„Jeśli przestaje
bolec, to znak,
że za dużo wypiłeś”
Siedziała już tu
drugi dzień i nie miała zamiaru się ruszyć. Było jej źle, czuła się oszukana i
zdecydowanie była zraniona. Pewnie nikt jej nawet nie szukał, więc po co ma
gdziekolwiek iść. W ostatnich dniach tyle się stało, że nie dała rady sobie
tego prędzej poukładać. Jednak teraz, gdy była sama, wszystko sobie przemyślała
i doszła do pewnych przemyśleń. Po pierwsze, przyjaciółki okłamywały ją przez
tyle lat, twierdząc iż naprawdę ją lubią. Po drugie, zaatakował ją wilkołak,
którym najprawdopodobniej jest Remus. Po trzecie, uratował ją Syriusz
zamieniony w czarnego psa. Po czwarte, Alie jest na nią o coś zła, a ona nie
wie o co chodzi. Po piąte, Potter przesadził i to naprawdę ostro. Po szóste, ma
za dużo pocałunków z Potterem na swoim koncie, musi ograniczyć je natychmiast
do zera. Po siódme, uciekła ze szkoły, w postaci łani, do groty skalnej na
drugim końcu zakazanego lasu. Po ósme, chciałaby by ktoś się nią zainteresował.
Jak ona nienawidzi tej bezradności i wszystkiego co stąpa po ziemi i oddycha.
Po dziewiąte, jej niechęć do Pottera się zwiększyła o parę tysięcy procent i
nie ma zamiaru zamienić z nim ani jednego zdania, no chyba że chodzi o jej
przyjaciół. Lily nie żartowała mówiąc, że ze strony okularnika był to cios
poniżej pasa, mówiła szczerą prawdę. Ona bez zastanowienia poleciałaby mu na
pomoc, jakikolwiek ratunek. Jednak pomyliła się co do niego i teraz pokaże mu
na co stać Lilyanne Evans. Chciał wojny to ją dostanie, ale ona nie będzie
grała fair, co to to nie. Od najmłodszych lat ktoś ją ranił, najczęściej była
to jej siostra.
Petunia była jej
najlepszą przyjaciółką, z którą dogadywała się najlepiej. Szkoda, że tyle się
kłóciły i wyzywały, a to zdarzało bardzo często. Sprzeczały się o wszystko, nie
ważne czy chodziło o zabawkę czy o przyjaciół. Siostry miały wspólnych
przyjaciół, ale zawsze w domu się darły na siebie, którą bardziej lubią.
Rodzice załamywali ręce widząc córki, no może ojca bardziej bawiła ta cała
sytuacja. Dziewczynki jednak zawsze się godziły, nigdy nie było tak, że zostały
w kłótni dłużej niż dwa dni. Uwielbiały spędzać razem czas, bawić się, śpiewać
i tańczyć, czytać razem książki, rysować i zwierzając się sobie. W każdej
minucie były razem, nawet wtedy gdy rudowłosa wylądowała w szpitalu na ostrym
dyżurze. Planowały dalej życie, miały plany na lepsze jutro. Jeśli ktoś zranił
jedną, jednomyślnie skrzywdził drugą. Nie było Lily bez Petuni i Petuni bez
Lily. Niestety nadszedł dzień, w którym wszystko się posypało. Dzień, który
zmienił ich życie. U progu ich domu stanął dziwnie ubrany starzec z listem w
dłoni, który trafił potem w ręce młodszej z córek. Hogwart, to tam poszła do
szkoły Lilyanne. Niestety Petunia nie mogła uczęszczać do tej akademii,
brunetka nie była magiczna. Od tamtego czasu dziewczynka z zazdrości nienawidzi
swojej rudowłosej siostry. Lily również nie darzy jej tą typową miłością, ale
Tunia nadal jest dla niej siostrą. Tak właśnie skończyła się długoletnia,
siostrzana przyjaźń.
Kevin był jej
najlepszym przyjacielem, któremu ufała jak nikomu. Zawsze byli wszędzie razem,
od dnia w którym skończyła się jej przyjaźń z Petunią i straciła resztę
przyjaciół, kiedy ci wybrali brunetkę. Zaczęło się to chyba od kłótni o ławkę,
bo Lily usiadła w jego. Długo się wtedy wyzywali i kłócili, aż w końcu zaczęli
się śmiać i siedzieli razem. Jednak gdy panna Evans poszła do Hogwartu, obydwa
miejsca stoją puste i nikt nie ma zamiaru tam usiąść. Każdy wie, że oni byli
przykładem przyjaźni, która ma trwać wiecznie. Pewnie nadal sądzą, że się
kontaktują, Petunia tak uważa. Prawda niestety nie jest taka, przyjaciel ma ją
w dupie, a dobrze wie jak wysyła się te pieprzone sowy. Zawsze lubiła jego mamę,
mówiła nawet do niej „ciociu” i to właśnie ona napisała do niej, do Hogwartu,
że wyjeżdżają. Ten debil nie miał nawet odwagi tego powiedzieć wprost, tylko
sobie odjechać. Tak właśnie straciła drugiego przyjaciela, tego którego brała
za swojego braciszka i który nigdy miał jej nie opuścić. Przysięgał, że zawsze
będą razem, bez względu na wszystko. I pomyśleć, że zaufała kłamcy… Nie
spodziewała się po nim czegoś takiego, dla niej to swego rodzaju zdrada. Ale
przecież wiedział jak ją to zaboli, ale musiał wyjechać, nie? Musiał ją zranić,
musiał pokazać jak bardzo zależało mu na tej przyjaźni. No bo jakże by inaczej?
Przecież już zapomniał, to ona też zapomni.
Alie i Ann kolejne
fałszywe przyjaciółki. Kiedy je potrzebowała je najbardziej te wbiły jej nóż w plecy.
Tak… Bo co to tam pięcioletnia przyjaźń? Lepiej udawać, oszukiwać, udawać niż
powiedzieć prawdę. Pamięta jak na początku pierwszej klasy usiadła obok nich
przy stole Gryfonów, a one od razu wzięły ją w ramiona, drząc się na cały
Hogwart. „Ruda jest z nami! Ruda jest z nami! Widzicie to frajerzy?! Ruda jest
z nami!”. Oczywiście później McSztywna dała im szlaban, który sekundę później
odwołał Dumbledore. I tak z roku na rok ich więzy się zacieśniały, a one stały
się nierozłączne. Rudowłosa pamięta każdą wojnę z Sweet Bitches, wszystkie
szlabany, każdy kawał, wszystkie żarty i kłótnie z Huncwotami, krzyki
McGonagall. To siedziało głęboko w jej głównie i paliło jej serce na węgiel.
Praktycznie wszystkie wspomnienia związane z Hogwartem są z nimi – Czarną,
Mary, Ann i Alie. To wszystko ma się teraz tak po prostu zmienić, bo one ją
potwornie zraniły? Lily w ciągu tych dwóch dni jakieś tysiąc razy myślała nad
tym, by uciec ze szkoły i już nigdy do niej nie wracać. Jednak nie chce dać
nikomu satysfakcji z jej bólu i cierpienia. Możliwe, że są to ich ostatnie dni
razem. Nie chce by przez nią reszta jej przyjaciółek się pokłóciła, niech dalej
się przyjaźnią, a ona się z tego wypisze. Oddali jak najmocniej będzie mogła i
po prostu skończy szkołę bez jakichkolwiek stresów i smutków. Potem wyjedzie i
nikt jej nigdy nie spotka, nich sobie każdy żyje po swojemu.
Lily nie dość, że nie
wytrzymywała psychicznie, to jeszcze fizycznie. Z rany po ugryzieniu dalej
sączyła się krew, a na twarzy nadal widniała odciśnięta łapa. Poza tym była
cała posiniaczona i podrapana. Jeśli się nie myliła to miała gorączkę i
migrenę. Po tym co się stało w ogóle nie poszła do Skrzydła Szpitalnego, nie
chciała by Ann i Remus mieli jakieś problemy czy czuli się winni. Ona musi
wrócić jak najszybciej do Hogwartu i powiedzieć reszcie, by nic im o tym nie
mówili. Chociaż teraz nie chciała widzieć nikogo z nich, to musiała ich chronić
za wszelką cenę. Co z tego, że chcieli ją zabić skoro to nie oni sobą
kierowali, tylko potwór w nich ukryty. Wstała i wyszła z groty, zapisując sobie
w głowie, że jeszcze tutaj będzie musiała wrócić. Ruszyła wolnym krokiem,
utykając na lewą nogę. Chyba skręciła sobie kostkę i zbiła sobie rękę. Nim
weszła do lasu ostatni raz odwróciła się, by zobaczyć jaskinię. Niestety już
jej nie było, tylko na jej dłoni pojawiła się czara karteczka ze złotym napisem
„Wiem, że za mną tęsknisz, Lils. Niedługo ci wszystko wyjaśnię.” Zaskoczona
dziewczyna jeszcze raz spojrzała na kartkę, a gdy ta się mocno zaświeciła,
dziewczyna zacisnęła na niej palce.
— Dobra, możecie
wychodzić — powiedziała zdenerwowana. — Czy jestem w „Jak Wrobić Czarownicę”,
czy co?
Jednak nic się nie
wydarzyło, ona nadal stała tam z tajemniczą karteczką w dłoni. To było dziwne,
nawet bardzo. Tylko jedna osoba mówiła na nią „Lils”, a potem on wyjechał i to
przezwisko zniknęło. Jak ona nienawidziła, kiedy on tak do niej mówił. To
najbardziej denerwowało ją w Kevinie. Lekko zakręciło jej się w głowie, a ona
stwierdziła, że musi dojść do zamku przed zachodem słońca, bo nie chce powtórki
z rozrywki. Dopadła ją jedna myśl, przecież nikt nie będzie tam na nią czekał.
Oczywiście wybaczyła już Ann, a Remusowi nawet nie miała czego. Przecież nie
nagadał jej jaka to ona jest, tylko ją zaatakował i bolało o wiele mniej.
Widzieć nienawiść w oczach przyjaciółki, to strasznie boli. Lily nie przejmując
się już o której dojdzie zwolniła kroku z powrotem zagłębiając się w ponurych
myślach, które natychmiast pojawiły się jej w głowie.
***
Siedziała na Parapecie
Problemów, który wymyśliła Lily, rozmyślała o tym co zrobiła. No właśnie,
Lily... Jak ona mogła by taka głupia i nie stanąć po stronie rudowłosej. To
było naprawdę okropne z jej strony i cóż się dziwić, że Evans była taka
zawiedziona. Alie na jej miejscu też by tak postąpiła, a teraz co? Obraża swoją
przyjaciółkę i to w tak podły sposób, nawet za nią nie wybiegła. Zachowała się
jak ostatnia szmata, która nie ma prawa być przyjaciółką. Nawet nie zdziwiłaby
się, gdyby Lily już nigdy się do niej nie odezwała. I pomyśleć, że poszło o
jednego jedynego debila, a Ruda nie ma pojęcia o co chodzi. Szczerze mówiąc to
dostała za nic i taka jest prawda, skąd miała wiedzieć, że zaboli to akurat ją?
Przecież świat nie kręci się wokół Alicji Stace, a ona musi w końcu to pojąc i
wbić do tej swojej główki. Zresztą nawet nie wiedziała co czuje do tego
chłopaka, najprawdopodobniej to tylko pożądanie. Jednak blondynka robi z tego
nie wiadomo jakie wydarzenie, a przecież to tylko głupi Longbottom. Zawsze tak
było, że siała tylko zamieszanie.
Nadchodziły jej
urodziny… jakie nadchodziły? Następnego dnia miały być jej urodziny, a ona
latała po całym domu, wrzeszcząc na każdego kogo tylko zobaczyła. A to na wujka
Alberta, a to na ciotkę Marille, a to na kuzyna Marva. Denerwowało ją wszystko
co tylko widziała. Firanki były za długie, ptak za wysoko frunie, ciasto zbyt
duże, za ładne róże, słońce za jasne, piekło za straszne, drzewo za zielone,
pomarańcze zbyt pomarańczowe. Kiedy przymierzała sukienkę stwierdziła, że jest
na nią za gruba i brzydka, to jej mama się wkurzyła i powiedziała, że pójdzie
nago, a ona na to, że sama ma sobie iść. Zaczęły się kłócić i żadna z nich nie
miała zamiaru ustąpić, aż w końcu do akcji wkroczył ojciec. Wydarł się, że
zaraz w ogóle nie będzie imprezy i wtedy przestały. Szkoda tylko, że gdy tata
poszedł, to wznowiły sprzeczkę…
W Hogwarcie było to
samo. Najczęściej to ona zaczynała każdą kłótnię z Sweet Bitches, nawet chyba
zaczęła wojnę pomiędzy nimi i Huncwotkami. Miało to miejsce wieczorem już
pierwszego dnia pobytu w szkole. Alicja nienawidziła przemądrzalstwa, a już w
szczególności przemądrzałych paniusi. Zdarzyło się tak, że pomyliły dormitorium
i weszły do tego z numerem czternaście, w którym były trzy dziewczynki z toną
makijażu na twarzy. Stace od razu zaczęła się śmiac jak oszalała, a zaraz potem
powiedziała „ Kurde… Jednak my nie jesteśmy w plastikolalandi.” Jej
przyjaciółki wybuchły głośnym śmiechem, a blondynki poczęły na nie wyzywać, na
sam koniec wyrzucając z dormitorium. Tak rozpoczęła się wojna, która trwała już
do końca.
Teraz jednak
przesadziła, przegięła pałę, poszła na całego, to był cios poniżej pasa, czy
jak inaczej to nazwie, ale dobrze wiedziała, że to nie będzie łatwe do
naprawienia. Liczyła się dla niej przyjaźń z Lily i nie miała zamiaru tego
zaprzepaścić, tylko dlatego, że była taka głupia. Miała zamiar to naprawić,
tylko że Evans nie pokazywała się nikomu na oczy od dwóch dni. Dziewczyny
zaczynały się poważnie martwic, a Alie miała cholerne wyrzuty sumienia. W końcu
to ona to spowodowała, a biedna Ann wmawia sobie, że to jej wina. Jako wampir
wszystko pamięta i dosłownie nie może sobie spojrzeć w twarz. Pewnie gdyby była
wilkołakiem nic by nie pamiętała i byłoby jej łatwiej, ale teraz nie jest. Ruda
już jej pewnie wybaczyła, ale Alicji? Stace może się założyć o swoją skrytkę u
Gringotta, że jeszcze ma do niej wielki żal. No, ale cóż jej się dziwić?
Przyjaciółka zlała ją ciepłym moczem w chwili, w której potrzebowała wsparcia.
Ona sama pewnie by się wkurzyła… pff! Jakie wkurzyła? Alie zakopałaby żywcem, a
potem odkopałaby i wbiłaby nóż w dupę, wrzeszcząc „Myślałaś, że ci wybaczę?!”
Szczerze mówiąc, to powinna teraz co najmniej błagać ją o wybaczenie. I właśnie
tak zrobi! Pójdzie do niej i przeprosi, może nawet wytłumaczy dlaczego nie
stanęła po jej stronie…
— Kurwa! — Stace z
bezradności zaklęła pierwszy raz w swoim życiu. — Wpierw muszę ją znaleźć…
Zeskoczyła z parapetu
i poprawiła spódniczkę od mundurka szkolnego. Przeczesała ręką włosy, upięła
wysoko w kuca, a potem rozczesała kitka. Lekko ziewnęła i przeciągnęła się.
Spojrzała na zegar i z niedowierzaniem stwierdziła, że siedziała na tym durnym
oknie przez dobre sześć godzin i bezczynnie myślała o swojej głupocie. Teraz to
powinna raczej myśleć gdzie jest Lilka, a nie o jakichś tam głupich
małoistotnych rzeczach. Tak, ale jej debilizm przewyższył jej mózg, niestety
się tak zdarza. Alicja chyba wiedziała gdzie znajduje się jej przyjaciółka, bo
w końcu znała jej tajemnicę. Evans bowiem była Animagiem, zamieniała się w
łanię, i powiedziała to jak na razie tylko jej. Dlaczego? Nie było czasu, żeby
zwierzyć się z tego reszcie. No, a dokąd chodzi zawiedziona łania w środku
nocy? No nie wie, ale pewnie do lasu. I właśnie od Zakazanego Lasu miała zamiar
zacząć, ale nie tak od razu – wpierw musi się przebrać. Mundurek wymieniła na
czarne rurki, granatową bluzkę z krótkim, czarną bluzę kangurkę i tego samego
koloru martensy. Spojrzała za okno, słońce chowało już się za drzewami. Szybkim
krokiem wyszła z dormitorium, trzaskając drzwiami i zeszła po schodach, wchodząc
do Pokoju Wspólnego. Chciała wyjść stamtąd niepostrzeżenie, ale jak to często
bywa, to się jej nie udało. Natychmiast znalazła się przy niej Mary, a zaraz
dołączyła do nich Ann.
— Gdzie się
wybierasz? — zapytała podejrzliwie Lorenh.
— Ym… Nigdzie? — Bardziej
zapytała niż stwierdziła.
— Tylko czemu ci nie
wierzymy?
— No dobra, idę
gdzieś.
— Gdzie?
— A to przesłuchanie,
czy co?
— Tak. No to
odpowiesz?
— Boże…
— Miło mi, ale
wystarczy „Dorcas” — wtrąciła się nowo przybyła brunetka.
— No odpowiadaj,
odpowiadaj!
— No, już, dobrze!
— Ale co?
— Właśnie próbujemy
się dowiedzieć, Czarna.
— Idę szukać Lily.
— Idziemy z tobą! —
zawołały jednomyślnie.
— O, nie! Ja
naważyłam piwa i ja je wypiję. Wiem, że się źle zachowałam. Wiem też, że Blondi
ma wyrzuty sumienia. Ale najważniejsze, to… Ja ją tu przyprowadzę i naprawię
błędy.
— Jasne, idź —
odpowiedziały jak jeden brat. Rozumiały
ją.
Ruszyła żwawym
krokiem do wyjścia, głowę miała uniesioną wysoko. Wyglądała jakby szła na
wojnę, biła od niej pewność siebie.
— Mary, czekaj! —
zawołała za nią Mary, a gdy zdziwiona Alie się odwróciła zawołała. — Uważaj na
siebie…
— Spoko! — okrzyknęła
i posłała jej wielki uśmiech.
Była już prawie przy
dziurze, gdy kolejny raz padło jej imię. Zaskoczona skierowała swój wzrok w
kierunku pięciu chłopaków siedzących na kanapie i patrzących na nią
podejrzliwie. Znudzona podeszła do nich.
— Mary… — zaczął
Peter.
— Czego?
— Gdzie idziesz?
— Kolejni zaczynają
przesłuchanie.
— Gadaj i nie marnuj
nam czasu — warknął Potter.
— Wal się, szujo… — prychnęła zdenerwowana.
— Na to przyjdzie
czas — zaśmiał się Peter, a w jego ślady poszli pozostali.
— Pettigrew taki
wygadany się stał? — zakpiła zdenerwowana. — No proszę, proszę. Huncwoci cię
zmienili…
— To powiesz w końcu,
czy nie?
— To ja mam ci się
teraz spowiadać?
— Tak.
— Aha, to fajnie
wtedy masz… — mruknęła obojętnie. — Jeśli już skończyliście zabawę w detektywów,
to możecie iść już spać, bo mugolska wieczorynka dawno się skończyła.
— Nie, jeszcze nie —
odezwał się Syriusz. — Moja droga…
— Na mnie twoje
pieprzone sztuczki nie działają, Black.
— Moja droga… —
kontynuował ani nie zrażony. — Czy mogłabyś nam powiedzieć dokąd galopujesz?
— A co ja koń? —
oburzyła się.
— Jesteś wredny –
źle, jesteś miły – też źle.
— Ty i miły…
Pomyliłeś planety, Black?
— To gdzie
galopujesz?
— Gdzieś.
— No mów!
— Nie!
— A to czemu niby? —
zirytował się.
— Bo jesteś zbyt
głupi by zakumać.
— Jesteś wredna!
— Łał. Amerykę
odkryłeś… — prychnęła. — Rudej idę szukać.
— Idę z tobą, Blondi.
— Nie, Black. Idę
sama i gówno mnie obchodzi, że wszechmogący arystokrata przypomniał sobie o
przyjaciółce — wkurzyła się.
— Wcale o niej nie zapomniałem,
Stace — warknął. — Czekałem aż ty ruszysz swoje szanowne cztery litery i
zmądrzejesz.
— Dobra, mniejsza z
tym… — mruknęła. — Lecę, pa.
Odeszła od kanapy i
kolejny raz ruszyła w stronę wyjścia.
— Niech szczęście
Huncwota ci sprzyja! — zawołali za nią z uśmiechami.
Odwróciła się do nich
i posłała wielki uśmiech, a potem wróciła do wędrówki. Mijała znajomych i
nieznanych jej Gryfonów, aż w końcu… Udało się! Przeszła przez dziurę w
portrecie. Przemierzyła hogwardzkie korytarze w bardzo szybkim tempie.
Oczywiście nie obeszło się od uciekania przed Filchem i Larrym, duchem
pomagającym woźnemu. Poza tym nie widziała nikogo, chociaż… Była prawie pewna,
że profesor Dumbledore przechadzał się bocznym korytarzem nucąc nową piosenkę
„Wrednych Chochlików”, ale jedno co byłoby w tym nierealne, to to, że dyrektor
posłał jej wielki uśmiech i coraz głośniej podśpiewywał „My was zjemy… Odlecimy
daleko, robiąc bałagan… Potem coś im dolejemy… Zrobimy jakiś kawał…”. Wyszła
przez wrota, ruszając w kierunku chatki Hagrida, ale nie miała zamiaru tam
wejść nawet na chwilę, bo była zbyt późna godzina. Oczywiście życie nie zawsze
jest usłane kwiatami, więc musiała wstąpić w skromne progi Rubeusa, który darł
się za nią „Alie, Alie! Cholibka, chodź tu do mnie! Alie!”. Znalazła się metr
przed przyjacielem w dwóch susach, a on ruchem ręki zaprosił ją do chatki.
Niechętnie weszła do jego domu i usiadła na wielkim, drewnianym i twardym
krześle, co chwila się kręcąc.
— Przepraszam,
Hagrid, ale naprawdę mam mało czasu — Dziewczyna była wyraźnie podenerwowana. —
Muszę coś zrobić w Zakazanym, a ty będziesz mnie krył, dobra?
— Kurna, teraz to mnie
zdziwiłaś, ale dobra. Tylko mam takie jedno pytanko… Na jaką cholerę leziesz do
lasu?
— Słyszałeś pewnie,
że Lily uciekła i jestem prawie pewna, że jest w tym właśnie lesie. Nie w
tamtym, nie w innym, nie w takim, nie w owakim, tylko właśnie w tym.
— Ale za nim tam
wejdziesz, to masz to… — powiedział przejęty i podał jej plecak. Dziewczyna
odebrała od niego prezent i lekko się skrzywiła.
— To chyba waży tonę!
— Aż tak dużo nie…
Nawrzucałem ci trochę jedzenia, termos z herbatą, kurtkę, kuszę i ledwo udało
mi się upchnąć tam śpiwór, ale się udało — Gajowy był z siebie najwyraźniej
dumny. — A bym zapomniał! Przed chwilą przyleciał tu Syriusz i dał mi Niewidkę.
Gdy Alicja miała
założony plecak na plecach, mężczyzna dał jej pelerynę do rąk, a ona
uśmiechnęła się z wdzięcznością.
— Czy ja już mówiłam,
jak was uwielbiam?
— Cholibka, Alie. My
cię bardziej!
— Dziękuję,
Hagridzie.
Przytuliła się do
olbrzyma, a ten ją objął, miażdżąc jej przy tym boleśnie żebra. Kiedy się od
niego odsunęła była pełna energii i wiary, że jej się uda odnaleźć
przyjaciółkę. Pomachała mu na odchodne i weszła w ciemny las, którego od zawsze
potwornie się bała. Spokojnie szła krętą zarośniętą ścieżką, co chwila
rozglądając się. Może i miała różdżkę, ale ton nie znaczy, że ktoś nie mógłby jej
obezwładnić. Nie mogła rzucić też zaklęcia „Lumos”, bo wtedy sprowadziłaby na
siebie potencjalnego drapieżcę. Szła, więc w ciszy i ciemności, nasłuchując
choćby jakiegokolwiek szelestu. Co z tego, że księżyc świecił dzisiaj wyjątkowo
jasno, jeśli zasłaniały go wielkie korony drzew. No właśnie, drzewa… Ich bała
się najbardziej. Jedne przypominały jej ludzi w różnych pozycjach, leżeli,
stali, kucali, siedzieli, wyciągali w jej stronę ręce, trzymali coś w dłoni.
Drugie wyglądały strasznie… Widziała przerażające twarze, za duże groźne oczy,
szatański uśmiech i całe poranione policzki, brodę i czoło. Na jednym, mogłaby
przysiąc, widziała, że mężczyzna ma przebite oczy, a usta wykrzywiał ból i
nienawiść. Lekko się trzęsąc szła dalej, nie zważając na to jak bardzo się w
tym momencie bała. Zrobiło się w końcu zimno, a ona ubrała na siebie kurtkę. W
pewnym momencie ścieżka się skończyła, a ona niechętnie weszła w głąb
przerażającego ją lasu. Chwilę później usłyszała szelest, później kolejny,
następny, aż w końcu do jej uszu dotarł odgłos kopyt uderzających o grunt. Bez
zastanowienia zarzuciła na siebie Pelerynę Niewidkę i był to dobry pomysł, bo
zaraz po tym obok niej pojawiło się trzech centaurów.
— Słyszałeś to,
Raion? — zapytał jedwabnym głosem jeden z nich, ten o rudawej grzywie. —
Gwiazdy przekazały nam abyśmy tutaj przyszli. Wybrały nas trzech – mężczyzn.
— Ekhem… — tym razem
odezwał się ten z lazurową czupryną.
— Wybacz Fayue —
zdobył się na uprzejmy ton. — Nas dwóch i ciebie – jedyną centaurzycę.
— Masz rację,
Portusie. Tylko o kogo chodziło naszym jasnym przyjaciołom? — zastanowił się
Raion, miał zieloną sierść.
Blondynka zrzuciła z
siebie Pelerynę i podeszła do nich.
— Chyba o mnie… —
wyszeptała lekko speszona, a gdy wzrok pozostałych spoczął na niej, to powiedziała.
— Chciałabym was prosić o pomoc.
— Kim ty jesteś,
istoto ludzka, że prosisz nas o pomoc? — zagrzmiała Fayue, prychając przy tym
ze zirytowania.
— Jestem Alie i
poszukuję tutaj swojej przyjaciółki.
— A co my mamy w
związku z tym zrobić?
— Fayue! Opanuj się,
nie po to przebyliśmy pół Zakazanego Lasu, by teraz to poszło na marne — fuknął
na nią Raion. — Powiedz mi, Alie… Jak się teraz czujesz?
— Na kopyta Derdesa!
Po co ci to?! — warknęła centaurzyca.
— Fayue, schowaj pysk
w piasek! — warknął na nią Portus. — Uczyniłabyś nam tę przyjemność, Alie, i
odpowiedziałabyś na pytanie Raiona?
— Mhm… — mruknęła
niepewnie. — Jak się czuję? Jak przerażona dziecko, które zgubiło w sklepie
swoją ukochaną mamusię. Jak dziewczynka, która zgubiła ulubioną lalkę. Jak…
— Dziękuję, tyle nam
wystarczy! — zaśmiał się zielonogrzywny. — Powiedz mi jak wyglądała dziewczyna.
— Rudowłosa,
długonoga ślicznotka. Mogła być też pod postacią rudej łani z zielonymi oczami.
Ewentualnie darła się na cały regulator, jakie to jej życie jest złe, okropne,
koszmarne i brutalne.
— Tak. Tak. Tak —
prychnęła lazurowoczuprynna, potwierdzając, że tak właśnie było. — Poszła
tamtędy!
Wskazała wąziutką
dróżkę, która wiła się do przodu cała zakorzeniona.
— Dziękuję wam i… —
zrobiła przerwę, nie wiedząc czy wypada to powiedzieć czy nie. — …podziękujcie
ode mnie gwiazdą.
— Nie ma za co, Alie!
— powiedzieli entuzjastycznie, no może Fayue to wywarczała z kpiną.
Ruszyła wyznaczonym
szlakiem, machając centaurom na pożegnanie. Była cholernie zaskoczona tą
rozmową, no bo na jakiego chu… chochlika potrzebne im było wiedzieć co ona w
tamtym momencie czuła, zresztą nadal czuje. Spojrzała na światło księżyca,
które delikatnie przebijało się przez gałęzie drzew. Było ciemno, na niebie
gwiazdy świeciły już jasno, a wilgoć narastała. Alie zaufała przed chwilą
spotkanym zwierzętom, ale czy tak ma je nazwać? Byli w połowie ludźmi a w
połowie zwierzyną, więc nie umiała zaliczyć ich do konkretnej grupy. Jednak
teraz wiedziała jedno… Zrozumiała, że oni wierzą w przeznaczenie i umieją pomóc
w potrzebie. Szkoda, że rozważa o centaurach, kiedy powinna zastanowić się co
powie przyjaciółce. Niestety, tak właśnie jest z blondynkami, jak to Dorcas
zwykle jej przypomina i wypomina głupotę ludzką, która jest spowodowana kolorem
włosów.
***
Lily szła już porządnie
zirytowana. Co chwila jakiś ptak siadał jej na ramieniu i dziobał ją delikatnie
w nos. W nocy ptaki? O kurwa, to nie są ptaki, to nietoperze! Jak rudowłosa się
cieszyła, że wzięła ze sobą kurtkę i zapas jedzenia i picia. Właśnie w tej
chwili usiadła i zjadła kolację, musiały jej wystarczyć grzanki i ciepła
herbata, a potem ubrała na siebie kurtkę, bo zrobiło się zimno, i wyruszyła w
dalszą drogę. Dorcas teraz pewnie by ją wyśmiała, że Evans jest naprawdę
chłodna, Ruda by jej na to odpowiedziała, że woli być zimna niż gorąca jak
brunetka. Tak brakowało jej teraz przyjaciół, nie to że się bała, tylko czuła
się samotna. Chciałaby teraz usiąść i pocieszyć Ann, którą prawdopodobnie
rozpacza przez to co zrobiła podczas ostatniej pełni. Chciałaby wyjaśnić
wszystko z Alie, która ma do niej jakiś problem. Chciałaby porozmawiać sobie z
Marleną, tak jak zwykle – o byle czym, ale to najbardziej lubiła w tych
pogaduchach. I wreszcie, chciałaby pokłócić, powyzywać i pośmiać się z Dorcas –
swoją najlepszą przyjaciółką, która rozumiała ją jak nikt i zawsze umiała
pocieszyć. Chciała się z nimi powygłupiać, nawalić się w trzy dupy i z
uśmiechem na ustach zasnąć, a potem obudzić się z ogromnym kacem – normalnie jak
za dawnych czasów. Już wyobraża sobie minę Pottera, kiedy kolejny z nim wygra
kłótnię. Jak ona go nienawidziła, mogłaby poderżnąć mu gardło, ale to ona…
Nigdy nie pozwoliłaby mu umrzeć samemu, to Lily chce dokonać tego zaszczytnego
czynu. Może się założyć, że on uważa tak samo, ale wkurzyło ją to, że nie
pomógł jej wtedy. Ale tak w ogóle, to dlaczego nie miałby tego zrobić? Czy
ratowanie mnie to jego obowiązek, czy co? On chyba nie myślał, że jak się
całowali, to pomiędzy nimi się coś zmieni? Dalej nienawidziła go z calutkiego
serca i to się nie zmieni, nigdy. Ona uwielbia sprawiać mu ból, kiedy widzi w
jego oczach iskierki smutku, to momentalnie się uśmiecha. Jednak Syriusz,
Frank, Peter i Remu to co innego – to są jej bracia, jedni mniej drudzy więcej,
ale jednak bracia. Mogłaby oddać za nich życie, ale nigdy nie postąpiłaby tak z
Potterem. Nie może doczekać się kolejnej wojny między nimi, chce mu dogryźć,
dołożyć tak jak jeszcze nikt. Chyba jednej osoby nienawidziła bardziej niż tego
napuszonego łba, a był to Severus Snape. Nie mogła zrozumieć tego, że
przyjaźniła się z nim przez dobre trzy lata, przecież on był okropny i do tego
trzymał z tymi swoimi Śmierciojadakami. Cholernie dziwna nazwa, kiedyś Lucjusz
Malfoy (kolejny idiota w tej szkole) przeczytał gdzieś nazwę „Śmierciożercy”, a
że mu ta nazwa się spodobała to dał swoją „Śmierciojadacy” – idioci
interesujący się Czarną Magią. Kurde, tacy pesymiści, że aż Diabeł ich nie
chce. Ciągle tylko gadają jakie to ich życie jest okropne, normalnie jakaś
sekta, albo powinni być wewaleni na oddział zamknięty w Mungu. Do tego ta
powalona Bellatrix Lestrange, która uważa że jest królową świata i panoszy się
po Hogwarcie jak co najmniej Voldemort – taki idiota, który chciał przejąć
władzę nad światem, ale mu się to nie udało, bo pokonał go Dumbleodre. Jej
rozmyślenia przerwało uderzenie i ból zderzenia się ciała z ziemią. Ktoś w nią
walnął, w lesie!
— Uważaj jak łazisz!
— warknęła i podniosła się na nogi, wrogo patrząc w oczy dziewczyny.
— Ja pierdzielę,
Ruda! — wrzasnęła blondynka i rzuciła się przyjaciółce na szyję.
— Alie? — zapytała
zaskoczona. — Co ty tu do cholery robisz?
— Szukam cię.
— To wiele wyjaśnia…
— Dlaczego nie
wróciłaś do Hogwartu?
— A po co niby
miałabym tam wrócić? — zapytała obojętnie. — Moja przyjaciółka mnie nienawidzi,
a druga mnie zaatakowała.
— Ja… ja… ja… —
zaczęła strasznie się jąkając. — …przepraszam, Lily.
— Wybaczę ci jeśli mi
powiesz dlaczego mnie nienawidzisz?
— Bo przespałaś się z
Frankiem! — warknęła, chociaż nie miała takiego zamiaru.
— CO?!
— Gówno.
— To smacznego — syknęła
rudowłosa. — Alie, ty jesteś taka głupia czy tylko udajesz? Ja z nim nie
spałam.
— To czemu tak
powiedziałaś Ronnie?
— Żeby się
odpieprzyła.
— A czemu on to
potwierdził?
— Żeby wyszło
wiarygodnie.
— Ale ja jestem
pojebana — powiedziała poważnie Stace.
— Szybko się skapnęła…
— mruknęła, a potem coś sobie uświadomiła. — Ty przeklęłaś!
— Nie, no szybka
jesteś!
— Jak błyskawica,
skarbie.
— Dzisiaj się
błyskało… — wyszeptała to tonem, który zapowiadał, że odkryła co najmniej
Amerykę. Lily przejechała sobie otwartą ręką po twarzy.
— Jeśli już zmieniamy
tematy… — zaczęła rozbawiona rudowłosa. — Czemu się tak przejęłaś Frankiem?
— Czy to nie
oczywiste?
— Nie dla wszystkich.
— Muszę to mówić na
głos? — jęknęła błagalnie.
— Tak.
— Ruda! — warknęła.
— Co?
— Jesteś wredna!
— Do usług, słońce.
— Kurwa! — warknęła
zdenerwowana do granic możliwości.
— Wystopuj, bo nie
przyzwyczaiłam się jeszcze do twojego przeklinania — Lily jednak była
rozbawiona i nie miała zamiaru się z tym kryć. — To jak, powiesz?
Ta kiwnęła potwierdzająco
głową i wymruczała coś pod nosem.
— Możesz powtórzyć?
Bo nie dosłyszałam.
— Nie wkurzaj mnie,
wredoto! — syknęła oburzona. — Ja tu próbuję ci się zwierzyć, a ty jesteś taka
okrutna.
— Oj, to bardzo
przepraszam. Nie wiedziałam, że już ci się okres zaczął.
— Zabujałam się w
Longbottomie — powiedziała na jednym wydechu.
— A myślałam, że
będzie… CO?! — wrzasnęła, a jej głos potoczył się po całym lesie, błoniach,
Hogwarcie, Hogsmade, pewnie też zawitał w Londynie i na całej kuli ziemskiej,
najprawdopodobniej także w kosmosie.
— Jesteś… bardzo
wkurzona? — zapytała niepewnie, bardzo przy tym się denerwując.
— Oczywiście, że nie,
głuptasie! — zaśmiała się delikatnie. — Zastanawia mnie jedno. Dlaczego nie
powiedziałaś mi od razu? Pewnie wtedy wykorzystałabym Łapę do swoich „niecnych”
planów, a nie Franka.
— Ale Dorcas by się
wkurzyła.
— Ona go nienawidzi,
a on jej. Chcą tylko siebie nawzajem pogrążyć.
— No to ja ich nie
ogarniam.
— Kurde! —
wykrzyknęła nagle Evans. — Muszę jeszcze wygrać zakład z Potterem.
— Mam już szykować
eliksir na kaca?
— Oczywiście, bo na
sto procent to wygram.
— Jesteś tego taka
pewna?
— No, przecież mówię,
ale mogę dać inne potwierdzenie… Jak tego, że jestem ruda.
— O kuźwa, to ja
chyba wolę tego nie pamiętać.
— Ja chyba też,
siostro — zaśmiała się wesoło Lily. — To jak… Idziemy?
— Jasne!
Do Hogwartu wróciły
szybciej niż można było się tego spodziewać. Po drodze spotkały tylko Fayue,
ową niemiłą centaurzycę, z którą się sprzeczały i to naprawdę długo. Evansówna
nawet chciała się na nią rzucić z pięściami, ale w ostatniej chwili, tę wojnę
słów przerwał Raion, który rozbawiony nazwał lazurowłosą Panną-Wieczny-Okres, a
ta sprzedała mu kopniaka prosto w zad i oboje schowali się w, ciemny i pełen
tajemnic, las. Szły więc dalej, popijając herbatę i zajadając się ciasteczkami.
Znowu były przyjaciółkami i pomyśleć, że taki mały, jeden jedyny incydent umie
tak skłócić. Cisza nie trwała jednak długo, bo najzwyczajniej w świecie im się
znudziła.
— A ty się wkręciłaś
w to na maksa? — zapytała zaciekawiona rudowłosa. — No wiesz… Jak w tych
nędznych romansidłach.
— To chyba jest tylko
czysto fizyczne, ale i tak to za dużo.
— Weź… Myślałam, że
będzie gorzej, bo w końcu byś mogła się w nim zabujać tak na amen, nie?
— Lepiej mnie nie
strasz, Ruda!
— Okropne, nie?
— Cholernie.
Między nimi znowu
zapadła cisza i żadna z nich nie przerwała jej do samego Hogwartu. Zagłębiły
się w własnych myślach i nawet nie zdawały sobie sprawy, jak mało brakowała od
tego, by znalazły się w gnieździe akromantul. Obydwie cieszyły się z tego, że w
końcu rozmawiają normalnie, tak jak zawsze. To było naprawdę miłe uczucie –
kiedy odezwały się do siebie bez cienia żalu i urazy. Wiedziały, że wygrały tę
próbę i były z siebie bardzo dumne, a w przyszłości pewnie same będą się z tego
śmiały. Obie uwielbiały chwile takie jak ta, wesoło i beztrosko sobie
rozmawiały, błądząc po Zakazanym Lesie. Może było to istne szaleństwo, ale
jakże miłe i zabawne. A co do błądzenia… Gdzie one tak w ogóle są? W której
części lasu się znajdują? Jak jeszcze daleko do Hogwartu? Nie umiały
odpowiedzieć na żadne z tych pytań, ale jednego były pewne, a mianowicie było
ciemno, zimno i wilgotno. Poza tym co chwila słyszały jakieś szelesty i odgłosy
łamanych gałęzi, co jeszcze bardziej je rozbawiło. Nie obchodziło ich w tej
chwili nic, oprócz tego, że są razem. Już długo się tak nie śmiały jak teraz, a
dobry humor nie opuszczał ich jeszcze bardzo długo. Wreszcie zobaczyły zamek,
który delikatnie było widać przez gałęzie. Z uśmiechami na ustach założyły na
siebie Pelerynę Niewidkę i pobiegły w stronę Hogwartu. Nawet nie wiedziały,
kiedy znalazły się przed portretem Grubej Damy, lekko zdyszane, a potem zdjęły
z siebie okrycie.
— Czy wy ciągle
musicie latać po nocach? — warknęła na nie zirytowana. — Znacie chociaż hasło?
— Oczywiście —
odpowiedziała nazbyt miło Lily i wypowiedziała poprawnie hasło, a obraz
przepuścił je do PW.
Rozejrzały się
dookoła. Z powodu, że był teraz środek nocy, to wszystkie miejsca były puste.
Ciemność okalała całe pomieszczenie, a blask z kominka dodawał tajemniczości. Oczywiście
nie dało się zauważyć jednego…
— Nareszcie
jesteście! — warknęła cholernie zirytowana Meadowes. — Ile można czekać, aż
królewny się zjawią?
— Tyle ile będzie
trzeba.
— Oho ho! Na noc się
jeszcze wygadane zrobiły — prychnął Syriusz.
— Nieładnie
dziewczynki — skarcił je James.
— Ty się lepiej na
ten temat nie odzywaj, bęcwale — wysyczała Evansówna z wyraźną kpiną.
— Oj, biedna… —
zakpił z nienawiścią. — Evans myśli, że jest królową świata.
— Może lubi —
warknęła na niego Alie.
— Zamknij pysk, Stace
— syknął Frank.
— Morda, Longbottom.
— Daj głos.
— Spierdalaj! —
wkurzyła się Ann.
— Jak wulgarnie!
— Bo ty tak nie
umiesz, Lupin, czy co?
— Jesteś głupia,
Lorenh.
— Nie, to ty jesteś
głupi, Pettigrew — odezwała się Marlena.
Jednak po
chwili znudziła im się ta wymiana zdań i najzwyczajniej w świecie poszli spać.---------------------------------
Dzień doberek, moje skrzaty!
Wiem, że chwilę mnie nie było i przepraszam was za to najmocniej, ale wiecie... koniec roku i te sprawy, a to zajmuje trochę czasu.
Jak podoba wam się rozdział? c:
Kurde... Dużo tu przemyśleń z Alie i Lily, no i trochę się o nich dowiedzieliście, nie? :D
Rozdział dedykuję mojej przyjaciółce Dejbi, bo w dużej mierze to ona mnie motywuje <3
Kolejny post pojawi się nie wcześniej jak 12 lipca, bo wyjeżdżam i nie będę miała dostępu do internetu. Wiem, zły świat xD
No to do zobaczenia i... jeśli ktoś mieszka w Łebie, to z chęcią mogę się spotkać ^^