"To słowa, a nie czyny ranią najbardziej"
Poszły
wpierw na Wieżę Astronomiczną, bo nie chciało im się spać, ale chyba jak
wróciły do Pokoju Wspólnego to od razy poszły spać, tak? Otóż nie. Cofnęły się
ze schodów, kiedy zobaczyły koło kominka, w którym już przygasał ogień, cztery
rozpoczęte butelki Ognistej Whisky i pięciu przystojnych chłopaków śpiących na
podłodze, a u ich boku pochrapywało osiem panienek w samej bieliźnie lub bez
jakieś jej części. Niezłą popijawkę sobie urządzili, nie ma co!
— Ruda…
— szepnęła blondynka, a rudowłosa spojrzała na nią. — Co z nimi robimy?
Panna
Evans uśmiechnęła się wrednie i uniosła brew.
— Jak
to co? — zaśmiała się cicho zielonooka, posyłając przyjaciółce świetnie jej
znane spojrzenie, które mówiło „Oj ty już dobrze wiesz co”. — Bierzemy Ogniste
i spadamy.
Tak
właśnie zrobiły albo przynajmniej miały zamiar. Oczywiście zabrały te cztery
butelki trunku, ale chciały zostać właśnie tu, w Pokoju Wspólnym. Lilyanne z
ociągnięciem wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w pogrążonych w śnie, a potem
wypowiedziała kilka prostych formułek, a oni zaczęli lewitować w stronę męskich
dormitoriów. Alice klepnęła przyjaciółkę po plecach, jakby mówiła „Jestem z
ciebie dumna, kochana!”. To co dalej sobie będą robić po obudzeniu miały
głęboko w dupie, bo co je będą obchodzić jacyś idioci. Usiadły na kanapie,
skrzyżowały nogi i spojrzały na siebie z wesołymi uśmiechami, a ich oczy
świeciły się w blasku iskierek ognia palących się w kominku. Wzięły do ręki po
jednej butelce alkoholu i odkręciły zakrętki. Potem dało się słyszeć dźwięk
stuknięcia się szkła o szkło i już miały się napić z gwinta, ale rudowłosa
zatrzymała rękę w połowie drogi do ust.
—
Czekaj, czekaj, czekaj… — zaczęła z huncwockim uśmieszkiem. — Za co pijemy?
Blondynka
wywróciła oczami, a potem uniosła ze zirytowania brwi.
—
Serio? — zapytała kpiąco. — Serio?
Tym
razem to panna Evans wywróciła oczyma.
— Nie,
naprawdę — odpowiedziała, uśmiechając się wrednie. — Skoro ty dalej tkwisz w
ogłupieniu, to ja zacznę… Za nasze zdrowie, a co tam!
Zbliżyła
butelkę do ust, ale widząc, że jej przyjaciółka patrzy na nią ze zdziwieniem i
wygląda jak sparaliżowana, to musiała kolejny raz przerwać. Myślała, że te
teksty o blondynkach to tylko głupie stereotypy, ale powoli zaczynała w to
wątpić.
— Co? —
zapytała bardzo inteligentnie, co spowodowało, że jej przyjaciółka
oprzytomniała. — Nie pijesz?
Dwa
razy nie trzeba było jej powtarzać, bo już w następnej chwili obie mocno
pociągały Ognistą prosto z butelki. Poczuły tą dobrze im znaną gorycz, a zaraz
potem to miłe ciepło rozchodzące się po ciele. Z każdym kolejnym łykiem
przychodził spokój i tak bardzo upragnione szczęście. Im mniej było w butelce,
tym więcej trosk znikało. Już prawie zapomniały ten smak, to ciepło, to
ulubione uczucie. Prawie zapomniały jak działa Ognista Whisky i jakikolwiek
inny alkohol. Odłożyły na bok pierwsze butelki, a zaraz potem w ich rękach
znajdowały się drugie. Podczas tego picia, nawet nie wiedziały kiedy, zaczęły
rozmowę.
—
Pamiętasz jak wtedy pocałowałam Portiera w pociągu? — zapytała już lekko
wstawiona Lily, myląc nazwisko swojego odwiecznego wroga. Gdy jej przyjaciółka
niepewnie kiwnęła głową, kontynuowała. — Nie wiem dlaczego w ogóle to zrobiłam,
mogłam po prostu wyjść z przedziału wkurwiona na cały świat, ale nie… Musiałam
pokazać, że nie jestem tchórzem i nie pękam podczas gry w butelkę — Po tych
słowach wzięła kolejnego łyka, chyba na odwagę. — Mimo iż wszyscy myśleli i
gadali, że to coś dla nas znaczyło, to my wiemy swoje. To nic nie zmieniło, a
może nawet sprawił, że nienawidzimy się jeszcze bardziej.
Blondwłosa
pokiwała głową ze zrozumieniem, a później uśmiechnęła się miło do przyjaciółki.
— Wiem,
Lilka… — mruknęła, również już trochę pijana. — A ty pamiętasz jak dzisiaj razem
z Evallyn znalazłyśmy cię z Portierem w schowku na miotły? — Lily kiwnęła głową
z wesołym uśmiechem, chociaż jej oczy w tym momencie były chłodne. Nienawidziła
całować się z Potterem, to było okropne, może i miłe, ale okropne. — Całowałam
się z Longbognomem w Pokoju Wspólnym, to był naprawdę mocny pocałunek. Właśnie
na tym przyłapała nas Black i naprawdę się wkurwiła. Okazało się, że była z tym
zasrańcem, a on ją zdradzał i to do tego ze mną, choć nie tylko. Zanim zaczął
ze mną flirtować całował się z Vanessą. No wiesz… Z tą dziwkarską szatynką z
czwartego roku. Nie zdradził jej tylko ze mną, ale też z innymi dziewczynami,
jeszcze teraz śpi z jakąś blondyną przy dupie. Przeprosiłam i wyjaśniłam
wszystko Evallyn, tak zaczęłyśmy się tolerować. Teraz mi głupio, bo… bo ja…
poczułam coś podczas tego pieprzonego całowania, a nie powinnam, nie mogę. Ja…
ja… nie mogę się w nim zakochać słyszysz? Nie mogę… W każdym, tylko nie w nim.
Evansówna
wytrzeszczyła na nią oczy, a potem natychmiast przytuliła do siebie
roztrzęsioną przyjaciółkę, która miała łzy w oczach. Miały teraz już trochę
wypite. Każda po dwie Ogniste Whisky i po jednej Anielskiej Giny. Stace
odpowiedziała na ten gest uściskiem i zaczęła cicho szlochać przyjaciółce w
rękaw sweterka. Lily ją rozumiała, przecież niecodziennie ludzie nie chcą się
zakochać, gdy uświadamiają sobie, że są już bliskie tego. Zaraz potem
wypowiadała swoje myśli na głos.
—
Pieprzeni… Longbognom i Portier! — warknęła zirytowana. — Jeszcze nas…
popamiętają, skarbie… Obiecuję…
Wzięły
butelki z ziemi i poszły do swojego dormitorium, gdzie położyły się spać i
bardzo szybko zapadły w sen.
~*~
Rano
dziewczyny zrobiły im przesłuchanie, a skacowane przyjaciółki błagały żeby
skończyło się to jak najszybciej. W końcu skapitulowały i zaczęły opowiadać
wczorajsze zdarzenia, i to z Alice, i to z Lily. Tylko dlaczego miały kaca? I
właśnie w tej oto chwili przypomniały sobie co wczoraj odwaliły i omal nie
udusiły się śmiechem. Nie powiedziały dziewczyną nic więcej, tylko szybko
wypiły eliksir na kaca, który zwędziły Huncwotom i poszły do ich pokoju, bo
panna Evans musiała pożyczyć od Syriusza odżywkę do włosów, bo nie miała kiedy
wymknąć się do Hogsmade. To co zobaczyły przyjaciółki było dla nich szokiem i
prawie wypieprzyły się o próg dormitorium. Jednak, kiedy Lily i Alie wybuchły
głośnym i niekontrolowanym śmiechem, to Dorcas dołączyła do nich zaraz potem, a
chwilę później śmiały się już wszystkie. W następnym momencie obudzili się
wszyscy w tym pokoju, słysząc takie głośne dźwięki. Jęcząc z żałością otworzyli
oczy, mieli potwornego kaca. Nie pamiętali niczego z wczoraj, może tylko
popijawkę w Pokoju Wspólnym. Najbardziej zaskoczona była jednak blondynka,
która spojrzała w dół. Wrzasnęła głośno i wyciągnęła butelkę z najukochańszego i
najważniejszego, dla niej, miejsca w swoim ciele. Nie byłaby sobą, gdyby
później nie zaczęła sobie masować właśnie tamtych zakątków. Następny w
kolejności oprzytomniał Syriusz, który uśmiechnął się błogo, odwrócił się i
wybuchł śmiechem, gdy zobaczył przytulających się do siebie Franka i Jamesa.
Potem jego uwagę przykuło pięć pięknych dziewczyn, które teraz zaczęły śmiać
się jeszcze głośniej. O co tu, kurwa,
chodzi?, pomyślało pięcioro chłopaków w tym pomieszczeniu. Rudowłosa i
blondynka krzyknęły jednocześnie, dwie z partnerek chłopców, które teraz leżały
na ziemi obok siebie. Nie przejmujące się nikim szatynka i blondynka całowały
się teraz namiętnie. Okazało się, że te ów dziewczyny były homoseksualistkami i
chodziły ze sobą już ponad dwa lata, ten związek trzymały długo w ukryciu.
Remus zaczął na wszystkich krzyczeć, żeby się ubrali i wynieśli z jego
dormitorium. Był cały czerwony z wściekłości, więc nie mogli nic poradzić na
to, że biedny chłopak nie tolerował takich zabaw w swoim pokoju. Lily patrzyła
na swojego przyjaciela z politowaniem i rozbawieniem, przecież dalej się śmiała.
Jednak Black puścił jej oczko i oblizał usta. Wszystkie panny wyszły z ich
dormitorium, tylko Huncwotki zostały i patrzały na nich z rozbawieniem i z
domieszką podłości. Wiedzieli, że teraz przyszedł czas na kłopoty.
—
Dobra. Gadajcie czego chcecie w zamian za to, że to co tutaj zastałyście nie
ujrzy światła dziennego — warknął Potter i patrzył prosto w oczy panny Evans,
kręcąc na palcu czerwonym stanikiem, który znalazł w kieszeni.
Rudowłosa
spojrzała na niego z politowaniem i uśmiechnęła się ironicznie.
—
Miałabym przepuścić okazję skompromitowania ciebie? — syknęła z drwiną i
skrzyżowała ręce na piersi. — Żartujesz sobie ze mnie, Potter?
Teraz
już był pewny, że nie będzie łatwo zachować całe to zdarzenie w tajemnicy,
Huncwotki już bardzo dobrze tego dopilnują. Niczego nie podejrzewali, bo niby
dlaczego? Już raz coś takiego się zdarzyło, więc dlaczego nie miałoby drugi?
Jedynym pocieszeniem jest to, że będzie jeszcze tylko jedna taka sytuacja, bo
przecież do trzech razy sztuka. Jednak Alie i Lily były z siebie cholernie
zadowolone i miały najbardziej podłe uśmiechy ze wszystkich. Jeśli coś chłopacy
wymyślą i nie wywiążą się ze swojego zadania, to nadal mają zdjęcia, nie?
Jednak okularnik nie bardzo przejął się jej słowami. Podszedł do niej i
nonszalancko oparł się o framugę drzwi, dzieliła ich teraz odległość na
wyciągnięcie ręki i na dodatek stali naprzeciw siebie. Potter uśmiechnął się
bezczelnie i zmierzwił swoje włosy, z błyskiem w swoich orzechowych oczach.
Okulary na nosie były jak zwykle lekko przekrzywione, a uroku jeszcze dodawał
mu brak koszulki. Evans podniosła brew, skrzyżowała ręce na piersi, uśmiechając
się kpiąco. Miała na sobie śliczną zieloną, zwiewną sukienkę do połowy ud,
która podkreślała kolor jej oczu. Włosy miała rozpuszczone, opadały jej teraz
falami na plecy. Zdaniem Jamesa, dziewczyna wyglądała teraz naprawdę seksownie.
—
Pomyślmy…
— Łał,
Potter… Ty myślisz! — wykrzyknęła zaskoczona, a on przewrócił oczami.
—
Zdarza mi się — mruknął, udając zdziwienie, chociaż był rozbawiony. — Przepuścisz
taką okazję, jestem tego pewien.
Jej
jednak to nie ruszyło, dalej patrzała na niego kpiąco. Zawsze wygrywała te ich
potyczki słowne i to on lądował zdenerwowany na ziemi z zbesztanym ego, kiedy
rudowłosa rzucała na niego „Drętwotę”. Chciała już wyjść i pośmiać się z niego
bez świadków, ale skoro sam chce, to…
— Tak? —
uniosła brwi. — To oświeć mnie jak to się stanie.
—
Przekupię cię, skarbie.
— Nie
mów do mnie „skarbie”, kretynie — warknęła zdenerwowana. — Myślisz, że
załatwisz wszystko przez pieniądze?
Chłopak
zaśmiał się chłodno.
— Nie
chodzi mi o kasę, kochanie — powiedział z ironicznym uśmiechem. — Chcę
przekupić cię w inny sposób. — Dziewczyna prychnęła z oburzeniem, a jego
uśmiech tylko się powiększył. — Wezmę cię do drużyny.
— Ja, w
przeciwieństwie do ciebie, gram fair. Sama dostanę się do drużyny i to ty ze
spuszoną, napuszoną głową mnie przyjmiesz — warknęłam z wyższością, posyłając
mu wredny uśmiech. — Nie potrzebuję żadnych układów, żeby byś Ścigającą. Szykuj
kasę, Potter, bo to ty kupisz mi ten alkohol.
— Nabór
jest już jutro — syknął z drwiną. — Nie uda ci się nauczyć tak szybko latać.
Rudowłosa
głośno prychnęła, a potem zbliżyła się do niego o mały kroczek. Pewnie spojrzała
mu w oczy i uśmiechnęła się cynicznie.
—
Jeszcze zobaczymy, Potter — wysyczała mu prosto w twarz, a on się minimalnie
skrzywił. — Odszczekasz każde słowo, a o mój poziom latania to ty się nie
martw. Ja na twoim miejscu bałabym się o to czy dałabym radę kogokolwiek
pokonać, przecież ty nie masz w ogóle mięśni.
Oczywiście
nie mówiła prawdy, bo chłopak miał naprawdę umięśnione ciało, jednak chciała
uderzyć w jego ego. Teraz była dumna z efektu, który wywołała. Chłopak cały się
spiął, a jego oczy ciskały w nią gromy. Nie wiedziała jednak czy zdarzyło się
to naprawdę, czy sobie to uroiła, bo jak pojawiło się zdenerwowanie, tak też zniknęło.
Uśmiechnął się natomiast seksownie i przysunął się do niej.
— Nie
umiesz kłamać, Evans.
— A ty
nie umiesz przyjąć tego na klatę, nie?
Na jego
twarzy pojawił się huncwocki uśmiech, a w oczach pojawiły się niebezpieczne
iskierki. W tym momencie Ruda wiedziała już, że coś się szykuje i nie była z
tego faktu zadowolona. Jednak nie dała po sobie poznać, że lekko obawiała się
tego, co on ma zamiar zrobić.
— Przed
chwilą mówiłaś, że nie mam klaty — powiedział, a jego uśmiech tylko się
zwiększył. — Coś plączesz się w zeznaniach, Evans.
Ta
tylko prychnęła i uniosła brew.
— Co ty
pieprzysz, Potter? — warknęła lekko zdenerwowana, a on już chciał odpowiedzieć
„Chyba raczej kogo”, ale darował sobie. Na razie. — Bo nie masz.
— Tak
uważasz? — zapytał zadziornie. Rudowłosa przewróciła oczami i kiwnęła głową na
potwierdzenie. To mu wystarczyło… Złapał za jej rękę i położył sobie na klatkę
piersiową, a ją przeszedł dreszcz. Nie mógł jej tego udowodnić słowami?
Przecież to byłoby prostsze i lepsze, poza tym nie musiałaby go dotykać. Zaraz
potem jej dłoń znalazła się na jego brzuchu, umięśnionym brzuchu. Musiała mu
przyznać, że widać efekty lat treningów i ćwiczeń. Zrobiło jej się gorąco.
Jedną z rzeczy, które uwielbiała były gołe kaloryfery mężczyzn, więc nic
dziwnego, że spodobał jej się ten widok. Żeby pokazać, że nie zrobiło to na
niej żadnego wrażenia zjechała swoją ręką do jego podbrzusza. Podniosła na
niego wzrok i uśmiechnęła się bezczelnie. — Dalej tak sądzisz?
— Pff..
— prychnęła z ironicznym uśmiechem. — Też mi mięśnie... Jakbym lepszych nie
widziała.
Dalej
trwali w tej samej pozycji, nie zwracając uwagi na innych. Patrzyli na siebie z
kpiną i miażdżyli się wzrokiem. James podniósł brew, a ona uśmiechnęła się
drwiąco. W tym momencie Syriusz nie wytrzymał i palnął:
— Oni
tu zaraz zaczną się gwałcić.
Dwie
pary oczu zwróciły się w stronę odważnego śmiałka, który raczył się odezwać na
ich temat. On natomiast schował się natychmiast za Dorcas, krzycząc „To nie ja,
to Meadowes”. Dziewczyna skwitowała to głośnym prychnięciem i szyderczym „Ale z
ciebie baba, Black!”, a potem uśmiechnęła się wesoło do dwójki przyjaciół.
Potter i Evans natychmiast się od siebie odsunęli i obrzucili się pogardliwymi
spojrzeniami, na co cała reszta zgromadzonych skomentowała przewróceniem oczami
i wymienili z politowaniem spojrzenia.
— Idę
stąd, bo jak na ciebie patrzę, to mi się rzygać chce — warknęła z kpiącym
uśmieszkiem.
— Wiem,
Evans — potwierdził jej słowa z seksownym uśmiechem. — Jestem boski, kotku.
— Tylko
nie „kotku”, ignorancie — syknęła, a on mimowolnie się uśmiechnął. Tak bardzo
uwielbiam doprowadzać ją do szału, wtedy go najbardziej nienawidziła, a mu się
to podobało. i to bardzo. — Pa.
— I nie
wracaj — zawołał za nią z huncwockim uśmiechem. — I nie oddychaj moim
powietrzem, kotku!
Usłyszeli
kroki, a zaraz potem James wisiał w powietrzu cały mokry, a pod nim stała panna
Evans z wyciągniętą przed siebie różdżką, wrednie się uśmiechając. W tym
momencie wszyscy odetchnęli z ulgą, że nie są jej wrogami.
— Nigdy
więcej nie mów do mnie kotku, Potter… — wysyczała mu groźnie do ucha z
nienawiścią w oczach. — …bo następnym razem może zaboleć.
On
tylko uniósł prowokacyjnie brew.
—
Jesteś brzydsza jak się wkurzasz — powiedział z szelmowskim uśmiechem, ale
zaraz tego pożałował, bo dziewczyna uderzyła go w twarz, z pięści. Tak, że jego
głowa była teraz przekrzywiona, a on gdyby teraz nie wisiał to na pewno leżałby
teraz na ziemi. — Ałć, Evans. Przez to nie będziesz ładniejsza, kotku.
Wiedział,
że przesadził, że ona zaraz zrobi mu krzywdę, ale nie przejmował się tym.
Cieszył się, że ją zdenerwował, był z siebie dumny. Jednak Syriusz zobaczył
niebezpieczeństwo w jej oczach i natychmiast spojrzał na przyjaciela, który
uśmiechał się ironiczne.
—
Stary, lepiej się zamknij, bo ona cię zabije… — mruknął niepewnie, a gdy oczy
jego przyjaciela zwróciły się w jego stronę, powiedział. — Wiem, wiem…
Nienawidzicie się i te sprawy, ale chyba chcesz żyć.
Okularnik
przewrócił z rozbawieniem oczami, a potem uśmiechnął się do przyjaciela.
—
Stary, co mi może zrobić mała, nieszkodliwa wiewióra Evansówna? — zaśmiał się,
a następnie posłał jej drwiący uśmieszek.
To było
za dużo, przelało czarę goryczy, przeważyło szalę. Oczy dziewczyny ciskały
gromy, a ona uśmiechała się chłodno – był to uśmiech nienawiści. W tym momencie
poczuli wiatr we włosach, a temperatura w pokoju zmniejszyła się o dziesięć
stopni. Wszyscy zaczęli trzęść się z zimna, tylko Lily stała niewzruszona,
patrząc na swojego wroga wkurwiona jak nigdy dotąd. Przyjaciele w tym momencie
się jej bali, była nieobliczalna. Cofnęli się o jeden krok, a biedny James
prawie zemdlał ze strachu, oczywiście nie dał tego po sobie poznać, ale kiedy
jej oczy zabłyszczały wrogo, to o mało co się nie zmoczył. Był jednak dzielny,
więc tylko patrzał na nią z lekkim przestrachem i zakołysał się mocno. Jeszcze
nigdy nie widzieli jej w takim wydaniu, była bardziej… przerażająca niż zwykle,
więc teraz musiała się bardzo postarać. Wiedziała jednak, tak jak reszta
zgromadzonych, że działo się z nią coś złego – coś czego jeszcze nigdy żadne z
nich nie doświadczyło i nie miało zamiaru doświadczyć. Uniosła rękę do góry i w
tym momencie on spadł suchy na ziemię, uśmiech zniknął z jego twarzy, a wykwitł
na ustach rudowłosej. Następnie dziewczyna pstryknęła, a on krzyknął głośno i
przeraźliwie. Czuł jakby milion noży wbiło się w jego ciało w tym samym
momencie, jakby spadło na niego tysiąc fortepianów, jakby ktoś zrywał z niego
skórę albo zakopywał go żywcem. Wił się i krzyczał, wręcz wrzeszczał. To
uczucie, które teraz nim zawładnęło było okropne, najgorsze. Po kolejnym jej
pstryknięciu wszystko zniknęło, a ona wyszła z jego dormitorium, głośno przy
tym prychając. Po chwili jednak wróciła tylko na chwilę, a to co powiedziała
dogłębnie wszystkich rozwaliło.
— Nawet
największemu wrogowi nie pozwoliłam umrzeć… — westchnęła z pogardą. Miała
wielki żal do siebie, za to, że dłużej nie mogła go torturować. — Jestem taka
słaba i tchórzliwa…
Potem
wyszła i już więcej nie wróciła do dormitorium Huncwotów. Wszyscy patrzyli na
Jamesa z przerażeniem, a potem Dorcas i Syriusz wykrzyknęli w tym samym
momencie:
— Co to
kurwa było?!
Po tych
słowach natychmiast podbiegli do zdezorientowanego chłopaka, który teraz miał
lekko zamglone oczy, a po jego ustach błąkał się delikatny uśmiech. Wyglądał
jak spetryfikowany hipogryf i do tego strasznie cuchnął krowimi odchodami. Jakie
to słodkie, że nawet największy wróg daje przeżyć… Właśnie w momencie, gdy
mieli go podnieść z ziemi, pokręcił głową i wstał. Dobrze wiedział co to
oznaczało i mimo, że nie był z tego faktu zadowolony, to musiał to jakoś znieść
dlatego, by później móc oglądać jej wściekłość. Uśmiechnął się iście diabelnie,
ale jego oczy błyszczały po huncwocku.
— Ja
wiem co to było! — zaśmiał się rozbawiony, a oni spojrzeli na niego jak na
idiotę. A co innego mogli sobie pomyśleć ludzie, którzy widzieli, jak ich
przyjaciel wił się na ziemi i wrzeszczał, jakby był pod działaniem Cruciatusa,
a zaraz potem oświadczył z uśmiechem, że wie dlaczego to się stało. To idiota,
nie człowiek. Powinni go w psychiatryku zamknąć, a nie w Hogwarcie. — Nasza
kochana Evans jest księżniczką!
Wszyscy
wytrzeszczyli na niego oczy.
—
Meadowes leć po panią Pomfrey, Rogacz nam oszalał! — krzyknął przerażony
Syriusz i poklepał zadowolonego okularnika po plecach.
— Sam
idź, to w końcu twój najlepszy przyjaciel! — warknęła oburzona, krzyżując ręce
na piersi.
—
Dobra, idę — powiedział pewnym siebie głosem, ale zaraz potem się zatrzymał, bo
spojrzała na niego z ironicznym uśmiechem i uniesionymi brwiami. — To też twój
przyjaciel!
— Z
takim przyjaciółmi to ja już dawno bym zginął! — zaśmiał się wesoło James, a
oni zaprzestali kłótnią. — Wcale nie oszalałem, Evans jest księżniczką.
— Jej
rodzice mają mugolską wytwórnię muzyczną, ale żeby od razu była księżniczką? —
odezwała się zirytowana Alie, której znudziła się już zabawa w diagnozę braku
mózgu u Huncwotach. — Zastanów się, Potter, co ty w ogóle gadasz!
— Nie o
taką księżniczkę mi chodzi… — mruknął, ale nic więcej nie powiedział. Nadal
uśmiechał się diabelsko, jednak nikt nic z tego nie rozumiał, no prawie nikt.
Remus i
Ann spojrzeli na siebie z przerażeniem, a ich wzrok mówił „To nie może być
prawda!”. Mimo iż nie wiedzieli co dalej zrobić, to i tak byli pewnie, że
odpowiedź znajdą w bibliotece. Uwielbiali tam przesiadywać i byli zdania, że w
książkach można znaleźć to czego akurat się szuka. Każdy wie, że w bibliotece
wszystko znajdzie się, i to właśnie zrobili. Powiedzieli, że muszą już iść, a
potem natychmiast pobiegli do pomieszczenia z niezliczoną ilością książek.
Jednak potem od razu zawrócili i wrócili do Pokoju Wspólnego, bo przecież to
Ann miała tą oto książkę u siebie w dormitorium, gdzie dziewczyna chwilę potem
się udała. Zaraz potem siedzieli razem na jednej dwuosobowej kanapie, w wielkim
skupieniu wertując starą, opasłą i obitą w skórę księgę. Zatrzymali swój wzrok
dopiero na stronie, na której widniały zdjęcia rodziców panny Evans, tylko, że
teraz widniało tam inne nazwisko mężczyzny. Sophilla Collett i Onzowiusz Evans.
Wiadome było, że Lily pochodziła z Hiszpanii, ma bardzo rzadkie imię, zawsze
jest to Lilianna, a nie Lilyanne, ma na nazwisko Evans, jest dziana i to by się
zgadzało. Lilyanne Sophilla Evans, może być Hiszpańską Księżniczką Magii. I
nagle to zobaczyli. Strona, na której widniały zdjęcia pary królewskiej,
zamieniła się dziwnym złoto–błękitnym blaskiem i rozdzieliła się na dwie części,
dwie różne strony. Na dotąd ukrytej kartce widniała fotografia rudowłosej
dziewczyny o zielonych, która uśmiechała się figlarnie. Nie musieli patrzeć na
imię i nazwisko, żeby wiedzieć kim jest ta osoba. Z tego co tam pisało, to
rodzice ukrywają przed nią, że jest księżniczką. Było tu również napisane, że
jej siostra Petunia uczęszcza do hiszpańskiej szkoły magii i również jest
następczynią tronu, tyle, że brunetka wie o swojej przynależności. Tylko, że na
tym zdjęciu Petunia Evans wyglądała trochę lepiej niż koń, może przez to kilo
makijażu na twarzy. Była zazdrosna, bo to jej siostra jest bardziej magiczna i
to jej tyczy się przepowiednia, która przekazywana jest z ojca na syna. Pod
spodem była zapisana złotymi literkami:
Dawno temu dwoje
ludzi się spotkało,
Bardzo się w sobie
zakochało.
Dwa wrogie Hiszpańskie
Rody to były,
Które ze sobą stale
walczyły.
Rodzice ich stanowczy
byli,
Więc szybko ich
rozdzielili.
Jednak ich nadzieja
na marne wyszła,
Kiedy córka na świat
przyszła.
Wtedy klątwę rzuciła
jego matka,
Że nie doczekają
dzieci stadka.
Kolejna córka przez
nią urodzona,
Ma być bardzo
pokrzywdzona.
Będzie musiała
dokonać niemożliwego,
Musi pokochać kogoś
znienawidzonego.
O wschodzie słońca,
Dnia ostatniego
pierwszego miesiąca.
Na świat przyjdzie
kolejne ich dziecię,
Imię jej będzie jak
wodne kwiecie.
Jej oczy zielone jak
dwa szmaragdy,
Jaśnieją nocą niczym
gwiazdy.
Rudowłosą pięknością
się stanie,
Na ramieniu koronę
będzie mieć jako znamię.
W szesnaste urodziny
gdy przyjdzie świtanie,
Wiadomość o swoim
przeznaczeniu dostanie.
Połączy na wieki dwa
skłócone Królewskie Rody.
Hiszpańsko-Polski
ślub będzie godny.
Choć nienawiść i
pożądanie nimi wpierw rządziły,
To wnet miłość i
wierność je zastąpiły.
Wraz z przyjaciółmi
pokona złe moce,
By zniszczyć okropną
babki klątwę.
Jeśli jej się nie
uda,
Do dnia przesilenia
słońca południa.
Nie tylko ona wtedy
cierpieć będzie.
Każdy Czystej Krwi
umrze nim słońce znów wzejdzie.
Oboje
patrzeli na tekst przepowiedni z przerażeniem, to nie mogła być prawda.
Przecież by wiedzieli, że Końska Petunia jest czarownicą, a na dodatek
księżniczką. Szkoda tylko, że wszystko się zgadzało, bo Lily miała imię podobne
do wodnych kwiatów, jej oczy były zielone, a włosy marchewkowe. Urodziła się
także trzydziestego pierwszego stycznia, więc jest tak jak w przepowiedni.
Jeśli rudowłosa się o tym nie dowie, to będzie żyła spokojnie, czyż nie?
Przecież można zataić to przed wszystkimi tak, żeby nikt nie wiedział, że jest
księżniczką. Tylko jedna rzecz ich zastanawiała, skąd James mógł o tym
wiedzieć? Chyba że… No tak, jak oni mogli być tacy głupi! Chłopak, przecież
mówił im, że kiedyś mieszkał w Polsce, ale przeprowadził się do Doliny Godryka.
Czyli przepowiednia tyczy się również niego, a to ci heca! Nie, nie, nie… STOP!
To przecież nie jest prawda, oni się zaraz obudzą i nie będzie żadnych głupot,
żadnych książąt i księżniczek, tylko normalni ludzie! Szkoda tylko, że żadne z
nich już w to nie wierzyło.
— To
się nie dzieje naprawdę… — wyszeptali w tym samym momencie, a potem obrzucili
się pogardliwym spojrzeniem. — Nie Lily… Nie James…
W
następnej chwili z hukiem zatrzasnęli księgę i zabezpieczyli ją zaklęciem,
chociaż prędzej takowego nie było, to teraz było to konieczne. Najważniejsze
było teraz to, żeby Ruda nie dowiedziała się prawdy o swoim pochodzeniu.
Niestety, jak później mieli się zorientować, los szykował im coś zupełnie
innego. Jednego byli pewni, Jamesa Pottera nie będzie łatwo przekonać, by nie
pisnął ani słówka. Stało się to wręcz niemożliwe, ale oni byli zbyt zdeterminowani,
by pozwolić na to by pan Potter wszystko spieprzył. Przed rozstaniem umówili
się na następny dzień w bibliotece, gdzie poszukają czegoś więcej na ten temat,
a teraz zostało im tylko pójść na lekcje.
~*~
Lekcje
minęły im bardzo szybko, mimo iż każdy profesor mówił im jakie to ważne zdać
SUMY, że od tego zależy ich przyszłość. Strasznie to już wszystkich
denerwowało, bo ile można ględzić o tym, że najważniejsza jest nauka. Po
zajęciach Huncwoci i Huncwotki spotkali się w Pokoju Wspólnym, gdzie zaczęli
walkę o kanapę, w której zwycięsko wyszły dziewczyny, a chłopcy mogli się
zadowolić tylko dywanem koło kominka i ich sofy. Rozmawiali w miarę spokojnie,
no może Potter i Evans dogryzali sobie i warczeli na siebie jak nigdy, ale poza
nimi każdy się jako tako dogadywał. W pewnym momencie nawet zaczęli
przyjacielską rozmowę, która została zepsuta przez Lily. Mimo iż rudowłosa nie
zdawała sobie sprawy z tego co właśnie powiedziała, to była pewna, że nie
powinna tego mówić, bo wszyscy wytrzeszczyli na nią oczy, a potem ich wzrok
ciskał w zielonooką błyskawice.
— CO?!
— zawołali wszyscy jak jeden brat, tylko Alie siedziała cicho, patrząc na swoje
stopy ze spuszczoną głową.
— Ym…
Poznałam wczoraj Evallyn Black, nawet spoko Ślizgonkę… — powiedziała teraz mniej
pewnym głosem, uśmiechając się delikatnie. — Razem z Alie zaczęłyśmy ją
tolerować…
—
Evans, jesteś głupsza niż myślałem… — westchnął okularnik, mierzwiąc sobie
włosy.
Rudowłosa
prychnęła z irytacją.
— Nie
martw się, Potter… — syknęła z wyczuwalną drwiną. — …ja zawsze wiedziałam, że
jesteś głupi.
W tym
momencie Syriusz oprzytomniał, ale jego oczy wciąż były chłodne i
nieprzeniknione.
— Co
zrobiłaś?! — warknął w stronę Lily z furią. — Kogo tolerować?!
—
Spokojnie, Łapo… — mruknęła lekko spięta, ale nie dała tego po sobie poznać. —
Przecież już powiedziałam kogo.
—
BRATASZ SIĘ Z WROGIEM, EVANS! — krzyknął w jej stronę zdenerwowany brunet, a
jego oczy błyszczały teraz z wściekłości. — TO ŚLIZGONKA, DO JASNEJ CHOLERY!
Teraz i
Lily była zdenerwowana, nigdy przedtem jej przyjaciel nie zwrócił do niej po
nazwisku, a teraz? Przecież to nic takiego, że nie wyzywa się z jedną
Ślizgonką.
— I co
to ma do rzeczy, Łapo? — zapytała urażonym głosem, lekko spuszczając głowę. —
Jedyna osoba z Domu Węża, która nie wyzywa mnie od szlam, a ci to jeszcze
przeszkadza?
— Ty
chyba nie rozumiesz, co? — syknął wnerwiony, był cały czerwony na twarzy. — To
jest jedna z tym moich walniętych kuzynek, która kocha Śmierciożerców Czystą
Krew, a ty się z nią kumplujesz! To jest żałosne, Evans!
— Ach,
tak… — szepnęła, jakby coś sobie nagle uświadomiła. — To już nie chodzi oto, że
jest ze Slytherinu, tylko oto, że jej nienawidzisz, bo jest w twojej rodzinie.
Chłopak
prychnął z pogardliwie.
— Jeśli
masz zamiar z nią trzymać, to dla mnie jesteś nikim, Evans — powiedział to
najbardziej chłodnym głosem jaki słyszała. Te słowa były dla niej jak nóż w
plecy, bardzo zabolały.
— Nie
spodziewałam się tego po tobie, Syriusz… — wyszeptała z goryczą, a w jej oczach
pojawiły się łzy, których nijak nie mogła zatrzymać. Jej własny przyjaciel
zakończył ich przyjaźń kilkoma słowami, to była najgorsza chwila w jej życiu.
Bez
żadnych więcej słów wybiegła z Pokoju Wspólnego, a oni trwali w osłupieniu
przez dobre dziesięć minut. W tej właśnie chwili Black uświadomił sobie co
zrobił i kopnął w najbliższy stolik.
—
Kurwa! — warknął zdenerwowany i wszedł do swojego dormitorium.
Byli
zbyt zaskoczeni tym wszystkim, by jakoś zareagować, przynajmniej było tak w
pierwszej chwili, bo kiedy oprzytomnieli od razu spojrzeli na siebie z wielkim
zdziwieniem. Pierwszy odezwał się James, chociaż uśmiechał się huncwocko, to w
jego spojrzeniu było lekkie współczucie.
— W
końcu będę mógł obrażać tą szmatę przy Łapie, a on nic nie będzie na to gadał…
— westchnął, błogo się uśmiechając, a jego oczy się śmiały. — Ona chyba nie
myślała, że Syriusz wybaczy jej to, że zakumplowała się z jego pojebaną
kuzynką?
W
następnej chwili chłopak trzymał się za zakrwawiony nos, który był
najprawdopodobniej złamany. Pewnie zapytacie kto go tak urządził i raczej nie
uwierzycie, że sam, mam rację? Jednak to prawda, ten ból i krwawienie było
spowodowane tylko i wyłącznie jego głupotą. Po tym co powiedział o Lily
natychmiast pożałował swoich słów, bo Alie uderzyła go z całej siły w twarz.
Jak on śmiał w ogóle obrazić jej przyjaciółkę? Mimo iż jej nienawidzi to teraz
przesadził, bo powiedział coś o rudowłosej w jej obecności, a ona tego
tolerować nie będzie.
— Nigdy
więcej nie obrażaj moich przyjaciół… — syknęła wściekła do granic możliwości,
aż trzęsła się ze zdenerwowania. Jaki ten Huncwot był bezczelny, mogłaby go
teraz po prostu zabić! — Zapamiętaj to sobie, Potter.
Wyszła
z Pokoju Wspólnego nim ktokolwiek zdążył powiedzieć chociaż jedno słowo.
~*~
Siedziała
na korytarzu naprzeciwko schodów, które prowadziły do lochów. Wokół niej było
ciemno, jedyne światło biło z jej otwartego medalionu. Dostała go w zeszłym
roku na urodziny od Syriusz, w środku małe lusterko, dzięki któremu mogła się z
nim kontaktować, a z drugiej strony było coś na kształt małej szybki, gdzie
pokazywały się ich wspólne przygody, wspomnienia z nim związane, kiedy tylko
pomyślała sobie o czymś co razem zrobili to, to natychmiast pojawiało się
również na tym szkiełku. Działało to trochę jak myślodsiewnia i dwustronne
lusterko, a wartość miało dla niej ogromną, może dlatego, że Black sam to
zrobił. Razem z Potterem znali go jak nikt inny, tylko, że z jednym gadał
inaczej i z drugi rozmawiał w inny sposób. Żałowała, że właśnie w ten sposób
ich wieloletnia przyjaźń się skończyła, tylko dlatego, że zaczęła tolerować
Evallyn Black. W następnej chwili trzymała się za miejsce, gdzie znajduje się
serce, które teraz biło z zawrotną prędkością.
— Czy
ty chcesz żebym ja zawału dostała?! — warknęła na swoją blondwłosą przyjaciółkę,
która stała nad nią z smutnym uśmiechem. — Mogłaś głośniej iść albo biec,
śpiewając o tym jak uwielbiasz życie…
—
Właśnie złamałam Potterowi nos — wypaliła, przerywając przyjaciółce, która
teraz wytrzeszczyła na nią oczy. Po fali zaskoczenia, jaka ją wzięła, Lily
uśmiechnęła się promiennie.
— A z
jakiej to okazji? — zaśmiała się wesoło, wyprostowując nogi.
Alice
puściła jej oczko.
—
Przedwczesny prezent urodzinowy… — wyszeptała podnieconym głosem i usiadła obok
przyjaciółki, która teraz nie udawała już, że wszystko jest w porządku. Dobrze
wiedziała, że dla niej Syriusz to był jak brat i nie łatwo coś takiego znieść.
— Tak strasznie mi przykro, Lilka!
—
Niepotrzebnie — powiedziała spokojnym, opanowanym głosem, który wręcz ociekał
fałszem. Alie dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka zaraz będzie miała
załamanie. — Chciał, to teraz ma.
Blondynka
się teraz lekko zirytowała.
—
Dobrze wiesz, że on zawsze umie coś głupiego pieprznąć, a potem tego żałuje.
Było tak i tym razem — zaczęła tłumaczyć Syriusza, przed przyjaciółką, ale ona
w dalszym ciągu zostawała nieporuszona. — Teraz pewnie demoluje ich dormitorium
z bezradności, bo wie, że teraz zdecydowanie za bardzo przesadził.
— Tym
razem mu tak szybko nie wybaczę, bo może i walnął to od czapy, ale mnie to zabolało,
a ty dobrze wiesz jak bardzo to umie zranić — stwierdziła obojętnie,
przeczesując ręką włosy.
W tym
momencie poczuła, jak jej przyjaciółka bierze w ręce jej naszyjnik, ale i ona
mimowolnie położyła swoje dłonie na jej, zakrywając całkowicie wisiorek.
—
Syriusz zarwał na zrobienie tego kilka nocy, wszystko musiało być wykonanie
perfekcyjnie. Chciał podarować ci coś, co na zawsze zapamiętasz i spodoba ci
się to. Słowo daję, pierwszy raz widziała go z nosem w książkach, pierwszy raz
uważał na zajęciach, pierwszy raz się tak bardzo starał. Chciał żebyś była
szczęśliwa i wiedziała, że wasza przyjaźń to nie są żarty, że mimo waszych
kłótni nadal będziecie przyjaciółmi… — wyszeptała te słowa do Lily ze
wzruszeniem, a panna Evans nie wytrzymała i w końcu się rozpłakała. — Poczuł,
że ma kogoś blisko siebie, że może na ciebie liczyć, że zawsze mu pomożesz, że
pokochasz go mimo jego wad, że umiesz pocieszyć go i rozśmieszyć. Poczuł, że
wreszcie ma przyjaciela, kogoś kogo brakowało mu zawsze, osobę, której takiej
nie miał przez całe życie.
Alice
przygarnęła do siebie zdruzgotaną pannę Evans i objęła ją, zamykając w swoich
ramionach, tuląc ją. Zielonookiej było to potrzebne. Zaczęła cicho szlochać w
ramię przyjaciółki, a każda łza sprawiała jej jeszcze większy ból. Nie mogła
przestać myśleć, że zawiodła przyjaciela, kiedy to on to zrobił. Mimo, że
pokłóciła się z nim to była pewna, że już jutro będzie wszystko w porządku, ale
ona nie chciała mu tego tak szybko zapomnieć. Jej własny przyjaciel zmieszał ją
z błotem, czyż to nie cudowne. Że też ona pomyślała o tym by ich pogodzić, by
miał kogoś w tej pieprzonej arystokratycznej rodzinie, kogo by lubił jak
Andromedę. Tylko dlaczego on się tak zdenerwował? To chyba dobrze, że ktoś ze
Slytherinu mnie nie obraża. Powoli zaczęła się uspokajać, ulatywały z niej
nieprzyjemne myśli, poczuła się spokojna, taka wolna, ale jak szybko to uczucie
pojawiło się, tak szybko zniknęło. Kiedy po jej policzku spłynęła ostania
gorzka łza, to stanęła przed nimi sama Evallyn Black, która uśmiechała się
kpiąco.
— Kogo
moje piękne oczy widzą… — zadrwiła z delikatnym uśmiechem, a potem spojrzała w
zapłakane oczy rudowłosej. — Co ci jest, Eva… Lilyanne?
—
Wszystko w porządku, Evallyn… — mruknęła zamyślonym głosem dziewczyna.
Brunetka
wywróciła oczami z lekką irytacją.
— No
dobra, jak ty nie powiesz, to pewnie z Allice to wyciągnę… — szepnęła do
siebie, tak, by dwie Gryfonki tego nie słyszały. — Co się stało?
— Lily
niechcący wygadała znajomym, że się kolegujemy — powiedziała spokojnie panna
Stace, a wiedząc co się zaraz stanie, mocniej ścisnęła rękę przyjaciółki.
— Ty
szlamowata paplo! — warknęła zdenerwowana Evallyn. — Czy choć raz nie możesz
trzymać gęby na kłódkę?!
—
Przepraszam. Wiem, że nie powinnam tego nikomu mówić… — wyszeptała z goryczą. —
Następnym razem się bardziej postaram, Leen.
Ślizgonka
tylko westchnęła.
— Nie
rozumiem waszego toku myślenia — stwierdziła nagle z lekkim uśmiechem. — Kiedy
ja was obrażam, to wy jesteście dla mnie miłe, a to jest przecież bez sensu. — Po
tych słowach pomogła wstać im z ziemi i poklepała Lily pokrzepiająco po
plecach. — W końcu i tak by się dowiedzieli, to lepiej niech wiedzą już o tym
od razu. Ja jutro powiem dziewczyną, ciekawe jak one na to zareagują… —
mruknęła zamyślona, a potem spojrzała na medalion w dłoni panny Evans. —
Syriusz znowu coś odjebał, mam rację? — Kiwnęły głowami, przyznając jej rację,
a ona tylko przekręciła twarz w lewą stronę. — Mój plugawy kuzynek najpierw
robi potem myśli, zawsze tak było. Tak samo z tym ucieknięciem do Potterów,
naprawdę „mądre” z jego strony. Oczywiście nie powiedziałam nic rodzinie, że
wiem gdzie się znajduję, bo jako tako go lubię, ale i tak już coś podejrzewali.
Lily
wytrzeszczyła na nią oczy, w wyrazie wielkiego zdziwienia.
— Ktoś
powiedział Syriuszowi, że to ty i twoje siostry im doniosłyście — powiedziała
cicho, patrząc na nią z zainteresowaniem.
— Że
co?!
— Nie
tak głośno, bo nas usłyszą… — syknęła panna Evans. — No ktoś wysłał mu list, on
sam nie wie kto. Pisma nie mógł rozpoznać, bo literki zostały wycięte z Proroka
Codziennego.
Panna
Black uniosła wysoko brwi, a potem uśmiechnęła się wyniośle.
— Niech
tylko się dowiem kto maczał w tym palce, to go nawet hipogryf nie pozna!
Lily
była pewna, że to właśnie Evallyn chciała by Syriusz miał przesrane, a teraz
okazuje się, że to nie ona? Bez sensu to wszystko, ale ona obiecała sobie
dowiedzieć się kto wrobił jej brata.
—
Wierzę ci na słowo! — zaśmiała się cicho rudowłosa.
—
Bardzo się z tego powodu cieszę, Evans… — mruknęła po chwili, wyszczerzając się
do dziewczyn. — Dobra ja spadam, bo ten kretyn Zabini będzie mnie szukał.
—
Spoko, my też już idziemy.
I tak
się rozstały, Evallyn poszła dalej patrolować korytarze, a one wróciły do
Pokoju Wspólnego jak by nigdy nic.
~*~
Chłopaki
mogli się spodziewać, że jak wejdą do swojego dormitorium to będzie ono całe
zdemolowane, ale i tak przerażeni spojrzeli na zakrwawione ręce Syriusza i
przecięcie na jego twarzy. Z uwagą przyglądali się każdym jego ruchom i byli
gotowi na to by go powstrzymać, jednak on, się tym nie przejmując, rozbił
kolejne już dzisiaj okno, a odłamki szkła boleśnie wbiły się w jego ręce. Następnie
podszedł do szafki Petera, otworzył ją jednym ruchem i wysypał całą zawartość
owego mebla, a potem wziął ją i już prawie wyrzucił za okno, ale powstrzymał go
przed tym James. Przyjaciel trzymał jego ręce w stalowym uścisku, patrząc mu
głęboko w oczy. Zawsze to działało, ale teraz… Syriusz mocno szarpnął,
wyrywając mu się, a w następnej chwili szafka Pettigrewa roztrzaskała się o
ścianę. Mimo iż wiedzieli, że Black jest porywczy i bardzo szybko się
denerwuje, to nie spodziewali się, że nie ulegnie uspakajającym spojrzeniom
Pottera. Zawsze tak było, że gdy jeden rozpierniczał im całe dormitorium, to
drugi próbował go opanować. Tym razem ta cała zabawa w „spokój, bo jak nie to…”
była naprawdę niepotrzebna, obydwoje to wiedzieli.
— Długo
masz zamiar demolować nasz pokój? — zapytał zirytowany Remus, patrząc jak
przyjaciel drze jego ulubioną książkę na pół. — Co ci da agresja, Syriuszu?
Ten
posłał mu tylko pogardliwe spojrzenie, rzucając jego nocną lampką o drzwi.
Dobrze wiedział, że Lupin ma rację, ale co z tego?! Chciał się na czymś wyżyć,
coś zniszczyć. Jednak zaraz potem zaprzestał niszczeniu rzeczy, tylko usiadł na
swoim łóżku, przejeżdżając rękami po twarzy. Miał tego dość, musiał ochłonąć.
— Bo
tak jest lepiej, Remus… — mruknął lekko załamanym głosem, patrząc na niego spod
przymrużonych powiek. — Łatwiej mi jest to sobie uświadomić…
—
Zagłuszając na jakiś czas ból, sprawia, że wraca on ze zdwojoną siłą —
powiedział spokojnie, starając się by jego głos nie zadrżał. Dobrze wiedział
jak bardzo Syriusz kochał Lily, przecież to jego najlepsza przyjaciółka.
— Ty
zawsze jesteś taki mądry! — warknął na niego brunet, lekko się krzywiąc. —
Myślisz, że to jest takie proste? To powiedz co mam takiego zrobić, inteligentny
człowieku.
— Na
początek wystarczy zwykłe przepraszam, Łapo — stwierdził z delikatnym uśmiechem
Lunatyk. — Nigdy jej za nic nie przeprosiłeś, to teraz musi być ten pierwszy
raz.
Black
prychnął zirytowany, patrząc na przyjaciela z pogardą.
— Ja
nie przepraszam — powiedział zdecydowanym głosem. Dlaczego miałby zmieniać
swoje zasady?
Tym
razem to Remus prychnął.
— A
chcesz mieć przyjaciółkę, czy nie? — zapytał ostro, wytrącony z równowagi.
Ciągle tylko jakiś problem, a rozwiązanie jest łatwiejsze niż myśli.
— No
dobra, dobra… — mruknął ze zrozumieniem. W końcu sobie uświadomił co powiedział
przyjaciółce i zrobiło mu się cholernie głupio. — Kurwa, ale ze mnie kretyn! —
Jego przyjaciele pokiwali głowami z aprobatą, a on spojrzał po nich. Na sam
koniec wybuchł głośnym śmiechem, patrząc na Jamesa. — Co ty masz z nosem,
stary?
Okularnik
wyszczerzył się po huncwocku i powiedział przyjacielowi jak to się stało, że
miał wyglądał jak wyglądał. Oczywiście pani Pomfrey naprawiła mu nos od razu
jak przyszedł, ale krew jeszcze trochę leciała. Po tym jak skończył Syriusz
klepnął go po plecach.
— Ciesz
się James, że mnie tam nie było, bo skończyłoby się o wiele gorzej… —
powiedział ostrzegawczo, podnosząc brew. — Muszę dać kwiatki Alice, za to
złamanie!
—
Jesteś bezczelny, Łapo… — prychnął James.
—
Jestem bogiem uświadom to sobie, Rogacz… — wyszeptał ze zgrozą, uśmiechając się
z rozbawieniem.
— Chyba
jeśli chodzi o jedzenie.
— Ja
wcale dużo nie jem! — oburzył się Black.
— Nie,
no wcale…
— Robię
zapasy na zimę.
— Na
początku września?
—
Kiedyś trzeba zacząć, nie? — wyszczerzył się do przyjaciela. — Dobra, ja
spadam.
— Gdzie
leziesz, jeszcze z tobą nie skończyłem! — zawołał za nim roześmiany Potter.
— Pa,
kochanie! — pisnął uradowany i już go nie było.
Szedł
ciemnym korytarzem, nie obracając się za siebie. Nucił pod nosem piosenkę „I’m
sexy and I know it”, tańcząc przy tym. Teraz już wiedział, że pogodzi się z
przyjaciółką, był tego pewny. Kierował się w stronę kuchni, bo miał ochotę na
coś ciepłego, może jakieś dobre gorące kakało. Po drodze nikogo nie spotkał,
nawet Filch się dzisiaj nie wałęsał. Stał teraz przed obrazem talerza z
owocami, połaskotał więc gruszkę i wszedł do pomieszczenia. Od razu podbiegło
do niego stado skrzatów, kłaniając mu się z wielkimi uśmiechami.
—
Witamy, sir — przywitały się wszystkie z entuzjazmem. — Czego dzisiaj sobie
życzą Huncwoci, sir?
Chłopak
się do nich wyszczerzył i klapnął na najbliższy stołek, który stał przy stole. Skrzyżował
ręce na piersi, a małe stworzenia patrzały na każdy jego ruch.
—
Dzisiaj przyszedłem tylko na kakao — powiedział, uśmiechając się do nich
przyjaźnie.
Jednak
razem ciepłym napojem dostał najlepszą czekoladę z Miodowego Królestwa i
sporego kotleta, którego tak uwielbiał. Kiedy wychodził z kuchni było już
trochę późno, więc nie obyło się bez spotkania z Irytkiem.
— Sie
masz, Black! — przywitał się wesołym tonem. — Co tam u chłopaków?
Syriusz
uśmiechnął się do niego huncwocko.
— Hej,
Iryt! — powiedział wesoło. — U nich wszystko spoko. Jutro dostarczymy ci więcej
łajnobomb.
—
Świetnie! — ucieszył się poltegeist. — Właśnie miałem się o to pytać. Jak tam
dziewczyny?
— Nie
próżnują! — zaśmiał się rozbawiony. — Już na samym początku nam coś odwaliły,
jak to one.
Duch roześmiał
się głośno, a Syriusz razem z nim. Przypomnieli sobie ich wyskok z zeszłego
roku.
— To na
razie! — zawołał Irytek ochoczo. — Musimy kiedyś obgadać jakiś plan na Filcha!
—
Racja! — powiedział z wrednym uśmieszkiem Huncwot. — Do usłyszenia.
I tak
duch odleciał, śpiewając swoją ulubioną rymowankę:
— Filch
ten stary pryk, kiedy nas spotyka wpada w ryk. Jego kot głupi kmiot, zaraz
walnie w niego młot. My psocimy się, bawimy. Woźnego do zawału doprowadzimy,
Pannę Noriss kiedyś uprowadzimy. Bo to jest właśnie nasza zabawa, powalić
Hogwart na kolana. My łamiemy wciąż zasady… — I dalej już nic nie słyszał, bo
zbyt cicho śpiewał.
Z
wesołym uśmiechem wracał do swojej wieży, gdzie był ukryty Pokój Wspólny
Gryffindoru. Niestety na swojej drodze spotkał jeszcze kogoś, osobę tak bardzo
znienawidzoną. Patrzał na swojego brata z nieukrywaną pogardą i nienawiścią.
Już on dobrze wiedział, że Syriusz nie miał za bardzo humoru, usłyszał to jak
jego kuzynka gada to Belli, Cyzi i Andi.
— Kogo
my tu mamy… — wysyczał z kpiną, uśmiechając się drwiąco do brata. — Czyżby mój
braciszek, zdrajca krwi?
—
Spierdalaj, Regulusie — warknął i spróbował go wyminąć, ale ten zagrodził mu
drogę. Chcesz wojny braciszku to ją dostaniesz.
— Co
tam u twojej szlamy Evans?
— Na
pewno lepiej niż u twoich przyjaciół Śmierciożerców.
— Co
tak ostro Syriusz? — zakpił z wesołym uśmieszkiem, który doprowadzał teraz jego
starszego brata do furii.
— Nie
chce mi się z tobą gadać. Nie dość, że śmierdzisz to na dodatek nie masz mózgu,
więc nawet byś nie zrozumiał tego co mówię…
— Jak
zwykle zabawny.
— Jak
zwykle pojebany.
To
zdenerwowało tylko Ślizgona. Wyciągnął różdżkę i przystawił bratu do szyi, a
ten tylko prychnął pogardliwie. Wcale się go nie bał i on dobrze o tym
wiedział.
—
Myślisz, że jak zagrozisz mi różdżką, to się ciebie wystraszę? — zadrwił z
wyniosłym uśmiechem. — Jak ty nisko upadłeś w tym Slytherinie.
— Ja
upadłem? — prychnął pogardliwie. — A kto do końca życia będzie bronił szlam?
W tym
momencie i Syriusz wyciągnął swoją różdżkę, przystawiając ją bratu do piersi.
Był zdenerwowany, jak on śmiał obrazić jego przyjaciółkę.
— Wolę
bronić mugoli, niż być pionkiem w rękach mojej plugawej rodziny i tych twoich
przyjaciół… — syknął z oburzeniem, przyciskając magiczny patyk do jego skóry. —
Nawet mi ciebie trochę szkoda, Regulusie, bo ja bym nie dał rady tak dać sobą
pomiatać. Jak się z tym czujesz, bracie?
— Ty… —
zaczął z furią. — Cru…
— Ty
mały, nędzny, karaluchu! — usłyszeli czyiś ociekający jadem głos. — Stać cię
tylko na zaklęcia niewybaczalne? Jesteś bardziej żałosny niż myślałam. Drętwota!
Regulus
Black padł na podłogę, a zdziwiony Syriusz schował swoją różdżkę z powrotem do
kieszeni. Podszedł do leżącego brata i kopnął go w twarz, łamiąc nos.
—
Podniósłbym cię, ale tego nie zrobię. Mimo, że śmieci się zbiera, to śmietnik
jest za daleko, więc nie będę się trudzić — powiedział z satysfakcją, a potem
odwrócił się w stronę osoby, która mu pomogła.
Stała
tam z pewnym siebie wyrazem twarzy i pogardliwym spojrzeniem, istna Ślizgonka.
--------
-------- -------
Hej,
hej, hej. Jak podoba się wam rozdział?
Dedykacja
dla:
Abigail
( zwariowana fanka BLEJZA, DRAKO, DŻEJMSA, SYRIUSZA *0* ) – Dawno cię tu nie
było, moja wariatko. Inspirujesz mnie i twoje komentarze do dalszego pisania,
więc dziękuję :3 Nadrobię wszystkie rozdziały u ciebie, każda notka będzie
skomentowana, więc strzeż się <3
Adrianny
Wołtosz – Nie spodziewałaś się? No cóż… U ciebie też wszystko
nadrobię, notka po notce! Dziękuję za rozmowy na fejsie i przepraszam za me
okropne bluźnierstwo, którym było… niepowiadomienie cię o nowym blogu <3 :c
PaKi –
Czekam na tego twojego bloga i nowy rozdział na teraźniejszym <3 Dziękuję za
wszystkie rozmowy i komentarze, szwagierko :3 Dziękuję za wenę, fortuno :*
Lumossy
( maniaczka centrum handlowych :3 ) – Małpo jedna! Dziękuję za każdą rozmowę i
każdy komentarz, zdanie, wyraz, sylabę, literkę, czy co tam jeszcze. Za to, że
jesteś <3
Weroniki
Landowskiej (moja kochana <3) – Wiem, że się tego nie spodziewałaś! Za to,
że jesteś i mam komu spojlerować, opowiadać o pomysłach i że znosisz moją
nienormalność. Jako jedyna moja przyjaciółka czytasz tego bloga, więc za to też
<3 Dziękuję za komentarze i czytanie mojego bloga w autobusie na obozie i w
łóżku pod kołderką :*
Eventeh
Black ( per Marycha van Narkotyk *0* ) – Bo cię uwielbiam i pisanie z tobą, i
twoje komentarze, i w ogóle. Pewnie dlatego, bo jesteś narkotykiem <3 :’3
Piernicka
( per Piorun z Warszawy :3 ) – Piorunie jeden ty! Jak ja uwielbiam z tobą
pisać, nie tylko na fejsie, ale i na wspólnym blogu <3 Dziękuję za każdy
komentarz :*
Ja
pierdzielę, ale się rozpisałam… Toż to cud świata, żeby Zgred tyle pisał… Cóż
się stało, że to się stało? To nie miało sensu, ale spoko XD