Dorcas otworzyła szeroko oczy i spróbowała podnieść się z ziemi. Było to trudne, bo nie dość, że leżała na niej Alice, to jeszcze bolał ją każdy mięsień ciała. Nie miała pojęcia, gdzie jest i co tutaj robi, w głowie była tylko pustka. Z trudem poruszyła nogami i jakimś cudem udało jej się zepchnąć z nich przyjaciółkę. Zacisnęła usta i jednym, szybkim ruchem podniosła się do pozycji siedzącej. Poczuła rwący ból w głowie i przez chwilę przed oczami miała tylko zamazany obraz. Brunetka była zdezorientowana i zaczęła ogarniać ją panika. Rozejrzała się dookoła i spotrzegła, że dalej znajduje się na tej samej polanie w Pokoju Życzeń, co przedtem. Panna Meadowes lekko zmarszczyła brwi, nie za bardzo rozumiejąc, co się stało. Jej wzrok powędrował na leżące na ziemi ciała i dopiero wtedy w jej głowie zapaliła się żarówka. Nie było nigdzie Evallyn i Andormedy, a to znaczyło tylko jedno. Te podstępne żmije je oszukały, znalazły patent na to jak obejść zasady tej całej przysięgi i zrobiły je w konia. Dorcas poczuła wściekłość, nikt nie będzie sobie z niej żartował, nikt. Niech ona tylko je dorwie! Co te pieprzone Ślizgonki sobie wyobrażają? Chyba nie wiedzą z kim zadarły... Dziewczyna odczuwała ból trochę mniej, więc postanowiła stanąć na nogi. Udało jej się dopiero za trzecim razem.
— Przysięgam, że jeśli tylko je spotkam, to będą martwe... — syknęła z irytacją, prostując się. — Już my się zemścimy...
Podeszła wolno do Lily i przykucnęła obok niej. Dalej czuła potworne palenie całego swojego ciała, ale z każdą chwilą było ono słabsze. Delikatnie potrząsnęła przyjaciółką, ale dziewczyna nie otworzyła oczu. Kilka razy poklepała ją po twarzy, lecz i to nie pomogło. Zaczęła więc gilgotać Lily, wiedząc, że ta ma potworne łaskotki. I w końcu się udało, panna Evans otworzyła oczy. Było w nich widać ogromne zdziwienie i ledwo zauważalny strach. Rudowłosa chciała się od razu podnieść, ale powstrzymał ją cichy głos przyjaciółki, który był przepełniony troską.
— Lilka, nie ruszaj się przez chwilę, bo będzie bardziej bolało — odezwała się Dorcas, delikatnie się uśmiechając. Miała ochotę przywołać na twarz beztroski uśmiech, ale dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że prędzej pojawiłby się na twarzy grymas.
— Jaki ból do cho...? — W następnej chwili głośno jęknęła. Jak się można było spodziewać, Lily wcale nie miała ochoty słuchać się przyjaciółki i najzwyczajniej w świecie podniosła się do pozycji siedzącej. Sekundę później z powrotem opadła na trawę. — Aaa... O taki ból ci chodziło.
Panna Meadowes tylko przerwóciła oczami, lekko przy tym kręcąc głową. Czemu jej to wcale nie zdziwiło? Była pewna, że Ruda to zrobi, ale sama ostrzegała, że będzie bolało. Panna Evans rozejrzała się dookoła, a sekundę później zmarszczyła brwi.
— Czemu nie ma tutaj Andromedy i Evallyn? — zapytała rzeczowym tonem, patrząc na przyjaciółkę z wyczekiwaniem i niemałym zainteresowaniem.
I nagle Dorcas przypomniała sobie, po jaką cholerę, w ogóle obudziła Lily. Wściekłość na nowo nią zawładnęła. Miała ochotę stąd wyjść, znaleźć je i rozkwasić ich mordy o podłogę.
— Te szmaty sobie z nas zażartowały, Lil — odpowiedziała spokojnie, chociaż w środku gotowało się w niej. Gdyby tylko wiedziała gdzie one teraz są, to od razu by poszła je zabić, nawet nie budząc panny Evans. — Czaisz to?
Reakcja rudowłosej była natychmiastowa. Zerwała się na równe nogi, a potem głośno jęknęła z bólem. Jednak nic jej to w tej chwili nie obchodziło. Na twarzy miała wypisaną rządzę mordu, a w sercu uścisk zawodu. Liczyła, że dzięki tej całej przysiędze i tyloma godzinami spędzonymi razem, jakoś się zaprzyjaźnią. Najwyraźniej się myliła, a pomyłki zazwyczaj bolą. Westchnęła z frustracją, a potem obrzuciła przyjaciółkę wściekłym spojrzeniem.
— Zaufałam im, Dori — W jej głosie dało się słyszeć tyle emocji, które nieudolnie próbowała ukryć. — Zaufałyśmy, a one nas oszukały. Dlaczego mnie to nie dziwi? Są jak wszyscy Ślizgoni i nie wiem, dlaczego myślałam inaczej.
Dorcas niechętnie musiała przyznać jej rację. Mimo że nie chciała, to zaufała tym dwóm dziewczynom. Wszystkie Węże takie są - podstępne, wredne, bezduszne. Tak właśnie się dzieje, kiedy Dorcas Meadowes zaufa komukolwiek. Z Jamesem przyjaźniła się od dziecka, a w jednej sekundzie on po chamsku ją od siebie odrzucił. Okularnik nawet sobie nie wyobrażał jak bardzo to zabolało młodą arystokratkę. Tak, jej reakcją na to była wrogość i chamstwo, bo to właśnie jest jej sposób na obronę. A to dziwne, panna Meadowes ma serce - to normalnie będzie odkryciem roku. Jednak taka była prawda, Dori miała uczucia, które teraz były zranione. Cieszyła się, że ma teraz tutaj Lily, która zawsze z nią była i nigdy jeszcze jej nie zawiodła. Chyba każdy chciałby mieć taką przyjaciółkę.
— Teraz obudzimy Ann, Alice i Marlenę — zaczęła wolno Dorcas, a w jej oczach pojawił się błysk. — A potem szykujemy zemstę.
Rudowłosa kiwnęła lekko głową. Wciąż czuła rwący ból w czaszce, ale była zdeterminowana. Spojrzała kątem oka na leżące na ziemi przyjaciółki i w tym momencie zapragnęła zniszczyć Andromedę i Evallyn Black. Co one sobie wyobrażały, zachowując się tak? Że one się nie zemszczą? Jeśli tak, to były w błędzie. Była zła, zawiedziona. Tak się nie postępuje. Zacisnęła zęby i podniosła głowę do góry. Dori miała rację - trzeba się zemścić, a nie niepotrzebnie przejmować. Na dodatek... To były Ślizgonki, więc to było logiczne, że zagrają nieczysto. Podeszła powolnie do Alice i przykucnęła przy niej z lekkim wysiłkiem. Delikatnie zaczęła potrząsać ramieniem przyjaciółki, która ani drgnęła. Brunetka patrzyła na poczynania Lily z rozbawieniem. Odezwała się dopiero, kiedy ta zaczęła łaskotać blondynkę.
— To nic nie da, Ruda — powiedziała w końcu z wielkim uśmiechem na ustach. — Ona nie ma łaskotek jak ty.
Panna Evans przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się. Wiedziała, że Dorcas próbuje odwrócić jej uwagę od Evallyn i Andromedy, ale niestety nie wychodziło jej to. Jednak nie mogła przestać o tym myśleć, tylko to siedziało jej w głowie. Kolejne szmaty, które chciały zabawić się ich kosztem... Ale tak nie będzie. Tym razem Huncwotki się zemszczą, pokażą co to znaczy z nimi zadzierać.
— Oczywiście, że ma — parsknęła cicho i połaskotała przyjaciółkę po brzuchu. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. — A nie mówiłam?
Dorcas tylko się szeroko uśmiechnęła, kiwając głową. Ruda zawsze znajdzie sposób na wszystko. Natomiast Alice wyglądała na szczerze zaskoczoną. Zamrugała kilkakrotnie i jak poprzedniczki postanowiła od razu wstać, co oczywiście jej się nie udało, bo sekundę później z powrotem wylądowała na trawie z głośnym jękiem.
— Miło, że mnie ostrzegłyście mnie, że będzie boleć... — mruknęła pod nosem Alice, krzyżując ręce na piersi. Uwielbiała się niby obrażać, a potem tak cudownie godzić.
Lily zaczęła kaszleć, ukrywając tak atak śmiechu. Nie, ta dziewczyna się chyba nigdy nie ogarnie. Ups. Natomiast panna Meadowes uderzyła się dłonią o czoło z przeciągłym westchnieniem, a następnie podeszła do Marleny i lekko poklepała ją po twarzy. Nawet nie myślała, że przez to dziewczyna się obudzi, ale zawsze można mieć nadzieję. Jednak tym razem ta nadzieja się na coś przydała, bo po chwili Gryfonka otworzyła szeroko oczy. Zamrugała kilkakrotnie kompletnie zdziwiona, potem spróbowała usiąść. Udało jej się, ale na ustach miała grymas bólu. Cóż jej się dziwić? Przecież przed chwilą oberwała jakimś cholernym zaklęciem. I zanim Dorcas zdążyła się odezwać, ta już stała na nogach i mocno się chwiała.
— Ała. Co to do cholery ma być?! — warknęła, patrząc z mieszaniną zdenerwowania i zdziwienia na przyjaciółki.
Lily brała się za budzenie Ann, a Alice tylko prychnęła, nawet na nią nie patrząc. Panna Meadowes westchnęła, wiedząc już, że jej rolą będzie wytłumaczenie wściekłej przyjaciółce, o co dokładnie chodzi.
— W skrócie rzecz ujmując.. Dwie szurnięte Wężyce rodem Salazara rzuciły na nas zaklęcie i, żeby było zabawniej, po prostu nas zostawiły — Te słowa były wypowiedziane dramatycznym szeptem. Chciała w ten sposób pokazać, że nijak ruszyła ją ta akcja, ale prawda była inna.
Marlena kiwnęła tylko głową, nie umiejąc wydusić z siebie słowa. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, ale cóż mogła teraz na to poradzić? Chyba nie będzie płakać z takiego błahego powodu, jakim jest oberwanie zaklęciem. Trzeba po prostu wyjść z uniesioną głową z Pokoju Życzeń i przyjąć tę porażkę z dumą. Pokazała im, że nie wolno pochopnie podejmować decyzji, bo łatwo wtedy można zostać oszukanym przez pieprznięte Ślizgonki. Następnym razem będą o tym pamiętać i tyle. Po problemie.
— Dziewczyny...! — usłyszały piskliwy głos Lily, który był przesiąknięty przerażeniem. Natychmiast spojrzały w jej stronę. — Ann się nie budzi.
Od razu do nich podbiegły, a w ich oczach widoczny był identyczny strach co w oczach panny Evans. O co tutaj chodzi? Przecież ona miała obudzić się jak pozostałe dziewczyny. Rudowłosa co chwilę klepała Ann po twarzy i łaskotała ją, ale to nijak nie pomagało. Zaczynały bać się coraz bardziej.
— Cholera, powinna była się już obudzić... — szepnęła Dorcas ze rozszerzonymi oczami. — Ale się nie budzi. Dlaczego...?
Alice lekko wzruszyła ramionami, a w jej oczach pojawiły się łzy, które za wszelką cenę powstrzymywała.
— A co jeśli ona się nie obudzi?
-------
Tak, wiem. Nie było mnie. Od lutego nie dodałam rozdziału, a jest już prawie czerwiec. Tak, jest mi wstyd. Tak, zawiodłam Was. Tak, właściwie wróciłam z niczym. Ale postanowiłam pisać dalej i nie zawieszę bloga. Ooo, nie. Nie pozbędziecie się mnie stąd tak szybko, kochani!
Dziękuję Wam serdecznie za ponad 19 tysięcy wyświetleń. Mimo że mnie nie było, to byliście Wy. Te wszystkie komentarze i prośby o powrót. Tak, moi kochani, to mnie zmotywowało i sprawiło, że wena choć na chwilę wróciła.
Biorę się już za drugą część rozdziału, który ogólnie rzecz biorąc, miał być o wiele dłuższy. Mam jednak nadzieję, że to co napisałam, Wam się podoba.
Kocham Was i dziękuję za to, że czytacie, dzielnie przy mnie trwacie i jesteście. Wiele dla mnie znaczycie.
Do napisania, Skarby. <3