niedziela, 3 sierpnia 2014

9. "Kara, współpraca i jestem Evallyn Black"

"Gdzie się podziały pary kochające siebie za nic?
Teraz bezinteresownie ktoś cię może tylko zranić"
~Kali


Następnego dnia Huncwoci i Huncwotki spotkali się dopiero w Wielkiej Sali na porannym śniadaniu. Oczywiście Dorcas i Syriusz od razu się po kłócili, jak zwykle o jakąś nic nie znaczącą drobnostkę. Lily rzuciła w Jamesa pomidorem, który trafił w jego twarz, a on odwdzięczył się jej tym samym – zamachnął się na nią ogórkiem – twierdząc, że pasuje jej do oczu. Peter i Marlena wyzywali się od najgorszych, a Ann i Remus nie byli lepsi. Jednak wszystkie te wojny się skończyły gdy do ich stołu podszedł Severus Snape.
— Możecie się przymknąć, ścierwy? — zapytał z wyczuwalną kpiną.
— Możesz nie obtłuszczać nam stołu, Smarku? — zadrwił Syriusz.
— O, wielki i wspaniały Black myśli, że każdy się go boi i szanuję jego arystokratyczną dupę.
— Ale on przynajmniej się myje i myśli, bezmózgu — warknęła Dorcas. — I jak widać się przejąłeś.
— Ty…
— Dobra, spieprzaj stąd… — mruknęła Lily i zdjęła z twarzy ogórka. — Nudzisz wszystkich.
— Zamknij się, szlamo — syknął w jej stronę.
Panna Evans głośno prychnęła, podnosząc brew, i nikt nawet nie zauważył kiedy na nosie Snapea wylądowała łyżeczka z majonezem.
— Zamknij się, Śmierciojadaku.
Po tych słowach zdenerwowany brunet odszedł do swojego stołu siarczyście klnąc, a za nim Dorcas krzyczała „Następnym razem tu nie przyłaź, bo śmierdzi jak nie wiem co”.
— Skurwiel… — warknęła Mary z pogardą w głosie.
— McKinnon! — zawołał zaskoczony Peter.
Blondynka spojrzała na niego z zirytowaniem, unosząc jedną brew.
— Czego?!
— Jakich ty słów używasz.
— To jest słownictwo normalnego człowieka, ale co ty wiesz o normalności, Pettigrew?
— Na pewno więcej niż ty — Na jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech. — Smrodu Snapea się nawąchałaś czy co?
— Wystarczysz ty i już chce mi się rzygać.
— Spójrz na siebie, a potem na mnie, słonko. I już widzisz kto jest lepszy.
— Yy… Nadal ja?
— Nie, McKinnon. Chyba w tamtym momencie widziałaś mnie w lustrze, nie siebie.
Chłopak dalej z niej kpił. Jak on jej nienawidzi.
— To ty pomyliłeś lustra, kochanie.
Blondynka nikogo tak nienawidziła jak właśnie Petera Pettigrew, zresztą z wzajemnością.
— Powiedzieć ci coś?
— Nie.
Brunet prychnął.
— I tak powiem. Myślisz, że jesteś fajna, piękna, mądra, popularna i zabawna, ale się mylisz.
— Masz rację… — Po tych słowach na twarzy chłopaka pojawił się triumfalny uśmiech. — Ja nie myślę, ja to wiem.
— Jakie wysokie mniemanie o sobie.
— Ażebyś wiedział — klasnęła w dłonie. — Znam swoją wartość, kotku.
— Jesteś nic nie warta.
— Jestem bezcenna.
— Chyba w snach.
— Tam również.
— Hahaha, już…
— Zamknijcie się, oboje — przerwała im rozbawiona Lily.
Jak na komendę obydwoje głośno prychnęli, wznosząc swoje prawe brwi ku górze.
Jak się zgrali, no popatrz! A mówią, że się nienawidzą.
Na twarzy rudowłosej pojawił się wredny uśmieszek, jak zawsze przed kłótnią z Potterem, oczy przybrały koci kształt, a policzki delikatnie się zarumieniły. Skrzyżowała ręce na piersiach w geście irytacji i skierowała swoje spojrzenie w stronę orzechowookiego. Chciała mu jakoś dogryźć, dołożyć, sprawić by zrobiłoby mu się przykro. Jej niechęć do niego tylko się zwiększyła, gdy zobaczyła, że chłopak w ogóle nie zwraca na nią uwagi zajęty całowaniem się z jakąś długonogą blondynką. Jej uśmiech zmienił się nagle z wrednego na przestraszony.
— Boże, Taisy! — Złapała koleżankę ze Slytherinu za ramię, a ta z ociągnięciem odsunęła się od bruneta i spojrzała na rudowłosą Gryfonkę.
— Cześć, Lily — przywitała się z miłym uśmiechem, ale było w nim tyle fałszu, że można by stwierdzić, że dziewczyna powiedziała „Spierdalaj, Evans. On jest tylko i wyłącznie mój.”
— Nie wiem, czy Potter ci mówił czy też nie… — zaczęła z lekkim ociągnięciem –…ale wczoraj całował żaby, twierdząc, że szuka księżniczki. Pocałował łącznie sto czternaście żab, lecz księżniczki jak nie było, tak nie ma.
— FUJ! — pisnęła z obrzydzeniem Ślizgonka i wybiegła z krzykiem z Wielkiej Sali, zakrywając przy tym usta.
James odwrócił się w jej stronę z wielkim ociągnięciem, ale gdy zobaczyła jego twarz, to aż sama się przestraszyła. Jego okulary były lekko przekrzywione, włosy jak zwykle w nieładzie, na ustach ten sam zawadiacki uśmiech, lecz jego oczy były zimne i skakały w nich iskierki czystej wściekłości. No tak… Kto raz przerwie jego pocałunek z dziewczyną, to jakoś przeżyje, ale drugi raz, to lepiej niech ucieka gdzie pieprz rośnie. Albowiem każdy chłopak w Hogwarcie składa przysięgę mężczyzny, dzieje się to pod koniec czwartego roku, a prawa te są święte. Tyczą się każdego osobnika płci męskiej chodzącego po terenie tej szkoły, jak i jego wroga. A jeśli Evans była wrogiem Pottera, to teraz miała przekichane. Już szykowała się do ucieczki, kiedy jej nadgarstek ugrzązł w stalowym uścisku bruneta.
— Pozwól, że wyjdę razem z tobą, Evans… — wyszeptał jej do ucha, tak lodowatym głosem, totalnie wypranym z uczuć, że na ułamek sekundy zatrzymało jej się serce z przerażenia.
— A co jeśli nie pozwolę? — zapytała, zadzierając wysoko głowę i hardo patrząc mu w oczy.
— Zrobię to na oczach wszystkich tu zebranych.
Teraz to dziewczyna przestraszyła się nie na żarty, lecz jej wzrok dalej był utkwiony w orzechowych oczach okularnika. Patrzyła na niego odważnie, choć nogi się pod nią uginały.
— Idziesz czy nie?
Ruda na potwierdzenie, kiwnęła głową i pierwsza wyszła z WS z wysoko uniesioną głową, a za nią podążyły spojrzenia wszystkich chłopaków i ich wrogów. Jedne były rozbawione, drugie współczujące, a trzecie obojętne. Przystojny Gryfon zaraz po niej zniknął za drzwiami. Zaraz potem Lily została wciągnięta do składzika na miotły, który można było otworzyć tylko od zewnętrznej strony.
— Serio? – warknęła zdenerwowana do granic możliwości. — Musiałeś wybrać akurat ten pieprzony składzik?
— Tak, musiałem — odwarknął w jej stronę zirytowany.
— Ty masz coś z głową, debilu! — wybuchła w końcu, a że był to dźwiękoszczelny pokój, to jeszcze bardziej się wkurzyła.
Chłopak momentalnie przygwoździł ją do ściany, nie zostawiając między nimi ani milimetra przerwy. W tej pozycji panna Evans dobrze czuła jego mięśnie, które sobie wyrobił dzięki grze w quidditcha. Poza tym czuła jego przyśpieszony oddech i szybkie bicie serca spowodowane zdenerwowaniem, które teraz wrzało w nim całym.
— Chyba nie chcesz pogorszyć swojej sytuacji, Evans?
Te słowa wyszeptał jej do ucha, a ją przeszedł dreszcz, który zdziwił ich oboje. Uniosła głowę hardo patrząc w jego oczy, oczywiście tak jak zawsze nie obyło się od nienawiści w jej wzroku, po czym uśmiechnęła się do niego zadziornie, tak jak miała w zwyczaju.
— Jak widać chcę pogorszyć swoją sytuację, Potter.
Warknęła lekko poirytowana, James z rozbawieniem podniósł brew. Było z nią gorzej niż myślał, skoro dziewczyna sądziła, że ruszą go te słowa. Jednak po chwili na jego twarzy pojawił się cyniczny uśmiech.
— Mógłbym to zrobić na oczach wszystkich, w Wielkiej Sali, więc okaż krztę wdzięczności za to, że tego nie zrobiłem.
Jak on jej nienawidził, zresztą od zawsze tak było. Chciał jej nieszczęścia, łzy rudowłosej powodowały, że na jego ustach pojawiał się uśmiech, wściekłość, która od niej emanowała go rozbawiała, a jej ból i cierpienie, to dla niego jak tlen. Tylko jedno go zastanawiało… Dlaczego nie skompromitował jej przed wszystkimi uczniami i profesorami? Na Merlina… Przecież każdy wie o tym pakcie zawartym przez chłopaków. Nikt o zdrowych zmysłach nie przepuściłby takiej okazji.
Oj James, James, James… Starzejesz się, stary.
— Takiemu nic jak ty? Jesteś kolejnym nic nie znaczącym gównem na tym świecie, które myśli, że coś osiągnie. Tacy jak ty, tylko zaśmiecają tę planetę.
— Ale przynajmniej jestem Czystej Krwi, a nie tak jak ty — powiedział z obrzydzeniem i wyraźną drwiną. — Nawet twój przyjaciel od siedmiu boleści cię zostawił. Fajnie być nic nie wartym gównem?
— Zajebiście.
Wysyczała mu to do ucha lodowatym głosem, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale nie taki zwyczajny, powalający na kolana. Teraz przyszedł czas, by i ona go upokorzyła.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę!
Uniosła wysoko brwi, w geście irytacji.
— Nie podniecaj się tak, bo kredka ci stanie.
— Jaka kredka?!
Chłopak był najwyraźniej oburzony tym stwierdzeniem, zresztą jak każdy facet, by był. Dziewczyna uraziła jego ego i coś jeszcze, więc musi się jej odpłacić.
— Ta w strefie poniżej pasa.
— Słońce, gdyby moja „kredka” wylądowała w twoich kuszących ustach, to wyszłaby w twojej strefie poniżej pasa.
James tak rozbawił ją swoim stwierdzeniem, że aż parsknęła, wysoko unosząc brew.
— Potter — zaczęła z politowaniem. — Tylko ty wiesz, że sztuczne się nie liczą?
Po tych słowach chłopak wytrzeszczył na nią oczy, by zaraz potem uśmiechnąć się uwodzicielsko, tak jak miał w zwyczaju .
— Jeśli mi nie wierzysz to możesz sprawdzić, czy jest prawdziwa.


* * *


Dorcas siedziała na wygodnym, choć wytartym, fotelu w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, z założoną nogą na nogę i seksownym uśmiechem na ustach. Miała na sobie czarne, przylegające do nóg, skórzane spodnie i w białej bokserce, z napisem „I’m sexy and I know it”, ,która miała przedłużane bloki. Włosy opadły jej swobodnie na plecy, a jej oczy wręcz kusiły przystojnego blondyna siedzącego obok na kanapie. Ten wpatrywał się w nią z uwielbieniem i czcią, schlebiając jej przy tym. Zawsze wiedziała, że jest lepsza od wszystkich, przez cały czas starała się to udowodnić. Ręką zaczesała włosy, a gdy pozostał jeden wystający lok, to zaczęła zakręcać go na palcu z uwodzicielskim uśmiechem. W pewnej chwili Gryfon nie wytrzymał i usiadł na oparciu jej fotela, odwzajemniając ten odważny uśmiech.
— Meadowes, czy mi się wydaje, czy ty naprawdę chcesz mnie uwieść? — zapytał pewnym siebie głosem. Dobrze wiedział co brunetka mu odpowie.
— Nie mam pojęcia, Johnson. Sam zdecyduj…
Te słowa wyszeptała mu zmysłowo do ucha, a nim wstrząsnęła fala pożądania. Niby zerwali i w ogóle, ale to chyba nie znaczy, że nie może czegoś pragnąć. A tym kimś był nie kto inny, jak Dorcas Meadowes – przepiękna, długonoga, zadziorna, seksowna, arystokratyczna jego eks-dziewczyna. Gryfonka przejechała mu paznokciem po brzuchu, a on uśmiechnął się lubieżnie.
— Ty chcesz mnie uwieść, słońce.
Wymruczał jej do ucha takim głosem jakby co najmniej mówił jej coś sprośnego. Panna Meadowes niby niechcący dotknęła jego krocza, a on pod wpływem impulsu podniósł ją, usiadł na jej miejscu i posadził ją sobie na kolana. Tej jednak nie spodobała się pozycja, w której aktualnie się znajdowała, więc usiadła na nim okrakiem, posyłając mu drapieżny uśmiech.
— Mów dalej.
— I robisz to na oczach całego Gryffindoru, a mi to w żaden sposób nie przeszkadza.
— Zdążyłam zauważyć, Johnson. Jeśli chłopak jest przystojny i mnie pociąga, to dlaczego nie mam tego okazywać?
Na jego ustach mimowolnie pojawił się dumny uśmiech.
— Pociągam cię? A może brak ci kogoś w dormitorium?
— Wszystkie dziewczyny są i tak, pociągasz mnie, podniecasz czy jak inaczej to nazwiesz, kochanie.
— Skoro… — zaczął, ale nie dokończył, bo już całował ją bez opamiętania.
Jego ręce od razu zjechały na jej pośladki, a jej dłonie znalazły się na jego szyi. Przylgnęła do niego jeszcze bardziej, delikatnie, choć umyślnie, ocierając się o jego krocze, a jego męskość powoli twardniała. Ich języki w dalszym ciągu grały o dominację w tym dzikim tańcu, a ona powoli zatracała się w pocałunkach. Czarna uwielbiała chłopców i się z tym nie kryła, wokół niej zawsze było multum adoratorów, co jej jak najbardziej odpowiadało. Nagle ręka chłopka znalazła się na jej piersi, którą po chwili mocno ścisnął, a gdy ta westchnęła, to zaczął ją masować. Jednak dziewczyna nie pozostała blondynowi dłużna – włożyła mu rękę w spodnie i lekko ścisnęła jego nabrzmiałą męskość, by po chwili powtórzyć czynność. Drugą rękę włożył jej we włosy, a jej znalazła oparcie na jego umięśnionym torsie. Tony Johnson grał w quidditcha jako ścigający, więc cóż się dziwić. Jego dłonie z powrotem znalazły się na jej jędrnej pupie, by zaraz potem zjechać na jej uda. Jednak gdy dotknął wewnętrznej ich części, a ona jeszcze bardziej pogłębiła ten szaleńczy pocałunek, ktoś im przerwał.
— Medowes, ja wiem, że brakuje ci chłopaka w dormitorium, ale to nie znaczy, że masz go szukać w ten sposób — usłyszała dobrze jej znany głos Syriusza Blacka. Chłopak leżał rozwalony na kanapie z założonymi rękami na piersi, uśmiechając się przy tym cynicznie.
Brunetka niechętnie rozłączyła ich usta, ale w dalszym ciągu siedziała na kolanach blondyna, który rzucał wściekłe spojrzenie Huncwotowi, co pewnie zrobiłby każdy chłopak w takiej sytuacji na całej kuli ziemskiej. Dziewczynie jednak nie przeszkadzało to, że Łapa ich upomniał, ale to, że im przerwał. Wyjęła rękę z jego spodni i uśmiechnęła się do Tony’ego, seksownie oblizując usta.
— Spierdalaj, Black — warknęła zirytowana. — Poszukaj sobie jakąś panienkę, może dwie, niech ci zrobi dobrze, a ja będę miała spokój przez godzinę.
Po tych słowach kolejny raz pocałowała Johnsona, bardzo namiętnie i zachłannie. Przyległa przy tym do niego, a chłopak położył ręce na jej tyłku i oddał ten dziki pocałunek. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mu jej brakowało przez ten czas. Miał inne dziewczyny, ale czym one są w porównaniu do Dorcas i do tego co może zaoferować ta kocica. Zjechał ustami na jej szyję, gorąco ją całując, a jego ręce pojawiły się na wewnętrznych stronach jej ud. Ona natomiast położyła mu jedną dłoń na szyi, a drugą wczepiła w jego włosy. W odprężeniu odchyliła głowę i głośno westchnęła, Tony składał już pocałunki na jej dekolcie. Jednak teraz Dorcas zapragnęła z powrotem jego ust na swoich, więc złapała jego podbródek, uniosła go stanowczo i mocno wpiła się w jego spragnione wargi. Na powrót zaczęła się poruszać, sprawiając, że chłopak się podniecił. Później bez ostrzeżenia się od niego oderwała i zeszła z jego kolan, zahaczając „niechcący” zwoją kobiecością o jego męskość, co jeszcze bardziej wzmogło jego pożądanie.
— Resztę dokończymy kiedy indziej, Johnson — wymruczała mu do ucha zmysłowym tonem, uśmiechając się przy tym dwuznacznie. — A to zawdzięczasz tylko i wyłącznie Blackowi, skarbie.
Ostatni raz go pocałowała – namiętnie, krótko i odeszła do swojego dormitorium seksownie przy tym kręcąc biodrami, zachęcając do dalszych posunięć. Oburzony wzrok padł na bruneta, który uśmiechał się arogancko.
— Łapo — jęknął wstając z fotela. — Ty zawsze musisz mi wszystko spieprzyć.
Ten jednak zaśmiał się z rozbawienia, a blondyn mu zawtórował.
— Taka już rola kumpla, stary — powiedział z huncwockim uśmiechem. — Poza tym, co ty widzisz w tej Meadowes?
Tony spojrzał na niego jak na idiotę. Jeśli on uważał, że w brunetce nie ma nic nadzwyczajnego, to naprawdę jest z nim coś nie tak.
— Lepszym pytaniem by było… Czego ty w niej nie widzisz? Jest piękna, mądra, seksowna, zadziorna i nieziemska w łóżku.
Syriusz prychnął.
— Jak każda dziewczyna.
— I nie jest łatwa.
— A to już jak połowa dziewczyn.
— Do tego ma zgrabne, długie nogi, super ciało i świetnie robi ustami. Kocha quidditch i motoryzację. Zawsze odważna, ale przy tym pewna siebie i arogancka, kochająca ryzyko i dobrą zabawę. Na dodatek uwielbia alkohol, przystojnych mężczyzn i seks z nimi. Jest najlepszą sztuką w szkolę, przebiła nawet Lily Evans, Mary McKinnon, Ann Lorenh, Alie Stace, Evallyn Black, Bellatrix, Narcyzę i Andromedę Black i całe te Sweet Bitches. Ubiera się wyzywająco i seksownie, przy tym jednak zachowując wrażliwość. Uwielbia szybką jazdę i wszystkie samochody, motory i Bóg wie co jeszcze. Przypomnę ci jeszcze, że ma mózg i jest inteligentna. Jej charakterek dodaje jej niegrzeczności. Jeszcze…
— Dobra! Jest jedyna w swoim rodzaju, ale co mnie obchodzi jakaś długonoga szmata? — warknął zirytowany Black.
— Dziwię się, stary, że jeszcze nie ma jej na twojej liście zdobytych.
Łapa wzniósł oczy ku niebu.
— A to niby dlaczego?
— Bo jest damską kopią ciebie… — mruknął lekko zamyślony blondyn. Niechętnie musiał to przyznać, ale Dorcas była taka sama jak Syriusz. — Dobra, Łapo, ja spadam.
— Yhm… — skinął mu, a Jahnson wyszedł z PW.
Może i Meadowes była jego ideałem dziewczyny, ale to nie znaczyło, że chce wycofać się z planu „Zdobyć. Zerżnąć. Zostawić. Zniszczyć”. Jak on chciał to zrobić…. Było to jego największe marzenie od dwóch miesięcy, od tego feralnego bankietu. Chciał ją upokorzyć i zniszczyć, sprawić by cierpiała. Jednak teraz czegoś mu brakowało, a on już wiedział czego. Rozejrzał się po PW i zauważył przepiękną brunetkę, do której natychmiast podszedł z zawadiackim uśmiechem.
— Cześć, Emily — wymruczał jej do ucha zmysłowym tonem, pochylając się nad nią.
— Syriusz! — ucieszyła się dziewczyna, była jedną z jego fanek. — Pomóc ci jakoś?
— Wiesz… Jest taka sprawa… — powiedział z seksownym uśmiechem. — Chodź ze mną do dormitorium, to ci wyjaśnię.
Ta spojrzała na niego z uwielbieniem.
— Oczywiście, Syriuszku! — wyszeptała, rozpływając się w jego oczach.
Wziął ją za rękę i poprowadził do swojego dormitorium, odprowadzały ich zazdrosne spojrzenia jej koleżanek.
— A więc o co chodzi, kochanie? — zapytała z nadzieją w głosie, gdy weszli.
— Usiądź, nie będę z tak piękną kobietą rozmawiał na stojąco — powiedział z szarmanckim uśmiechem, a rozmarzona dziewczyna usiadła na jego łóżku. Już wiedziała po co została zaproszona, czuła się jak jego dziewczyna. — Jesteś taka cudowna, Emily… Mój ideał dziewczyny to właśnie ty.
— Naprawdę, kochanie?
— Oczywiście — zbliżył się do niej i usiadł na łóżku obok niej. — Ciepło tu, nie?
— Tak, bardzo — powiedziała szybko, bo zrobiło jej się gorąco od bliskości Łapy. Brunet z gracją ściągnął jej sweterek. — No mów, kotku, o co chodzi.
Drażniła się z nim.
— O ciebie, skarbie — wymruczał zmysłowym tonem i zrzucił z siebie koszulkę ze swoim ulubionym mugolskim zespołem „AC/DC”.
— Co zrobiłam? — wyszeptała z zadziornym uśmiechem.
— Jeszcze nic — mruknął i jeszcze bardziej się do niej zbliżył. — Nie jest ci za ciepło?
— Jest — szepnęła jak urzeczona, patrząc mu w oczy.
Brunet szybko ściągnął z niej bluzkę i ujrzał błękitny, koronkowy stanik.
— Syriusz — zaczęła z seksownym uśmiechem. — Jeszcze mi jest ciepło.
— W którym miejscu? — zapytał zmysłowym tonem.
— Właśnie tu, słonko — wymruczała, wskazując na swoje usta, a ten zachłannie się w nie wpił.
Po jakichś dziesięciu minutach do dormitorium wkroczyła Dorcas Meadowes i, jak gdyby nigdy nic, zaczęła grzebać w szafce Jamesa.
— Co ty tu robisz ździro? — warknęła na nią zdyszana Ray. — Nie widzisz, że ja i Syr jesteśmy zajęci?
— Widzę, słyszę i czuję — powiedziała i z obrzydzeniem wytarła jego ślinę palcem z ręki i wsadziła go Emily do buzi. — Po co ma się zmarnować.
Na twarzy Blacka pojawił się niegrzeczny uśmiech.
— Może dołączysz się, Meadowes? — wymruczał najbardziej seksownym głosem jaki w życiu słyszała.
— Za wysokie progi na twoje nogi — prychnęła i z wypiętą w ich stronę pupą zaczęła dalej szukać czegoś w szafce. — Nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko szukam Mapy.
Jednak Łapa kazał się Ray ubrać i spadać. Podszedł do Czarnej z pergaminem w ręku.
— Proszę, Meadowes — powiedział z uśmiechem, a gdy dziewczyna wyciągnęła rękę po Mapę, ten natychmiast schował ją za plecy. — Coś za coś, skarbie.
— Nie mów do mnie "skarbie", dupku! — warknęła i kopnęła go w klejnoty, a on z jękiem upadł na podłogę. Wyrwała mu pergamin z rąk. — Dzięki, Black.
Ten tylko mruknął coś w stylu „Pierdol się” i wstał z ziemi, przyciskając brunetkę do ściany. Z wyższością spojrzała wu w oczy, a potem uniosła pięść w celu uderzenia go w twarz, ale niestety złapał jej rękę.
— Czy ty aby czasem nie przesadzasz? — wysyczał jej do ucha wkurwiony do granic możliwości.
— Czasami tak, ale nie zawsze — warknęła z prowokacyjnym uśmiechem. Uwielbiała go denerwować, bo wtedy jeszcze bardziej jej nienawidził.
— Czasami to ty nie wkurzasz ludzi.
— O, naprawdę?
— Tak, kiedy śpisz.
— Jesteś wredny.
Wysyczała mu to do ucha oburzona, nikt nie ma prawa tak o niej mówić, a już w szczególności Black.
— A ty wyglądasz jak moja matka i jakoś oboje z tym żyjemy.
— Black!
— Czego?
— Przynajmniej ja nie jestem najbrzydszą dziewczyną w Hogwarcie.
— Yyy… Bo jesteś chłopakiem — zakpił i oparł się o framugę drewnianych drzwi.
— Yyy… No chyba coś cię pierdoli, idioto.
Brunet zrobił minę zbitego pieska.
— No właśnie nie…
— To szykuj tyłek, Black.
— Ja wiem, że dziewczyny na mnie lecą i parę chłopaków też, ale nie sądziłem, że i ty.
Te słowa powiedział z wielkim rozczuleniem, chciał ją jeszcze bardziej wkurzyć, ale do tego nie musiał nawet używać głowy.
— Jakbyś nie zauważył, to jestem dziewczyną, Black — warknęła zdenerwowana.
— No właśnie nie zauważyłem.
Po tych słowach posłał jej znaczące spojrzenie, a ją powoli zaczęła dopadać kurwica. Pod wpływem impulsu podniosła bluzkę do góry ukazując mu  biust. Brunet wytrzeszczył na nią oczy, a potem zaczął gapić się na piersi. Z powrotem spuściła bluzkę na dół, zakrywając swoje cycki, na co chłopak zareagował cichym jękiem.
— Dalej nie wierzysz, Black? — zapytała z seksownym uśmiechem.
— Powątpiewam, ale ujdziesz.
— I to dla tego po brodzie cieknie ci ślina? — prychnęła zdegustowana. — Żałosny jesteś, idioto.
— Ale przynajmniej każdy wierzy w moją męskość.
— Zdaje ci się.
Wyszeptała mu do ucha z drwiną i opuściła jego dormitorium z Mapą Huncwotów w ręce. Ruszyła w stronę swojego pokoju, a odprowadzały ją nienawistne spojrzenia dziewczyn i zazdrosny wzrok mężczyzn. Przeczesała delikatnie włosy i kręcąc tyłkiem weszła do swojego dormitorium.


* * *


Ann siedziała przy stoliku w bibliotece, był to najbardziej oddalony od ludzi kąt i prawie nie padało tu światło, więc na środku mebla stała sporych rozmiarów lampka. Na blacie leżało kilka książek, a ona była w jednej z nich wręcz zatopiona, jak ona kochała czytać. Chyba każdy z uczniów Hogwartu widział przynajmniej raz pannę Lorenh w tym oto pomieszczeniu zawaloną po uszy książkami. Nie prawdą jednak było, że blondynka stale się uczy, ona po prostu czytała, ale nic na temat lekcji. Nie były to żadne lektury uzupełniające, tylko najzwyklejsze oprawione w skórę księgi, które miały bardzo ciekawą zawartość. Dziewczyna włosy miała spięte wysoko w kuca, a ubrana była w białe rurki i błękitną, przewiewną koszulę z krótkim. Na twarzy widniał uśmiech, którego brakowało wszystkim od trzech dni. Ann była załamana przez to, co wydarzyło się w grocie podczas pełni. Kochała Lily jak siostrę, której nigdy nie miała i nigdy nie pomyślała o niej w ten sposób. Kiedy stała się na powrót człowiekiem poczuła do siebie obrzydzenie i pogardę. Przecież nigdy nie pomyślała o Rudej w ten sposób, zawsze podziwiała ją za to, że wszystko jej się udaje i że mogła zawsze na nią liczyć. Jak ten pieprzony wampir, który w niej siedział, mógł sobie wymyśleć takie niestworzone rzeczy, o których ona by nawet nie pomyślała. To było okropne… Teraz nie mogła sobie spojrzeć w oczy, kiedy widziała się w lustrze, to odwracała wzrok z obrzydzenia. Była pewna, że Lily wybaczy jej to, ale ona sama nie zrobi sobie tego nigdy. Zbyt bardzo ją to zraniło, by Ann teraz mogła na poczekaniu zapomnieć o tym. Będzie to jej siedzieć w głowie do końca, aż odejdzie. Teraz jednak czytała, a jej świat zmartwień i smutku teraz nie istniał. Skończyła właśnie z westchnieniem jedną książkę i otworzyła drugą, która nosiła tytuł „Starożytna Magia i jej tajemnice”. Wciągnęła ją tak, że nawet nie zareagowała kiedy dosiadł się do niej pewien blondyn, przyglądając się jej z lekkim rozbawieniem. Siedział dokładnie naprzeciwko niej i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się czytanej przez nią książce. W pewnym momencie ona wytrzeszczyła oczy, gapiąc się przez chwilę z niedowierzeniem w dwie strony ów dzieła, a potem podsunęła mu księgę pod nos.
— Patrz, Lupin — powiedziała to bardzo zdziwionym głosem, tak jakby nie wierzyła, że te słowa i zdjęcia tam naprawdę są.
— Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
To pytanie jednak jej wcale nie zdziwiło, a bardziej zdenerwowało. Ona tu mu pokazuje coś ważnego, a ten tylko takie głupie pytanie zadaje. Skąd wiedziała? Przecież to oczywiste, że wyczuła go z kilometra, ma zupełnie inny zapach niż reszta ludzi – bardziej pociągający.
— Serio? — uniosła wysoko brwi i podparła głowę o ręce. — Tylko to cię teraz dziwi?
Chłopak prychnął lekko zaskoczony.
— Oczywiście, że nie, Lorenh — odpowiedział spokojnie, ale w dalszym ciągu chłodno. Nie wiadomo dlaczego, ale tych dwoje nigdy nie pałało do siebie żadnym ciepłym uczuciem. — Zastanawia mnie jeszcze jedno.
Tym razem to ona prychnęła z wielką irytacją, posyłając mu znudzone spojrzenie.
— Ciekawe co…
— Może to, że w tej księdze są zdjęcia rodziców Lily Evans.
— A może tylko ludzi do nich podobnych.
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony.
— Co?
— A ja myślałam, że ty myślisz, Lupin — warknęła kpiąco Ann. — Tu jest napisane, że są to Sophilla Collett i Onzowiusz Delarenoss, a nie Emily i George Evansowie. Poza tym to jest Hiszpański Królewski Ród Czysto–Krwistych, a jak wiesz, rodzice Rudej są mugolami.
— Pomyślmy rozsądnie, Lorenh — zaczął z zamyśleniem. — To może być czysty przypadek. Często się zdarza tak, że ludzie są do siebie strasznie podobni albo nawet identyczni. Na moje… Oni są jednymi z tych ludzi. No, bo czy może być jakaś szansa na to, że są arystokratami, którzy potajemnie wzięli ślub i uciekli? No właśnie, raczej nie. Poza tym… Skąd ty wytrzasnęłaś taką starą książkę?
— Z półki, Lupin, z półki… — mruknęła z zamyśloną miną. — Nie mów nic Lily o zdjęciach, które widziałeś.
— Mam się ciebie słuchać? — prychnął z wyraźną drwiną. — Dobre, Lorenh.
— A jeśli cię o to poproszę? Mógłbyś to wtedy zrobić? — westchnęła ze zrezygnowaniem.
— Nie wiem — stwierdził chłodno. — Spróbuj.
Spojrzała w jego błękitne, zwykle mądre i roześmiane, ale dla niej zawsze zimne, oczy i delikatnie się uśmiechnęła.
—Proszę, Remus — wyszeptała błagalnie. — Proszę, nie mów o tych zdjęciach Lily.
Blondyna zatkało, ale był pewny, że niebieskooka była z nim szczera.
— Nie wiem dlaczego ci tak na tym zależy, ale dobrze — odpowiedział i uśmiechnął się do niej, pierwszy raz nie zobaczyła w tym nic ironicznego czy wrednego – był to najszczerszy, niewymuszony uśmiech. — Nie powiem nic Lilce, jednak mam warunek, Lorenh. Jestem pewny, że ty też masz podejrzenia co do tej książki… Dlatego chcę żebyś mówiła mi jeśli coś odkryjesz.
Zdziwiły go jego słowa, ale potwierdzająco kiwnęła głową.
— Jasne, Lupin, na to możesz liczyć — wyszczerzyła się do niego i wystawiła przed siebie rękę. — Teraz gramy w jednej drużynie, wspólniku.
Kiedy spojrzał w jej oczy, to natychmiast zapomniał o nienawiści do niej, a przypomniał sobie za co ją kochał. Z czarującym uśmiechem, który przyprawił ją o palpitację serca, uścisnął jej dłoń.
— Zgadza się, wspólniczko — powiedział i podniósł się z miejsca. — Tylko nie zapomnij wypożyczyć tej książki, Ann. Bez niej na pewno nie rozwiążemy sprawy.
— Skąd ta nagła zmiana? — zapytała delikatnie się uśmiechając.
— Cześć — dostała tylko w odpowiedzi i odszedł.
Przynajmniej mógł jej coś jeszcze powiedzieć, a nie tylko głupie „Cześć” i sobie idzie, pajac jeden. Jednak później żałowała, że w ogóle o tym pomyślała. Gdy chłopak otwierał już drzwi, by wyjść, to nagle odwrócił się w jej stronę z seksownym uśmieszkiem na ustach i jednoznacznym spojrzeniem.
— To do zobaczenia, słonko! — zawołał i do niej mrugnął, a potem wyszedł z biblioteki. Chłopak, który przyglądał się Ann spuścił z zawodem głowę, a ona się wściekła. Od dawna ten przystojniak jej się podobał.
— Idiota! — krzyknęła jeszcze za nim, ale nie dość, że jeszcze tego nie usłyszał, to na dodatek prawie została wyrzucona z pomieszczenia. Bezczelny palant! Co on sobie w ogóle wyobraża?!


* * *


Alie usiadła na samym brzegu sofy z wielkim grymasem wypisanym na twarzy. Frank leżał rozwalony na kanapie, a na nim siedziała na pół rozebrana szatynka, która całowała go namiętnie. Wolnym ruchami zaczęła rozpinać śnieżnobiałą koszulę chłopaka, a jego krawat w barwach Gryffindoru już dawno miała zawieszony na własnej szyi, która była długa i zgrabna. Vanessa, bo tak miała na imię dziewczyna, miała na sobie czarny stanik, jej czerwona koszulka leżała pod wyjściem z PW, i miętowe rurki, do tego czarne dziesięciocentymetrowe szpilki. Ujrzała jego umięśniony tors i głośno zamruczała.
— Ale masz ciało, kotku… — wysapała z niegrzecznym uśmiechem. — Mogę zobaczyć całe?
Blondyn się roześmiał.
— Jaka niecierpliwa Ness. Nie znałem cię od tej strony, skarbie… — mruknął i pocałował ją w szyję, a ona odchyliła głowę do tyłu.
Pociągnęła go mocno za włosy, a Longbottom przerwał pocałunek.
— Bo już wiem, czego mogę się spodziewać — szepnęła mu do ucha, a potem zachłannie wpiła się w jego usta.
Od zjechał rękoma do guzika jej spodni i z dziecinną łatwością go odpiął. Wczepił rękę w jej włosy, a jego długa dłoń znalazła się na jej tyłku. Szatynka wyglądała naprawdę seksownie w takim wydaniu, a zadziorności dodawał jej strój. Alie poważnie się zdenerwowała, nie dlatego, że ci dwoje się obściskiwali, tylko powodem było ich cholerne rozpychanie się.
— Sorry, że wam przerywam… — zaczęła zirytowana i ściągnęła z kolan jego głowę. — …ale zajmujecie naprawdę dużo miejsca. Czy moglibyście sunąć trochę te szanowne dupy?
— Mi jest tak wygodnie, Stace — stwierdził z aroganckim uśmiechem i na powrót jego głowa znajdowała się na jej nogach. — Może się dołączysz? Ness bardzo lubi trójkąty.
Blondynka palnęła go w czoło, co nie było trudne, Frank natomiast wyszczerzył się do niej w huncwockim uśmiechu.
— Przykro mi Longbottom, ale ja wolę mieć chłopaka tylko dla siebie — warknęła z słodkim uśmiechem.
— To nie problem, Stace — powiedział, uśmiechając się przy tym kpiąco. — Kiedy dokończymy co nam przerwałaś, to moje dormitorium stoi dla ciebie otworem, słonko. Będę tylko ja, ty i wygodne łóżko.
— Marzenia, jakie one są piękne…
— Każde marzenie może się spełnić, skarbie — mówił, podnosząc głowę do góry. — Czyż nie, Stace?
Vanessa zauważyła, że Frank nie zwraca na nią uwagi, więc delikatnie potrząsnęła jego ręką, a blondyn spojrzał na nią lekko zdziwiony.
— Mam propozycję, kochanie — wyszeptała mu do ucha. — Zabawmy się w ten trójkącik, byle szybko, bo umówiłam się z Christopherem. Jeśli nie to od razu mnie spław.
Jednak Gryfon pocałował ją namiętnie, a potem zrzucił z siebie. Z dziewczyna z jękiem wylądowała na ziemi.
— Dokończymy to innym razem, złotko — mruknął, nie spuszczając wzroku z Alice. — Pozdrów Chrisa.
— Jasne — cmoknęła go w policzek. — Pa, Frank! Do zobaczenia, Alie!
Dziewczyna wyszła z PW, ale ich to wcale nie interesowało. Patrzyli sobie głęboko w oczy z delikatnymi uśmiechami.
— Niektórych się jednak nie da spełnić — powiedziała z lekkim zamyśleniem.
— Na szczęście! — ucieszył się jak małe dziecko. — To jest spełnialne!
Ta cicho zachichotała, w myślach plując sobie w twarz za ten gest.
— Nie, Longbottom. To nie jest spełnialne — zaśmiała się rozbawiona, jednak była w tym krzta drwiny. — Poza tym… Wcale mi się nie podobasz i nie lecę na ciebie jak te wszystkie twoje faneczki-blondyneczki, które mają mniej rozumu niż boginy.
Nawet nie zauważył, kiedy zaczęła się nad nim pochylać, dzieliły ich teraz około trzydzieści centymetry, ale dla niej to i tak było za dużo. Pociągał ją w każdy możliwy sposób, ale oczywiście czysto fizycznie, więc teraz musiała się mocno powstrzymywać, żeby nie rzucić się na niego. Frank czuł to samo, tylko ze zdwojoną siłą. Ta dziewczyna była zabójcza i pewny był tego, że jeśli raz by jej spróbował to nie mógłby wtedy przestać. Była idealna, cudowna, ociekająca seksem, ale jednak cholernie delikatna. Chciałoby się zamknąć z nią z dormitorium i nie wychodzić z niego przez tydzień. Patrzyli sobie w oczy i świat przestał dla nich istnieć. Dziewczyna, nieświadoma tego co robi, jeszcze niżej pochyliła swoją głowę, tak, że dzieliło ją od jego głowy dwadzieścia centymetrów.
— Tylko nie bądź głupią blondynką, Stace…  — wyszeptał jak urzeczony, nie zdając sobie sprawy z tego, że tymi słowami wszystko zepsuł.
— Nie jestem — powiedziała, a w jej oczach na sekundę zagościło smutek i odrzucenie, a zaraz potem ten sam chłód co zwykle. Teraz już wiedziała, że on tylko kłamał i starał się ją tylko zaliczyć i… czekaj, czekaj, wróć! Czy jej to przeszkadzało? Nie, nie, nie. O Boże… Nie, to nie może być prawda. Wszystko, tylko nie to! — Dobra ja spadam.
Delikatnie uniosła jego głowę, a on miał nadzieję na namiętny pocałunek na pożegnanie, ale ona tylko próbowała zdjąć ją ze swoich kolan. Uniósł z rozbawieniem brew i złapał ją za rękę, a ona spojrzała na niego zdziwiona.
— Czekaj.
— No co? — zapytała w końcu zdenerwowana.
— To — mruknął i zachłannie wpił się w jej malinowe usta, o których marzył od jakiegoś już czasu.
Z zaskoczenia aż puściła jego głowę, ale odwzajemniła pocałunek. Z namiętnego pocałunku przeszli do delikatnego i czułego. Jeśli ktoś by ich teraz zobaczył, to mógłby stwierdzić, że są zakochaną parą. Pogłębiła pocałunek, a on przyśpieszył tępo. Jak oni słodko wyglądali, on rozwalony na kanapie z położoną głową na jej kolanach i ona, pochylająca się nad nim i oddająca każdy z tych szaleńczych pocałunków. Może i później będą pluli sobie w twarz za to, że zaczęli to co narodziło się w nich samych, ale teraz liczyła się chwila i oni sami. Chłopak nagle oderwał swoje usta od jej i usiadł z westchnieniem.
— Wiesz co to znaczy, Stace? — zapytał po chwili.
Blondynka usiadła okrakiem na jego kolanach z niegrzecznym uśmiechem.
— Nie mam pojęcia… — wymruczała, a ich usta na powrót się złączyły.
Ich języki zaczęły dziki taniec, a ciała przyległy do siebie. Jego ręce momentalnie znalazły się na jej tyłku, a ona wczepiła rękę w jego włosy, a drugą położyła na jego karku. Ich serca szaleńczo biły, odnajdując wspólny rytm. Frank zdjął jedną rękę z jej pupy i wyplątał jej z swoich włosów, by zaraz potem połączyć je. Ona złączyła ich obie pary rąk i z zadziornym uśmieszkiem przycisnęła go do kanapy. Chłopaka zdziwiła jej pewność siebie, która teraz od niej biła. Pożądał jej, tego był pewny. A ona? Alie czuła to samo, co Frank, tyle, że nie pragnęła być wzięta na tej oto kanapie. On rozłączył ich ręce, zaczynając jeździć rękoma po jej ciele, a ona położyła swoje, po obu stronach, jego głowy na oparciu sofy. Przerwali pocałunek, a ich głowy znalazł oparcie na ich czołach. Patrzyli sobie w oczy, oddychając szybko. Nagle blondynka oprzytomniała i spojrzała na niego z przerażeniem.
— To nie powinno się zdarzyć… — wyszeptała zaskoczona i szybko z niego zeszła. — Zapomnij o tym, Longbottom.
Jednak on złapał ją za rękę i mocno pociągnął, a ona na powrót siedziała okrakiem na jego kolanach z lekko rozchylonymi ustami ze zdziwienia. On natomiast uśmiechał się arogancko.
— Wpierw dokończymy to co zaczęliśmy, a potem możesz nawet mnie zobliviatować — mruknął, patrząc jej głęboko w oczy z pożądaniem.
Dziewczyna gwałtownie wpiła się w jego usta, całując namiętnie i zachłannie. Blondyn oddał pocałunek i ściągnął z niej bluzkę, ukazując jej czerwony, koronkowy stanik. Jego ręce znowu jeździły po jej ciele, a ona wplotła dłoń w jego włosy. Szybko zszedł ustami na jej szyję, potem dekolt, zostawiając ciepłe pocałunki. Ona odchyliła głowę i przymknęła oczy, rozkoszując się tą chwilą. Frank na powrót złączył ich usta w zachłannym pocałunku. Blondynka jednym ruchem rozerwała jego koszulę, którą zapiął zaraz po wyjściu Vanessy, a guziki posypały się na podłogę. Delikatnie przygryzła jego wargę i przejechała paznokciem po jego umięśnionym brzuchu, chłopak na jej dotyk zareagował pomrukiem zadowolenia. Oderwał swoje usta od jej i przygryzł płatek jej ucha.
— Widzisz co zrobiłaś z moją koszulą? — wymruczał rozbawiony.
Blondynka prychnęła i złożyła na jego ustach delikatny i czuły pocałunek.
— Za słabe guziki — stwierdziła z niewinnym uśmiechem, a on się cicho zaśmiał. — Poza tym, to nie twoja bluzka dynda sobie teraz na żyrandolu.
To rozbawiło go jeszcze bardziej, spojrzał więc na sufit i uśmiechnął się do niej arogancko, zahaczając palcem o ramiączko jej biustonosza.
— Zastanawiam się, czy twój stanik też będzie słaby jak te guzik — szepnął muskając ustami jej szyję. — Ciekaw jestem jak ty ją zdejmiesz, Stace.
— Coś w to wątpię, Longbottom — mruknęła z seksownym uśmiechem. — Ja? Ty ją ściągniesz.
— A chcesz się przekonać? — zapytał i uniósł prowokacyjnie brew. — Skoro chcesz… Mogę nawet zębami, skarbie.
— Jasne, lubię wyzwania — pocałowała go prosto w usta. — Jak kto woli.
Zaczął ją całować, najpierw szyję, potem dekolt i brzuch, a następnie wrócił do ust wpijając się w nie zachłannie. Rękoma zjechał do jej pupy i tam właśnie zakończyły swoją wędrówkę, ona natomiast wczepiła mu rękę we włosy i pogłębiła pocałunek. Nagle do PW weszła jakaś brunetka i spojrzała na nich zaskoczona, później przerażona, a na koniec zdenerwowana. Podbiegła do nich i brutalnie zrzuciła zszokowaną Alice z jego kolan, a później zaczęła okładać go pięściami.
— Ty podła świnio! — wrzasnęła wkurwiona do granic możliwości. — Ty gnoju jeden… ty parszywy chamie… Jak mogłeś mnie zdradzić z tą ździrą?!
— Ev, skarbie… — zaczął z uroczym uśmiechem i wstał. — …to nie tak jak myślisz.
Brew dziewczyny poszła do góry.
— Tak? — syknęła z drwiną, przeczesując ręką włosy. — Masz rację, wcale prawie się z nią nie pieprzyłeś.
— To Pokój Wspólny, więc i tak byśmy nie mogli… — mruknął zanim ugryzł się w język.
Oczy Ev pociemniały z wściekłości. Jednak stać ją było na to, żeby uderzyć go w twarz, zafundowała mu niezłego policzka. Zaraz potem podbiła mu oko z taką siłą, że ten aż upadł na kanapę.
— Szmaciarz! — warknęła i podeszła do oczadziałej ze zdziwienia Alie. — Życzę szczęścia na nowej drodze życia
Odwróciła się i z wysoko podniesioną głową i wyszła z PW, a za nią pobiegła zdenerwowana Stace. Złapała ją za rękę i odwróciła w swoją stronę. Ta spojrzała jej w oczy ze łzami w swoich.
— Czego jeszcze ode mnie chcesz? — zapytała obojętnie. — Zniszczyłaś mi związek i jeszcze teraz bezczelnie mnie nachodzisz. Jesteś zwykłą dziwką i bezuczuciową suką. Takie jak ty powinny rodzić się w burdelach, a teraz spierdalaj mi z oczu.
Alie wzięła głęboki oddech.
— Nie wiedziałam, że ten idiota ma dziewczynę — powiedziała poważnie i złapała ją za drugą rękę. — Gdybym to wiedziała, to na pewno nie zrobiłabym tego na czym go przyłapałaś.
— Oczywiście, że nie wiedziałaś. Nikt nie wiedział — stwierdziła z grymasem. — Jak wyobrażasz sobie związek Gryfona ze Ślizgonką arystokratką?
— No fakt… — mruknęła ze zrozumieniem. — Przepraszam cię…
— Evallyn Black.
— …Evallyn, nie chciałam, żeby tak wyszło — powiedziała ze spuszczoną głową. — Mogłabyś mi wybaczyć to paskudztwo?
Na twarzy pięknej Ślizgonki pojawiło się zdziwienie.
— Czekaj, bo czegoś nie rozumiem… — zaczęła z podniesioną brwią. — Ja tu cię wyzywam od najgorszych, a ty mnie prosisz o wybaczenie? To przecież nie ma sensu.
Alie delikatnie się uśmiechnęła.
— Nie chcę byś miała o mnie złe zdanie z powodu tego incydentu… — mruknęła żałośnie. — Przynajmniej już teraz wiesz jaki z niego kutas.
— Dokładnie! — zaśmiała się Ślizgonka. — Jesteś w porządku…
— Alice Stace.
— …Alice — zakończyła z wesołym uśmiechem.
Blondynka poklepała ją po plecach.
— Nie przejmuj się takim gnojem — powiedziała z wrednym uśmiechem. — Jestem z tego samego domu co on, zemszczę się na nim za ciebie.
Brunetka prychnęła.
— Co to, to nie — warknęła z identycznym uśmiechem co Stace. — Już ja się nim zajmę i popamięta, że z Evallyn Black się nie zadziera.
— Czekaj, czekaj… — mruknęła z zamyśleniem. — …powiedziałaś, że nazywasz Black. Czy ty nie jesteś czasem spokrewniona z Syriuszem?
— Niestety — warknęła z pogardą. — Bałwan myśli, że jak jest przystojny to jest najlepszy.
— Dorcas to samo mu mówi — zaśmiała się blondynka. — Powinnyście podać sobie ręce.
— Dorcas… Dorcas… Dorcas… — mruczała pod nosem, a potem pstryknęła palcami. — Meadowes!
— Brawo! — zaśmiała się. — Jesteś spoko, Evallyn.
— Błagam tylko nie „Evallyn” — warknęła oburzona, a Alice się zaśmiała. — Mów mi Ev, Eva, Leen, tylko błagam nie to imię.
— Miło mi cię poznać, Ev — roześmiała się serdecznie Stace. — Jestem Alie.
— Ciebie również, Alie — zaśmiała się brunetka i obie dziewczyny uścisnęły sobie dłonie.
Nagle usłyszały jakieś szepty dochodzące zza drzwi, które były za nimi. Podeszły do nich na palcach i przystawiły uszy do szparek, ale i tak nie zrozumiały niczego.


* * *


Lily i James byli uwięzieni w tym schowku dobre pół dnia, byli pewni, że teraz był już wieczór. Rudowłosa siedziała na skrzynce ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, a brunet opierał się o framugę drzwi. Obydwoje byli zirytowani i nieźle wkurzeni swoim towarzystwem, przeszkadzało im nawet to, że drugie oddycha. Gdyby wzięli różdżki to już dawno by ich tu nie było, ale oczywiście żadne z nich ich nie wzięło, co jeszcze bardziej obu zdenerwowało. Lily w końcu nie wytrzymała.
— To wszystko twoja wina, Potter — warknęła zdenerwowana. — Musiałeś zaciągnąć mnie do tego pieprzonego składzika?
— Moja wina? — syknął z drwiną. — Nie trzeba była wpieprzać się w nie swoje sprawy, nie byłoby wtedy tu ani mnie, ani ciebie.
Ruda prychnęła z pogardą.
— Teraz to moja wina?
— Szybko zakumałaś!
Lily wstała ze skrzynki i podeszła do niego z błyskiem w oku.
— Wiesz co? — zapytała, a on podniósł brew. — Jesteś żałosny, okropny, irytujący, denerwujący i pedałowaty.
— Mów dalej.
— Myślisz, że jak mierzwisz te swoje włoski, to dziewczyny na to polecą. Uważasz, że tak świetnie latasz na miotle, a ja pokonam cię z zamkniętymi oczami. Lecisz na każdą ładną laskę w tej szkole, chociaż w żadnej się nie zakochałeś. Razem z Blackiem zaliczyliście pół Hogwartu i nie jestem pewna, czy to były tylko dziewczyny. Twierdzisz, ze jesteś taki przystojny, seksowny, zabawny i uroczy, a jedyne co jeszcze w tobie nie zdechło, to odzywający się czasami mózg.
— Evans, Evans… — zaczął z zawadiackim uśmiechem. — Miałaś wymienić moje wady, słońce.
— Jesteś po prostu żałosny!
— Ech, to już słyszałem. Wymyśl coś nowego.
— Nie martw się, Pottter, kiedy już wygram zakład i kupisz mi alkohol, to powiem ci o wiele więcej.
— W łóżku wiele dziewczyn dużo mi mów, wtedy będziesz mogła się wygadać — zadrwił z szyderczym uśmiechem.
— Marzenia, Potter… Jakie one są cudowne.
— Evans, weź już otwórz te drzwi.
— Ciekawe jak? — syknęła w jego stronę.
— Nie wiem, to ty tu jesteś mądra!
— Teraz ja, nie?!
— Tak, a bo co?!
— Idiota — syknęła i zadarła głowę do góry.
— Oj, Evans… — mruknął z seksownym uśmiechem. — Prawie bym zapomniał o karze.
— Kurwa — warknęła zdenerwowana i spojrzała na niego z kpiną.
Wpił się w jej usta i przycisnął do ściany, od razu pozbywając się jej bluzki. Oddała pocałunek, a jego koszula leżała już na podłodze. Szybko zjechał ustami do jej szyi, ramion, dekoltu i brzucha, na koniec wracając do jej malinowych warg. Całowali się szybko i zachłannie. Dziewczyna objęła go nogami w pasie i pogłębiła pocałunek, wczepiając mu rękę we włosy. Jego ręce znajdowały się na jej pupie, unosząc do góry jej szkolną spódniczkę. Nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem, a do środka weszły dwie dziewczyny – Ślizgonka i Gryfonka – i od wejścia spojrzały na nich zaskoczone.
— Szukałam cię, Lily… — mruknęła Alie i wyszczerzyła się do przyjaciółki.
— No to znalazłaś — zaśmiała się i ubrała swoją bluzkę. — Wybacz, Potter, ale kara się już skończyła.
— Jeszcze się zemszczę, zobaczysz — warknął za nią, zarzucając na siebie koszulę.
— A krowy zaczną latać… — syknęła i wyszła. — Przepraszam, że zastałyście mnie w takim, a nie innym, momencie.
— Nic się nie stało, Ruda.
— Spoko — zaśmiała się Evallyn.
— Ciebie chyba nie znam… — zaczęła z uśmiechem. — Lily Evans.
— Ta szlama? — wymsknęło jej się zanim ugryzła się w język. — Evallyn Black.
— Ta szmaciarska kuzynka Syriusza? — odgryzła się rudowłosa.
— To ja, w całej swojej okazałości — zadrwiła z wrednym uśmiechem. — Cudowna, seksowna i przepiękna arystokratka.
— Teraz już jestem pewna, że Black — zaśmiała się Lily.
— Skąd te wnioski?
— Wysokie mniemanie o sobie, bezpośredniość, wredność i sarkazm — powiedziała z kpiarskim uśmiechem.
Ta głośno prychnęła.
— Jesteś spoko, Evans.
— Ty również, Black.
— Jestem Evellyn.
— A ja Lilyanne.
— Mów do mnie jak chcesz, tylko nie po imieniu — zaśmiała się brunetka. — Ev, Eva, Leen. Jak wolisz.
— Błagam, tylko nie mów do mnie po imieniu — ta również się zaśmiała. — Lily, Ruda, Lilka. Od wyboru, do koloru.
Podały sobie ręce z wesołymi uśmiechami, a potem przytuliły się we trzy.
— Dobra, ja spadam… — mruknęła Ślizgonka. — … jeszcze ktoś będzie się martwił.
— Wątpię — zażartowała Evans.
— Ale jesteś miła — prychnęła Black.
— Do usług.
— Ciekawe jakich… — poruszyła sugestywnie brwiami.

Wszystkie się zaśmiały, przypominając sobie wydarzenie w składziku, a potem pożegnały i rozeszły się do swoich Pokoi Wspólnych.

--------------------------
Dzień doberek :*
Trochę mnie nie było, wybaczycie mi to? Jednak wróciłam z długim rozdziałem i trochę się tu dzieje c:
Jak widzicie, pojawiła się nowa postać "Evallyn Black" i zgadnijcie kim ona jest. To Eveneth Black! 
Happy birthday, dear :* Spóźnione, ale zawsze są, nie? Czekaj na tą miniaturkę, bo kiedyś się napisze XD Co tam u Edzia? *0*
Dedykacja:
Ev - Urodzinowy dedyk, aww c: 
Pułkownik Skołuda - Kosiam cię, siostra :* Obiecałam? Obiecałam! Tęsknię, ziomek :c
Piernicek - Piorunie jeden! Trzymaj się, skarbie albo wbijam <3
Dusia - Kurna... Tęsknię, kocham i dziękuję :*

No to do napisania, skrzaty!

19 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Najlepszy rozdział ^^ Czemu nie wbiłam wcześniej? Buuuu! Brzydka ja! Frank, Alice i Ev się zemszczą! Już autorki w tym głowa :D Książka o rodzicach Rudej? Zapowiada się ciekawie! Ba, ciekawie, bosko! Tylko że mnie Eveneth wyprzedziła! Jestem fanką Dorcas, przysięgam nade życie, no, nie licząc Alice, Ann i Lily! Syriuszek też niezły, ale jak zawsze. Blacki, arystokraci, tylko że on zwiał z domu. :) Ann i Lupin, szukajcie w tych książkach o rodzicach rudowłosej! Zaczyna się robić gorąco, jak ta Meadowes wpadła do dormitorium chłopców! Nie będę oceniać każdego wątku. rozdział boooooooooooooooooooooooooski, 10/10 czekam na więcej!

      Weny :*

      ~Wikkusia

      Usuń
    2. Dziękuję ci, nowa czytelniczko <3

      Usuń
  2. Trzecia -> A więc w te i wew tę... Cały rozdział się prześmiałam praktycznie... Ja Ci się wyraziłam już na temat wejścia Dor... Ale powtarzałam to raz jeszcze i raz jeszcze i raz jeszcze i ... no wiesz o co chodzi :D
    Bardzo podoba mi się przyjaźń Alice-Ev-Ruda... Z tego wyjdzie coś ciekawego :D
    A o co chodzi z tymi rodzicami Rudej? ... Zaintrygowałaś mnie... :*

    A i nie martw się o mnie. I nie jestem piorunem! Jak już to idiotka... ;)
    Będzie dobrze ;*

    Czekam na nexty... i weny życzem :*

    Piernicek ;*

    Ps. Spóźnione STO LAT Eveneth :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Doczekamy się następnego rozdizału w tym miesiącu? :P

      Usuń
    2. Dziękuję, PIORUNIE! <3
      Bo ja umiem intrygować ludzi, słońce :3

      Usuń
  3. Hej! Nominowałam cię do Liebster Blog Award. Szczegóły na moim blogu pamietniczekrose.blogspot.com
    Pozdrówka!
    RosePs

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział, blog zainteresował mnie od samego początku i z zniecierpliwieniem czekam na kolejne części. A znając ciebie będą równie wspaniałe co poprzednie ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jebie, Wera ♥
      Już myślałam, że nie skomentujesz XD
      Dziękuję, kochana ;**

      Usuń
  5. Czekam teraz na ROMSNSIK!!!
    Całuję!

    Luna

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow :D Super rozdział, nie mogę się doczekać kolejnych :) Zabieram się do czytania <3
    Zapraszam do mnie :D Dopiero zaczynam :)
    fred-weasley-i-eleonora-malfoy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń