że jak się całowali, to pomiędzy nimi się coś zmieni? Dalej nienawidziła go z calutkiego serca i to się nie zmieni, nigdy. Ona uwielbia sprawiać mu ból, kiedy widzi w jego oczach iskierki smutku, to momentalnie się uśmiecha. Jednak Syriusz, Frank, Peter i Remu to co innego – to są jej bracia, jedni mniej drudzy więcej, ale jednak bracia. Mogłaby oddać za nich życie, ale nigdy nie postąpiłaby tak z Potterem. Nie może doczekać się kolejnej wojny między nimi, chce mu dogryźć, dołożyć tak jak jeszcze nikt. Chyba jednej osoby nienawidziła bardziej niż tego napuszonego łba, a był to Severus Snape. Nie mogła zrozumieć tego, że przyjaźniła się z nim przez dobre trzy lata, przecież on był okropny i do tego trzymał z tymi swoimi Śmierciojadakami. Cholernie dziwna nazwa, kiedyś Lucjusz Malfoy (kolejny idiota w tej szkole) przeczytał gdzieś nazwę „Śmierciożercy”, a że mu ta nazwa się spodobała to dał swoją „Śmierciojadacy” – idioci interesujący się Czarną Magią. Kurde, tacy pesymiści, że aż Diabeł ich nie chce. Ciągle tylko gadają jakie to ich życie jest okropne, normalnie jakaś sekta, albo powinni być wewaleni na oddział zamknięty w Mungu. Do tego ta powalona Bellatrix Lestrange, która uważa że jest królową świata i panoszy się po Hogwarcie jak co najmniej Voldemort – taki idiota, który chciał przejąć władzę nad światem, ale mu się to nie udało, bo pokonał go Dumbleodre. Jej rozmyślenia przerwało uderzenie i ból zderzenia się ciała z ziemią. Ktoś w nią walnął, w lesie!
— Uważaj jak łazisz! — warknęła i podniosła się na nogi, wrogo patrząc w oczy dziewczyny.
— Ja pierdzielę, Ruda! — wrzasnęła blondynka i rzuciła się przyjaciółce na szyję.
— Alie? — zapytała zaskoczona. — Co ty tu do cholery robisz?
— Szukam cię.
— To wiele wyjaśnia…
— Dlaczego nie wróciłaś do Hogwartu?
— A po co niby miałabym tam wrócić? — zapytała obojętnie. — Moja przyjaciółka mnie nienawidzi, a druga mnie zaatakowała.
— Ja… ja… ja… — zaczęła strasznie się jąkając. — …przepraszam, Lily.
— Wybaczę ci jeśli mi powiesz dlaczego mnie nienawidzisz?
— Bo przespałaś się z Frankiem! — warknęła, chociaż nie miała takiego zamiaru.
— CO?!
— Gówno.
— To smacznego — syknęła rudowłosa. — Alie, ty jesteś taka głupia czy tylko udajesz? Ja z nim nie spałam.
— To czemu tak powiedziałaś Ronnie?
— Żeby się odpieprzyła.
— A czemu on to potwierdził?
— Żeby wyszło wiarygodnie.
— Ale ja jestem pojebana — powiedziała poważnie Stace.
— Szybko się skapnęła… — mruknęła, a potem coś sobie uświadomiła. — Ty przeklęłaś!
— Nie, no szybka jesteś!
— Jak błyskawica, skarbie.
— Dzisiaj się błyskało… — wyszeptała to tonem, który zapowiadał, że odkryła co najmniej Amerykę. Lily przejechała sobie otwartą ręką po twarzy.
— Jeśli już zmieniamy tematy… — zaczęła rozbawiona rudowłosa. — Czemu się tak przejęłaś Frankiem?
— Czy to nie oczywiste?
— Nie dla wszystkich.
— Muszę to mówić na głos? — jęknęła błagalnie.
— Tak.
— Ruda! — warknęła.
— Co?
— Jesteś wredna!
— Do usług, słońce.
— Kurwa! — warknęła zdenerwowana do granic możliwości.
— Wystopuj, bo nie przyzwyczaiłam się jeszcze do twojego przeklinania — Lily jednak była rozbawiona i nie miała zamiaru się z tym kryć. — To jak, powiesz?
Ta kiwnęła potwierdzająco głową i wymruczała coś pod nosem.
— Możesz powtórzyć? Bo nie dosłyszałam.
— Nie wkurzaj mnie, wredoto! — syknęła oburzona. — Ja tu próbuję ci się zwierzyć, a ty jesteś taka okrutna.
— Oj, to bardzo przepraszam. Nie wiedziałam, że już ci się okres zaczął.
— Zabujałam się w Longbottomie — powiedziała na jednym wydechu.
— A myślałam, że będzie… CO?! — wrzasnęła, a jej głos potoczył się po całym lesie, błoniach, Hogwarcie, Hogsmade, pewnie też zawitał w Londynie i na całej kuli ziemskiej, najprawdopodobniej także w kosmosie.
— Jesteś… bardzo wkurzona? — zapytała niepewnie, bardzo przy tym się denerwując.
— Oczywiście, że nie, głuptasie! — zaśmiała się delikatnie. — Zastanawia mnie jedno. Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu? Pewnie wtedy wykorzystałabym Łapę do swoich „niecnych” planów, a nie Franka.
— Ale Dorcas by się wkurzyła.
— Ona go nienawidzi, a on jej. Chcą tylko siebie nawzajem pogrążyć.
— No to ja ich nie ogarniam.
— Kurde! — wykrzyknęła nagle Evans. — Muszę jeszcze wygrać zakład z Potterem.
— Mam już szykować eliksir na kaca?
— Oczywiście, bo na sto procent to wygram.
— Jesteś tego taka pewna?
— No, przecież mówię, ale mogę dać inne potwierdzenie… Jak tego, że jestem ruda.
— O kuźwa, to ja chyba wolę tego nie pamiętać.
— Ja chyba też, siostro — zaśmiała się wesoło Lily. — To jak… Idziemy?
— Jasne!
Do Hogwartu wróciły szybciej niż można było się tego spodziewać. Po drodze spotkały tylko Fayue, ową niemiłą centaurzycę, z którą się sprzeczały i to naprawdę długo. Evansówna nawet chciała się na nią rzucić z pięściami, ale w ostatniej chwili, tę wojnę słów przerwał Raion, który rozbawiony nazwał lazurowłosą Panną-Wieczny-Okres, a ta sprzedała mu kopniaka prosto w zad i oboje schowali się w, ciemny i pełen tajemnic, las. Szły więc dalej, popijając herbatę i zajadając się ciasteczkami. Znowu były przyjaciółkami i pomyśleć, że taki mały, jeden jedyny incydent umie tak skłócić. Cisza nie trwała jednak długo, bo najzwyczajniej w świecie im się znudziła.
— A ty się wkręciłaś w to na maksa? — zapytała zaciekawiona rudowłosa. — No wiesz… Jak w tych nędznych romansidłach.
— To chyba jest tylko czysto fizyczne, ale i tak to za dużo.
— Weź… Myślałam, że będzie gorzej, bo w końcu byś mogła się w nim zabujać tak na amen, nie?
— Lepiej mnie nie strasz, Ruda!
— Okropne, nie?
— Cholernie.
Między nimi znowu zapadła cisza i żadna z nich nie przerwała jej do samego Hogwartu. Zagłębiły się w własnych myślach i nawet nie zdawały sobie sprawy, jak mało brakowała od tego, by znalazły się w gnieździe akromantul. Obydwie cieszyły się z tego, że w końcu rozmawiają normalnie, tak jak zawsze. To było naprawdę miłe uczucie – kiedy odezwały się do siebie bez cienia żalu i urazy. Wiedziały, że wygrały tę próbę i były z siebie bardzo dumne, a w przyszłości pewnie same będą się z tego śmiały. Obie uwielbiały chwile takie jak ta, wesoło i beztrosko sobie rozmawiały, błądząc po Zakazanym Lesie. Może było to istne szaleństwo, ale jakże miłe i zabawne. A co do błądzenia… Gdzie one tak w ogóle są? W której części lasu się znajdują? Jak jeszcze daleko do Hogwartu? Nie umiały odpowiedzieć na żadne z tych pytań, ale jednego były pewne, a mianowicie było ciemno, zimno i wilgotno. Poza tym co chwila słyszały jakieś szelesty i odgłosy łamanych gałęzi, co jeszcze bardziej je rozbawiło. Nie obchodziło ich w tej chwili nic, oprócz tego, że są razem. Już długo się tak nie śmiały jak teraz, a dobry humor nie opuszczał ich jeszcze bardzo długo. Wreszcie zobaczyły zamek, który delikatnie było widać przez gałęzie. Z uśmiechami na ustach założyły na siebie Pelerynę Niewidkę i pobiegły w stronę Hogwartu. Nawet nie wiedziały, kiedy znalazły się przed portretem Grubej Damy, lekko zdyszane, a potem zdjęły z siebie okrycie.
— Czy wy ciągle musicie latać po nocach? — warknęła na nie zirytowana. — Znacie chociaż hasło?
— Oczywiście — odpowiedziała nazbyt miło Lily i wypowiedziała poprawnie hasło, a obraz przepuścił je do PW.
Rozejrzały się dookoła. Z powodu, że był teraz środek nocy, to wszystkie miejsca były puste. Ciemność okalała całe pomieszczenie, a blask z kominka dodawał tajemniczości. Oczywiście nie dało się zauważyć jednego…
— Nareszcie jesteście! — warknęła cholernie zirytowana Meadowes. — Ile można czekać, aż królewny się zjawią?
— Tyle ile będzie trzeba.
— Oho ho! Na noc się jeszcze wygadane zrobiły — prychnął Syriusz.
— Nieładnie dziewczynki — skarcił je James.
— Ty się lepiej na ten temat nie odzywaj, bęcwale — wysyczała Evansówna z wyraźną kpiną.
— Oj, biedna… — zakpił z nienawiścią. — Evans myśli, że jest królową świata.
— Może lubi — warknęła na niego Alie.
— Zamknij pysk, Stace — syknął Frank.
— Morda, Longbottom.
— Daj głos.
— Spierdalaj! — wkurzyła się Ann.
— Jak wulgarnie!
— Bo ty tak nie umiesz, Lupin, czy co?
— Jesteś głupia, Lorenh.
— Nie, to ty jesteś głupi, Pettigrew — odezwała się Marlena.
Jednak po chwili znudziła im się ta wymiana zdań i najzwyczajniej w świecie poszli spać.

---------------------------------
Dzień doberek, moje skrzaty!
Wiem, że chwilę mnie nie było i przepraszam was za to najmocniej, ale wiecie... koniec roku i te sprawy, a to zajmuje trochę czasu.
Jak podoba wam się rozdział? c:
Kurde... Dużo tu przemyśleń z Alie i Lily, no i trochę się o nich dowiedzieliście, nie? :D
Rozdział dedykuję mojej przyjaciółce Dejbi, bo w dużej mierze to ona mnie motywuje <3
Kolejny post pojawi się nie wcześniej jak 12 lipca, bo wyjeżdżam i nie będę miała dostępu do internetu. Wiem, zły świat xD
No to do zobaczenia i... jeśli ktoś mieszka w Łebie, to z chęcią mogę się spotkać ^^

sobota, 7 czerwca 2014

7. "Przemiana i Expecto Animgus"

Bolał ją każdy mięsień ciała, każdy skrawek skóry. Jej usta stały się ciemniejsze i bardziej wydatne, oczy pociemniały i zrobiły się większe. Jej nos minimalnie się zmniejszył, a twarz pobielała. Zresztą całe jej ciało było bledsze i bardziej kobiece? Jej biust zwiększył się o parę centymetrów, a jej kształty się zaokrągliły. Uśmiechnęła się zalotnie, odsłaniając swoje zęby. No tak… Pomiędzy nimi pojawiły się kły, które dodawały jej jeszcze więcej uroku. Jej włosy się wydłużyły i lekko zakręciły. Na dotąd nagim ciele pojawiła się krótka czarna sukienka, pełna małych brylancików, które mieniły się srebrem w blasku księżyca. Dekolt był sercowaty, a od bioder suknia opadała luźno na jej długie nogi. Nawet jeden powiew wiatru poruszał dolną częścią ubrania. Na szyi powstał długi łańcuszek z wisiorkiem przedstawiającym półksiężyc – fioletowe wypełnienie z granatowym oczkiem u góry.
Jak zniewolenie… Znak, że przynależę do nocy, czy co?
Na stopach kolejny raz utworzyły się wysokie szpilki, które wyglądały jakby stworzył je jakiś wielki projektant. Wtedy to poczuła… Na jej ciele pojawiła się bielizna, co prawda cholernie skąpa, ale jednak. Jeszcze nigdy podczas Przemiany coś takiego się nie zdarzyło, zwykle miała na sobie po prostu tą sukienkę. Co z tego, że teraz miała pod nią tylko stringi i ledwo zakrywający piersi stanik, jeśli władało nią pożądanie krwi już teraz. Czuła jak jej własna w tym momencie zastyga, a serce wydaje ostatnie bicie, by po sekundzie się zatrzymać. Paznokcie się przedłużyły i ostro zakończyły. Jej dotąd delikatne, dziewczęce rysy zamieniły się w mocne i kobiece. Oczy zalśniły zimnym błękitem, a ona poczuła znamię po ugryzieniu się powiększa, potem pulsuje, a na koniec pali jakby Rogogon Węgierski właśnie teraz zionął w nią ogniem, by po chwili ustało. Spojrzała na to swoimi bystrymi oczami i z przestrachem zauważyła, że wokół tych dwóch kropeczek wiodą różnorakie fale, kreski i linie, które połyskiwały fioletową poświatą. Zmysły się wyostrzyły, a ona poczuła w sobie niewyobrażalną siłę i energię i może wszystko byłby w porządku, gdyby teraz nie wyczuwała pulsu i nie czuła cudownego zapachu swoich przyjaciółek, które stały przed jaskinią. Wyglądała teraz inaczej… Piękna, zmysłowa, seksowna, a wręcz erotyczna. Wiedziała, że zazdrościłby jej teraz inne dziewczyny, gdyby ją ujrzały. Była jak ogromna wyprzedaż w ulubionym sklepie, czy prezent od ukochanego. Jak najpiękniejsza kobieta świata, która do tego kocha piłkę nożną, piwo i tarzanie się w błocie. Taka niegrzeczna, uwodzicielska, ideał kobiety…
— Możecie wejść! — zawołał „swoim” uwodzicielskim głosem.
Do jaskini oświetlonej blaskiem księżyca weszły cztery piękne dziewczyny i o mało nie zabiły się o wystający zbyt mocno próg skalny. Na ich twarzach widniało zaskoczenie i swego rodzaju duma.
— Cholera jasna, Ann! Ty masz tam tatuaż! — krzyknęła podniecona brunetka. — Szczęściara! Mi matka nie pozwoliła… Głupia krowa. Nie dość, że muszę się ubierać jak pierwsza lepsza, to nie mogę robić tego co chcę.
— Spokojnie Czarna, bo się zapowietrzysz! Każda z nas wie jaką masz powaloną matkę i że na każdym kroku denerwuje cię to iż w ogóle egzystuje w twoim życiu. Słońce, ona by mogła robić za bryłę lodu, gdyby się tak często nie opalała! — odezwała się rozbawiona Marlena.
— W wakacje chodziła co dwa dni na solarkę, ale potem stwierdziła ni z gruchy ni z Pietruchy, że to „mugolskie badziewie nienadające się do niczego”, więc odwiedza to miejsce co trzy dni. Ogarniacie?
— Petunia jest gorsza, uwierz! Kojarzycie jak wam mówiłam, że jest czirliderką? —zapytała Ruda.
— I ty wtedy powiedziałaś, że „niemożliwe, by taki koń jak ona dostał się do drużyny”.
— No właśnie Ann! I miałam rację, za darmo jej tam nie wzięli.
— Jak to? — zapytała zdezorientowana Alie, zupełnie zapominając o tym co wydarzyło się poprzedniego dnia.
— Normalnie. Puszcza się z każdym zawodnikiem… To jest obleśne! Może i jej nie znoszę, ale jest moją siostrą i muszę uświadomić tej bezmózgiej istocie, że zachowuje się jak dziwka.
— O Kuźwa! — zawołały wszystkie zaskoczone. — Skąd to wiesz?
— David jej byłby przyjaciel mi powiedział. Martwi się o nią, a ta idiotka odprawiła go z kwitkiem kiedy próbował jej to uświadomić. Tak po prostu go olała… Nie, no ja z nią zrobię porządek!
— To ten przystojniak? — zapytała z uwodzicielskim uśmiechem Dorcas. — To ciasteczko?
— Noo…
— Jak skończę z Blackiem, to chyba się nim zajmę.
— Uuu! Czarna szaleje! — zaśmiała się wesoło Lily. — Oto chodzi. On się w niej zabujał, tak wiem, że to dziwne, ale byłam tak samo zdziwiona jak wy. A ona woli się pieprzyć z jakimiś bezmózgimi idiotami, żeby tylko być latającą wariatką z pomponami. Dave jest serio spoko, a teraz przez nią cierpi. Można z nim pogadać, zwierzyć się, bo jest wart zaufania. Innymi słowy… Moja posrana siostra nie ma ani krzty rozumu, pozwalając odejść komuś takiemu — powiedziała to z błyskiem w oku.
— Czy my o czymś nie wiemy? — padło kolejne pytanie od Meadowes.
— A ty już swoje… — mruknęła zrezygnowana. — Tak byłam z nim.
— Zarąbałaś siostrze chłopaka?! — krzyknęła oburzona Alie, a Evans posłała jej zdumione spojrzenie.
— Nie, oni nie byli razem! O co ci chodzi? Od wczoraj rana masz do mnie jakiś problem. Zrobiłam coś nie tak, czy jak?
— Nie, wszystko w porządku. Jesteś przewrażliwiona, a ja nic nie robię!
— Tsa… Jasne, samo się robi — prychnęła Ruda. — Co znowu zrobiłam.
— Nie wiem o co ci chodzi Lily.
— Boże, po prostu powiedz!
— Nie!
— Czemu?!
— Bo nie zrozumiesz!
— Skąd możesz to wiedzieć?!
— BO CIĘ ZNAM! — ryknęła zdenerwowana.
— Jak widać nie — powiedziała to tak lodowatym głosem, że pozostałe dziewczyny przeszły ciarki, a ona sama poczuła ukucie bólu. — Jak się czujesz, Ann?
— Na razie jest dobrze, ale wiesz jak będzie później. Chociażby za godzinę… — odpowiedziała „swoim” melodyjnym głosem.
— Wiem, wiem… Martwię się o ciebie… — wyszeptała. — Twoja wampirza postać się zmienia, widzę to. Wiesz… To chyba przez nas i to, że jesteśmy tu z tobą podczas twojej Przemiany.
— Wątpię. Tu chodzi raczej o nagrodę od Nyks za moją wytrwałość.
— Ny…co? — zapytały zdumione dziewczyny, no może z wyjątkiem Lily, która uśmiechnęła się zniewalająco.
Nyks to grecka bogini nocy. Powinnyście ją kojarzyć z Historii Magii. Dawno temu pomagała Założycielom stworzyć Hogwart i jego okolice, dając im siłę, energię i ochronę nocą. Poza tym obroniła ich przed Zeusem, kiedy chciał uwięzić ich w Hadesie za złamanie praw natury. Mało kto wie, że podzięce Hogwart nosi imię właśnie jej. No wiecie… „Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart im. Nyks”
— Ech… Uwielbiam mitologię! — zawołała wesoło Dorcas.
— Ja też, siostro! — poparła ją Evans. — To ona naznaczyła cię na wampira?
— Jej sługa, Shon… — szepnęła zamyślona. — …ugryzł mnie i dupa, a nie naznaczenie.
— To normalnie jak w tej mugolskiej książce… sadze. No wiecie, Dom Nocy, te sprawy. Nie chodzi mi tu o naznaczenie tylko o ten tatuaż — powiedziała po chwili Alie.
— Czytałam. Świetna książka! — zawołała Ruda z wielkim uśmiechem.
— Co nie? — zaśmiała się głośno Stace.
Zapomniały o kłótni w ułamku sekundy, a teraz po prostu się śmiały. Właśnie oto chodzi w przyjaźni… Kłócisz się niewiadomo ile, ale jedno spojrzenie, jeden uśmiech powoduje, że zapominacie, a przyjaźń jest przez to jeszcze silniejsza.
— Tylko zastanawiam się… Dlaczego ja?
— Głupie pytanie! Jesteś najmądrzejszą, najinteligentniejszą i najbardziej agresywną wampirzycą jaką znam! — zawołała z dumą Mary.
— Bo jestem pierwszą poznaną?
— Oj tam… To tylko maluteńki szkopuł, taki mało ważny. To może inaczej? Jesteś najmądrzejszą, najinteligentniejszą i najagresywniejszą dziewczyną na ziemi.
— Co wy macie z tą „agresywną”?
— A co? Może nie jesteś?
— Nie. Ja po prostu bardzo szybko się denerwuję, więc się zamknij — uśmiechnęła się wesoło. — Ale jak widzę te Sweet Bitches, to aż mnie bierze…
— Nie tylko ciebie! — zawołały pozostałe, a potem wszystkie jak jeden brat wybuchły głośnym śmiechem.
— A właśnie! — krzyknęła nagle Dorcas z wielkim uśmiechem. — Mam coś co ci pomorze.
— Co?
— To! — zaśmiała się i wyciągnęła z wnętrza bluzy butelkę Ognistej Whisky.
— O! Nawet o tym nie pomyślałam.
I właśnie tak zaczęła się pełniowa popijawka.

*Przenieśmy się teraz do Wrzeszczącej Chaty i Huncwotów*

Poczuł przerażający ból, a obraz się rozmazał. Pęce, które miał przywiązane do łóżka zaczęły się łamać, powodując porwanie się jego ulubione koszulki i dzięki temu teraz wyglądał bardziej zwierzęco. Tak samo stało się z resztą jego ciała, a ból stał się nie do zniesienia. Po jego policzkach popłynęły łzy zmieszane z krwią, a twarz wykrzywił grymas cierpienia. Wyrósł mu ogon, a uszy się dwukrotnie zwiększyły i wygięły charakterystycznie wilkowo. Zaczęła wyrastać paszcza, a jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz i ból nie do wyobrażenia. Paznokcie zamieniły się w ostre pazury, a on nie miał już na sobie ani kawałka ubrania. Jego męskość męskość zwiększyła się o parę centymetrów, oczy stały się dzikie i nie przeniknione. Na jego ciele pojawiła się sierść, a z pyska zaczęła lecieć ślina. Przemiana się zakończyła. On nie był już człowiekiem i głośno zawył.
— Spokojnie Lunio… — powiedział wolno Syriusz i poklepał go delikatnie po owłosionym ramieniu, na co ten zawarczał. — Eee tam! Damy radę.
— Bo jak nie, to wsadzimy ci kleszcza w dupę! — zaśmiał się James.
Kolejne warknięcie ze strony wilkołaka.
— Gorzej niż z Ann… — mruknął rozbawiony Peter, a reszta wybuchła śmiechem. — Tylko warczy i warczy. Że mu się to jeszcze nie znudziło!
— Trzeba coś zrobić, bo to przywiązywanie do różnych rzeczy robi się coraz bardziej niebezpieczne — powiedział nagle Frank.
—Wiem, ale ty chyba zdajesz sobie sprawę, ze nie zostawimy go nawet jeśli mięlibyśmy zginąć.
— Nie, serio James? — zakpił lekko zirytowany. — Wyjdę i trzasnę tymi pieprzonymi drzwiami, a potem wszystkim powiem, że  nie mają się zbliżać, bo jest tu powalony wilkołak – mój przyjaciel.
— Dobra, dobra. Sorry… — mruknął lekko zmieszany okularnik. — Ja mam pomysł!
— Jaki? — zapytali przyjaciele, a Remus kolejny raz warknął, ale tym razem z swego rodzaju zainteresowaniem.
— Taki — wyszczerzył się w uśmiechu i wyciągnął różdżkę. — Expecto Animagus!
Na miejscu Pottera pojawił się dumny i piękny jeleń, a jego przyjaciołom szczęki głośno uderzyły o ziemię i nie chciały wrócić na swoje miejsce. Wilkołak zawył z uciechy i się uspokoił. Syriusz poszedł do czarnowłosego zwierzęcia i ze zdziwieniem dotknął jego wielkich rogów. Ten głośno prychnął i na nowo stał przed nimi w swojej ludzkiej postaci, na co wilkołak warknął.
— Ale czad! — zawołał podniecony Peter.
— Skąd ty to umiesz, stary? — zapytał z dumą Frank.
— Nie mam czego robić! — wyszczerzył się w uśmiechu.
— A lizanie się z Evans to co? Pies?
— Ona to co innego, Łapo — powiedział z błyskiem w oku. — Nienawidzę jej.
— Taa. Sama się całuje, co?
— A kto powiedział, że nie lubię i tego nie robię?
— Lubisz? — zapytał zaskoczony.
— A kto, by nie lubił?
— Weź! Jesteś jeszcze głupszy ode mnie.
— W końcu przyznałeś się do własnej głupoty?
— Uczę się od ciebie! — zaśmiał się.
— Pewnie nikt o tym nie pomyślał, ale… — Peter wyciągnął z torby butelkę Ognistej Whisky.
— Uuu! — zawył Syriusz, a Lupin na niego wrogo. — Dobra, dobra!
I tak właśnie zaczęła się kolejna pełniowa popijawka.

*W magiczny sposób z powrotem pojawimy się u Huncwotek*

Piły już od dobrej godziny, bo dziwnym trafem Lily, Alie i Mary również przyniosły coś mocniejszego. Jednak te wesołości i szczęście nie trwały za długo, zakłóciły je dzikie rządze Annabell. Głośno warknęła i rzuciła butelką Lodowatej Whisky o ścianę, a potem z seksownym uśmiechem zbliżyła się do przyjaciółek.
— Było trochę mdłe, nie uważacie? — zapytała z zimnym błyskiem w oku. — Zastanawiam się jak dzisiaj smakuje wasza krew, bo ostatnio była cholernie dobra.
O dziwo dziewczyny się nie przestraszyły tylko głośno zaśmiały. Dobrze wiedziały, że blondynka nic im nie zrobi i strasznie je to bawiło.
— To było mocne! — roześmiała się wesoło Alie. — Nasza krew?
— Ty myślałaś, że ja żartuję — stwierdziła, tym razem chłodno. — Ale niestety Alicjo. Mówię prawdę!
—No chyba coś cię pieprzy.
— Jestem wampirem, Lilyanne, a wampiry żywią się krwią. Nie zmienisz ani tego ani mnie.
— Nie chcę cię zmieniać, tylko tą twoją powaloną rządzę, Annabell — powiedziała tak samo chłodno jak przyjaciółka.
— Nie mów tak do mnie! Wiesz, że tego nie znoszę! — syknęła, robiąc krok w jej stronę.
— A ja nienawidzę, gdy mówi się do mnie per „Lilyanne”. To jest takie powalone i denerwujące.
— To twój problem, Lilyanne, ja się ciebie słuchać nie będę.
— Nie. To twój problem, kochana. Będę robić co chcę, a ty mi tego nie zabronisz – nawet jako wampir.
— Tego jeszcze się przekonamy — syknęła oburzona. — Jeśli będę chciała to zrobisz, to czego chcę!
— Kpisz sobie ze mnie?
— Ja? No coś ty. Irytujesz mnie, Evans.
— Jak większość innych ludzi na świecie — prychnęła Lily.
— Że też można z tobą wytrzymać.
— Nie można, wszyscy wkładają sobie zatyczki do uszu.
— Ty to jednak jesteś głupia…
— Dziękuję i vice versa.
— Jestem mądrzejsza od ciebie! — warknęła zdenerwowana.
— Wcale nie!
— Jesteś suką!
— Sama jesteś!
— Pierdziel się — wysyczała i w jednym susie stykała się z przyjaciółką ramionami. — Nikt nie będzie mnie obrażał!
Bez zastanowienia wbiła swoje kły w jej szyję i zaczęła pić jej krew mocno trzymając jej ramiona. Dosłownie się do niej przyssała i coraz mocniej naciskała na jej ręce. Przerażona Lily nawet się nie ruszyła, obraz zaczął się jej lekko zamazywać. Czuła ból, przeraźliwy i straszny. Jednak Ann nie mogła przestać – chciała, ale nie mogła. Zatracała się w tym rozkosznym smaku krwi, strasznie raniąc przyjaciółkę. Pozostałe dziewczyny stały jak skamieniałe i nie mogły się ruszyć. Znowu poczuły ten strach, tak podczas ostatniej wspólnej pełni. Nagle Lily z całej siły odepchnęła ode siebie Lorenh, a wkurzona wampirzyca wymierzyła jej policzek. Panna Evans spojrzała na nią z pogardą, a później głośno się zaśmiała.
— Słabe masz to uderzenie, słońce.
— Mogę poprawić — ostrzegła z wrednym uśmiechem.
— No to dawaj. Nie boję się ciebie!
— Założymy się?
— No! Tu i teraz.
Ann kolejny raz uderzyła przyjaciółkę, ale tym razem ta spojrzała na nią chłodno.
— Wygrałam — powiedziała beznamiętnie. — Widzę jutro u siebie na stoliku butelkę Kremowej Ognistej.
— Chyba śnisz… — prychnęła blondynka.
— Nie. W śnie już dawno miałabym ją w ręce — syknęła zdenerwowana.
— Życie to nie bajka, a ty nie jesteś księżniczką.
— No łał, Amerykę odkryłaś!
— Wcale nie.
— To nie wymyślaj żadnych niestworzonych głupot, które nie mają żadnego sensu.
— No, co ty nie powiesz, Evans. Co ty w ogóle możesz wiedzieć o mnie i moim wampiryzmie?
— Jestem twoją przyjaciółką i…
— Gówno wiesz! — warknęła zdenerwowana. — Wkurwiasz mnie i to bardzo! Myślisz, że jeśli jesteś ładna i mądra, to możesz wszystko? Jesteś wredną, nieczułą i nic nie wartą, rudą wiewiórką.
— Cieszę się, że powiedziałaś mi to teraz, a nie kiedy mogłabyś dodać coś miłego. W końcu wiem, co o mnie myślisz… — powiedziała z lekkim uśmiechem, choć w środku coś w niej pękło – zabolało, bardzo. — Może wy też tak sądzicie?
— Nie — odpowiedziała natychmiast Dorcas, a chwilę później te same słowa powtórzyła Marlena. Alicja siedziała cicho.
Lily z obojętnością wytarła ręką krew z swojej szyi, a potem spojrzała znudzonym spojrzeniem na Alie.
— Miło mi wiedzieć jakie mam przyjaciółki.
Kiedy Stace spojrzała jej w oczy zauważyła rozpacz i rozczarowanie, ale nie była pewna czy naprawdę to zobaczyła, bo jak pojawiło się, to tak znikło. Strasznie głupio się poczuła. Były przyjaciółkami odkąd pamięta, a obwiniała ją o coś co zdarzyło się dawno i nawet nie była pewna czy kochała tego idiotę.
— Lily, ja… — zaczęła ze smutkiem, ale rudowłosa jej przerwała.
— Nie kończ, Alicjo. Nie mam zamiaru słuchać więcej, tyle mi wystarczy — odpowiedziała i opuściła grotę.
— Czyście zwariowały?! — warknęła oburzona Meadowes.
— Nie — odpowiedziała spokojnie Ann. — Powiedziałam to co wszystkie myślałyśmy.
— Ja tak wcale nie myślę! — warknęły zdenerwowane Dor i Mary.
— A ja… — zaczęła niepewnie. — …nie wiem co myślę.
— To się lepiej zastanów! — syknęły wszystkie.
— Jestem… z… z Ann — te ostatnie słowa wypowiedziała z, nawet dla siebie, niespotykaną pewnością.
— Współczuję Lilce, że ma takie przyjaciółki.
— Jesteśmy też twoimi przyjaciółkami, Meadowes.
— Tak, Lorenh. Tylko, że dla mnie jesteście dobrymi, a inaczej jest względem Lily.
— Wcale, że nie!
— Tak, Alie. Wcale, że tak… — mruknęła zirytowana Mary.
— Super! — zawołały Alie i Ann.
— Ekstra! — pozostałe dwie warknęły.
Do końca pełni siedziały cicho, nawet się nie odezwały. Były na siebie złe, czuły zawód względem siebie. W tej chwili do jednych doszły wyrzuty sumienia, a do drugich duma z tego, że stanęły po stronie Evans.

*Przenieśmy się z powrotem do Huncwotów, którzy w najlepsze pili alkohol i nie przejmowali się niczym oprócz właśnie tego trunku*

— Ej, James… — wybełkotał Syriusz.
— Co?
— Rogi.
— Jakie rogi?
— No twoje…
— O co ci chodzi?
— No o rogi…
— Po co ci moje rogi?
— Po nic. Co ty masz z tymi rogami?
— To ty zacząłeś temat.
— Nie. Czemu kłamiesz?
— Kpisz sobie ze mnie, Black?
— A ty ze mnie, Potter?
— To ty kłamiesz.
— Nie ty!
— Nie ty!
— Nie, bo ty!
— Nie, bo…
— Oboje kłamiecie! — warknął Peter.
— Zamknij się!
— Nie, ty się zamknij!
— Nie, ty się zamknij!
— Ej, Peter! Masz jeszcze Ognistą? — zawołali oboje, patrząc z nadzieją na przyjaciela.
— Może mam… — powiedział konspiracyjnym szeptem. — Może nie mam…
— Dawaj! — krzyknęli z wielkimi uśmiechami.
Pettigrew wyciągnął z torby kolejną już butelkę alkoholu i rzucił przyjaciołom.
— Macie! — zaśmiał się, a oni od razu zaczęli pic. — Tylko nie wszystko na raz…
— My? — zapytał James, udając zdziwionego. — Jak byśmy mogli?
— Po prostu was znam.
— No i tej wersji się trzymajmy, stary… — mruknął Syriusz, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu. — Ej… GDZIE JEST LUNIO?!
Wszystkie spojrzenia momentalnie padły na łóżko i rozerwane sznury, a potem na rozbite okno. Przerażeni spojrzeli po sobie.
— Kurwa… Jest źle, jest naprawdę źle… — powiedział wystraszony Potter.
— I mi to mówisz?
— Nie, Łapo! — warknął. — Do jasnej cholery! Po Zakazanym Lesie biega wilkołak. Co jeśli ktoś tam jest?!
— Dramatyzujesz… — mruknęli w tym samym momencie Peter i Syriusz.
— Weźcie mnie ludzie trzymajcie, bo ich zabiję! — warknął wściekły do ściany i ruszył w kierunku drzwi. — Na co czekacie, debile? Na lepszą pogodę czy co? Musimy ujarzmić wilczka! 
— Już, już…
James kolejny raz tego dnia zamienił się w jelenia i wybiegł z Wrzeszczącej Chaty, lecąc przyjacielowi na ratunek.  Naprawdę był przestraszony, że komuś coś mogłoby się stać. W końcu nie codziennie ma się do czynienia z rozwścieczonym, pijanym wilkołakiem… Potter bał się bardziej o przyjaciela, że go wyleją, gdy komuś coś zrobi, niż o kogoś innego. Biegł, coraz bardziej zagęszczając się w lesie. Co chwila mijał inne zwierzęta i stworzenia, które wybierały się na nocne łowy. Było ciemno i wiał lekki wiaterek, dzięki któremu znalazł trop. Był coraz bliżej Remusa, coraz bliżej spokoju. Niestety… Jeśli James Potter myślał, że wilkołak latający w lesie to jedyne jego zmartwienie, to grubo się mylił. Zrozumiał to dopiero w chwili, kiedy zatrzymał się przed ogromnym wilkiem, który z rządzą mordu wypisaną na twarzy pochylał się nad rudowłosą pięknością. To zauważyłby z kilometra… Laska była niewyobrażalnie piękna, idealna i ociekająca seksem. Do tego wyglądała na pewną siebie, ale także wrażliwą. Spojrzał na jej szyję, potem piersi, biodra, tyłek i długie zgrabne nogi. W końcu skierował swój wzrok na twarz owej dziewczyny i o mało, by się nie zabił o własne kopyta. Prawie wrzasnął „Evans?!”, ale w porę się powstrzymał, bo nie wiadomo jak zareagowałby wilkołak. Jak mógł uważać, że ta idiotka jest ładna, co najmniej ładna. Jedna jedno musiał jej przyznać – zajebiście całuje. Chwilę później pojawiła się reszta Huncwotów, nie odezwali się jednak ani słowem sparaliżowani tym co zobaczyli.
— Może ruszyłbyś w końcu swoją osraną dupę i zabrał się do ratowania Rudej — warknął w końcu Syriusz.
— Czemu ja? — zapytał James, już w ludzkiej postaci.
— Bo, czekaj jak to było… Jesteś jeleniem, idioto!
— Ale muszę?! — warknął.
— Tak!
— No, ale nikt nie będzie za nią tęsknił.
— Potter…
— No dobra, przesadziłem… — mruknął. — Prawie nikt nie będzie za nią tęsknił.
— Masz jej pomóc, czy ci się to podoba czy nie.
— No, ale Łapo…
— Kurwa mać, James! — warknął. — Masz to zrobić, kumasz?
— A jak nie to co?!
— Przypierdolę ci.
— Już się boję. Na pewno tego nie zrobisz…
— Założymy się?
— Pff… Jasne! — powiedział z wyższością James.
Zdenerwowany do granic możliwości Syriusz podszedł do przyjaciela i z całej siły uderzył go z pięści w twarz. Był to tak mocny cios, że okularnik aż się przewrócił.
— Teraz jej pomożesz?!
— No dobra… — mruknął oburzony, ale przemienił się w jelenia. — Robię to tylko i wyłącznie dla ciebie.
— Wiesz co? — zapytał nagle Syriusz. — Walić to.
— Serio?
— Tak — odpowiedział poważnie Black. — Expecto Animagus!
Na miejscu bruneta pojawił się wielki czarny pies, który z wyglądu przypominał książkowego ponuraka. Kompletnie zaskoczony jeleń stał jak wryty i gapił się na przyjaciela. Mu opanowanie tej przemiany zajęła parę miesięcy, a jemu sekunda. Zdziwiło go to bardziej niż ten strzał w pysk. Jednak Animag nie stał obok niego, tylko natychmiast podbiegł do dziewczyny i wilkołaka, rozdzielając ich natychmiast. Lily miała wielką ranę na dłoni i odciśnięty ślad od łapy na twarzy. Poza tym na szyi dwie kropki z których dalej ciekła krew. Przerażona patrzała na czarnego psa, który podszedł do niej i położył głowę na jej nogach. Powoli zaczęła go głaskać i uspokajać się. Natomiast wilkołak uciekł gdzieś do lasu, głośno wyjąc. Jamesowi zrobiło się głupio. Nienawiść przysłoniła mu rozsądne myślenie i przez niego mogła zginąć przyjaciółka Syriusza. Łapa odsunął się od panny Evans i przemienił w człowieka.
— Syriusz?! — zawołała zaskoczona.
— A widzisz tu kogoś innego? — zapytał z lekkim uśmiechem.
— Jelenia w okularach… — mruknęła rozbawiona.
— Eee tam! To tylko taki idiota! — zaśmiał się wesoło, by rozładować napięcie.
— Ej! — zawołał ktoś, a oni nagle podskoczyli jak oparzeni.
— Potter?
— Nie. Hagrid w sukience.
— Spieprzaj stąd i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy… — wysyczała i już wstawała, by rzucić się na niego z pięściami, ale Syriusz są powstrzymał.
— To będzie trudne zważywszy, że chodzimy do jednej szkoły.

— Ale ja ci nie życzę śmierci, nawet jeśli cię nienawidzę — odpowiedziała mu chłodno i odeszła.

---------------------
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale nie miałam jakoś weny.
Kolejny rozdział postaram się dodać w następnym tygodniu.
Dedykacja dla Piernicka <3