niedziela, 31 sierpnia 2014

10. "Przepowiednia i dla mnie jesteś nikim"

"To słowa, a nie czyny ranią najbardziej"

Poszły wpierw na Wieżę Astronomiczną, bo nie chciało im się spać, ale chyba jak wróciły do Pokoju Wspólnego to od razy poszły spać, tak? Otóż nie. Cofnęły się ze schodów, kiedy zobaczyły koło kominka, w którym już przygasał ogień, cztery rozpoczęte butelki Ognistej Whisky i pięciu przystojnych chłopaków śpiących na podłodze, a u ich boku pochrapywało osiem panienek w samej bieliźnie lub bez jakieś jej części. Niezłą popijawkę sobie urządzili, nie ma co!
— Ruda… — szepnęła blondynka, a rudowłosa spojrzała na nią. — Co z nimi robimy?
Panna Evans uśmiechnęła się wrednie i uniosła brew.
— Jak to co? — zaśmiała się cicho zielonooka, posyłając przyjaciółce świetnie jej znane spojrzenie, które mówiło „Oj ty już dobrze wiesz co”. — Bierzemy Ogniste i spadamy.
Tak właśnie zrobiły albo przynajmniej miały zamiar. Oczywiście zabrały te cztery butelki trunku, ale chciały zostać właśnie tu, w Pokoju Wspólnym. Lilyanne z ociągnięciem wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w pogrążonych w śnie, a potem wypowiedziała kilka prostych formułek, a oni zaczęli lewitować w stronę męskich dormitoriów. Alice klepnęła przyjaciółkę po plecach, jakby mówiła „Jestem z ciebie dumna, kochana!”. To co dalej sobie będą robić po obudzeniu miały głęboko w dupie, bo co je będą obchodzić jacyś idioci. Usiadły na kanapie, skrzyżowały nogi i spojrzały na siebie z wesołymi uśmiechami, a ich oczy świeciły się w blasku iskierek ognia palących się w kominku. Wzięły do ręki po jednej butelce alkoholu i odkręciły zakrętki. Potem dało się słyszeć dźwięk stuknięcia się szkła o szkło i już miały się napić z gwinta, ale rudowłosa zatrzymała rękę w połowie drogi do ust.
— Czekaj, czekaj, czekaj… — zaczęła z huncwockim uśmieszkiem. — Za co pijemy?
Blondynka wywróciła oczami, a potem uniosła ze zirytowania brwi.
— Serio? — zapytała kpiąco. — Serio?
Tym razem to panna Evans wywróciła oczyma.
— Nie, naprawdę — odpowiedziała, uśmiechając się wrednie. — Skoro ty dalej tkwisz w ogłupieniu, to ja zacznę… Za nasze zdrowie, a co tam!
Zbliżyła butelkę do ust, ale widząc, że jej przyjaciółka patrzy na nią ze zdziwieniem i wygląda jak sparaliżowana, to musiała kolejny raz przerwać. Myślała, że te teksty o blondynkach to tylko głupie stereotypy, ale powoli zaczynała w to wątpić.
— Co? — zapytała bardzo inteligentnie, co spowodowało, że jej przyjaciółka oprzytomniała. — Nie pijesz?
Dwa razy nie trzeba było jej powtarzać, bo już w następnej chwili obie mocno pociągały Ognistą prosto z butelki. Poczuły tą dobrze im znaną gorycz, a zaraz potem to miłe ciepło rozchodzące się po ciele. Z każdym kolejnym łykiem przychodził spokój i tak bardzo upragnione szczęście. Im mniej było w butelce, tym więcej trosk znikało. Już prawie zapomniały ten smak, to ciepło, to ulubione uczucie. Prawie zapomniały jak działa Ognista Whisky i jakikolwiek inny alkohol. Odłożyły na bok pierwsze butelki, a zaraz potem w ich rękach znajdowały się drugie. Podczas tego picia, nawet nie wiedziały kiedy, zaczęły rozmowę.
— Pamiętasz jak wtedy pocałowałam Portiera w pociągu? — zapytała już lekko wstawiona Lily, myląc nazwisko swojego odwiecznego wroga. Gdy jej przyjaciółka niepewnie kiwnęła głową, kontynuowała. — Nie wiem dlaczego w ogóle to zrobiłam, mogłam po prostu wyjść z przedziału wkurwiona na cały świat, ale nie… Musiałam pokazać, że nie jestem tchórzem i nie pękam podczas gry w butelkę — Po tych słowach wzięła kolejnego łyka, chyba na odwagę. — Mimo iż wszyscy myśleli i gadali, że to coś dla nas znaczyło, to my wiemy swoje. To nic nie zmieniło, a może nawet sprawił, że nienawidzimy się jeszcze bardziej.
Blondwłosa pokiwała głową ze zrozumieniem, a później uśmiechnęła się miło do przyjaciółki.
— Wiem, Lilka… — mruknęła, również już trochę pijana. — A ty pamiętasz jak dzisiaj razem z Evallyn znalazłyśmy cię z Portierem w schowku na miotły? — Lily kiwnęła głową z wesołym uśmiechem, chociaż jej oczy w tym momencie były chłodne. Nienawidziła całować się z Potterem, to było okropne, może i miłe, ale okropne. — Całowałam się z Longbognomem w Pokoju Wspólnym, to był naprawdę mocny pocałunek. Właśnie na tym przyłapała nas Black i naprawdę się wkurwiła. Okazało się, że była z tym zasrańcem, a on ją zdradzał i to do tego ze mną, choć nie tylko. Zanim zaczął ze mną flirtować całował się z Vanessą. No wiesz… Z tą dziwkarską szatynką z czwartego roku. Nie zdradził jej tylko ze mną, ale też z innymi dziewczynami, jeszcze teraz śpi z jakąś blondyną przy dupie. Przeprosiłam i wyjaśniłam wszystko Evallyn, tak zaczęłyśmy się tolerować. Teraz mi głupio, bo… bo ja… poczułam coś podczas tego pieprzonego całowania, a nie powinnam, nie mogę. Ja… ja… nie mogę się w nim zakochać słyszysz? Nie mogę… W każdym, tylko nie w nim.
Evansówna wytrzeszczyła na nią oczy, a potem natychmiast przytuliła do siebie roztrzęsioną przyjaciółkę, która miała łzy w oczach. Miały teraz już trochę wypite. Każda po dwie Ogniste Whisky i po jednej Anielskiej Giny. Stace odpowiedziała na ten gest uściskiem i zaczęła cicho szlochać przyjaciółce w rękaw sweterka. Lily ją rozumiała, przecież niecodziennie ludzie nie chcą się zakochać, gdy uświadamiają sobie, że są już bliskie tego. Zaraz potem wypowiadała swoje myśli na głos.
— Pieprzeni… Longbognom i Portier! — warknęła zirytowana. — Jeszcze nas… popamiętają, skarbie… Obiecuję…
Wzięły butelki z ziemi i poszły do swojego dormitorium, gdzie położyły się spać i bardzo szybko zapadły w sen.

~*~

Rano dziewczyny zrobiły im przesłuchanie, a skacowane przyjaciółki błagały żeby skończyło się to jak najszybciej. W końcu skapitulowały i zaczęły opowiadać wczorajsze zdarzenia, i to z Alice, i to z Lily. Tylko dlaczego miały kaca? I właśnie w tej oto chwili przypomniały sobie co wczoraj odwaliły i omal nie udusiły się śmiechem. Nie powiedziały dziewczyną nic więcej, tylko szybko wypiły eliksir na kaca, który zwędziły Huncwotom i poszły do ich pokoju, bo panna Evans musiała pożyczyć od Syriusza odżywkę do włosów, bo nie miała kiedy wymknąć się do Hogsmade. To co zobaczyły przyjaciółki było dla nich szokiem i prawie wypieprzyły się o próg dormitorium. Jednak, kiedy Lily i Alie wybuchły głośnym i niekontrolowanym śmiechem, to Dorcas dołączyła do nich zaraz potem, a chwilę później śmiały się już wszystkie. W następnym momencie obudzili się wszyscy w tym pokoju, słysząc takie głośne dźwięki. Jęcząc z żałością otworzyli oczy, mieli potwornego kaca. Nie pamiętali niczego z wczoraj, może tylko popijawkę w Pokoju Wspólnym. Najbardziej zaskoczona była jednak blondynka, która spojrzała w dół. Wrzasnęła głośno i wyciągnęła butelkę z najukochańszego i najważniejszego, dla niej, miejsca w swoim ciele. Nie byłaby sobą, gdyby później nie zaczęła sobie masować właśnie tamtych zakątków. Następny w kolejności oprzytomniał Syriusz, który uśmiechnął się błogo, odwrócił się i wybuchł śmiechem, gdy zobaczył przytulających się do siebie Franka i Jamesa. Potem jego uwagę przykuło pięć pięknych dziewczyn, które teraz zaczęły śmiać się jeszcze głośniej. O co tu, kurwa, chodzi?, pomyślało pięcioro chłopaków w tym pomieszczeniu. Rudowłosa i blondynka krzyknęły jednocześnie, dwie z partnerek chłopców, które teraz leżały na ziemi obok siebie. Nie przejmujące się nikim szatynka i blondynka całowały się teraz namiętnie. Okazało się, że te ów dziewczyny były homoseksualistkami i chodziły ze sobą już ponad dwa lata, ten związek trzymały długo w ukryciu. Remus zaczął na wszystkich krzyczeć, żeby się ubrali i wynieśli z jego dormitorium. Był cały czerwony z wściekłości, więc nie mogli nic poradzić na to, że biedny chłopak nie tolerował takich zabaw w swoim pokoju. Lily patrzyła na swojego przyjaciela z politowaniem i rozbawieniem, przecież dalej się śmiała. Jednak Black puścił jej oczko i oblizał usta. Wszystkie panny wyszły z ich dormitorium, tylko Huncwotki zostały i patrzały na nich z rozbawieniem i z domieszką podłości. Wiedzieli, że teraz przyszedł czas na kłopoty.
— Dobra. Gadajcie czego chcecie w zamian za to, że to co tutaj zastałyście nie ujrzy światła dziennego — warknął Potter i patrzył prosto w oczy panny Evans, kręcąc na palcu czerwonym stanikiem, który znalazł w kieszeni.
Rudowłosa spojrzała na niego z politowaniem i uśmiechnęła się ironicznie.
— Miałabym przepuścić okazję skompromitowania ciebie? — syknęła z drwiną i skrzyżowała ręce na piersi. — Żartujesz sobie ze mnie, Potter?
Teraz już był pewny, że nie będzie łatwo zachować całe to zdarzenie w tajemnicy, Huncwotki już bardzo dobrze tego dopilnują. Niczego nie podejrzewali, bo niby dlaczego? Już raz coś takiego się zdarzyło, więc dlaczego nie miałoby drugi? Jedynym pocieszeniem jest to, że będzie jeszcze tylko jedna taka sytuacja, bo przecież do trzech razy sztuka. Jednak Alie i Lily były z siebie cholernie zadowolone i miały najbardziej podłe uśmiechy ze wszystkich. Jeśli coś chłopacy wymyślą i nie wywiążą się ze swojego zadania, to nadal mają zdjęcia, nie? Jednak okularnik nie bardzo przejął się jej słowami. Podszedł do niej i nonszalancko oparł się o framugę drzwi, dzieliła ich teraz odległość na wyciągnięcie ręki i na dodatek stali naprzeciw siebie. Potter uśmiechnął się bezczelnie i zmierzwił swoje włosy, z błyskiem w swoich orzechowych oczach. Okulary na nosie były jak zwykle lekko przekrzywione, a uroku jeszcze dodawał mu brak koszulki. Evans podniosła brew, skrzyżowała ręce na piersi, uśmiechając się kpiąco. Miała na sobie śliczną zieloną, zwiewną sukienkę do połowy ud, która podkreślała kolor jej oczu. Włosy miała rozpuszczone, opadały jej teraz falami na plecy. Zdaniem Jamesa, dziewczyna wyglądała teraz naprawdę seksownie.
— Pomyślmy…
— Łał, Potter… Ty myślisz! — wykrzyknęła zaskoczona, a on przewrócił oczami.
— Zdarza mi się — mruknął, udając zdziwienie, chociaż był rozbawiony. — Przepuścisz taką okazję, jestem tego pewien.
Jej jednak to nie ruszyło, dalej patrzała na niego kpiąco. Zawsze wygrywała te ich potyczki słowne i to on lądował zdenerwowany na ziemi z zbesztanym ego, kiedy rudowłosa rzucała na niego „Drętwotę”. Chciała już wyjść i pośmiać się z niego bez świadków, ale skoro sam chce, to…
— Tak? — uniosła brwi. — To oświeć mnie jak to się stanie.
— Przekupię cię, skarbie.
— Nie mów do mnie „skarbie”, kretynie — warknęła zdenerwowana. — Myślisz, że załatwisz wszystko przez pieniądze?
Chłopak zaśmiał się chłodno.
— Nie chodzi mi o kasę, kochanie — powiedział z ironicznym uśmiechem. — Chcę przekupić cię w inny sposób. — Dziewczyna prychnęła z oburzeniem, a jego uśmiech tylko się powiększył. — Wezmę cię do drużyny.
— Ja, w przeciwieństwie do ciebie, gram fair. Sama dostanę się do drużyny i to ty ze spuszoną, napuszoną głową mnie przyjmiesz — warknęłam z wyższością, posyłając mu wredny uśmiech. — Nie potrzebuję żadnych układów, żeby byś Ścigającą. Szykuj kasę, Potter, bo to ty kupisz mi ten alkohol.
— Nabór jest już jutro — syknął z drwiną. — Nie uda ci się nauczyć tak szybko latać.
Rudowłosa głośno prychnęła, a potem zbliżyła się do niego o mały kroczek. Pewnie spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się cynicznie.
— Jeszcze zobaczymy, Potter — wysyczała mu prosto w twarz, a on się minimalnie skrzywił. — Odszczekasz każde słowo, a o mój poziom latania to ty się nie martw. Ja na twoim miejscu bałabym się o to czy dałabym radę kogokolwiek pokonać, przecież ty nie masz w ogóle mięśni.
Oczywiście nie mówiła prawdy, bo chłopak miał naprawdę umięśnione ciało, jednak chciała uderzyć w jego ego. Teraz była dumna z efektu, który wywołała. Chłopak cały się spiął, a jego oczy ciskały w nią gromy. Nie wiedziała jednak czy zdarzyło się to naprawdę, czy sobie to uroiła, bo jak pojawiło się zdenerwowanie, tak też zniknęło. Uśmiechnął się natomiast seksownie i przysunął się do niej.
— Nie umiesz kłamać, Evans.
— A ty nie umiesz przyjąć tego na klatę, nie?
Na jego twarzy pojawił się huncwocki uśmiech, a w oczach pojawiły się niebezpieczne iskierki. W tym momencie Ruda wiedziała już, że coś się szykuje i nie była z tego faktu zadowolona. Jednak nie dała po sobie poznać, że lekko obawiała się tego, co on ma zamiar zrobić.
— Przed chwilą mówiłaś, że nie mam klaty — powiedział, a jego uśmiech tylko się zwiększył. — Coś plączesz się w zeznaniach, Evans.
Ta tylko prychnęła i uniosła brew.
— Co ty pieprzysz, Potter? — warknęła lekko zdenerwowana, a on już chciał odpowiedzieć „Chyba raczej kogo”, ale darował sobie. Na razie. — Bo nie masz.
— Tak uważasz? — zapytał zadziornie. Rudowłosa przewróciła oczami i kiwnęła głową na potwierdzenie. To mu wystarczyło… Złapał za jej rękę i położył sobie na klatkę piersiową, a ją przeszedł dreszcz. Nie mógł jej tego udowodnić słowami? Przecież to byłoby prostsze i lepsze, poza tym nie musiałaby go dotykać. Zaraz potem jej dłoń znalazła się na jego brzuchu, umięśnionym brzuchu. Musiała mu przyznać, że widać efekty lat treningów i ćwiczeń. Zrobiło jej się gorąco. Jedną z rzeczy, które uwielbiała były gołe kaloryfery mężczyzn, więc nic dziwnego, że spodobał jej się ten widok. Żeby pokazać, że nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia zjechała swoją ręką do jego podbrzusza. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się bezczelnie. — Dalej tak sądzisz?
— Pff.. — prychnęła z ironicznym uśmiechem. — Też mi mięśnie... Jakbym lepszych nie widziała.
Dalej trwali w tej samej pozycji, nie zwracając uwagi na innych. Patrzyli na siebie z kpiną i miażdżyli się wzrokiem. James podniósł brew, a ona uśmiechnęła się drwiąco. W tym momencie Syriusz nie wytrzymał i palnął:
— Oni tu zaraz zaczną się gwałcić.
Dwie pary oczu zwróciły się w stronę odważnego śmiałka, który raczył się odezwać na ich temat. On natomiast schował się natychmiast za Dorcas, krzycząc „To nie ja, to Meadowes”. Dziewczyna skwitowała to głośnym prychnięciem i szyderczym „Ale z ciebie baba, Black!”, a potem uśmiechnęła się wesoło do dwójki przyjaciół. Potter i Evans natychmiast się od siebie odsunęli i obrzucili się pogardliwymi spojrzeniami, na co cała reszta zgromadzonych skomentowała przewróceniem oczami i wymienili z politowaniem spojrzenia.
— Idę stąd, bo jak na ciebie patrzę, to mi się rzygać chce — warknęła z kpiącym uśmieszkiem.
— Wiem, Evans — potwierdził jej słowa z seksownym uśmiechem. — Jestem boski, kotku.
— Tylko nie „kotku”, ignorancie — syknęła, a on mimowolnie się uśmiechnął. Tak bardzo uwielbiam doprowadzać ją do szału, wtedy go najbardziej nienawidziła, a mu się to podobało. i to bardzo. — Pa.
— I nie wracaj — zawołał za nią z huncwockim uśmiechem. — I nie oddychaj moim powietrzem, kotku!
Usłyszeli kroki, a zaraz potem James wisiał w powietrzu cały mokry, a pod nim stała panna Evans z wyciągniętą przed siebie różdżką, wrednie się uśmiechając. W tym momencie wszyscy odetchnęli z ulgą, że nie są jej wrogami.
— Nigdy więcej nie mów do mnie kotku, Potter… — wysyczała mu groźnie do ucha z nienawiścią w oczach. — …bo następnym razem może zaboleć.
On tylko uniósł prowokacyjnie brew.
— Jesteś brzydsza jak się wkurzasz — powiedział z szelmowskim uśmiechem, ale zaraz tego pożałował, bo dziewczyna uderzyła go w twarz, z pięści. Tak, że jego głowa była teraz przekrzywiona, a on gdyby teraz nie wisiał to na pewno leżałby teraz na ziemi. — Ałć, Evans. Przez to nie będziesz ładniejsza, kotku.
Wiedział, że przesadził, że ona zaraz zrobi mu krzywdę, ale nie przejmował się tym. Cieszył się, że ją zdenerwował, był z siebie dumny. Jednak Syriusz zobaczył niebezpieczeństwo w jej oczach i natychmiast spojrzał na przyjaciela, który uśmiechał się ironiczne.
— Stary, lepiej się zamknij, bo ona cię zabije… — mruknął niepewnie, a gdy oczy jego przyjaciela zwróciły się w jego stronę, powiedział. — Wiem, wiem… Nienawidzicie się i te sprawy, ale chyba chcesz żyć.
Okularnik przewrócił z rozbawieniem oczami, a potem uśmiechnął się do przyjaciela.
— Stary, co mi może zrobić mała, nieszkodliwa wiewióra Evansówna? — zaśmiał się, a następnie posłał jej drwiący uśmieszek.
To było za dużo, przelało czarę goryczy, przeważyło szalę. Oczy dziewczyny ciskały gromy, a ona uśmiechała się chłodno – był to uśmiech nienawiści. W tym momencie poczuli wiatr we włosach, a temperatura w pokoju zmniejszyła się o dziesięć stopni. Wszyscy zaczęli trzęść się z zimna, tylko Lily stała niewzruszona, patrząc na swojego wroga wkurwiona jak nigdy dotąd. Przyjaciele w tym momencie się jej bali, była nieobliczalna. Cofnęli się o jeden krok, a biedny James prawie zemdlał ze strachu, oczywiście nie dał tego po sobie poznać, ale kiedy jej oczy zabłyszczały wrogo, to o mało co się nie zmoczył. Był jednak dzielny, więc tylko patrzał na nią z lekkim przestrachem i zakołysał się mocno. Jeszcze nigdy nie widzieli jej w takim wydaniu, była bardziej… przerażająca niż zwykle, więc teraz musiała się bardzo postarać. Wiedziała jednak, tak jak reszta zgromadzonych, że działo się z nią coś złego – coś czego jeszcze nigdy żadne z nich nie doświadczyło i nie miało zamiaru doświadczyć. Uniosła rękę do góry i w tym momencie on spadł suchy na ziemię, uśmiech zniknął z jego twarzy, a wykwitł na ustach rudowłosej. Następnie dziewczyna pstryknęła, a on krzyknął głośno i przeraźliwie. Czuł jakby milion noży wbiło się w jego ciało w tym samym momencie, jakby spadło na niego tysiąc fortepianów, jakby ktoś zrywał z niego skórę albo zakopywał go żywcem. Wił się i krzyczał, wręcz wrzeszczał. To uczucie, które teraz nim zawładnęło było okropne, najgorsze. Po kolejnym jej pstryknięciu wszystko zniknęło, a ona wyszła z jego dormitorium, głośno przy tym prychając. Po chwili jednak wróciła tylko na chwilę, a to co powiedziała dogłębnie wszystkich rozwaliło.
— Nawet największemu wrogowi nie pozwoliłam umrzeć… — westchnęła z pogardą. Miała wielki żal do siebie, za to, że dłużej nie mogła go torturować. — Jestem taka słaba i tchórzliwa…
Potem wyszła i już więcej nie wróciła do dormitorium Huncwotów. Wszyscy patrzyli na Jamesa z przerażeniem, a potem Dorcas i Syriusz wykrzyknęli w tym samym momencie:
— Co to kurwa było?!
Po tych słowach natychmiast podbiegli do zdezorientowanego chłopaka, który teraz miał lekko zamglone oczy, a po jego ustach błąkał się delikatny uśmiech. Wyglądał jak spetryfikowany hipogryf i do tego strasznie cuchnął krowimi odchodami. Jakie to słodkie, że nawet największy wróg daje przeżyć… Właśnie w momencie, gdy mieli go podnieść z ziemi, pokręcił głową i wstał. Dobrze wiedział co to oznaczało i mimo, że nie był z tego faktu zadowolony, to musiał to jakoś znieść dlatego, by później móc oglądać jej wściekłość. Uśmiechnął się iście diabelnie, ale jego oczy błyszczały po huncwocku.
— Ja wiem co to było! — zaśmiał się rozbawiony, a oni spojrzeli na niego jak na idiotę. A co innego mogli sobie pomyśleć ludzie, którzy widzieli, jak ich przyjaciel wił się na ziemi i wrzeszczał, jakby był pod działaniem Cruciatusa, a zaraz potem oświadczył z uśmiechem, że wie dlaczego to się stało. To idiota, nie człowiek. Powinni go w psychiatryku zamknąć, a nie w Hogwarcie. — Nasza kochana Evans jest księżniczką!
Wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy.
— Meadowes leć po panią Pomfrey, Rogacz nam oszalał! — krzyknął przerażony Syriusz i poklepał zadowolonego okularnika po plecach.
— Sam idź, to w końcu twój najlepszy przyjaciel! — warknęła oburzona, krzyżując ręce na piersi.
— Dobra, idę — powiedział pewnym siebie głosem, ale zaraz potem się zatrzymał, bo spojrzała na niego z ironicznym uśmiechem i uniesionymi brwiami. — To też twój przyjaciel!
— Z takim przyjaciółmi to ja już dawno bym zginął! — zaśmiał się wesoło James, a oni zaprzestali kłótnią. — Wcale nie oszalałem, Evans jest księżniczką.
— Jej rodzice mają mugolską wytwórnię muzyczną, ale żeby od razu była księżniczką? — odezwała się zirytowana Alie, której znudziła się już zabawa w diagnozę braku mózgu u Huncwotach. — Zastanów się, Potter, co ty w ogóle gadasz!
— Nie o taką księżniczkę mi chodzi… — mruknął, ale nic więcej nie powiedział. Nadal uśmiechał się diabelsko, jednak nikt nic z tego nie rozumiał, no prawie nikt.
Remus i Ann spojrzeli na siebie z przerażeniem, a ich wzrok mówił „To nie może być prawda!”. Mimo iż nie wiedzieli co dalej zrobić, to i tak byli pewnie, że odpowiedź znajdą w bibliotece. Uwielbiali tam przesiadywać i byli zdania, że w książkach można znaleźć to czego akurat się szuka. Każdy wie, że w bibliotece wszystko znajdzie się, i to właśnie zrobili. Powiedzieli, że muszą już iść, a potem natychmiast pobiegli do pomieszczenia z niezliczoną ilością książek. Jednak potem od razu zawrócili i wrócili do Pokoju Wspólnego, bo przecież to Ann miała tą oto książkę u siebie w dormitorium, gdzie dziewczyna chwilę potem się udała. Zaraz potem siedzieli razem na jednej dwuosobowej kanapie, w wielkim skupieniu wertując starą, opasłą i obitą w skórę księgę. Zatrzymali swój wzrok dopiero na stronie, na której widniały zdjęcia rodziców panny Evans, tylko, że teraz widniało tam inne nazwisko mężczyzny. Sophilla Collett i Onzowiusz Evans. Wiadome było, że Lily pochodziła z Hiszpanii, ma bardzo rzadkie imię, zawsze jest to Lilianna, a nie Lilyanne, ma na nazwisko Evans, jest dziana i to by się zgadzało. Lilyanne Sophilla Evans, może być Hiszpańską Księżniczką Magii. I nagle to zobaczyli. Strona, na której widniały zdjęcia pary królewskiej, zamieniła się dziwnym złoto–błękitnym blaskiem i rozdzieliła się na dwie części, dwie różne strony. Na dotąd ukrytej kartce widniała fotografia rudowłosej dziewczyny o zielonych, która uśmiechała się figlarnie. Nie musieli patrzeć na imię i nazwisko, żeby wiedzieć kim jest ta osoba. Z tego co tam pisało, to rodzice ukrywają przed nią, że jest księżniczką. Było tu również napisane, że jej siostra Petunia uczęszcza do hiszpańskiej szkoły magii i również jest następczynią tronu, tyle, że brunetka wie o swojej przynależności. Tylko, że na tym zdjęciu Petunia Evans wyglądała trochę lepiej niż koń, może przez to kilo makijażu na twarzy. Była zazdrosna, bo to jej siostra jest bardziej magiczna i to jej tyczy się przepowiednia, która przekazywana jest z ojca na syna. Pod spodem była zapisana złotymi literkami:

Dawno temu dwoje ludzi się spotkało,
Bardzo się w sobie zakochało.
Dwa wrogie Hiszpańskie Rody to były,
Które ze sobą stale walczyły.
Rodzice ich stanowczy byli,
Więc szybko ich rozdzielili.
Jednak ich nadzieja na marne wyszła,
Kiedy córka na świat przyszła.
Wtedy klątwę rzuciła jego matka,
Że nie doczekają dzieci stadka.
Kolejna córka przez nią urodzona,
Ma być bardzo pokrzywdzona.
Będzie musiała dokonać niemożliwego,
Musi pokochać kogoś znienawidzonego.
O wschodzie słońca,
Dnia ostatniego pierwszego miesiąca.
Na świat przyjdzie kolejne ich dziecię,
Imię jej będzie jak wodne kwiecie.
Jej oczy zielone jak dwa szmaragdy,
Jaśnieją nocą niczym gwiazdy.
Rudowłosą pięknością się stanie,
Na ramieniu koronę będzie mieć jako znamię.
W szesnaste urodziny gdy przyjdzie świtanie,
Wiadomość o swoim przeznaczeniu dostanie.
Połączy na wieki dwa skłócone Królewskie Rody.
Hiszpańsko-Polski ślub będzie godny.
Choć nienawiść i pożądanie nimi wpierw rządziły,
To wnet miłość i wierność je zastąpiły.
Wraz z przyjaciółmi pokona złe moce,
By zniszczyć okropną babki klątwę.
Jeśli jej się nie uda,
Do dnia przesilenia słońca południa.
Nie tylko ona wtedy cierpieć będzie.
Każdy Czystej Krwi umrze nim słońce znów wzejdzie.

Oboje patrzeli na tekst przepowiedni z przerażeniem, to nie mogła być prawda. Przecież by wiedzieli, że Końska Petunia jest czarownicą, a na dodatek księżniczką. Szkoda tylko, że wszystko się zgadzało, bo Lily miała imię podobne do wodnych kwiatów, jej oczy były zielone, a włosy marchewkowe. Urodziła się także trzydziestego pierwszego stycznia, więc jest tak jak w przepowiedni. Jeśli rudowłosa się o tym nie dowie, to będzie żyła spokojnie, czyż nie? Przecież można zataić to przed wszystkimi tak, żeby nikt nie wiedział, że jest księżniczką. Tylko jedna rzecz ich zastanawiała, skąd James mógł o tym wiedzieć? Chyba że… No tak, jak oni mogli być tacy głupi! Chłopak, przecież mówił im, że kiedyś mieszkał w Polsce, ale przeprowadził się do Doliny Godryka. Czyli przepowiednia tyczy się również niego, a to ci heca! Nie, nie, nie… STOP! To przecież nie jest prawda, oni się zaraz obudzą i nie będzie żadnych głupot, żadnych książąt i księżniczek, tylko normalni ludzie! Szkoda tylko, że żadne z nich już w to nie wierzyło.
— To się nie dzieje naprawdę… — wyszeptali w tym samym momencie, a potem obrzucili się pogardliwym spojrzeniem. — Nie Lily… Nie James…
W następnej chwili z hukiem zatrzasnęli księgę i zabezpieczyli ją zaklęciem, chociaż prędzej takowego nie było, to teraz było to konieczne. Najważniejsze było teraz to, żeby Ruda nie dowiedziała się prawdy o swoim pochodzeniu. Niestety, jak później mieli się zorientować, los szykował im coś zupełnie innego. Jednego byli pewni, Jamesa Pottera nie będzie łatwo przekonać, by nie pisnął ani słówka. Stało się to wręcz niemożliwe, ale oni byli zbyt zdeterminowani, by pozwolić na to by pan Potter wszystko spieprzył. Przed rozstaniem umówili się na następny dzień w bibliotece, gdzie poszukają czegoś więcej na ten temat, a teraz zostało im tylko pójść na lekcje.

~*~

Lekcje minęły im bardzo szybko, mimo iż każdy profesor mówił im jakie to ważne zdać SUMY, że od tego zależy ich przyszłość. Strasznie to już wszystkich denerwowało, bo ile można ględzić o tym, że najważniejsza jest nauka. Po zajęciach Huncwoci i Huncwotki spotkali się w Pokoju Wspólnym, gdzie zaczęli walkę o kanapę, w której zwycięsko wyszły dziewczyny, a chłopcy mogli się zadowolić tylko dywanem koło kominka i ich sofy. Rozmawiali w miarę spokojnie, no może Potter i Evans dogryzali sobie i warczeli na siebie jak nigdy, ale poza nimi każdy się jako tako dogadywał. W pewnym momencie nawet zaczęli przyjacielską rozmowę, która została zepsuta przez Lily. Mimo iż rudowłosa nie zdawała sobie sprawy z tego co właśnie powiedziała, to była pewna, że nie powinna tego mówić, bo wszyscy wytrzeszczyli na nią oczy, a potem ich wzrok ciskał w zielonooką błyskawice.
— CO?! — zawołali wszyscy jak jeden brat, tylko Alie siedziała cicho, patrząc na swoje stopy ze spuszczoną głową.
— Ym… Poznałam wczoraj Evallyn Black, nawet spoko Ślizgonkę… — powiedziała teraz mniej pewnym głosem, uśmiechając się delikatnie. — Razem z Alie zaczęłyśmy ją tolerować…
— Evans, jesteś głupsza niż myślałem… — westchnął okularnik, mierzwiąc sobie włosy.
Rudowłosa prychnęła z irytacją.
— Nie martw się, Potter… — syknęła z wyczuwalną drwiną. — …ja zawsze wiedziałam, że jesteś głupi.
W tym momencie Syriusz oprzytomniał, ale jego oczy wciąż były chłodne i nieprzeniknione.
— Co zrobiłaś?! — warknął w stronę Lily z furią. — Kogo tolerować?!
— Spokojnie, Łapo… — mruknęła lekko spięta, ale nie dała tego po sobie poznać. — Przecież już powiedziałam kogo.
— BRATASZ SIĘ Z WROGIEM, EVANS! — krzyknął w jej stronę zdenerwowany brunet, a jego oczy błyszczały teraz z wściekłości. — TO ŚLIZGONKA, DO JASNEJ CHOLERY!
Teraz i Lily była zdenerwowana, nigdy przedtem jej przyjaciel nie zwrócił do niej po nazwisku, a teraz? Przecież to nic takiego, że nie wyzywa się z jedną Ślizgonką.
— I co to ma do rzeczy, Łapo? — zapytała urażonym głosem, lekko spuszczając głowę. — Jedyna osoba z Domu Węża, która nie wyzywa mnie od szlam, a ci to jeszcze przeszkadza?
— Ty chyba nie rozumiesz, co? — syknął wnerwiony, był cały czerwony na twarzy. — To jest jedna z tym moich walniętych kuzynek, która kocha Śmierciożerców Czystą Krew, a ty się z nią kumplujesz! To jest żałosne, Evans!
— Ach, tak… — szepnęła, jakby coś sobie nagle uświadomiła. — To już nie chodzi oto, że jest ze Slytherinu, tylko oto, że jej nienawidzisz, bo jest w twojej rodzinie.
Chłopak prychnął z pogardliwie.
— Jeśli masz zamiar z nią trzymać, to dla mnie jesteś nikim, Evans — powiedział to najbardziej chłodnym głosem jaki słyszała. Te słowa były dla niej jak nóż w plecy, bardzo zabolały.
— Nie spodziewałam się tego po tobie, Syriusz… — wyszeptała z goryczą, a w jej oczach pojawiły się łzy, których nijak nie mogła zatrzymać. Jej własny przyjaciel zakończył ich przyjaźń kilkoma słowami, to była najgorsza chwila w jej życiu.
Bez żadnych więcej słów wybiegła z Pokoju Wspólnego, a oni trwali w osłupieniu przez dobre dziesięć minut. W tej właśnie chwili Black uświadomił sobie co zrobił i kopnął w najbliższy stolik.
— Kurwa! — warknął zdenerwowany i wszedł do swojego dormitorium.
Byli zbyt zaskoczeni tym wszystkim, by jakoś zareagować, przynajmniej było tak w pierwszej chwili, bo kiedy oprzytomnieli od razu spojrzeli na siebie z wielkim zdziwieniem. Pierwszy odezwał się James, chociaż uśmiechał się huncwocko, to w jego spojrzeniu było lekkie współczucie.
— W końcu będę mógł obrażać tą szmatę przy Łapie, a on nic nie będzie na to gadał… — westchnął, błogo się uśmiechając, a jego oczy się śmiały. — Ona chyba nie myślała, że Syriusz wybaczy jej to, że zakumplowała się z jego pojebaną kuzynką?
W następnej chwili chłopak trzymał się za zakrwawiony nos, który był najprawdopodobniej złamany. Pewnie zapytacie kto go tak urządził i raczej nie uwierzycie, że sam, mam rację? Jednak to prawda, ten ból i krwawienie było spowodowane tylko i wyłącznie jego głupotą. Po tym co powiedział o Lily natychmiast pożałował swoich słów, bo Alie uderzyła go z całej siły w twarz. Jak on śmiał w ogóle obrazić jej przyjaciółkę? Mimo iż jej nienawidzi to teraz przesadził, bo powiedział coś o rudowłosej w jej obecności, a ona tego tolerować nie będzie.
— Nigdy więcej nie obrażaj moich przyjaciół… — syknęła wściekła do granic możliwości, aż trzęsła się ze zdenerwowania. Jaki ten Huncwot był bezczelny, mogłaby go teraz po prostu zabić! — Zapamiętaj to sobie, Potter.
Wyszła z Pokoju Wspólnego nim ktokolwiek zdążył powiedzieć chociaż jedno słowo.

~*~

Siedziała na korytarzu naprzeciwko schodów, które prowadziły do lochów. Wokół niej było ciemno, jedyne światło biło z jej otwartego medalionu. Dostała go w zeszłym roku na urodziny od Syriusz, w środku małe lusterko, dzięki któremu mogła się z nim kontaktować, a z drugiej strony było coś na kształt małej szybki, gdzie pokazywały się ich wspólne przygody, wspomnienia z nim związane, kiedy tylko pomyślała sobie o czymś co razem zrobili to, to natychmiast pojawiało się również na tym szkiełku. Działało to trochę jak myślodsiewnia i dwustronne lusterko, a wartość miało dla niej ogromną, może dlatego, że Black sam to zrobił. Razem z Potterem znali go jak nikt inny, tylko, że z jednym gadał inaczej i z drugi rozmawiał w inny sposób. Żałowała, że właśnie w ten sposób ich wieloletnia przyjaźń się skończyła, tylko dlatego, że zaczęła tolerować Evallyn Black. W następnej chwili trzymała się za miejsce, gdzie znajduje się serce, które teraz biło z zawrotną prędkością.
— Czy ty chcesz żebym ja zawału dostała?! — warknęła na swoją blondwłosą przyjaciółkę, która stała nad nią z smutnym uśmiechem. — Mogłaś głośniej iść albo biec, śpiewając o tym jak uwielbiasz życie…
— Właśnie złamałam Potterowi nos — wypaliła, przerywając przyjaciółce, która teraz wytrzeszczyła na nią oczy. Po fali zaskoczenia, jaka ją wzięła, Lily uśmiechnęła się promiennie.
— A z jakiej to okazji? — zaśmiała się wesoło, wyprostowując nogi.
Alice puściła jej oczko.
— Przedwczesny prezent urodzinowy… — wyszeptała podnieconym głosem i usiadła obok przyjaciółki, która teraz nie udawała już, że wszystko jest w porządku. Dobrze wiedziała, że dla niej Syriusz to był jak brat i nie łatwo coś takiego znieść. — Tak strasznie mi przykro, Lilka!
— Niepotrzebnie — powiedziała spokojnym, opanowanym głosem, który wręcz ociekał fałszem. Alie dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka zaraz będzie miała załamanie. — Chciał, to teraz ma.
Blondynka się teraz lekko zirytowała.
— Dobrze wiesz, że on zawsze umie coś głupiego pieprznąć, a potem tego żałuje. Było tak i tym razem — zaczęła tłumaczyć Syriusza, przed przyjaciółką, ale ona w dalszym ciągu zostawała nieporuszona. — Teraz pewnie demoluje ich dormitorium z bezradności, bo wie, że teraz zdecydowanie za bardzo przesadził.
— Tym razem mu tak szybko nie wybaczę, bo może i walnął to od czapy, ale mnie to zabolało, a ty dobrze wiesz jak bardzo to umie zranić — stwierdziła obojętnie, przeczesując ręką włosy.
W tym momencie poczuła, jak jej przyjaciółka bierze w ręce jej naszyjnik, ale i ona mimowolnie położyła swoje dłonie na jej, zakrywając całkowicie wisiorek.
— Syriusz zarwał na zrobienie tego kilka nocy, wszystko musiało być wykonanie perfekcyjnie. Chciał podarować ci coś, co na zawsze zapamiętasz i spodoba ci się to. Słowo daję, pierwszy raz widziała go z nosem w książkach, pierwszy raz uważał na zajęciach, pierwszy raz się tak bardzo starał. Chciał żebyś była szczęśliwa i wiedziała, że wasza przyjaźń to nie są żarty, że mimo waszych kłótni nadal będziecie przyjaciółmi… — wyszeptała te słowa do Lily ze wzruszeniem, a panna Evans nie wytrzymała i w końcu się rozpłakała. — Poczuł, że ma kogoś blisko siebie, że może na ciebie liczyć, że zawsze mu pomożesz, że pokochasz go mimo jego wad, że umiesz pocieszyć go i rozśmieszyć. Poczuł, że wreszcie ma przyjaciela, kogoś kogo brakowało mu zawsze, osobę, której takiej nie miał przez całe życie.
Alice przygarnęła do siebie zdruzgotaną pannę Evans i objęła ją, zamykając w swoich ramionach, tuląc ją. Zielonookiej było to potrzebne. Zaczęła cicho szlochać w ramię przyjaciółki, a każda łza sprawiała jej jeszcze większy ból. Nie mogła przestać myśleć, że zawiodła przyjaciela, kiedy to on to zrobił. Mimo, że pokłóciła się z nim to była pewna, że już jutro będzie wszystko w porządku, ale ona nie chciała mu tego tak szybko zapomnieć. Jej własny przyjaciel zmieszał ją z błotem, czyż to nie cudowne. Że też ona pomyślała o tym by ich pogodzić, by miał kogoś w tej pieprzonej arystokratycznej rodzinie, kogo by lubił jak Andromedę. Tylko dlaczego on się tak zdenerwował? To chyba dobrze, że ktoś ze Slytherinu mnie nie obraża. Powoli zaczęła się uspokajać, ulatywały z niej nieprzyjemne myśli, poczuła się spokojna, taka wolna, ale jak szybko to uczucie pojawiło się, tak szybko zniknęło. Kiedy po jej policzku spłynęła ostania gorzka łza, to stanęła przed nimi sama Evallyn Black, która uśmiechała się kpiąco.
— Kogo moje piękne oczy widzą… — zadrwiła z delikatnym uśmiechem, a potem spojrzała w zapłakane oczy rudowłosej. — Co ci jest, Eva… Lilyanne?
— Wszystko w porządku, Evallyn… — mruknęła zamyślonym głosem dziewczyna.
Brunetka wywróciła oczami z lekką irytacją.
— No dobra, jak ty nie powiesz, to pewnie z Allice to wyciągnę… — szepnęła do siebie, tak, by dwie Gryfonki tego nie słyszały. — Co się stało?
— Lily niechcący wygadała znajomym, że się kolegujemy — powiedziała spokojnie panna Stace, a wiedząc co się zaraz stanie, mocniej ścisnęła rękę przyjaciółki.
— Ty szlamowata paplo! — warknęła zdenerwowana Evallyn. — Czy choć raz nie możesz trzymać gęby na kłódkę?!
— Przepraszam. Wiem, że nie powinnam tego nikomu mówić… — wyszeptała z goryczą. — Następnym razem się bardziej postaram, Leen.
Ślizgonka tylko westchnęła.
— Nie rozumiem waszego toku myślenia — stwierdziła nagle z lekkim uśmiechem. — Kiedy ja was obrażam, to wy jesteście dla mnie miłe, a to jest przecież bez sensu. — Po tych słowach pomogła wstać im z ziemi i poklepała Lily pokrzepiająco po plecach. — W końcu i tak by się dowiedzieli, to lepiej niech wiedzą już o tym od razu. Ja jutro powiem dziewczyną, ciekawe jak one na to zareagują… — mruknęła zamyślona, a potem spojrzała na medalion w dłoni panny Evans. — Syriusz znowu coś odjebał, mam rację? — Kiwnęły głowami, przyznając jej rację, a ona tylko przekręciła twarz w lewą stronę. — Mój plugawy kuzynek najpierw robi potem myśli, zawsze tak było. Tak samo z tym ucieknięciem do Potterów, naprawdę „mądre” z jego strony. Oczywiście nie powiedziałam nic rodzinie, że wiem gdzie się znajduję, bo jako tako go lubię, ale i tak już coś podejrzewali.
Lily wytrzeszczyła na nią oczy, w wyrazie wielkiego zdziwienia.
— Ktoś powiedział Syriuszowi, że to ty i twoje siostry im doniosłyście — powiedziała cicho, patrząc na nią z zainteresowaniem.
— Że co?!
— Nie tak głośno, bo nas usłyszą… — syknęła panna Evans. — No ktoś wysłał mu list, on sam nie wie kto. Pisma nie mógł rozpoznać, bo literki zostały wycięte z Proroka Codziennego.
Panna Black uniosła wysoko brwi, a potem uśmiechnęła się wyniośle.
— Niech tylko się dowiem kto maczał w tym palce, to go nawet hipogryf nie pozna!
Lily była pewna, że to właśnie Evallyn chciała by Syriusz miał przesrane, a teraz okazuje się, że to nie ona? Bez sensu to wszystko, ale ona obiecała sobie dowiedzieć się kto wrobił jej brata.
— Wierzę ci na słowo! — zaśmiała się cicho rudowłosa.
— Bardzo się z tego powodu cieszę, Evans… — mruknęła po chwili, wyszczerzając się do dziewczyn. — Dobra ja spadam, bo ten kretyn Zabini będzie mnie szukał.
— Spoko, my też już idziemy.
I tak się rozstały, Evallyn poszła dalej patrolować korytarze, a one wróciły do Pokoju Wspólnego jak by nigdy nic.

~*~

Chłopaki mogli się spodziewać, że jak wejdą do swojego dormitorium to będzie ono całe zdemolowane, ale i tak przerażeni spojrzeli na zakrwawione ręce Syriusza i przecięcie na jego twarzy. Z uwagą przyglądali się każdym jego ruchom i byli gotowi na to by go powstrzymać, jednak on, się tym nie przejmując, rozbił kolejne już dzisiaj okno, a odłamki szkła boleśnie wbiły się w jego ręce. Następnie podszedł do szafki Petera, otworzył ją jednym ruchem i wysypał całą zawartość owego mebla, a potem wziął ją i już prawie wyrzucił za okno, ale powstrzymał go przed tym James. Przyjaciel trzymał jego ręce w stalowym uścisku, patrząc mu głęboko w oczy. Zawsze to działało, ale teraz… Syriusz mocno szarpnął, wyrywając mu się, a w następnej chwili szafka Pettigrewa roztrzaskała się o ścianę. Mimo iż wiedzieli, że Black jest porywczy i bardzo szybko się denerwuje, to nie spodziewali się, że nie ulegnie uspakajającym spojrzeniom Pottera. Zawsze tak było, że gdy jeden rozpierniczał im całe dormitorium, to drugi próbował go opanować. Tym razem ta cała zabawa w „spokój, bo jak nie to…” była naprawdę niepotrzebna, obydwoje to wiedzieli.
— Długo masz zamiar demolować nasz pokój? — zapytał zirytowany Remus, patrząc jak przyjaciel drze jego ulubioną książkę na pół. — Co ci da agresja, Syriuszu?
Ten posłał mu tylko pogardliwe spojrzenie, rzucając jego nocną lampką o drzwi. Dobrze wiedział, że Lupin ma rację, ale co z tego?! Chciał się na czymś wyżyć, coś zniszczyć. Jednak zaraz potem zaprzestał niszczeniu rzeczy, tylko usiadł na swoim łóżku, przejeżdżając rękami po twarzy. Miał tego dość, musiał ochłonąć.
— Bo tak jest lepiej, Remus… — mruknął lekko załamanym głosem, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. — Łatwiej mi jest to sobie uświadomić…
— Zagłuszając na jakiś czas ból, sprawia, że wraca on ze zdwojoną siłą — powiedział spokojnie, starając się by jego głos nie zadrżał. Dobrze wiedział jak bardzo Syriusz kochał Lily, przecież to jego najlepsza przyjaciółka.
— Ty zawsze jesteś taki mądry! — warknął na niego brunet, lekko się krzywiąc. — Myślisz, że to jest takie proste? To powiedz co mam takiego zrobić, inteligentny człowieku.
— Na początek wystarczy zwykłe przepraszam, Łapo — stwierdził z delikatnym uśmiechem Lunatyk. — Nigdy jej za nic nie przeprosiłeś, to teraz musi być ten pierwszy raz.
Black prychnął zirytowany, patrząc na przyjaciela z pogardą.
— Ja nie przepraszam — powiedział zdecydowanym głosem. Dlaczego miałby zmieniać swoje zasady?
Tym razem to Remus prychnął.
— A chcesz mieć przyjaciółkę, czy nie? — zapytał ostro, wytrącony z równowagi. Ciągle tylko jakiś problem, a rozwiązanie jest łatwiejsze niż myśli.
— No dobra, dobra… — mruknął ze zrozumieniem. W końcu sobie uświadomił co powiedział przyjaciółce i zrobiło mu się cholernie głupio. — Kurwa, ale ze mnie kretyn! — Jego przyjaciele pokiwali głowami z aprobatą, a on spojrzał po nich. Na sam koniec wybuchł głośnym śmiechem, patrząc na Jamesa. — Co ty masz z nosem, stary?
Okularnik wyszczerzył się po huncwocku i powiedział przyjacielowi jak to się stało, że miał wyglądał jak wyglądał. Oczywiście pani Pomfrey naprawiła mu nos od razu jak przyszedł, ale krew jeszcze trochę leciała. Po tym jak skończył Syriusz klepnął go po plecach.
— Ciesz się James, że mnie tam nie było, bo skończyłoby się o wiele gorzej… — powiedział ostrzegawczo, podnosząc brew. — Muszę dać kwiatki Alice, za to złamanie!
— Jesteś bezczelny, Łapo… — prychnął James.
— Jestem bogiem uświadom to sobie, Rogacz… — wyszeptał ze zgrozą, uśmiechając się z rozbawieniem.
— Chyba jeśli chodzi o jedzenie.
— Ja wcale dużo nie jem! — oburzył się Black.
— Nie, no wcale…
— Robię zapasy na zimę.
— Na początku września?
— Kiedyś trzeba zacząć, nie? — wyszczerzył się do przyjaciela. — Dobra, ja spadam.
— Gdzie leziesz, jeszcze z tobą nie skończyłem! — zawołał za nim roześmiany Potter.
— Pa, kochanie! — pisnął uradowany i już go nie było.
Szedł ciemnym korytarzem, nie obracając się za siebie. Nucił pod nosem piosenkę „I’m sexy and I know it”, tańcząc przy tym. Teraz już wiedział, że pogodzi się z przyjaciółką, był tego pewny. Kierował się w stronę kuchni, bo miał ochotę na coś ciepłego, może jakieś dobre gorące kakało. Po drodze nikogo nie spotkał, nawet Filch się dzisiaj nie wałęsał. Stał teraz przed obrazem talerza z owocami, połaskotał więc gruszkę i wszedł do pomieszczenia. Od razu podbiegło do niego stado skrzatów, kłaniając mu się z wielkimi uśmiechami.
— Witamy, sir — przywitały się wszystkie z entuzjazmem. — Czego dzisiaj sobie życzą Huncwoci, sir?
Chłopak się do nich wyszczerzył i klapnął na najbliższy stołek, który stał przy stole. Skrzyżował ręce na piersi, a małe stworzenia patrzały na każdy jego ruch.
— Dzisiaj przyszedłem tylko na kakao — powiedział, uśmiechając się do nich przyjaźnie.
Jednak razem ciepłym napojem dostał najlepszą czekoladę z Miodowego Królestwa i sporego kotleta, którego tak uwielbiał. Kiedy wychodził z kuchni było już trochę późno, więc nie obyło się bez spotkania z Irytkiem.
— Sie masz, Black! — przywitał się wesołym tonem. — Co tam u chłopaków?
Syriusz uśmiechnął się do niego huncwocko.
— Hej, Iryt! — powiedział wesoło. — U nich wszystko spoko. Jutro dostarczymy ci więcej łajnobomb.
— Świetnie! — ucieszył się poltegeist. — Właśnie miałem się o to pytać. Jak tam dziewczyny?
— Nie próżnują! — zaśmiał się rozbawiony. — Już na samym początku nam coś odwaliły, jak to one.
Duch roześmiał się głośno, a Syriusz razem z nim. Przypomnieli sobie ich wyskok z zeszłego roku.
— To na razie! — zawołał Irytek ochoczo. — Musimy kiedyś obgadać jakiś plan na Filcha!
— Racja! — powiedział z wrednym uśmieszkiem Huncwot. — Do usłyszenia.
I tak duch odleciał, śpiewając swoją ulubioną rymowankę:
— Filch ten stary pryk, kiedy nas spotyka wpada w ryk. Jego kot głupi kmiot, zaraz walnie w niego młot. My psocimy się, bawimy. Woźnego do zawału doprowadzimy, Pannę Noriss kiedyś uprowadzimy. Bo to jest właśnie nasza zabawa, powalić Hogwart na kolana. My łamiemy wciąż zasady… — I dalej już nic nie słyszał, bo zbyt cicho śpiewał.
Z wesołym uśmiechem wracał do swojej wieży, gdzie był ukryty Pokój Wspólny Gryffindoru. Niestety na swojej drodze spotkał jeszcze kogoś, osobę tak bardzo znienawidzoną. Patrzał na swojego brata z nieukrywaną pogardą i nienawiścią. Już on dobrze wiedział, że Syriusz nie miał za bardzo humoru, usłyszał to jak jego kuzynka gada to Belli, Cyzi i Andi.
— Kogo my tu mamy… — wysyczał z kpiną, uśmiechając się drwiąco do brata. — Czyżby mój braciszek, zdrajca krwi?
— Spierdalaj, Regulusie — warknął i spróbował go wyminąć, ale ten zagrodził mu drogę. Chcesz wojny braciszku to ją dostaniesz.
— Co tam u twojej szlamy Evans?
— Na pewno lepiej niż u twoich przyjaciół Śmierciożerców.
— Co tak ostro Syriusz? — zakpił z wesołym uśmieszkiem, który doprowadzał teraz jego starszego brata do furii.
— Nie chce mi się z tobą gadać. Nie dość, że śmierdzisz to na dodatek nie masz mózgu, więc nawet byś nie zrozumiał tego co mówię…
— Jak zwykle zabawny.
— Jak zwykle pojebany.
To zdenerwowało tylko Ślizgona. Wyciągnął różdżkę i przystawił bratu do szyi, a ten tylko prychnął pogardliwie. Wcale się go nie bał i on dobrze o tym wiedział.
— Myślisz, że jak zagrozisz mi różdżką, to się ciebie wystraszę? — zadrwił z wyniosłym uśmiechem. — Jak ty nisko upadłeś w tym Slytherinie.
— Ja upadłem? — prychnął pogardliwie. — A kto do końca życia będzie bronił szlam?
W tym momencie i Syriusz wyciągnął swoją różdżkę, przystawiając ją bratu do piersi. Był zdenerwowany, jak on śmiał obrazić jego przyjaciółkę.
— Wolę bronić mugoli, niż być pionkiem w rękach mojej plugawej rodziny i tych twoich przyjaciół… — syknął z oburzeniem, przyciskając magiczny patyk do jego skóry. — Nawet mi ciebie trochę szkoda, Regulusie, bo ja bym nie dał rady tak dać sobą pomiatać. Jak się z tym czujesz, bracie?
— Ty… — zaczął z furią. — Cru…
— Ty mały, nędzny, karaluchu! — usłyszeli czyiś ociekający jadem głos. — Stać cię tylko na zaklęcia niewybaczalne? Jesteś bardziej żałosny niż myślałam. Drętwota!
Regulus Black padł na podłogę, a zdziwiony Syriusz schował swoją różdżkę z powrotem do kieszeni. Podszedł do leżącego brata i kopnął go w twarz, łamiąc nos.
— Podniósłbym cię, ale tego nie zrobię. Mimo, że śmieci się zbiera, to śmietnik jest za daleko, więc nie będę się trudzić — powiedział z satysfakcją, a potem odwrócił się w stronę osoby, która mu pomogła.
Stała tam z pewnym siebie wyrazem twarzy i pogardliwym spojrzeniem, istna Ślizgonka.


-------- -------- -------
Hej, hej, hej. Jak podoba się wam rozdział?
Dedykacja dla:
Abigail ( zwariowana fanka BLEJZA, DRAKO, DŻEJMSA, SYRIUSZA *0* ) – Dawno cię tu nie było, moja wariatko. Inspirujesz mnie i twoje komentarze do dalszego pisania, więc dziękuję :3 Nadrobię wszystkie rozdziały u ciebie, każda notka będzie skomentowana, więc strzeż się <3
Adrianny Wołtosz – Nie spodziewałaś się? No cóż… U ciebie też wszystko nadrobię, notka po notce! Dziękuję za rozmowy na fejsie i przepraszam za me okropne bluźnierstwo, którym było… niepowiadomienie cię o nowym blogu <3 :c
PaKi – Czekam na tego twojego bloga i nowy rozdział na teraźniejszym <3 Dziękuję za wszystkie rozmowy i komentarze, szwagierko :3 Dziękuję za wenę, fortuno :*
Lumossy ( maniaczka centrum handlowych :3 ) – Małpo jedna! Dziękuję za każdą rozmowę i każdy komentarz, zdanie, wyraz, sylabę, literkę, czy co tam jeszcze. Za to, że jesteś <3
Weroniki Landowskiej (moja kochana <3) – Wiem, że się tego nie spodziewałaś! Za to, że jesteś i mam komu spojlerować, opowiadać o pomysłach i że znosisz moją nienormalność. Jako jedyna moja przyjaciółka czytasz tego bloga, więc za to też <3 Dziękuję za komentarze i czytanie mojego bloga w autobusie na obozie i w łóżku pod kołderką :*
Eventeh Black ( per Marycha van Narkotyk *0* ) – Bo cię uwielbiam i pisanie z tobą, i twoje komentarze, i w ogóle. Pewnie dlatego, bo jesteś narkotykiem <3 :’3
Piernicka ( per Piorun z Warszawy :3 ) – Piorunie jeden ty! Jak ja uwielbiam z tobą pisać, nie tylko na fejsie, ale i na wspólnym blogu <3 Dziękuję za każdy komentarz :*
Ja pierdzielę, ale się rozpisałam… Toż to cud świata, żeby Zgred tyle pisał… Cóż się stało, że to się stało? To nie miało sensu, ale spoko XD

niedziela, 3 sierpnia 2014

9. "Kara, współpraca i jestem Evallyn Black"

"Gdzie się podziały pary kochające siebie za nic?
Teraz bezinteresownie ktoś cię może tylko zranić"
~Kali


Następnego dnia Huncwoci i Huncwotki spotkali się dopiero w Wielkiej Sali na porannym śniadaniu. Oczywiście Dorcas i Syriusz od razu się po kłócili, jak zwykle o jakąś nic nie znaczącą drobnostkę. Lily rzuciła w Jamesa pomidorem, który trafił w jego twarz, a on odwdzięczył się jej tym samym – zamachnął się na nią ogórkiem – twierdząc, że pasuje jej do oczu. Peter i Marlena wyzywali się od najgorszych, a Ann i Remus nie byli lepsi. Jednak wszystkie te wojny się skończyły gdy do ich stołu podszedł Severus Snape.
— Możecie się przymknąć, ścierwy? — zapytał z wyczuwalną kpiną.
— Możesz nie obtłuszczać nam stołu, Smarku? — zadrwił Syriusz.
— O, wielki i wspaniały Black myśli, że każdy się go boi i szanuję jego arystokratyczną dupę.
— Ale on przynajmniej się myje i myśli, bezmózgu — warknęła Dorcas. — I jak widać się przejąłeś.
— Ty…
— Dobra, spieprzaj stąd… — mruknęła Lily i zdjęła z twarzy ogórka. — Nudzisz wszystkich.
— Zamknij się, szlamo — syknął w jej stronę.
Panna Evans głośno prychnęła, podnosząc brew, i nikt nawet nie zauważył kiedy na nosie Snapea wylądowała łyżeczka z majonezem.
— Zamknij się, Śmierciojadaku.
Po tych słowach zdenerwowany brunet odszedł do swojego stołu siarczyście klnąc, a za nim Dorcas krzyczała „Następnym razem tu nie przyłaź, bo śmierdzi jak nie wiem co”.
— Skurwiel… — warknęła Mary z pogardą w głosie.
— McKinnon! — zawołał zaskoczony Peter.
Blondynka spojrzała na niego z zirytowaniem, unosząc jedną brew.
— Czego?!
— Jakich ty słów używasz.
— To jest słownictwo normalnego człowieka, ale co ty wiesz o normalności, Pettigrew?
— Na pewno więcej niż ty — Na jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech. — Smrodu Snapea się nawąchałaś czy co?
— Wystarczysz ty i już chce mi się rzygać.
— Spójrz na siebie, a potem na mnie, słonko. I już widzisz kto jest lepszy.
— Yy… Nadal ja?
— Nie, McKinnon. Chyba w tamtym momencie widziałaś mnie w lustrze, nie siebie.
Chłopak dalej z niej kpił. Jak on jej nienawidzi.
— To ty pomyliłeś lustra, kochanie.
Blondynka nikogo tak nienawidziła jak właśnie Petera Pettigrew, zresztą z wzajemnością.
— Powiedzieć ci coś?
— Nie.
Brunet prychnął.
— I tak powiem. Myślisz, że jesteś fajna, piękna, mądra, popularna i zabawna, ale się mylisz.
— Masz rację… — Po tych słowach na twarzy chłopaka pojawił się triumfalny uśmiech. — Ja nie myślę, ja to wiem.
— Jakie wysokie mniemanie o sobie.
— Ażebyś wiedział — klasnęła w dłonie. — Znam swoją wartość, kotku.
— Jesteś nic nie warta.
— Jestem bezcenna.
— Chyba w snach.
— Tam również.
— Hahaha, już…
— Zamknijcie się, oboje — przerwała im rozbawiona Lily.
Jak na komendę obydwoje głośno prychnęli, wznosząc swoje prawe brwi ku górze.
Jak się zgrali, no popatrz! A mówią, że się nienawidzą.
Na twarzy rudowłosej pojawił się wredny uśmieszek, jak zawsze przed kłótnią z Potterem, oczy przybrały koci kształt, a policzki delikatnie się zarumieniły. Skrzyżowała ręce na piersiach w geście irytacji i skierowała swoje spojrzenie w stronę orzechowookiego. Chciała mu jakoś dogryźć, dołożyć, sprawić by zrobiłoby mu się przykro. Jej niechęć do niego tylko się zwiększyła, gdy zobaczyła, że chłopak w ogóle nie zwraca na nią uwagi zajęty całowaniem się z jakąś długonogą blondynką. Jej uśmiech zmienił się nagle z wrednego na przestraszony.
— Boże, Taisy! — Złapała koleżankę ze Slytherinu za ramię, a ta z ociągnięciem odsunęła się od bruneta i spojrzała na rudowłosą Gryfonkę.
— Cześć, Lily — przywitała się z miłym uśmiechem, ale było w nim tyle fałszu, że można by stwierdzić, że dziewczyna powiedziała „Spierdalaj, Evans. On jest tylko i wyłącznie mój.”
— Nie wiem, czy Potter ci mówił czy też nie… — zaczęła z lekkim ociągnięciem –…ale wczoraj całował żaby, twierdząc, że szuka księżniczki. Pocałował łącznie sto czternaście żab, lecz księżniczki jak nie było, tak nie ma.
— FUJ! — pisnęła z obrzydzeniem Ślizgonka i wybiegła z krzykiem z Wielkiej Sali, zakrywając przy tym usta.
James odwrócił się w jej stronę z wielkim ociągnięciem, ale gdy zobaczyła jego twarz, to aż sama się przestraszyła. Jego okulary były lekko przekrzywione, włosy jak zwykle w nieładzie, na ustach ten sam zawadiacki uśmiech, lecz jego oczy były zimne i skakały w nich iskierki czystej wściekłości. No tak… Kto raz przerwie jego pocałunek z dziewczyną, to jakoś przeżyje, ale drugi raz, to lepiej niech ucieka gdzie pieprz rośnie. Albowiem każdy chłopak w Hogwarcie składa przysięgę mężczyzny, dzieje się to pod koniec czwartego roku, a prawa te są święte. Tyczą się każdego osobnika płci męskiej chodzącego po terenie tej szkoły, jak i jego wroga. A jeśli Evans była wrogiem Pottera, to teraz miała przekichane. Już szykowała się do ucieczki, kiedy jej nadgarstek ugrzązł w stalowym uścisku bruneta.
— Pozwól, że wyjdę razem z tobą, Evans… — wyszeptał jej do ucha, tak lodowatym głosem, totalnie wypranym z uczuć, że na ułamek sekundy zatrzymało jej się serce z przerażenia.
— A co jeśli nie pozwolę? — zapytała, zadzierając wysoko głowę i hardo patrząc mu w oczy.
— Zrobię to na oczach wszystkich tu zebranych.
Teraz to dziewczyna przestraszyła się nie na żarty, lecz jej wzrok dalej był utkwiony w orzechowych oczach okularnika. Patrzyła na niego odważnie, choć nogi się pod nią uginały.
— Idziesz czy nie?
Ruda na potwierdzenie, kiwnęła głową i pierwsza wyszła z WS z wysoko uniesioną głową, a za nią podążyły spojrzenia wszystkich chłopaków i ich wrogów. Jedne były rozbawione, drugie współczujące, a trzecie obojętne. Przystojny Gryfon zaraz po niej zniknął za drzwiami. Zaraz potem Lily została wciągnięta do składzika na miotły, który można było otworzyć tylko od zewnętrznej strony.
— Serio? – warknęła zdenerwowana do granic możliwości. — Musiałeś wybrać akurat ten pieprzony składzik?
— Tak, musiałem — odwarknął w jej stronę zirytowany.
— Ty masz coś z głową, debilu! — wybuchła w końcu, a że był to dźwiękoszczelny pokój, to jeszcze bardziej się wkurzyła.
Chłopak momentalnie przygwoździł ją do ściany, nie zostawiając między nimi ani milimetra przerwy. W tej pozycji panna Evans dobrze czuła jego mięśnie, które sobie wyrobił dzięki grze w quidditcha. Poza tym czuła jego przyśpieszony oddech i szybkie bicie serca spowodowane zdenerwowaniem, które teraz wrzało w nim całym.
— Chyba nie chcesz pogorszyć swojej sytuacji, Evans?
Te słowa wyszeptał jej do ucha, a ją przeszedł dreszcz, który zdziwił ich oboje. Uniosła głowę hardo patrząc w jego oczy, oczywiście tak jak zawsze nie obyło się od nienawiści w jej wzroku, po czym uśmiechnęła się do niego zadziornie, tak jak miała w zwyczaju.
— Jak widać chcę pogorszyć swoją sytuację, Potter.
Warknęła lekko poirytowana, James z rozbawieniem podniósł brew. Było z nią gorzej niż myślał, skoro dziewczyna sądziła, że ruszą go te słowa. Jednak po chwili na jego twarzy pojawił się cyniczny uśmiech.
— Mógłbym to zrobić na oczach wszystkich, w Wielkiej Sali, więc okaż krztę wdzięczności za to, że tego nie zrobiłem.
Jak on jej nienawidził, zresztą od zawsze tak było. Chciał jej nieszczęścia, łzy rudowłosej powodowały, że na jego ustach pojawiał się uśmiech, wściekłość, która od niej emanowała go rozbawiała, a jej ból i cierpienie, to dla niego jak tlen. Tylko jedno go zastanawiało… Dlaczego nie skompromitował jej przed wszystkimi uczniami i profesorami? Na Merlina… Przecież każdy wie o tym pakcie zawartym przez chłopaków. Nikt o zdrowych zmysłach nie przepuściłby takiej okazji.
Oj James, James, James… Starzejesz się, stary.
— Takiemu nic jak ty? Jesteś kolejnym nic nie znaczącym gównem na tym świecie, które myśli, że coś osiągnie. Tacy jak ty, tylko zaśmiecają tę planetę.
— Ale przynajmniej jestem Czystej Krwi, a nie tak jak ty — powiedział z obrzydzeniem i wyraźną drwiną. — Nawet twój przyjaciel od siedmiu boleści cię zostawił. Fajnie być nic nie wartym gównem?
— Zajebiście.
Wysyczała mu to do ucha lodowatym głosem, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale nie taki zwyczajny, powalający na kolana. Teraz przyszedł czas, by i ona go upokorzyła.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę!
Uniosła wysoko brwi, w geście irytacji.
— Nie podniecaj się tak, bo kredka ci stanie.
— Jaka kredka?!
Chłopak był najwyraźniej oburzony tym stwierdzeniem, zresztą jak każdy facet, by był. Dziewczyna uraziła jego ego i coś jeszcze, więc musi się jej odpłacić.
— Ta w strefie poniżej pasa.
— Słońce, gdyby moja „kredka” wylądowała w twoich kuszących ustach, to wyszłaby w twojej strefie poniżej pasa.
James tak rozbawił ją swoim stwierdzeniem, że aż parsknęła, wysoko unosząc brew.
— Potter — zaczęła z politowaniem. — Tylko ty wiesz, że sztuczne się nie liczą?
Po tych słowach chłopak wytrzeszczył na nią oczy, by zaraz potem uśmiechnąć się uwodzicielsko, tak jak miał w zwyczaju .
— Jeśli mi nie wierzysz to możesz sprawdzić, czy jest prawdziwa.


* * *


Dorcas siedziała na wygodnym, choć wytartym, fotelu w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, z założoną nogą na nogę i seksownym uśmiechem na ustach. Miała na sobie czarne, przylegające do nóg, skórzane spodnie i w białej bokserce, z napisem „I’m sexy and I know it”, ,która miała przedłużane bloki. Włosy opadły jej swobodnie na plecy, a jej oczy wręcz kusiły przystojnego blondyna siedzącego obok na kanapie. Ten wpatrywał się w nią z uwielbieniem i czcią, schlebiając jej przy tym. Zawsze wiedziała, że jest lepsza od wszystkich, przez cały czas starała się to udowodnić. Ręką zaczesała włosy, a gdy pozostał jeden wystający lok, to zaczęła zakręcać go na palcu z uwodzicielskim uśmiechem. W pewnej chwili Gryfon nie wytrzymał i usiadł na oparciu jej fotela, odwzajemniając ten odważny uśmiech.
— Meadowes, czy mi się wydaje, czy ty naprawdę chcesz mnie uwieść? — zapytał pewnym siebie głosem. Dobrze wiedział co brunetka mu odpowie.
— Nie mam pojęcia, Johnson. Sam zdecyduj…
Te słowa wyszeptała mu zmysłowo do ucha, a nim wstrząsnęła fala pożądania. Niby zerwali i w ogóle, ale to chyba nie znaczy, że nie może czegoś pragnąć. A tym kimś był nie kto inny, jak Dorcas Meadowes – przepiękna, długonoga, zadziorna, seksowna, arystokratyczna jego eks-dziewczyna. Gryfonka przejechała mu paznokciem po brzuchu, a on uśmiechnął się lubieżnie.
— Ty chcesz mnie uwieść, słońce.
Wymruczał jej do ucha takim głosem jakby co najmniej mówił jej coś sprośnego. Panna Meadowes niby niechcący dotknęła jego krocza, a on pod wpływem impulsu podniósł ją, usiadł na jej miejscu i posadził ją sobie na kolana. Tej jednak nie spodobała się pozycja, w której aktualnie się znajdowała, więc usiadła na nim okrakiem, posyłając mu drapieżny uśmiech.
— Mów dalej.
— I robisz to na oczach całego Gryffindoru, a mi to w żaden sposób nie przeszkadza.
— Zdążyłam zauważyć, Johnson. Jeśli chłopak jest przystojny i mnie pociąga, to dlaczego nie mam tego okazywać?
Na jego ustach mimowolnie pojawił się dumny uśmiech.
— Pociągam cię? A może brak ci kogoś w dormitorium?
— Wszystkie dziewczyny są i tak, pociągasz mnie, podniecasz czy jak inaczej to nazwiesz, kochanie.
— Skoro… — zaczął, ale nie dokończył, bo już całował ją bez opamiętania.
Jego ręce od razu zjechały na jej pośladki, a jej dłonie znalazły się na jego szyi. Przylgnęła do niego jeszcze bardziej, delikatnie, choć umyślnie, ocierając się o jego krocze, a jego męskość powoli twardniała. Ich języki w dalszym ciągu grały o dominację w tym dzikim tańcu, a ona powoli zatracała się w pocałunkach. Czarna uwielbiała chłopców i się z tym nie kryła, wokół niej zawsze było multum adoratorów, co jej jak najbardziej odpowiadało. Nagle ręka chłopka znalazła się na jej piersi, którą po chwili mocno ścisnął, a gdy ta westchnęła, to zaczął ją masować. Jednak dziewczyna nie pozostała blondynowi dłużna – włożyła mu rękę w spodnie i lekko ścisnęła jego nabrzmiałą męskość, by po chwili powtórzyć czynność. Drugą rękę włożył jej we włosy, a jej znalazła oparcie na jego umięśnionym torsie. Tony Johnson grał w quidditcha jako ścigający, więc cóż się dziwić. Jego dłonie z powrotem znalazły się na jej jędrnej pupie, by zaraz potem zjechać na jej uda. Jednak gdy dotknął wewnętrznej ich części, a ona jeszcze bardziej pogłębiła ten szaleńczy pocałunek, ktoś im przerwał.
— Medowes, ja wiem, że brakuje ci chłopaka w dormitorium, ale to nie znaczy, że masz go szukać w ten sposób — usłyszała dobrze jej znany głos Syriusza Blacka. Chłopak leżał rozwalony na kanapie z założonymi rękami na piersi, uśmiechając się przy tym cynicznie.
Brunetka niechętnie rozłączyła ich usta, ale w dalszym ciągu siedziała na kolanach blondyna, który rzucał wściekłe spojrzenie Huncwotowi, co pewnie zrobiłby każdy chłopak w takiej sytuacji na całej kuli ziemskiej. Dziewczynie jednak nie przeszkadzało to, że Łapa ich upomniał, ale to, że im przerwał. Wyjęła rękę z jego spodni i uśmiechnęła się do Tony’ego, seksownie oblizując usta.
— Spierdalaj, Black — warknęła zirytowana. — Poszukaj sobie jakąś panienkę, może dwie, niech ci zrobi dobrze, a ja będę miała spokój przez godzinę.
Po tych słowach kolejny raz pocałowała Johnsona, bardzo namiętnie i zachłannie. Przyległa przy tym do niego, a chłopak położył ręce na jej tyłku i oddał ten dziki pocałunek. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mu jej brakowało przez ten czas. Miał inne dziewczyny, ale czym one są w porównaniu do Dorcas i do tego co może zaoferować ta kocica. Zjechał ustami na jej szyję, gorąco ją całując, a jego ręce pojawiły się na wewnętrznych stronach jej ud. Ona natomiast położyła mu jedną dłoń na szyi, a drugą wczepiła w jego włosy. W odprężeniu odchyliła głowę i głośno westchnęła, Tony składał już pocałunki na jej dekolcie. Jednak teraz Dorcas zapragnęła z powrotem jego ust na swoich, więc złapała jego podbródek, uniosła go stanowczo i mocno wpiła się w jego spragnione wargi. Na powrót zaczęła się poruszać, sprawiając, że chłopak się podniecił. Później bez ostrzeżenia się od niego oderwała i zeszła z jego kolan, zahaczając „niechcący” zwoją kobiecością o jego męskość, co jeszcze bardziej wzmogło jego pożądanie.
— Resztę dokończymy kiedy indziej, Johnson — wymruczała mu do ucha zmysłowym tonem, uśmiechając się przy tym dwuznacznie. — A to zawdzięczasz tylko i wyłącznie Blackowi, skarbie.
Ostatni raz go pocałowała – namiętnie, krótko i odeszła do swojego dormitorium seksownie przy tym kręcąc biodrami, zachęcając do dalszych posunięć. Oburzony wzrok padł na bruneta, który uśmiechał się arogancko.
— Łapo — jęknął wstając z fotela. — Ty zawsze musisz mi wszystko spieprzyć.
Ten jednak zaśmiał się z rozbawienia, a blondyn mu zawtórował.
— Taka już rola kumpla, stary — powiedział z huncwockim uśmiechem. — Poza tym, co ty widzisz w tej Meadowes?
Tony spojrzał na niego jak na idiotę. Jeśli on uważał, że w brunetce nie ma nic nadzwyczajnego, to naprawdę jest z nim coś nie tak.
— Lepszym pytaniem by było… Czego ty w niej nie widzisz? Jest piękna, mądra, seksowna, zadziorna i nieziemska w łóżku.
Syriusz prychnął.
— Jak każda dziewczyna.
— I nie jest łatwa.
— A to już jak połowa dziewczyn.
— Do tego ma zgrabne, długie nogi, super ciało i świetnie robi ustami. Kocha quidditch i motoryzację. Zawsze odważna, ale przy tym pewna siebie i arogancka, kochająca ryzyko i dobrą zabawę. Na dodatek uwielbia alkohol, przystojnych mężczyzn i seks z nimi. Jest najlepszą sztuką w szkolę, przebiła nawet Lily Evans, Mary McKinnon, Ann Lorenh, Alie Stace, Evallyn Black, Bellatrix, Narcyzę i Andromedę Black i całe te Sweet Bitches. Ubiera się wyzywająco i seksownie, przy tym jednak zachowując wrażliwość. Uwielbia szybką jazdę i wszystkie samochody, motory i Bóg wie co jeszcze. Przypomnę ci jeszcze, że ma mózg i jest inteligentna. Jej charakterek dodaje jej niegrzeczności. Jeszcze…
— Dobra! Jest jedyna w swoim rodzaju, ale co mnie obchodzi jakaś długonoga szmata? — warknął zirytowany Black.
— Dziwię się, stary, że jeszcze nie ma jej na twojej liście zdobytych.
Łapa wzniósł oczy ku niebu.
— A to niby dlaczego?
— Bo jest damską kopią ciebie… — mruknął lekko zamyślony blondyn. Niechętnie musiał to przyznać, ale Dorcas była taka sama jak Syriusz. — Dobra, Łapo, ja spadam.
— Yhm… — skinął mu, a Jahnson wyszedł z PW.
Może i Meadowes była jego ideałem dziewczyny, ale to nie znaczyło, że chce wycofać się z planu „Zdobyć. Zerżnąć. Zostawić. Zniszczyć”. Jak on chciał to zrobić…. Było to jego największe marzenie od dwóch miesięcy, od tego feralnego bankietu. Chciał ją upokorzyć i zniszczyć, sprawić by cierpiała. Jednak teraz czegoś mu brakowało, a on już wiedział czego. Rozejrzał się po PW i zauważył przepiękną brunetkę, do której natychmiast podszedł z zawadiackim uśmiechem.
— Cześć, Emily — wymruczał jej do ucha zmysłowym tonem, pochylając się nad nią.
— Syriusz! — ucieszyła się dziewczyna, była jedną z jego fanek. — Pomóc ci jakoś?
— Wiesz… Jest taka sprawa… — powiedział z seksownym uśmiechem. — Chodź ze mną do dormitorium, to ci wyjaśnię.
Ta spojrzała na niego z uwielbieniem.
— Oczywiście, Syriuszku! — wyszeptała, rozpływając się w jego oczach.
Wziął ją za rękę i poprowadził do swojego dormitorium, odprowadzały ich zazdrosne spojrzenia jej koleżanek.
— A więc o co chodzi, kochanie? — zapytała z nadzieją w głosie, gdy weszli.
— Usiądź, nie będę z tak piękną kobietą rozmawiał na stojąco — powiedział z szarmanckim uśmiechem, a rozmarzona dziewczyna usiadła na jego łóżku. Już wiedziała po co została zaproszona, czuła się jak jego dziewczyna. — Jesteś taka cudowna, Emily… Mój ideał dziewczyny to właśnie ty.
— Naprawdę, kochanie?
— Oczywiście — zbliżył się do niej i usiadł na łóżku obok niej. — Ciepło tu, nie?
— Tak, bardzo — powiedziała szybko, bo zrobiło jej się gorąco od bliskości Łapy. Brunet z gracją ściągnął jej sweterek. — No mów, kotku, o co chodzi.
Drażniła się z nim.
— O ciebie, skarbie — wymruczał zmysłowym tonem i zrzucił z siebie koszulkę ze swoim ulubionym mugolskim zespołem „AC/DC”.
— Co zrobiłam? — wyszeptała z zadziornym uśmiechem.
— Jeszcze nic — mruknął i jeszcze bardziej się do niej zbliżył. — Nie jest ci za ciepło?
— Jest — szepnęła jak urzeczona, patrząc mu w oczy.
Brunet szybko ściągnął z niej bluzkę i ujrzał błękitny, koronkowy stanik.
— Syriusz — zaczęła z seksownym uśmiechem. — Jeszcze mi jest ciepło.
— W którym miejscu? — zapytał zmysłowym tonem.
— Właśnie tu, słonko — wymruczała, wskazując na swoje usta, a ten zachłannie się w nie wpił.
Po jakichś dziesięciu minutach do dormitorium wkroczyła Dorcas Meadowes i, jak gdyby nigdy nic, zaczęła grzebać w szafce Jamesa.
— Co ty tu robisz ździro? — warknęła na nią zdyszana Ray. — Nie widzisz, że ja i Syr jesteśmy zajęci?
— Widzę, słyszę i czuję — powiedziała i z obrzydzeniem wytarła jego ślinę palcem z ręki i wsadziła go Emily do buzi. — Po co ma się zmarnować.
Na twarzy Blacka pojawił się niegrzeczny uśmiech.
— Może dołączysz się, Meadowes? — wymruczał najbardziej seksownym głosem jaki w życiu słyszała.
— Za wysokie progi na twoje nogi — prychnęła i z wypiętą w ich stronę pupą zaczęła dalej szukać czegoś w szafce. — Nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko szukam Mapy.
Jednak Łapa kazał się Ray ubrać i spadać. Podszedł do Czarnej z pergaminem w ręku.
— Proszę, Meadowes — powiedział z uśmiechem, a gdy dziewczyna wyciągnęła rękę po Mapę, ten natychmiast schował ją za plecy. — Coś za coś, skarbie.
— Nie mów do mnie "skarbie", dupku! — warknęła i kopnęła go w klejnoty, a on z jękiem upadł na podłogę. Wyrwała mu pergamin z rąk. — Dzięki, Black.
Ten tylko mruknął coś w stylu „Pierdol się” i wstał z ziemi, przyciskając brunetkę do ściany. Z wyższością spojrzała wu w oczy, a potem uniosła pięść w celu uderzenia go w twarz, ale niestety złapał jej rękę.
— Czy ty aby czasem nie przesadzasz? — wysyczał jej do ucha wkurwiony do granic możliwości.
— Czasami tak, ale nie zawsze — warknęła z prowokacyjnym uśmiechem. Uwielbiała go denerwować, bo wtedy jeszcze bardziej jej nienawidził.
— Czasami to ty nie wkurzasz ludzi.
— O, naprawdę?
— Tak, kiedy śpisz.
— Jesteś wredny.
Wysyczała mu to do ucha oburzona, nikt nie ma prawa tak o niej mówić, a już w szczególności Black.
— A ty wyglądasz jak moja matka i jakoś oboje z tym żyjemy.
— Black!
— Czego?
— Przynajmniej ja nie jestem najbrzydszą dziewczyną w Hogwarcie.
— Yyy… Bo jesteś chłopakiem — zakpił i oparł się o framugę drewnianych drzwi.
— Yyy… No chyba coś cię pierdoli, idioto.
Brunet zrobił minę zbitego pieska.
— No właśnie nie…
— To szykuj tyłek, Black.
— Ja wiem, że dziewczyny na mnie lecą i parę chłopaków też, ale nie sądziłem, że i ty.
Te słowa powiedział z wielkim rozczuleniem, chciał ją jeszcze bardziej wkurzyć, ale do tego nie musiał nawet używać głowy.
— Jakbyś nie zauważył, to jestem dziewczyną, Black — warknęła zdenerwowana.
— No właśnie nie zauważyłem.
Po tych słowach posłał jej znaczące spojrzenie, a ją powoli zaczęła dopadać kurwica. Pod wpływem impulsu podniosła bluzkę do góry ukazując mu  biust. Brunet wytrzeszczył na nią oczy, a potem zaczął gapić się na piersi. Z powrotem spuściła bluzkę na dół, zakrywając swoje cycki, na co chłopak zareagował cichym jękiem.
— Dalej nie wierzysz, Black? — zapytała z seksownym uśmiechem.
— Powątpiewam, ale ujdziesz.
— I to dla tego po brodzie cieknie ci ślina? — prychnęła zdegustowana. — Żałosny jesteś, idioto.
— Ale przynajmniej każdy wierzy w moją męskość.
— Zdaje ci się.
Wyszeptała mu do ucha z drwiną i opuściła jego dormitorium z Mapą Huncwotów w ręce. Ruszyła w stronę swojego pokoju, a odprowadzały ją nienawistne spojrzenia dziewczyn i zazdrosny wzrok mężczyzn. Przeczesała delikatnie włosy i kręcąc tyłkiem weszła do swojego dormitorium.


* * *


Ann siedziała przy stoliku w bibliotece, był to najbardziej oddalony od ludzi kąt i prawie nie padało tu światło, więc na środku mebla stała sporych rozmiarów lampka. Na blacie leżało kilka książek, a ona była w jednej z nich wręcz zatopiona, jak ona kochała czytać. Chyba każdy z uczniów Hogwartu widział przynajmniej raz pannę Lorenh w tym oto pomieszczeniu zawaloną po uszy książkami. Nie prawdą jednak było, że blondynka stale się uczy, ona po prostu czytała, ale nic na temat lekcji. Nie były to żadne lektury uzupełniające, tylko najzwyklejsze oprawione w skórę księgi, które miały bardzo ciekawą zawartość. Dziewczyna włosy miała spięte wysoko w kuca, a ubrana była w białe rurki i błękitną, przewiewną koszulę z krótkim. Na twarzy widniał uśmiech, którego brakowało wszystkim od trzech dni. Ann była załamana przez to, co wydarzyło się w grocie podczas pełni. Kochała Lily jak siostrę, której nigdy nie miała i nigdy nie pomyślała o niej w ten sposób. Kiedy stała się na powrót człowiekiem poczuła do siebie obrzydzenie i pogardę. Przecież nigdy nie pomyślała o Rudej w ten sposób, zawsze podziwiała ją za to, że wszystko jej się udaje i że mogła zawsze na nią liczyć. Jak ten pieprzony wampir, który w niej siedział, mógł sobie wymyśleć takie niestworzone rzeczy, o których ona by nawet nie pomyślała. To było okropne… Teraz nie mogła sobie spojrzeć w oczy, kiedy widziała się w lustrze, to odwracała wzrok z obrzydzenia. Była pewna, że Lily wybaczy jej to, ale ona sama nie zrobi sobie tego nigdy. Zbyt bardzo ją to zraniło, by Ann teraz mogła na poczekaniu zapomnieć o tym. Będzie to jej siedzieć w głowie do końca, aż odejdzie. Teraz jednak czytała, a jej świat zmartwień i smutku teraz nie istniał. Skończyła właśnie z westchnieniem jedną książkę i otworzyła drugą, która nosiła tytuł „Starożytna Magia i jej tajemnice”. Wciągnęła ją tak, że nawet nie zareagowała kiedy dosiadł się do niej pewien blondyn, przyglądając się jej z lekkim rozbawieniem. Siedział dokładnie naprzeciwko niej i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się czytanej przez nią książce. W pewnym momencie ona wytrzeszczyła oczy, gapiąc się przez chwilę z niedowierzeniem w dwie strony ów dzieła, a potem podsunęła mu księgę pod nos.
— Patrz, Lupin — powiedziała to bardzo zdziwionym głosem, tak jakby nie wierzyła, że te słowa i zdjęcia tam naprawdę są.
— Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
To pytanie jednak jej wcale nie zdziwiło, a bardziej zdenerwowało. Ona tu mu pokazuje coś ważnego, a ten tylko takie głupie pytanie zadaje. Skąd wiedziała? Przecież to oczywiste, że wyczuła go z kilometra, ma zupełnie inny zapach niż reszta ludzi – bardziej pociągający.
— Serio? — uniosła wysoko brwi i podparła głowę o ręce. — Tylko to cię teraz dziwi?
Chłopak prychnął lekko zaskoczony.
— Oczywiście, że nie, Lorenh — odpowiedział spokojnie, ale w dalszym ciągu chłodno. Nie wiadomo dlaczego, ale tych dwoje nigdy nie pałało do siebie żadnym ciepłym uczuciem. — Zastanawia mnie jeszcze jedno.
Tym razem to ona prychnęła z wielką irytacją, posyłając mu znudzone spojrzenie.
— Ciekawe co…
— Może to, że w tej księdze są zdjęcia rodziców Lily Evans.
— A może tylko ludzi do nich podobnych.
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony.
— Co?
— A ja myślałam, że ty myślisz, Lupin — warknęła kpiąco Ann. — Tu jest napisane, że są to Sophilla Collett i Onzowiusz Delarenoss, a nie Emily i George Evansowie. Poza tym to jest Hiszpański Królewski Ród Czysto–Krwistych, a jak wiesz, rodzice Rudej są mugolami.
— Pomyślmy rozsądnie, Lorenh — zaczął z zamyśleniem. — To może być czysty przypadek. Często się zdarza tak, że ludzie są do siebie strasznie podobni albo nawet identyczni. Na moje… Oni są jednymi z tych ludzi. No, bo czy może być jakaś szansa na to, że są arystokratami, którzy potajemnie wzięli ślub i uciekli? No właśnie, raczej nie. Poza tym… Skąd ty wytrzasnęłaś taką starą książkę?
— Z półki, Lupin, z półki… — mruknęła z zamyśloną miną. — Nie mów nic Lily o zdjęciach, które widziałeś.
— Mam się ciebie słuchać? — prychnął z wyraźną drwiną. — Dobre, Lorenh.
— A jeśli cię o to poproszę? Mógłbyś to wtedy zrobić? — westchnęła ze zrezygnowaniem.
— Nie wiem — stwierdził chłodno. — Spróbuj.
Spojrzała w jego błękitne, zwykle mądre i roześmiane, ale dla niej zawsze zimne, oczy i delikatnie się uśmiechnęła.
—Proszę, Remus — wyszeptała błagalnie. — Proszę, nie mów o tych zdjęciach Lily.
Blondyna zatkało, ale był pewny, że niebieskooka była z nim szczera.
— Nie wiem dlaczego ci tak na tym zależy, ale dobrze — odpowiedział i uśmiechnął się do niej, pierwszy raz nie zobaczyła w tym nic ironicznego czy wrednego – był to najszczerszy, niewymuszony uśmiech. — Nie powiem nic Lilce, jednak mam warunek, Lorenh. Jestem pewny, że ty też masz podejrzenia co do tej książki… Dlatego chcę żebyś mówiła mi jeśli coś odkryjesz.
Zdziwiły go jego słowa, ale potwierdzająco kiwnęła głową.
— Jasne, Lupin, na to możesz liczyć — wyszczerzyła się do niego i wystawiła przed siebie rękę. — Teraz gramy w jednej drużynie, wspólniku.
Kiedy spojrzał w jej oczy, to natychmiast zapomniał o nienawiści do niej, a przypomniał sobie za co ją kochał. Z czarującym uśmiechem, który przyprawił ją o palpitację serca, uścisnął jej dłoń.
— Zgadza się, wspólniczko — powiedział i podniósł się z miejsca. — Tylko nie zapomnij wypożyczyć tej książki, Ann. Bez niej na pewno nie rozwiążemy sprawy.
— Skąd ta nagła zmiana? — zapytała delikatnie się uśmiechając.
— Cześć — dostała tylko w odpowiedzi i odszedł.
Przynajmniej mógł jej coś jeszcze powiedzieć, a nie tylko głupie „Cześć” i sobie idzie, pajac jeden. Jednak później żałowała, że w ogóle o tym pomyślała. Gdy chłopak otwierał już drzwi, by wyjść, to nagle odwrócił się w jej stronę z seksownym uśmieszkiem na ustach i jednoznacznym spojrzeniem.
— To do zobaczenia, słonko! — zawołał i do niej mrugnął, a potem wyszedł z biblioteki. Chłopak, który przyglądał się Ann spuścił z zawodem głowę, a ona się wściekła. Od dawna ten przystojniak jej się podobał.
— Idiota! — krzyknęła jeszcze za nim, ale nie dość, że jeszcze tego nie usłyszał, to na dodatek prawie została wyrzucona z pomieszczenia. Bezczelny palant! Co on sobie w ogóle wyobraża?!


* * *


Alie usiadła na samym brzegu sofy z wielkim grymasem wypisanym na twarzy. Frank leżał rozwalony na kanapie, a na nim siedziała na pół rozebrana szatynka, która całowała go namiętnie. Wolnym ruchami zaczęła rozpinać śnieżnobiałą koszulę chłopaka, a jego krawat w barwach Gryffindoru już dawno miała zawieszony na własnej szyi, która była długa i zgrabna. Vanessa, bo tak miała na imię dziewczyna, miała na sobie czarny stanik, jej czerwona koszulka leżała pod wyjściem z PW, i miętowe rurki, do tego czarne dziesięciocentymetrowe szpilki. Ujrzała jego umięśniony tors i głośno zamruczała.
— Ale masz ciało, kotku… — wysapała z niegrzecznym uśmiechem. — Mogę zobaczyć całe?
Blondyn się roześmiał.
— Jaka niecierpliwa Ness. Nie znałem cię od tej strony, skarbie… — mruknął i pocałował ją w szyję, a ona odchyliła głowę do tyłu.
Pociągnęła go mocno za włosy, a Longbottom przerwał pocałunek.
— Bo już wiem, czego mogę się spodziewać — szepnęła mu do ucha, a potem zachłannie wpiła się w jego usta.
Od zjechał rękoma do guzika jej spodni i z dziecinną łatwością go odpiął. Wczepił rękę w jej włosy, a jego długa dłoń znalazła się na jej tyłku. Szatynka wyglądała naprawdę seksownie w takim wydaniu, a zadziorności dodawał jej strój. Alie poważnie się zdenerwowała, nie dlatego, że ci dwoje się obściskiwali, tylko powodem było ich cholerne rozpychanie się.
— Sorry, że wam przerywam… — zaczęła zirytowana i ściągnęła z kolan jego głowę. — …ale zajmujecie naprawdę dużo miejsca. Czy moglibyście sunąć trochę te szanowne dupy?
— Mi jest tak wygodnie, Stace — stwierdził z aroganckim uśmiechem i na powrót jego głowa znajdowała się na jej nogach. — Może się dołączysz? Ness bardzo lubi trójkąty.
Blondynka palnęła go w czoło, co nie było trudne, Frank natomiast wyszczerzył się do niej w huncwockim uśmiechu.
— Przykro mi Longbottom, ale ja wolę mieć chłopaka tylko dla siebie — warknęła z słodkim uśmiechem.
— To nie problem, Stace — powiedział, uśmiechając się przy tym kpiąco. — Kiedy dokończymy co nam przerwałaś, to moje dormitorium stoi dla ciebie otworem, słonko. Będę tylko ja, ty i wygodne łóżko.
— Marzenia, jakie one są piękne…
— Każde marzenie może się spełnić, skarbie — mówił, podnosząc głowę do góry. — Czyż nie, Stace?
Vanessa zauważyła, że Frank nie zwraca na nią uwagi, więc delikatnie potrząsnęła jego ręką, a blondyn spojrzał na nią lekko zdziwiony.
— Mam propozycję, kochanie — wyszeptała mu do ucha. — Zabawmy się w ten trójkącik, byle szybko, bo umówiłam się z Christopherem. Jeśli nie to od razu mnie spław.
Jednak Gryfon pocałował ją namiętnie, a potem zrzucił z siebie. Z dziewczyna z jękiem wylądowała na ziemi.
— Dokończymy to innym razem, złotko — mruknął, nie spuszczając wzroku z Alice. — Pozdrów Chrisa.
— Jasne — cmoknęła go w policzek. — Pa, Frank! Do zobaczenia, Alie!
Dziewczyna wyszła z PW, ale ich to wcale nie interesowało. Patrzyli sobie głęboko w oczy z delikatnymi uśmiechami.
— Niektórych się jednak nie da spełnić — powiedziała z lekkim zamyśleniem.
— Na szczęście! — ucieszył się jak małe dziecko. — To jest spełnialne!
Ta cicho zachichotała, w myślach plując sobie w twarz za ten gest.
— Nie, Longbottom. To nie jest spełnialne — zaśmiała się rozbawiona, jednak była w tym krzta drwiny. — Poza tym… Wcale mi się nie podobasz i nie lecę na ciebie jak te wszystkie twoje faneczki-blondyneczki, które mają mniej rozumu niż boginy.
Nawet nie zauważył, kiedy zaczęła się nad nim pochylać, dzieliły ich teraz około trzydzieści centymetry, ale dla niej to i tak było za dużo. Pociągał ją w każdy możliwy sposób, ale oczywiście czysto fizycznie, więc teraz musiała się mocno powstrzymywać, żeby nie rzucić się na niego. Frank czuł to samo, tylko ze zdwojoną siłą. Ta dziewczyna była zabójcza i pewny był tego, że jeśli raz by jej spróbował to nie mógłby wtedy przestać. Była idealna, cudowna, ociekająca seksem, ale jednak cholernie delikatna. Chciałoby się zamknąć z nią z dormitorium i nie wychodzić z niego przez tydzień. Patrzyli sobie w oczy i świat przestał dla nich istnieć. Dziewczyna, nieświadoma tego co robi, jeszcze niżej pochyliła swoją głowę, tak, że dzieliło ją od jego głowy dwadzieścia centymetrów.
— Tylko nie bądź głupią blondynką, Stace…  — wyszeptał jak urzeczony, nie zdając sobie sprawy z tego, że tymi słowami wszystko zepsuł.
— Nie jestem — powiedziała, a w jej oczach na sekundę zagościło smutek i odrzucenie, a zaraz potem ten sam chłód co zwykle. Teraz już wiedziała, że on tylko kłamał i starał się ją tylko zaliczyć i… czekaj, czekaj, wróć! Czy jej to przeszkadzało? Nie, nie, nie. O Boże… Nie, to nie może być prawda. Wszystko, tylko nie to! — Dobra ja spadam.
Delikatnie uniosła jego głowę, a on miał nadzieję na namiętny pocałunek na pożegnanie, ale ona tylko próbowała zdjąć ją ze swoich kolan. Uniósł z rozbawieniem brew i złapał ją za rękę, a ona spojrzała na niego zdziwiona.
— Czekaj.
— No co? — zapytała w końcu zdenerwowana.
— To — mruknął i zachłannie wpił się w jej malinowe usta, o których marzył od jakiegoś już czasu.
Z zaskoczenia aż puściła jego głowę, ale odwzajemniła pocałunek. Z namiętnego pocałunku przeszli do delikatnego i czułego. Jeśli ktoś by ich teraz zobaczył, to mógłby stwierdzić, że są zakochaną parą. Pogłębiła pocałunek, a on przyśpieszył tępo. Jak oni słodko wyglądali, on rozwalony na kanapie z położoną głową na jej kolanach i ona, pochylająca się nad nim i oddająca każdy z tych szaleńczych pocałunków. Może i później będą pluli sobie w twarz za to, że zaczęli to co narodziło się w nich samych, ale teraz liczyła się chwila i oni sami. Chłopak nagle oderwał swoje usta od jej i usiadł z westchnieniem.
— Wiesz co to znaczy, Stace? — zapytał po chwili.
Blondynka usiadła okrakiem na jego kolanach z niegrzecznym uśmiechem.
— Nie mam pojęcia… — wymruczała, a ich usta na powrót się złączyły.
Ich języki zaczęły dziki taniec, a ciała przyległy do siebie. Jego ręce momentalnie znalazły się na jej tyłku, a ona wczepiła rękę w jego włosy, a drugą położyła na jego karku. Ich serca szaleńczo biły, odnajdując wspólny rytm. Frank zdjął jedną rękę z jej pupy i wyplątał jej z swoich włosów, by zaraz potem połączyć je. Ona złączyła ich obie pary rąk i z zadziornym uśmieszkiem przycisnęła go do kanapy. Chłopaka zdziwiła jej pewność siebie, która teraz od niej biła. Pożądał jej, tego był pewny. A ona? Alie czuła to samo, co Frank, tyle, że nie pragnęła być wzięta na tej oto kanapie. On rozłączył ich ręce, zaczynając jeździć rękoma po jej ciele, a ona położyła swoje, po obu stronach, jego głowy na oparciu sofy. Przerwali pocałunek, a ich głowy znalazł oparcie na ich czołach. Patrzyli sobie w oczy, oddychając szybko. Nagle blondynka oprzytomniała i spojrzała na niego z przerażeniem.
— To nie powinno się zdarzyć… — wyszeptała zaskoczona i szybko z niego zeszła. — Zapomnij o tym, Longbottom.
Jednak on złapał ją za rękę i mocno pociągnął, a ona na powrót siedziała okrakiem na jego kolanach z lekko rozchylonymi ustami ze zdziwienia. On natomiast uśmiechał się arogancko.
— Wpierw dokończymy to co zaczęliśmy, a potem możesz nawet mnie zobliviatować — mruknął, patrząc jej głęboko w oczy z pożądaniem.
Dziewczyna gwałtownie wpiła się w jego usta, całując namiętnie i zachłannie. Blondyn oddał pocałunek i ściągnął z niej bluzkę, ukazując jej czerwony, koronkowy stanik. Jego ręce znowu jeździły po jej ciele, a ona wplotła dłoń w jego włosy. Szybko zszedł ustami na jej szyję, potem dekolt, zostawiając ciepłe pocałunki. Ona odchyliła głowę i przymknęła oczy, rozkoszując się tą chwilą. Frank na powrót złączył ich usta w zachłannym pocałunku. Blondynka jednym ruchem rozerwała jego koszulę, którą zapiął zaraz po wyjściu Vanessy, a guziki posypały się na podłogę. Delikatnie przygryzła jego wargę i przejechała paznokciem po jego umięśnionym brzuchu, chłopak na jej dotyk zareagował pomrukiem zadowolenia. Oderwał swoje usta od jej i przygryzł płatek jej ucha.
— Widzisz co zrobiłaś z moją koszulą? — wymruczał rozbawiony.
Blondynka prychnęła i złożyła na jego ustach delikatny i czuły pocałunek.
— Za słabe guziki — stwierdziła z niewinnym uśmiechem, a on się cicho zaśmiał. — Poza tym, to nie twoja bluzka dynda sobie teraz na żyrandolu.
To rozbawiło go jeszcze bardziej, spojrzał więc na sufit i uśmiechnął się do niej arogancko, zahaczając palcem o ramiączko jej biustonosza.
— Zastanawiam się, czy twój stanik też będzie słaby jak te guzik — szepnął muskając ustami jej szyję. — Ciekaw jestem jak ty ją zdejmiesz, Stace.
— Coś w to wątpię, Longbottom — mruknęła z seksownym uśmiechem. — Ja? Ty ją ściągniesz.
— A chcesz się przekonać? — zapytał i uniósł prowokacyjnie brew. — Skoro chcesz… Mogę nawet zębami, skarbie.
— Jasne, lubię wyzwania — pocałowała go prosto w usta. — Jak kto woli.
Zaczął ją całować, najpierw szyję, potem dekolt i brzuch, a następnie wrócił do ust wpijając się w nie zachłannie. Rękoma zjechał do jej pupy i tam właśnie zakończyły swoją wędrówkę, ona natomiast wczepiła mu rękę we włosy i pogłębiła pocałunek. Nagle do PW weszła jakaś brunetka i spojrzała na nich zaskoczona, później przerażona, a na koniec zdenerwowana. Podbiegła do nich i brutalnie zrzuciła zszokowaną Alice z jego kolan, a później zaczęła okładać go pięściami.
— Ty podła świnio! — wrzasnęła wkurwiona do granic możliwości. — Ty gnoju jeden… ty parszywy chamie… Jak mogłeś mnie zdradzić z tą ździrą?!
— Ev, skarbie… — zaczął z uroczym uśmiechem i wstał. — …to nie tak jak myślisz.
Brew dziewczyny poszła do góry.
— Tak? — syknęła z drwiną, przeczesując ręką włosy. — Masz rację, wcale prawie się z nią nie pieprzyłeś.
— To Pokój Wspólny, więc i tak byśmy nie mogli… — mruknął zanim ugryzł się w język.
Oczy Ev pociemniały z wściekłości. Jednak stać ją było na to, żeby uderzyć go w twarz, zafundowała mu niezłego policzka. Zaraz potem podbiła mu oko z taką siłą, że ten aż upadł na kanapę.
— Szmaciarz! — warknęła i podeszła do oczadziałej ze zdziwienia Alie. — Życzę szczęścia na nowej drodze życia
Odwróciła się i z wysoko podniesioną głową i wyszła z PW, a za nią pobiegła zdenerwowana Stace. Złapała ją za rękę i odwróciła w swoją stronę. Ta spojrzała jej w oczy ze łzami w swoich.
— Czego jeszcze ode mnie chcesz? — zapytała obojętnie. — Zniszczyłaś mi związek i jeszcze teraz bezczelnie mnie nachodzisz. Jesteś zwykłą dziwką i bezuczuciową suką. Takie jak ty powinny rodzić się w burdelach, a teraz spierdalaj mi z oczu.
Alie wzięła głęboki oddech.
— Nie wiedziałam, że ten idiota ma dziewczynę — powiedziała poważnie i złapała ją za drugą rękę. — Gdybym to wiedziała, to na pewno nie zrobiłabym tego na czym go przyłapałaś.
— Oczywiście, że nie wiedziałaś. Nikt nie wiedział — stwierdziła z grymasem. — Jak wyobrażasz sobie związek Gryfona ze Ślizgonką arystokratką?
— No fakt… — mruknęła ze zrozumieniem. — Przepraszam cię…
— Evallyn Black.
— …Evallyn, nie chciałam, żeby tak wyszło — powiedziała ze spuszczoną głową. — Mogłabyś mi wybaczyć to paskudztwo?
Na twarzy pięknej Ślizgonki pojawiło się zdziwienie.
— Czekaj, bo czegoś nie rozumiem… — zaczęła z podniesioną brwią. — Ja tu cię wyzywam od najgorszych, a ty mnie prosisz o wybaczenie? To przecież nie ma sensu.
Alie delikatnie się uśmiechnęła.
— Nie chcę byś miała o mnie złe zdanie z powodu tego incydentu… — mruknęła żałośnie. — Przynajmniej już teraz wiesz jaki z niego kutas.
— Dokładnie! — zaśmiała się Ślizgonka. — Jesteś w porządku…
— Alice Stace.
— …Alice — zakończyła z wesołym uśmiechem.
Blondynka poklepała ją po plecach.
— Nie przejmuj się takim gnojem — powiedziała z wrednym uśmiechem. — Jestem z tego samego domu co on, zemszczę się na nim za ciebie.
Brunetka prychnęła.
— Co to, to nie — warknęła z identycznym uśmiechem co Stace. — Już ja się nim zajmę i popamięta, że z Evallyn Black się nie zadziera.
— Czekaj, czekaj… — mruknęła z zamyśleniem. — …powiedziałaś, że nazywasz Black. Czy ty nie jesteś czasem spokrewniona z Syriuszem?
— Niestety — warknęła z pogardą. — Bałwan myśli, że jak jest przystojny to jest najlepszy.
— Dorcas to samo mu mówi — zaśmiała się blondynka. — Powinnyście podać sobie ręce.
— Dorcas… Dorcas… Dorcas… — mruczała pod nosem, a potem pstryknęła palcami. — Meadowes!
— Brawo! — zaśmiała się. — Jesteś spoko, Evallyn.
— Błagam tylko nie „Evallyn” — warknęła oburzona, a Alice się zaśmiała. — Mów mi Ev, Eva, Leen, tylko błagam nie to imię.
— Miło mi cię poznać, Ev — roześmiała się serdecznie Stace. — Jestem Alie.
— Ciebie również, Alie — zaśmiała się brunetka i obie dziewczyny uścisnęły sobie dłonie.
Nagle usłyszały jakieś szepty dochodzące zza drzwi, które były za nimi. Podeszły do nich na palcach i przystawiły uszy do szparek, ale i tak nie zrozumiały niczego.


* * *


Lily i James byli uwięzieni w tym schowku dobre pół dnia, byli pewni, że teraz był już wieczór. Rudowłosa siedziała na skrzynce ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, a brunet opierał się o framugę drzwi. Obydwoje byli zirytowani i nieźle wkurzeni swoim towarzystwem, przeszkadzało im nawet to, że drugie oddycha. Gdyby wzięli różdżki to już dawno by ich tu nie było, ale oczywiście żadne z nich ich nie wzięło, co jeszcze bardziej obu zdenerwowało. Lily w końcu nie wytrzymała.
— To wszystko twoja wina, Potter — warknęła zdenerwowana. — Musiałeś zaciągnąć mnie do tego pieprzonego składzika?
— Moja wina? — syknął z drwiną. — Nie trzeba była wpieprzać się w nie swoje sprawy, nie byłoby wtedy tu ani mnie, ani ciebie.
Ruda prychnęła z pogardą.
— Teraz to moja wina?
— Szybko zakumałaś!
Lily wstała ze skrzynki i podeszła do niego z błyskiem w oku.
— Wiesz co? — zapytała, a on podniósł brew. — Jesteś żałosny, okropny, irytujący, denerwujący i pedałowaty.
— Mów dalej.
— Myślisz, że jak mierzwisz te swoje włoski, to dziewczyny na to polecą. Uważasz, że tak świetnie latasz na miotle, a ja pokonam cię z zamkniętymi oczami. Lecisz na każdą ładną laskę w tej szkole, chociaż w żadnej się nie zakochałeś. Razem z Blackiem zaliczyliście pół Hogwartu i nie jestem pewna, czy to były tylko dziewczyny. Twierdzisz, ze jesteś taki przystojny, seksowny, zabawny i uroczy, a jedyne co jeszcze w tobie nie zdechło, to odzywający się czasami mózg.
— Evans, Evans… — zaczął z zawadiackim uśmiechem. — Miałaś wymienić moje wady, słońce.
— Jesteś po prostu żałosny!
— Ech, to już słyszałem. Wymyśl coś nowego.
— Nie martw się, Pottter, kiedy już wygram zakład i kupisz mi alkohol, to powiem ci o wiele więcej.
— W łóżku wiele dziewczyn dużo mi mów, wtedy będziesz mogła się wygadać — zadrwił z szyderczym uśmiechem.
— Marzenia, Potter… Jakie one są cudowne.
— Evans, weź już otwórz te drzwi.
— Ciekawe jak? — syknęła w jego stronę.
— Nie wiem, to ty tu jesteś mądra!
— Teraz ja, nie?!
— Tak, a bo co?!
— Idiota — syknęła i zadarła głowę do góry.
— Oj, Evans… — mruknął z seksownym uśmiechem. — Prawie bym zapomniał o karze.
— Kurwa — warknęła zdenerwowana i spojrzała na niego z kpiną.
Wpił się w jej usta i przycisnął do ściany, od razu pozbywając się jej bluzki. Oddała pocałunek, a jego koszula leżała już na podłodze. Szybko zjechał ustami do jej szyi, ramion, dekoltu i brzucha, na koniec wracając do jej malinowych warg. Całowali się szybko i zachłannie. Dziewczyna objęła go nogami w pasie i pogłębiła pocałunek, wczepiając mu rękę we włosy. Jego ręce znajdowały się na jej pupie, unosząc do góry jej szkolną spódniczkę. Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, a do środka weszły dwie dziewczyny – Ślizgonka i Gryfonka – i od wejścia spojrzały na nich zaskoczone.
— Szukałam cię, Lily… — mruknęła Alie i wyszczerzyła się do przyjaciółki.
— No to znalazłaś — zaśmiała się i ubrała swoją bluzkę. — Wybacz, Potter, ale kara się już skończyła.
— Jeszcze się zemszczę, zobaczysz — warknął za nią, zarzucając na siebie koszulę.
— A krowy zaczną latać… — syknęła i wyszła. — Przepraszam, że zastałyście mnie w takim, a nie innym, momencie.
— Nic się nie stało, Ruda.
— Spoko — zaśmiała się Evallyn.
— Ciebie chyba nie znam… — zaczęła z uśmiechem. — Lily Evans.
— Ta szlama? — wymsknęło jej się zanim ugryzła się w język. — Evallyn Black.
— Ta szmaciarska kuzynka Syriusza? — odgryzła się rudowłosa.
— To ja, w całej swojej okazałości — zadrwiła z wrednym uśmiechem. — Cudowna, seksowna i przepiękna arystokratka.
— Teraz już jestem pewna, że Black — zaśmiała się Lily.
— Skąd te wnioski?
— Wysokie mniemanie o sobie, bezpośredniość, wredność i sarkazm — powiedziała z kpiarskim uśmiechem.
Ta głośno prychnęła.
— Jesteś spoko, Evans.
— Ty również, Black.
— Jestem Evellyn.
— A ja Lilyanne.
— Mów do mnie jak chcesz, tylko nie po imieniu — zaśmiała się brunetka. — Ev, Eva, Leen. Jak wolisz.
— Błagam, tylko nie mów do mnie po imieniu — ta również się zaśmiała. — Lily, Ruda, Lilka. Od wyboru, do koloru.
Podały sobie ręce z wesołymi uśmiechami, a potem przytuliły się we trzy.
— Dobra, ja spadam… — mruknęła Ślizgonka. — … jeszcze ktoś będzie się martwił.
— Wątpię — zażartowała Evans.
— Ale jesteś miła — prychnęła Black.
— Do usług.
— Ciekawe jakich… — poruszyła sugestywnie brwiami.

Wszystkie się zaśmiały, przypominając sobie wydarzenie w składziku, a potem pożegnały i rozeszły się do swoich Pokoi Wspólnych.

--------------------------
Dzień doberek :*
Trochę mnie nie było, wybaczycie mi to? Jednak wróciłam z długim rozdziałem i trochę się tu dzieje c:
Jak widzicie, pojawiła się nowa postać "Evallyn Black" i zgadnijcie kim ona jest. To Eveneth Black! 
Happy birthday, dear :* Spóźnione, ale zawsze są, nie? Czekaj na tą miniaturkę, bo kiedyś się napisze XD Co tam u Edzia? *0*
Dedykacja:
Ev - Urodzinowy dedyk, aww c: 
Pułkownik Skołuda - Kosiam cię, siostra :* Obiecałam? Obiecałam! Tęsknię, ziomek :c
Piernicek - Piorunie jeden! Trzymaj się, skarbie albo wbijam <3
Dusia - Kurna... Tęsknię, kocham i dziękuję :*

No to do napisania, skrzaty!