sobota, 7 czerwca 2014

7. "Przemiana i Expecto Animgus"

Bolał ją każdy mięsień ciała, każdy skrawek skóry. Jej usta stały się ciemniejsze i bardziej wydatne, oczy pociemniały i zrobiły się większe. Jej nos minimalnie się zmniejszył, a twarz pobielała. Zresztą całe jej ciało było bledsze i bardziej kobiece? Jej biust zwiększył się o parę centymetrów, a jej kształty się zaokrągliły. Uśmiechnęła się zalotnie, odsłaniając swoje zęby. No tak… Pomiędzy nimi pojawiły się kły, które dodawały jej jeszcze więcej uroku. Jej włosy się wydłużyły i lekko zakręciły. Na dotąd nagim ciele pojawiła się krótka czarna sukienka, pełna małych brylancików, które mieniły się srebrem w blasku księżyca. Dekolt był sercowaty, a od bioder suknia opadała luźno na jej długie nogi. Nawet jeden powiew wiatru poruszał dolną częścią ubrania. Na szyi powstał długi łańcuszek z wisiorkiem przedstawiającym półksiężyc – fioletowe wypełnienie z granatowym oczkiem u góry.
Jak zniewolenie… Znak, że przynależę do nocy, czy co?
Na stopach kolejny raz utworzyły się wysokie szpilki, które wyglądały jakby stworzył je jakiś wielki projektant. Wtedy to poczuła… Na jej ciele pojawiła się bielizna, co prawda cholernie skąpa, ale jednak. Jeszcze nigdy podczas Przemiany coś takiego się nie zdarzyło, zwykle miała na sobie po prostu tą sukienkę. Co z tego, że teraz miała pod nią tylko stringi i ledwo zakrywający piersi stanik, jeśli władało nią pożądanie krwi już teraz. Czuła jak jej własna w tym momencie zastyga, a serce wydaje ostatnie bicie, by po sekundzie się zatrzymać. Paznokcie się przedłużyły i ostro zakończyły. Jej dotąd delikatne, dziewczęce rysy zamieniły się w mocne i kobiece. Oczy zalśniły zimnym błękitem, a ona poczuła znamię po ugryzieniu się powiększa, potem pulsuje, a na koniec pali jakby Rogogon Węgierski właśnie teraz zionął w nią ogniem, by po chwili ustało. Spojrzała na to swoimi bystrymi oczami i z przestrachem zauważyła, że wokół tych dwóch kropeczek wiodą różnorakie fale, kreski i linie, które połyskiwały fioletową poświatą. Zmysły się wyostrzyły, a ona poczuła w sobie niewyobrażalną siłę i energię i może wszystko byłby w porządku, gdyby teraz nie wyczuwała pulsu i nie czuła cudownego zapachu swoich przyjaciółek, które stały przed jaskinią. Wyglądała teraz inaczej… Piękna, zmysłowa, seksowna, a wręcz erotyczna. Wiedziała, że zazdrościłby jej teraz inne dziewczyny, gdyby ją ujrzały. Była jak ogromna wyprzedaż w ulubionym sklepie, czy prezent od ukochanego. Jak najpiękniejsza kobieta świata, która do tego kocha piłkę nożną, piwo i tarzanie się w błocie. Taka niegrzeczna, uwodzicielska, ideał kobiety…
— Możecie wejść! — zawołał „swoim” uwodzicielskim głosem.
Do jaskini oświetlonej blaskiem księżyca weszły cztery piękne dziewczyny i o mało nie zabiły się o wystający zbyt mocno próg skalny. Na ich twarzach widniało zaskoczenie i swego rodzaju duma.
— Cholera jasna, Ann! Ty masz tam tatuaż! — krzyknęła podniecona brunetka. — Szczęściara! Mi matka nie pozwoliła… Głupia krowa. Nie dość, że muszę się ubierać jak pierwsza lepsza, to nie mogę robić tego co chcę.
— Spokojnie Czarna, bo się zapowietrzysz! Każda z nas wie jaką masz powaloną matkę i że na każdym kroku denerwuje cię to iż w ogóle egzystuje w twoim życiu. Słońce, ona by mogła robić za bryłę lodu, gdyby się tak często nie opalała! — odezwała się rozbawiona Marlena.
— W wakacje chodziła co dwa dni na solarkę, ale potem stwierdziła ni z gruchy ni z Pietruchy, że to „mugolskie badziewie nienadające się do niczego”, więc odwiedza to miejsce co trzy dni. Ogarniacie?
— Petunia jest gorsza, uwierz! Kojarzycie jak wam mówiłam, że jest czirliderką? —zapytała Ruda.
— I ty wtedy powiedziałaś, że „niemożliwe, by taki koń jak ona dostał się do drużyny”.
— No właśnie Ann! I miałam rację, za darmo jej tam nie wzięli.
— Jak to? — zapytała zdezorientowana Alie, zupełnie zapominając o tym co wydarzyło się poprzedniego dnia.
— Normalnie. Puszcza się z każdym zawodnikiem… To jest obleśne! Może i jej nie znoszę, ale jest moją siostrą i muszę uświadomić tej bezmózgiej istocie, że zachowuje się jak dziwka.
— O Kuźwa! — zawołały wszystkie zaskoczone. — Skąd to wiesz?
— David jej byłby przyjaciel mi powiedział. Martwi się o nią, a ta idiotka odprawiła go z kwitkiem kiedy próbował jej to uświadomić. Tak po prostu go olała… Nie, no ja z nią zrobię porządek!
— To ten przystojniak? — zapytała z uwodzicielskim uśmiechem Dorcas. — To ciasteczko?
— Noo…
— Jak skończę z Blackiem, to chyba się nim zajmę.
— Uuu! Czarna szaleje! — zaśmiała się wesoło Lily. — Oto chodzi. On się w niej zabujał, tak wiem, że to dziwne, ale byłam tak samo zdziwiona jak wy. A ona woli się pieprzyć z jakimiś bezmózgimi idiotami, żeby tylko być latającą wariatką z pomponami. Dave jest serio spoko, a teraz przez nią cierpi. Można z nim pogadać, zwierzyć się, bo jest wart zaufania. Innymi słowy… Moja posrana siostra nie ma ani krzty rozumu, pozwalając odejść komuś takiemu — powiedziała to z błyskiem w oku.
— Czy my o czymś nie wiemy? — padło kolejne pytanie od Meadowes.
— A ty już swoje… — mruknęła zrezygnowana. — Tak byłam z nim.
— Zarąbałaś siostrze chłopaka?! — krzyknęła oburzona Alie, a Evans posłała jej zdumione spojrzenie.
— Nie, oni nie byli razem! O co ci chodzi? Od wczoraj rana masz do mnie jakiś problem. Zrobiłam coś nie tak, czy jak?
— Nie, wszystko w porządku. Jesteś przewrażliwiona, a ja nic nie robię!
— Tsa… Jasne, samo się robi — prychnęła Ruda. — Co znowu zrobiłam.
— Nie wiem o co ci chodzi Lily.
— Boże, po prostu powiedz!
— Nie!
— Czemu?!
— Bo nie zrozumiesz!
— Skąd możesz to wiedzieć?!
— BO CIĘ ZNAM! — ryknęła zdenerwowana.
— Jak widać nie — powiedziała to tak lodowatym głosem, że pozostałe dziewczyny przeszły ciarki, a ona sama poczuła ukucie bólu. — Jak się czujesz, Ann?
— Na razie jest dobrze, ale wiesz jak będzie później. Chociażby za godzinę… — odpowiedziała „swoim” melodyjnym głosem.
— Wiem, wiem… Martwię się o ciebie… — wyszeptała. — Twoja wampirza postać się zmienia, widzę to. Wiesz… To chyba przez nas i to, że jesteśmy tu z tobą podczas twojej Przemiany.
— Wątpię. Tu chodzi raczej o nagrodę od Nyks za moją wytrwałość.
— Ny…co? — zapytały zdumione dziewczyny, no może z wyjątkiem Lily, która uśmiechnęła się zniewalająco.
Nyks to grecka bogini nocy. Powinnyście ją kojarzyć z Historii Magii. Dawno temu pomagała Założycielom stworzyć Hogwart i jego okolice, dając im siłę, energię i ochronę nocą. Poza tym obroniła ich przed Zeusem, kiedy chciał uwięzić ich w Hadesie za złamanie praw natury. Mało kto wie, że podzięce Hogwart nosi imię właśnie jej. No wiecie… „Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart im. Nyks”
— Ech… Uwielbiam mitologię! — zawołała wesoło Dorcas.
— Ja też, siostro! — poparła ją Evans. — To ona naznaczyła cię na wampira?
— Jej sługa, Shon… — szepnęła zamyślona. — …ugryzł mnie i dupa, a nie naznaczenie.
— To normalnie jak w tej mugolskiej książce… sadze. No wiecie, Dom Nocy, te sprawy. Nie chodzi mi tu o naznaczenie tylko o ten tatuaż — powiedziała po chwili Alie.
— Czytałam. Świetna książka! — zawołała Ruda z wielkim uśmiechem.
— Co nie? — zaśmiała się głośno Stace.
Zapomniały o kłótni w ułamku sekundy, a teraz po prostu się śmiały. Właśnie oto chodzi w przyjaźni… Kłócisz się niewiadomo ile, ale jedno spojrzenie, jeden uśmiech powoduje, że zapominacie, a przyjaźń jest przez to jeszcze silniejsza.
— Tylko zastanawiam się… Dlaczego ja?
— Głupie pytanie! Jesteś najmądrzejszą, najinteligentniejszą i najbardziej agresywną wampirzycą jaką znam! — zawołała z dumą Mary.
— Bo jestem pierwszą poznaną?
— Oj tam… To tylko maluteńki szkopuł, taki mało ważny. To może inaczej? Jesteś najmądrzejszą, najinteligentniejszą i najagresywniejszą dziewczyną na ziemi.
— Co wy macie z tą „agresywną”?
— A co? Może nie jesteś?
— Nie. Ja po prostu bardzo szybko się denerwuję, więc się zamknij — uśmiechnęła się wesoło. — Ale jak widzę te Sweet Bitches, to aż mnie bierze…
— Nie tylko ciebie! — zawołały pozostałe, a potem wszystkie jak jeden brat wybuchły głośnym śmiechem.
— A właśnie! — krzyknęła nagle Dorcas z wielkim uśmiechem. — Mam coś co ci pomorze.
— Co?
— To! — zaśmiała się i wyciągnęła z wnętrza bluzy butelkę Ognistej Whisky.
— O! Nawet o tym nie pomyślałam.
I właśnie tak zaczęła się pełniowa popijawka.

*Przenieśmy się teraz do Wrzeszczącej Chaty i Huncwotów*

Poczuł przerażający ból, a obraz się rozmazał. Pęce, które miał przywiązane do łóżka zaczęły się łamać, powodując porwanie się jego ulubione koszulki i dzięki temu teraz wyglądał bardziej zwierzęco. Tak samo stało się z resztą jego ciała, a ból stał się nie do zniesienia. Po jego policzkach popłynęły łzy zmieszane z krwią, a twarz wykrzywił grymas cierpienia. Wyrósł mu ogon, a uszy się dwukrotnie zwiększyły i wygięły charakterystycznie wilkowo. Zaczęła wyrastać paszcza, a jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz i ból nie do wyobrażenia. Paznokcie zamieniły się w ostre pazury, a on nie miał już na sobie ani kawałka ubrania. Jego męskość męskość zwiększyła się o parę centymetrów, oczy stały się dzikie i nie przeniknione. Na jego ciele pojawiła się sierść, a z pyska zaczęła lecieć ślina. Przemiana się zakończyła. On nie był już człowiekiem i głośno zawył.
— Spokojnie Lunio… — powiedział wolno Syriusz i poklepał go delikatnie po owłosionym ramieniu, na co ten zawarczał. — Eee tam! Damy radę.
— Bo jak nie, to wsadzimy ci kleszcza w dupę! — zaśmiał się James.
Kolejne warknięcie ze strony wilkołaka.
— Gorzej niż z Ann… — mruknął rozbawiony Peter, a reszta wybuchła śmiechem. — Tylko warczy i warczy. Że mu się to jeszcze nie znudziło!
— Trzeba coś zrobić, bo to przywiązywanie do różnych rzeczy robi się coraz bardziej niebezpieczne — powiedział nagle Frank.
—Wiem, ale ty chyba zdajesz sobie sprawę, ze nie zostawimy go nawet jeśli mięlibyśmy zginąć.
— Nie, serio James? — zakpił lekko zirytowany. — Wyjdę i trzasnę tymi pieprzonymi drzwiami, a potem wszystkim powiem, że  nie mają się zbliżać, bo jest tu powalony wilkołak – mój przyjaciel.
— Dobra, dobra. Sorry… — mruknął lekko zmieszany okularnik. — Ja mam pomysł!
— Jaki? — zapytali przyjaciele, a Remus kolejny raz warknął, ale tym razem z swego rodzaju zainteresowaniem.
— Taki — wyszczerzył się w uśmiechu i wyciągnął różdżkę. — Expecto Animagus!
Na miejscu Pottera pojawił się dumny i piękny jeleń, a jego przyjaciołom szczęki głośno uderzyły o ziemię i nie chciały wrócić na swoje miejsce. Wilkołak zawył z uciechy i się uspokoił. Syriusz poszedł do czarnowłosego zwierzęcia i ze zdziwieniem dotknął jego wielkich rogów. Ten głośno prychnął i na nowo stał przed nimi w swojej ludzkiej postaci, na co wilkołak warknął.
— Ale czad! — zawołał podniecony Peter.
— Skąd ty to umiesz, stary? — zapytał z dumą Frank.
— Nie mam czego robić! — wyszczerzył się w uśmiechu.
— A lizanie się z Evans to co? Pies?
— Ona to co innego, Łapo — powiedział z błyskiem w oku. — Nienawidzę jej.
— Taa. Sama się całuje, co?
— A kto powiedział, że nie lubię i tego nie robię?
— Lubisz? — zapytał zaskoczony.
— A kto, by nie lubił?
— Weź! Jesteś jeszcze głupszy ode mnie.
— W końcu przyznałeś się do własnej głupoty?
— Uczę się od ciebie! — zaśmiał się.
— Pewnie nikt o tym nie pomyślał, ale… — Peter wyciągnął z torby butelkę Ognistej Whisky.
— Uuu! — zawył Syriusz, a Lupin na niego wrogo. — Dobra, dobra!
I tak właśnie zaczęła się kolejna pełniowa popijawka.

*W magiczny sposób z powrotem pojawimy się u Huncwotek*

Piły już od dobrej godziny, bo dziwnym trafem Lily, Alie i Mary również przyniosły coś mocniejszego. Jednak te wesołości i szczęście nie trwały za długo, zakłóciły je dzikie rządze Annabell. Głośno warknęła i rzuciła butelką Lodowatej Whisky o ścianę, a potem z seksownym uśmiechem zbliżyła się do przyjaciółek.
— Było trochę mdłe, nie uważacie? — zapytała z zimnym błyskiem w oku. — Zastanawiam się jak dzisiaj smakuje wasza krew, bo ostatnio była cholernie dobra.
O dziwo dziewczyny się nie przestraszyły tylko głośno zaśmiały. Dobrze wiedziały, że blondynka nic im nie zrobi i strasznie je to bawiło.
— To było mocne! — roześmiała się wesoło Alie. — Nasza krew?
— Ty myślałaś, że ja żartuję — stwierdziła, tym razem chłodno. — Ale niestety Alicjo. Mówię prawdę!
—No chyba coś cię pieprzy.
— Jestem wampirem, Lilyanne, a wampiry żywią się krwią. Nie zmienisz ani tego ani mnie.
— Nie chcę cię zmieniać, tylko tą twoją powaloną rządzę, Annabell — powiedziała tak samo chłodno jak przyjaciółka.
— Nie mów tak do mnie! Wiesz, że tego nie znoszę! — syknęła, robiąc krok w jej stronę.
— A ja nienawidzę, gdy mówi się do mnie per „Lilyanne”. To jest takie powalone i denerwujące.
— To twój problem, Lilyanne, ja się ciebie słuchać nie będę.
— Nie. To twój problem, kochana. Będę robić co chcę, a ty mi tego nie zabronisz – nawet jako wampir.
— Tego jeszcze się przekonamy — syknęła oburzona. — Jeśli będę chciała to zrobisz, to czego chcę!
— Kpisz sobie ze mnie?
— Ja? No coś ty. Irytujesz mnie, Evans.
— Jak większość innych ludzi na świecie — prychnęła Lily.
— Że też można z tobą wytrzymać.
— Nie można, wszyscy wkładają sobie zatyczki do uszu.
— Ty to jednak jesteś głupia…
— Dziękuję i vice versa.
— Jestem mądrzejsza od ciebie! — warknęła zdenerwowana.
— Wcale nie!
— Jesteś suką!
— Sama jesteś!
— Pierdziel się — wysyczała i w jednym susie stykała się z przyjaciółką ramionami. — Nikt nie będzie mnie obrażał!
Bez zastanowienia wbiła swoje kły w jej szyję i zaczęła pić jej krew mocno trzymając jej ramiona. Dosłownie się do niej przyssała i coraz mocniej naciskała na jej ręce. Przerażona Lily nawet się nie ruszyła, obraz zaczął się jej lekko zamazywać. Czuła ból, przeraźliwy i straszny. Jednak Ann nie mogła przestać – chciała, ale nie mogła. Zatracała się w tym rozkosznym smaku krwi, strasznie raniąc przyjaciółkę. Pozostałe dziewczyny stały jak skamieniałe i nie mogły się ruszyć. Znowu poczuły ten strach, tak podczas ostatniej wspólnej pełni. Nagle Lily z całej siły odepchnęła ode siebie Lorenh, a wkurzona wampirzyca wymierzyła jej policzek. Panna Evans spojrzała na nią z pogardą, a później głośno się zaśmiała.
— Słabe masz to uderzenie, słońce.
— Mogę poprawić — ostrzegła z wrednym uśmiechem.
— No to dawaj. Nie boję się ciebie!
— Założymy się?
— No! Tu i teraz.
Ann kolejny raz uderzyła przyjaciółkę, ale tym razem ta spojrzała na nią chłodno.
— Wygrałam — powiedziała beznamiętnie. — Widzę jutro u siebie na stoliku butelkę Kremowej Ognistej.
— Chyba śnisz… — prychnęła blondynka.
— Nie. W śnie już dawno miałabym ją w ręce — syknęła zdenerwowana.
— Życie to nie bajka, a ty nie jesteś księżniczką.
— No łał, Amerykę odkryłaś!
— Wcale nie.
— To nie wymyślaj żadnych niestworzonych głupot, które nie mają żadnego sensu.
— No, co ty nie powiesz, Evans. Co ty w ogóle możesz wiedzieć o mnie i moim wampiryzmie?
— Jestem twoją przyjaciółką i…
— Gówno wiesz! — warknęła zdenerwowana. — Wkurwiasz mnie i to bardzo! Myślisz, że jeśli jesteś ładna i mądra, to możesz wszystko? Jesteś wredną, nieczułą i nic nie wartą, rudą wiewiórką.
— Cieszę się, że powiedziałaś mi to teraz, a nie kiedy mogłabyś dodać coś miłego. W końcu wiem, co o mnie myślisz… — powiedziała z lekkim uśmiechem, choć w środku coś w niej pękło – zabolało, bardzo. — Może wy też tak sądzicie?
— Nie — odpowiedziała natychmiast Dorcas, a chwilę później te same słowa powtórzyła Marlena. Alicja siedziała cicho.
Lily z obojętnością wytarła ręką krew z swojej szyi, a potem spojrzała znudzonym spojrzeniem na Alie.
— Miło mi wiedzieć jakie mam przyjaciółki.
Kiedy Stace spojrzała jej w oczy zauważyła rozpacz i rozczarowanie, ale nie była pewna czy naprawdę to zobaczyła, bo jak pojawiło się, to tak znikło. Strasznie głupio się poczuła. Były przyjaciółkami odkąd pamięta, a obwiniała ją o coś co zdarzyło się dawno i nawet nie była pewna czy kochała tego idiotę.
— Lily, ja… — zaczęła ze smutkiem, ale rudowłosa jej przerwała.
— Nie kończ, Alicjo. Nie mam zamiaru słuchać więcej, tyle mi wystarczy — odpowiedziała i opuściła grotę.
— Czyście zwariowały?! — warknęła oburzona Meadowes.
— Nie — odpowiedziała spokojnie Ann. — Powiedziałam to co wszystkie myślałyśmy.
— Ja tak wcale nie myślę! — warknęły zdenerwowane Dor i Mary.
— A ja… — zaczęła niepewnie. — …nie wiem co myślę.
— To się lepiej zastanów! — syknęły wszystkie.
— Jestem… z… z Ann — te ostatnie słowa wypowiedziała z, nawet dla siebie, niespotykaną pewnością.
— Współczuję Lilce, że ma takie przyjaciółki.
— Jesteśmy też twoimi przyjaciółkami, Meadowes.
— Tak, Lorenh. Tylko, że dla mnie jesteście dobrymi, a inaczej jest względem Lily.
— Wcale, że nie!
— Tak, Alie. Wcale, że tak… — mruknęła zirytowana Mary.
— Super! — zawołały Alie i Ann.
— Ekstra! — pozostałe dwie warknęły.
Do końca pełni siedziały cicho, nawet się nie odezwały. Były na siebie złe, czuły zawód względem siebie. W tej chwili do jednych doszły wyrzuty sumienia, a do drugich duma z tego, że stanęły po stronie Evans.

*Przenieśmy się z powrotem do Huncwotów, którzy w najlepsze pili alkohol i nie przejmowali się niczym oprócz właśnie tego trunku*

— Ej, James… — wybełkotał Syriusz.
— Co?
— Rogi.
— Jakie rogi?
— No twoje…
— O co ci chodzi?
— No o rogi…
— Po co ci moje rogi?
— Po nic. Co ty masz z tymi rogami?
— To ty zacząłeś temat.
— Nie. Czemu kłamiesz?
— Kpisz sobie ze mnie, Black?
— A ty ze mnie, Potter?
— To ty kłamiesz.
— Nie ty!
— Nie ty!
— Nie, bo ty!
— Nie, bo…
— Oboje kłamiecie! — warknął Peter.
— Zamknij się!
— Nie, ty się zamknij!
— Nie, ty się zamknij!
— Ej, Peter! Masz jeszcze Ognistą? — zawołali oboje, patrząc z nadzieją na przyjaciela.
— Może mam… — powiedział konspiracyjnym szeptem. — Może nie mam…
— Dawaj! — krzyknęli z wielkimi uśmiechami.
Pettigrew wyciągnął z torby kolejną już butelkę alkoholu i rzucił przyjaciołom.
— Macie! — zaśmiał się, a oni od razu zaczęli pic. — Tylko nie wszystko na raz…
— My? — zapytał James, udając zdziwionego. — Jak byśmy mogli?
— Po prostu was znam.
— No i tej wersji się trzymajmy, stary… — mruknął Syriusz, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu. — Ej… GDZIE JEST LUNIO?!
Wszystkie spojrzenia momentalnie padły na łóżko i rozerwane sznury, a potem na rozbite okno. Przerażeni spojrzeli po sobie.
— Kurwa… Jest źle, jest naprawdę źle… — powiedział wystraszony Potter.
— I mi to mówisz?
— Nie, Łapo! — warknął. — Do jasnej cholery! Po Zakazanym Lesie biega wilkołak. Co jeśli ktoś tam jest?!
— Dramatyzujesz… — mruknęli w tym samym momencie Peter i Syriusz.
— Weźcie mnie ludzie trzymajcie, bo ich zabiję! — warknął wściekły do ściany i ruszył w kierunku drzwi. — Na co czekacie, debile? Na lepszą pogodę czy co? Musimy ujarzmić wilczka! 
— Już, już…
James kolejny raz tego dnia zamienił się w jelenia i wybiegł z Wrzeszczącej Chaty, lecąc przyjacielowi na ratunek.  Naprawdę był przestraszony, że komuś coś mogłoby się stać. W końcu nie codziennie ma się do czynienia z rozwścieczonym, pijanym wilkołakiem… Potter bał się bardziej o przyjaciela, że go wyleją, gdy komuś coś zrobi, niż o kogoś innego. Biegł, coraz bardziej zagęszczając się w lesie. Co chwila mijał inne zwierzęta i stworzenia, które wybierały się na nocne łowy. Było ciemno i wiał lekki wiaterek, dzięki któremu znalazł trop. Był coraz bliżej Remusa, coraz bliżej spokoju. Niestety… Jeśli James Potter myślał, że wilkołak latający w lesie to jedyne jego zmartwienie, to grubo się mylił. Zrozumiał to dopiero w chwili, kiedy zatrzymał się przed ogromnym wilkiem, który z rządzą mordu wypisaną na twarzy pochylał się nad rudowłosą pięknością. To zauważyłby z kilometra… Laska była niewyobrażalnie piękna, idealna i ociekająca seksem. Do tego wyglądała na pewną siebie, ale także wrażliwą. Spojrzał na jej szyję, potem piersi, biodra, tyłek i długie zgrabne nogi. W końcu skierował swój wzrok na twarz owej dziewczyny i o mało, by się nie zabił o własne kopyta. Prawie wrzasnął „Evans?!”, ale w porę się powstrzymał, bo nie wiadomo jak zareagowałby wilkołak. Jak mógł uważać, że ta idiotka jest ładna, co najmniej ładna. Jedna jedno musiał jej przyznać – zajebiście całuje. Chwilę później pojawiła się reszta Huncwotów, nie odezwali się jednak ani słowem sparaliżowani tym co zobaczyli.
— Może ruszyłbyś w końcu swoją osraną dupę i zabrał się do ratowania Rudej — warknął w końcu Syriusz.
— Czemu ja? — zapytał James, już w ludzkiej postaci.
— Bo, czekaj jak to było… Jesteś jeleniem, idioto!
— Ale muszę?! — warknął.
— Tak!
— No, ale nikt nie będzie za nią tęsknił.
— Potter…
— No dobra, przesadziłem… — mruknął. — Prawie nikt nie będzie za nią tęsknił.
— Masz jej pomóc, czy ci się to podoba czy nie.
— No, ale Łapo…
— Kurwa mać, James! — warknął. — Masz to zrobić, kumasz?
— A jak nie to co?!
— Przypierdolę ci.
— Już się boję. Na pewno tego nie zrobisz…
— Założymy się?
— Pff… Jasne! — powiedział z wyższością James.
Zdenerwowany do granic możliwości Syriusz podszedł do przyjaciela i z całej siły uderzył go z pięści w twarz. Był to tak mocny cios, że okularnik aż się przewrócił.
— Teraz jej pomożesz?!
— No dobra… — mruknął oburzony, ale przemienił się w jelenia. — Robię to tylko i wyłącznie dla ciebie.
— Wiesz co? — zapytał nagle Syriusz. — Walić to.
— Serio?
— Tak — odpowiedział poważnie Black. — Expecto Animagus!
Na miejscu bruneta pojawił się wielki czarny pies, który z wyglądu przypominał książkowego ponuraka. Kompletnie zaskoczony jeleń stał jak wryty i gapił się na przyjaciela. Mu opanowanie tej przemiany zajęła parę miesięcy, a jemu sekunda. Zdziwiło go to bardziej niż ten strzał w pysk. Jednak Animag nie stał obok niego, tylko natychmiast podbiegł do dziewczyny i wilkołaka, rozdzielając ich natychmiast. Lily miała wielką ranę na dłoni i odciśnięty ślad od łapy na twarzy. Poza tym na szyi dwie kropki z których dalej ciekła krew. Przerażona patrzała na czarnego psa, który podszedł do niej i położył głowę na jej nogach. Powoli zaczęła go głaskać i uspokajać się. Natomiast wilkołak uciekł gdzieś do lasu, głośno wyjąc. Jamesowi zrobiło się głupio. Nienawiść przysłoniła mu rozsądne myślenie i przez niego mogła zginąć przyjaciółka Syriusza. Łapa odsunął się od panny Evans i przemienił w człowieka.
— Syriusz?! — zawołała zaskoczona.
— A widzisz tu kogoś innego? — zapytał z lekkim uśmiechem.
— Jelenia w okularach… — mruknęła rozbawiona.
— Eee tam! To tylko taki idiota! — zaśmiał się wesoło, by rozładować napięcie.
— Ej! — zawołał ktoś, a oni nagle podskoczyli jak oparzeni.
— Potter?
— Nie. Hagrid w sukience.
— Spieprzaj stąd i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy… — wysyczała i już wstawała, by rzucić się na niego z pięściami, ale Syriusz są powstrzymał.
— To będzie trudne zważywszy, że chodzimy do jednej szkoły.

— Ale ja ci nie życzę śmierci, nawet jeśli cię nienawidzę — odpowiedziała mu chłodno i odeszła.

---------------------
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale nie miałam jakoś weny.
Kolejny rozdział postaram się dodać w następnym tygodniu.
Dedykacja dla Piernicka <3

4 komentarze:

  1. Pierwsza, tu na dniach pojawi się kom xD

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja druga!! Komentarz pojawi się... jutro :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem trzecia!!! <3
    Tutaj zostawię jutro rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Ślicznie, tylko jestem zła na Jamie'ego, za jego brak uczuć.
    Całuję!

    Luna

    OdpowiedzUsuń