niedziela, 30 listopada 2014

13. "Eliminacje i pocałunek"

*Wieża Gryffindoru, dormitorium Huncwotek, pokój numer 12*

W dzień eliminacji pogoda była wręcz idealna do latania, a panna Evans była przekonana do swojej wygranej. Zresztą nie tylko ona, bo jedyną osobą, która uważała inaczej był sam kapitan drużyny, który za każdym razem, gdy mówiła, że jego mina będzie bezcenna, odpowiadał, że niech to powie, kiedy spadnie z miotły po pierwszej minucie. Lily już od jakichś dwóch lat lata na miotle i gra razem z Syriuszem w quidditcha jeden na jednego. Tak więc dziewczyna była pewna wygranej i już planowała piżamówkę z dziewczynami i litrami alkoholu, które dostani od Pottera. Jednak nie to było najlepsze, ale jego mina, kiedy będzie musiał przyjąć ją do drużyny i przyznać, że przegrał zakład. O tak, to będzie w tym najlepsze. Lily wstała dosyć wcześnie, żeby zobaczyć jaka będzie pogoda, żeby lepiej się przygotować w razie gdyby padał deszcz. Kiedy wyjrzała przez okno, to z uśmiechem zarejestrowała, że jest naprawdę świetna pogoda. Stała tak chwilę napawając się tym pięknym widokiem, a następnie poszła do łazienki i zrobiła poranną toaletę. Włosy upięła w luźnego warkoczyka, a na siebie ubrała czarną, rozkloszowaną, skurzaną spódniczkę i białą koszulkę, odkrywającą pępek, z logo Batmana, na nogi włożyła czarne trampki. W gruncie rzeczy pępka widać nie było, bo spódniczka była w stanie go zakryć. Rudowłosa wyglądała naprawdę ładnie w takim zestawie. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, wychodząc z łazienki. Wzięła ze swojej szafki torbę i wyszła z dormitorium, głośno krzycząc „Nie spać, wstawać, zapierdalać!” Oczywiście w jej stronę poszybowały poduszki, ale ona się tym nie przejmowała, bo stała już w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Wyszła przez dziurę w portrecie na korytarz i ruszyła w stronę Wielkiej Sali, gdzie najprawdopodobniej było już śniadanie. Lubiła czasami wstawać szybciej, żeby zjeść sobie świeże, upieczone bułeczki albo napić się ciepłego, pysznego kakao. Tym razem też tak było, tyle że jeszcze chciała zrobić na złość Potterowi, dobrze wiedząc, że chłopak chce zjeść śniadanie trochę wcześniej. Więc kiedy okularnik wszedł do Wielkiej Sali i rozejrzał się z uśmiechem dookoła, zobaczył ją i jego uśmiech tak jak się pojawił, tak też zniknął. Jak ona uwielbiała go denerwować, można by rzec, że to jej hobby. Obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem, zajmując swoje stałem miejsce, czyli dokładnie naprzeciwko niej. Na widok jego zniesmaczonej miny prawie opluła się kakałem, które właśnie popijała. Chłopak uśmiechnął się pewnie, spoglądając na nią z błyskiem w oku.
— Nadal myślisz, że dostaniesz się do drużyny? — zapytał kpiącym tonem. Dobrze wiedział, że Evans nie umie latać na miotle.
— Ja nie myślę — odpowiedziała takim samym tonem, uśmiechając się przy tym pogardliwie. — Ja to wiem, Potter.
James zaczął się śmiać jak opętany, a Lily poważnie zastanawiała się nad tym czy wezwać panią Pomfery, czy raczej nie. Ona jeszcze mu pokaże, aż mu okulary spadną! Czy on myślał, że tylko on umie latać na miotle? Chyba tak, ale ta sztuka to nie jest żadna filozofia, więc można się tego prosto nauczyć. Skończyła jeść bułkę, kiedy poczuła jak czymś obrywa, a tym czymś był plasterek pomidora. Głupi Potter! Z nienawiścią wypisaną na twarzy, wzięła do ręki miseczkę z budyniem. Chłopak akurat patrzał na jakąś blondynkę wchodzącą do WS, żeby zobaczyć, że panna Evans pochylała się nad nim z mściwym uśmieszkiem. W następnej chwili dało się słyszeć głośny „CHLUP!”, a potem rozwścieczony krzyk Jamesa Pottera, który był cały w czekoladowym budyniu.
— Ojejku, nic ci się nie stało? — zapytała zmartwionym tonem, uśmiechając się niewinno-perfidnie. — Um, niechcący wypadła mi z rąk ta miseczka. Przepraszam, Potter.
Jednak Rogacz nie dał się na to nabrać, bo w następnej chwili panna Evans leżała na ziemi, a na niej okrakiem siedział właśnie ów brunet. Nie mogła go nawet walnąć, bo ten trzymał jej nadgarstki w żelaznym uścisku. Kurde, no to teraz się wkopała! Jakby obrzuciła go kisielem to zdążyłaby uciec, a tak ten nadęty dupek na niej siedzi. Miała ochotę go pobić, tak najzwyczajniej w świecie, pobić. Lily zaczęła się wyrywać, wierzgać i zaczęło to naprawdę dziwnie wyglądać.
— Evans, wiem, że jesteś napalona, ale zaczekaj z tym, aż pójdziemy w jakieś ustronne miejsce — powiedział na tyle głośno, by wszyscy w Wielkiej Sali go usłyszeli. Teraz to już nie chciała go pobić, chciała go zabić!
— Nie jestem na ciebie napalona, Potter — odpowiedziała tonem, który ociekał obrzydzeniem i nienawiścią, bijącą od niej na kilometr. — Nawet hipogryf uciekłby od ciebie tam gdzie pieprz rośnie.
Chłopak prychnął pogardliwie, ale zaraz potem uśmiechnął się do niej huncwocko. Wyjechała na jego ego, teraz on musi wyjechać na jej.
— Może i by uciekł, ale nie dlatego, że ja tam byłem — odpowiedział, w dalszym ciągu się uśmiechając. — Najprawdopodobniej stałaś za mną i biedne zwierzę tak się wystraszyło, że uciekając zgubiło nogi.
Niektórzy słyszący to, parsknęli cicho. O nie, tego nie będzie! Żaden zakochany w sobie, narcystyczny bufon, nie będzie jej ośmieszał. Co to, to nie.
— Żeby ci czasami twoje nie odpadły — powiedziała, dokładnie dobierając słowa i uśmiechając się przy tym chytrze. — Tak jak wtedy, kiedy zobaczyłeś pająka i omal nie zsikałeś się w gacie, nie wiedząc przy tym którą stroną uciekać.
On jednak mało się tym przejął, co więcej! James po prostu dalej szczerzył się do niej po huncwocku, pochylając się nad nią. Lily natomiast podchodziła do tego zupełnie inaczej, po każdym jego słowie się wściekała, bo nienawidziła go najbardziej na świecie. Oczywiście były to uczucia odwzajemnione, tyle że Potter dlatego tak się uśmiechał, bo nawet jeden grymas na jej malinowych ustach wprawiał go w zadowolenie, które dość długo u niego gościło. W tym roku jednak coś się zmieniło i oni nie wiedzieli co. Jeszcze rok temu nie dotknęliby się nawet patykiem, a w tym już dwa razy się całowali. Co z tego, że musieli, jeśli wtedy nie zrobiliby tego nawet pod karą wyrzucenia z Hogwartu. Nie było takiej możliwości, że się lubią, bo było to niemożliwe. Jedyną opcją była Amortencja i już oni się dowiedzą kto im jej dolał.
— Coś w to wątpię, Evans — stwierdził z rozbawionym uśmiechem, pochylając się nad nią jeszcze niżej. Dziewczyna wzdrygnęła się mimowolnie, kiedy poczuła jego oddech na szyi. — Najprawdopodobniej patrzałem wtedy na ciebie.
Jak ona nienawidziła, kiedy on wyśmiewał jej wygląd, cholernie ją to drażniło. Jedyny chłopak, którego znała uznawał, że jest brzydka i nie lubił jej. Nie liczyła tutaj Syriusza, bo on, mimo że zawsze mówił jaka jest ładna, to przyjaźnił się z nią dzięki charakterowi. Nie to, że ją to coś obchodziło, ale po prostu było to dla niej dziwne. Szczerze, to nawet cieszyła się, że ma wroga wśród facetów. Oczywiście każdy uznawał za jej zagorzałego wroga Lucjusza Malfoya, ale co to za nieprzyjaciel z kogoś, kto już raz proponował ci seks? Cóż… Panna Evans nie była dziewicą co to, to nie. Żałowała jednak swojego pierwszego razu i chciała cofnąć czas. Nie przespać się z jakimś nieznajomym Ślizgonem po pijaku i nie obudzić się następnego dnia z potwornym kacem, na dodatek z luką w pamięci. Potem nie wypić eliksiru na kaca i nie bać się przez kolejny miesiąc, że zajdzie się w ciążę. W tamtym okresie nienawidziła siebie i tego, że to zrobiła. Miała pieprzone czternaście lat i po trzeźwemu na pewno by tego nie zrobiła. Ten chłopak wykorzystał sytuację i to, że była pijana. Nie wierzyła w miłość, mimo że jej rodzice byli świetnym dowodem na to, że ona naprawdę istnieje. Miała dowody gdzieś, jeśli nie spotka się z takim uczuciem to, jest to idealny argument na to, że ona w ogóle nie istnieje. Miała gdzieś wszystko, co ludzie mówili jej o tej pieprzonej miłości, ona wiedziała swoje i to jej w zupełności wystarczało.
W następnym momencie wszystkie myśli wyleciały jej z głowy w jednej chwili. Było to w momencie, w którym poczuła oddech Rogacza na swoich ustach. W tej chwili odczuła jakieś dziwne uczucie w okolicy brzucha, którego nijak mogła się pozbyć. To nie było złe uczucie, wręcz miłe, ale sam fakt, że było to spowodowane bliskością Pottera, po prostu ją przerażał. Nie miała pojęcia dlaczego tak na nią działał, nienawidziła tego i chciała się tego pozbyć za wszelką cenę. Tyle że teraz naprawdę nie mogła się skoncentrować na czymkolwiek innym jak na jego ustach. Mimo że nie chciała się do tego przyznać, to dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo chce go teraz pocałować. Wiedziała jedno, ona pierwsza nie zainicjuje pocałunku, co to, to nie. Nie będzie chciała potem wysłuchiwać jego gderanie, o tym jaki on to nie jest przystojny. Nie znosiła jego narcyzmu, kretynizmu, debilizmu i wszystkich innych obraźliwych „-izmów”. Jedyną osobą, która miała nawyk samouwielbienia większy od niego, był Syriusz Black. Ten to mógłby napisać światową epopeję o swojej urodzie, a i tak pewnie nie zwarłby w niej szczegółów. Boże, z kim ona się zadaje… Jednak miała skromne przyjaciółki, które wszystko rekompensowały. Każda z nich była równie skromna, mimo że każdy miał Dorcas za królową narcyzmu, to nie było zgodne z prawdą. Ogólnie panna Meadowes jest osądzana przez wszystkich po pozorach. Każdy bierze ją za nieczułą, zimną, wredną i chamską sukę, ale nikt nie wie jaka jest naprawdę. To, że gra taką okropną nie znaczy, że jest taka naprawdę. To coś jak osądzanie książki po okładce – nie przeczytałeś co jest w środku, ale skreślasz ją po wyglądzie. Tyle że w przypadku Dorcas było trochę inaczej, bo nie była skreślana przez wygląd, ale przez to, że nikt nie spojrzał na jej wnętrze. To, że człowiek dobrze wygląda nie znaczy, że nie może być taki sam od środka. Ona w duchu dziękowała Bogu, że ma taką cudowną przyjaciółkę, jaką jest Dorcas Meadowes.
I w tym momencie przestała już w ogóle myśleć, bo usta Pottera były naprawdę niebezpiecznie blisko jej ust. Kiedy już ta dupa wołowa się od niej odsunie, to przysięga, że ją zabije! Boże, jaki ten człowiek był irytujący. Nie mogła zrozumieć, dlaczego on nie może zostawić jej w spokoju. Chciała mu się wyrwać, ale nadal trzymał ją w żelaznym uścisku. Miała tego dość, najzwyczajniej w świecie dość.
— Puść mnie! — warknęła przez zaciśnięte zęby, starając się by jej głos zabrzmiał pewnie. Pragnęła jego bliskości, ale wiedziała, że jest ona zakazana, więc również jej nienawidziła.
James przewrócił oczami. Ta dziewczyna naprawdę była nieprzewidywalna. Raz patrzy na jego usta, błagając go o pocałunek, a raz wyrywa mu się, warcząc, że tego nie chce. Zadziwiała go z każdą chwilą, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Był Huncwotem, więc liczyła się dla niego duma.
— Nie oszukujmy się, Evans… — wyszeptał w jej usta. Rudowłosą przeszedł dreszcz, a on uśmiechnął się z satysfakcją, która wręcz od niego biła. — Obydwoje dobrze wiemy, że tego chcesz.
Lily prychnęła pogardliwie, wracając wzrokiem z jego ust na jego orzechowe oczy, które jednym słowem były jak magnes. Jakim on był pewnym siebie dupkiem, tak bardzo pragnęła zedrzeć mu ten uśmieszek z gęby.
— Ty jesteś takim, głupi, debilnym, skurwysyńskim… — zaczęła z podniesionym głosem, tak strasznie się irytując. Nienawidziła jego i tego jest zasranego zachowania, które było dziecinne i w ogóle on cały był jeszcze dzieckiem.
Chciał ją uciszyć, a jedynym znanym sposobem, który działał, to pocałunek. Tak więc bez dłuższego zastanawiania, z pasją wpił się w jej malinowe usta, jeszcze mocniej przygwożdżając ją do podłoża. Smakowała jak czekolada, to było naprawdę dobre uczucie. Lily na moment zastygła w bezruchu, nawet wstrzymała oddech, by po chwili oddać pocałunek z takim samym zaangażowaniem. Za to on smakował jak Ognista Whisky i papierosy, szczerze mówiąc, bardzo podobał jej się jego smak. Ich języki złączyły się w jakimś szaleńczym tańcu, a on przywarł do niej swoim ciałem. Zaraz potem James zjechał ustami na jej szyję, zostawiając tam parę malinek. Lily jęknęła cicho, odchylając delikatnie szyję do tyłu. Sekundę później ich usta znowu się złączyły, a ich języki zaczęły kolejny taniec. Włożyli w ten pocałunek całą swoją nienawiść i pożądanie, które kierowali do siebie nawzajem. W następnej chwili okularnik zszedł z niej, a rudowłosa podniosła się z ziemi. Uświadomili sobie co właśnie się stało i natychmiast oprzytomnieli. Lily miała ochotę rozpędzić się i wpaść na jakąś ścianę, a James pragnął zrobić to zaraz po niej. Obydwoje się zagalopowali, a pisząc „zagalopowali” mam na myśli „totalnie przegięli pałę”. Jednak nie to było najlepsze, bo kiedy oni trwali w pocałunku ich przyjaciele o mały włos, a dostaliby zawału na miejscu. Co się do jasnej cholery z nimi dzieje?! Jednak chwileczkę później Dorcas przywołała swój magiczny aparat, którym od razu strzeliła im fotkę, mówiąc „Fajnie by było ją opisać „Chwila sam na sam!”, co nie?”. Nawet Ślizgoni byli zdziwieni ich postawą, no bo do jasnej ciasnej, oni byli odwiecznymi wrogami, a nie skrywającymi się od dawna kochankami.
— Kurwa… — wysyczała przez zaciśnięte zęby panna Evans, mając ochotę się zabić. Dlaczego Potter tak na nią działał?!
James stał zaskoczony, podczas gdy Lily wyszła z Wielkiej Sali, trzaskając przy tym potężnymi wrotami. Pozostali dalej trwali w zaskoczeniu, które za nic nie chciało zniknąć z ich twarzy.

*W tym samym czasie, błonia*

Dwie Ślizgonki stały, rozmawiając ze sobą szeptem. Mimo że nikt nie mógł ich usłyszeć, to one zachowywały kompletną dyskrecję. Za nic nie mogły pozwolić na to, by ich rozmowa wyszła na światło dzienne. Od tego dużo zależało, a one zdawały sobie z tego sprawę. Wyglądały poważnie, ale w oczach czaił się błysk nienawiści. Były w tym momencie jak córki Slytherina – bezwzględne, okropne, chamskie i pełne okrucieństwa. O tak, panny Black były właśnie takie i wcale im to nie przeszkadzało. Szykowały coś naprawdę wrednego dla swoich przyjaciółek, nawet miały zarys tego, co chciały zrobić, jednak było małe „ale”. Ich plan nie był tak bardzo okrutny, jakby tego pragnęły. Dobrze zdawały sobie sprawę z tego, że będą musiały POPROSIĆ kogoś o pomoc, a nie od dziś wiadome było to, że Ślizgoni nigdy o nic nie proszą. To była wyjątkowa sytuacja i nie miały innego wyjścia, musiały iść do Huncwotek. Świadomość tego była naprawdę okropna, bo dziewczyny nienawidziły mieć u nikogo długów wdzięczności, a już w szczególności Bellatrix.
— Zrozum, Bello! — warknęła, już do końca zirytowana, Narcyza. Jaka jej siostra była uparta… — Jeśli nie zapytamy się ich, czy nam pomogą, to wyjdziemy na kompletne idiotki, nie rozumiesz tego? Chcesz wypowiedzieć tę cholerną wojnę Evallyn i Andromedzie? To zacznij myśleć, debilko. A może ty myślisz, że będziesz na tyle dobra, by wymyślić calusieńki plan, a potem będziesz chciała go wykonać z uśmiechem na ustach? W jakim ty świecie żyjesz?! Nie myśl, że wszystko umiesz, bo ta pycha kiedyś cię zgubi! Chcesz się z nimi pokłócić? Proszę cię bardzo, ale zacznij brać to wtedy na poważnie, bo jak nie to ja się wycofuję.
Brunetka prychnęła pogardliwe, patrząc na siostrę z wyższością. Nie mogła uwierzyć, że ta mała blondyneczka teraz krzyczała na nią jak powalona i nienormalna arystokratka. To wręcz ją dziwiło, bo w końcu dziewczyna była zwykle spokojna i opanowana, a teraz? Bellatrix mogła przysiąc na szczątki swojego pradziada, że pierwszy raz siostra jej zaimponowała.
— No to na co czekasz, zjebko? — zapytała w końcu Bella, uśmiechając się do Cyzi wrednie. Imponowanie imponowaniem, ale to była jej młodsza siostra… — Szlama Evans sama się nie znajdzie.
Narcyza przewróciła oczami, odpowiadając jej skinieniem głosy i kpiącym uśmieszkiem, wymalowanym na ustach. Przyzwyczaiła się już do tego, jakie bogate słownictwo ma jej siostrzyczka. Jednak czego można było się spodziewać po arystokratce Czystej Krwi? No chyba nie słów typu „Na co czekasz, sis? Liluńka Evansik sama do nas nie przydrepta!”, powiedziane tak słodkim głosikiem, że można by wykorzystywać tę słodycz przez cały rok w cukierni. Tak szczerze? Narcyza nie mogła wyobrazić sobie Bellatrix miłej, za żadne skarby świata. On po prostu była diabelnie okropna i kurewsko wredna. Często nie można było jej znieść, ale to była jej siostra i musiały trzymać się razem, bo kiedy wszyscy inni odejdą, to zostanie jej tylko ona.
Ruszyły więc w stronę zamku, uśmiechając się trochę nazbyt cynicznie. Szły dumne i pewne siebie, z głową podniesioną do góry i lodowatym spojrzeniem, które miało w sobie tylko i wyłącznie pogardę. Wyglądały jak prawdzie arystokratki i były z tego bardzo zadowolone. Ich głowy jednak zaprzątała jedna jedyna myśl, która brzmiała „Mroczny Znak”. One też nie rozumiały, o co tutaj chodzi, ale miały na tyle rozumu, żeby stanąć po stronie tego, który im go wypalił. Nie rozumiały, dlaczego Evallyn i Andromeda nagle postanowiły zostać zbawicielkami mugoli i mugolaków. Jeszcze kilka dni temu wolały umrzeć, niż powiedzieć coś dobrego o szlamach, a teraz? Widać było, że coś szykują, a Narcyza i Bellatrix nie chciały być gorsze. To one miały zamiar pierwsze wypowiedzieć im wojnę, nawet jeśli musiałyby zniżyć się do takiego poziomu, żeby prosić o pomoc pieprzone Huncwotki. Były już przy wrotach zamku, kiedy nagle stanęły jak wryte. Nie mogły uwierzyć w to, co widzą. Zawsze grzeczna i poukładana Lilyanne Evans paliła właśnie papierosa, siedząc na schodach. To był tak niecodzienny widok, że Ślizgonki o mały włos, a zapomniałyby jak się oddycha. I w tym właśnie momencie przypomniały sobie, że szukały właśnie jej. Oczywiście nie dały po sobie poznać, jak bardzo zszokował je ten widok, bo wyszłyby na takie, które mają uczucia. Stanęły dokładnie naprzeciwko Lily, tak by mogła je zobaczyć.
— Czego? — zapytała rudowłosa po tym, jak zaciągnęła się dwa razy. Wyglądała na obojętną i kompletnie wyluzowaną, ale to były tylko pozory. Dziewczyna była zestresowana i na granicy załamania. Całowała się dzisiaj z Potterem, trzeci raz się z nim obściskiwała. To nie było normalne, nie z wrogiem.
Bellatrix podniosła wysoko brwi, powstrzymując się przed wyciągnięciem różdżki. Co za plugawa mugolaczka!
— Słuchaj, ty pieprzona szlamo…! — zaczęła podniesionym głosem, ale natychmiast się zamknęła, widząc mordercze spojrzenie swojej siostry, a chwilę później czując jak nadeptuje na jej nogę obcasem swoich butów. Ją też miała ochotę zmieść z powierzchni Ziemi.
Lily przewróciła oczami, mało przejmując się jej komentarzem. Słyszała te słowa z ust Bellatrix każdego pieprzonego dnia, więc co to była za różnica, czy mówiła publicznie, czy tylko przy swojej siostrze?
— Cześć, Evans — powiedziała chłodnym głosem Narcyza, starając się do niej uśmiechnąć, ale z marnym skutkiem. — Bella miała na myśli…
— Już wiem, co ona miała na myśli — parsknęła cicho panna Evans, kolejny raz się zaciągając. Zachowywała się inaczej niż zwykle, w ogóle nie przejmowała się ty, co one mówią, a już w szczególności na wypowiedzianą przez Bellatrix „szlamę”, która zawsze doprowadzała zielonooką do szału. Teraz nie było nic, żadnej reakcji. Zachowywała się jak prawdziwa arystokratka, chłodna, obojętna, a wręcz cyniczna. Dziewczyny od razu to zauważyły i szczerze się zdziwiły.
— Chcemy prosić cię o pomoc — powiedziała na jednym wydechu Narcyza, a te słowa ledwo przeszły jej przez usta. Nienawidziła nikogo o nic prosić, tym bardziej Gryfona, a już w ogóle popieprzonej szlamy Evans. — A może raczej ciebie i twoje przyjaciółeczki.
Lily westchnęła przeciągle, dalej zostając obojętna na to wszystko. Zaciągnęła się ostatni raz, potem zgasiła papierosa i rzuciła go na ziemię. Wstała ze schodów, wyprostowała się i spojrzała im w oczy z podejrzliwością. Ślizgonki odetchnęły z ulgą, bo prędzej bały się, że ktoś podmienił rudowłosą.
— Jestem bardzo ciekawa, o co mogą prosić Ślizgonki, a w szczególności takie jak wy — powiedziała, a na jej ustach pojawił się kpiący uśmiech, którego mógłby jej pozazdrościć niejeden uczeń Domu Węża. — Zamieniam się w słuch.
Bellatrix odetchnęła dwa razy, uspokajając się i kolejny raz się powstrzymując przed wyciągnięciem różdżki, palnięciem w nią Avadą, a potem zakopaniu w Zakazanym Lesie.
— Pewnie słyszałaś, że w Slytherinie wypowiada się komuś wojnę, żeby pokazać, że się z kimś nie kumpluje — zaczęła z wrednym uśmieszkiem, ale jej głos w dalszym ciągu pozostawał zimny jak lód. — Właśnie po to przychodzimy… Chcemy zrobić piekło z życia Evallyn i Andromedzie. Nie pytaj po co, bo i tak ci na to nie odpowiem. Zastanów się lepiej nad sensowną odpowiedzią, szlamo.
Panna Evans prychnęła pogardliwie, obrzucając brunetkę pogardliwym spojrzeniem, które miało znaczyć „Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie szlamą, to możesz szukać sobie trumny.” Chyba Bellatrix to zrozumiała, bo parsknęła kpiąco.
— Nie wiem jak wygląda u ciebie „sensowna odpowiedź”, wywłoko — warknęła Lily, patrząc jej wyzywająco w oczy. Ona nie da sobą pomiatać, co to, to nie! — Jednak zgadzam się, pomożemy wam. Nie dlatego, że lituję się nad biednymi arystokratkami, ale dlatego, że Ślizgonki poniżają się przed szlamą, a to jest naprawdę zabawne.
Bellatrix miała ochotę się na nią rzucić i prawie by to zrobiła gdyby nie to, że przypomniała sobie dlaczego w ogóle postanowiła rozmawiać z takim czymś jak Evans. Zrozumiała, że jeśli chce ich pomocy to musi, o zgrozo, być miła.
— A więc jutro złożymy Przysięgę Odważnego Bazyliszka — wycedziła przez zaciśnięte zęby, uśmiechając się sztucznie. — Mam nadzieję, że nawet taka szlama jak ty, wie o co chodzi w tej obietnicy, bo mi się nie chce tego kurwa tłumaczyć.
Dało się słyszeć kolejne prychnięcie Gryfonki, potem jej jęk, a na koniec westchnienie. Chyba zrozumiała, że w tym roku nie odpędzi się od tych Ślizgonek. Przerażał, a zarazem podniecał, ją ten fakt. Mogłaby wtedy do bólu wyzywać te szmaty, a one nawet nie mogłyby pisnąć słówka, bo w innym wypadku Huncwotki nie pomogłyby im w tym całym wypowiedzeniu wojny. Lily bez słowa ruszyła w stronę wrót do zamku. Nie odzywała się, nie odwracała za siebie, po prostu szła. Kiedy znikała już za drzwiami, wtedy one usłyszały jej krzyk.
— Do jutra, obślizgłe jaszczury!

*Boisko, eliminacje do Drużyny Reprezentacyjnej Gryffindoru w grze w quidditcha*

Stała tam w stroju do gry w quidditcha, który był brudny i przestarzały, a na dodatek śmierdział i był na nią za duży. Mogła się spodziewać, że Potter da właśnie jej tą pieprzoną szatę, którą równie dobrze mogłaby dostać ta zidiociała Ronnie Cruel. Gdyby była inteligentna, to wzięłaby tę nowiusieńką szatę, którą dostała od rodziców, kiedy dowiedzieli się, że ma zamiar dołączyć w tym roku do drużyny. Niestety nie pomyślała o tym prędzej i teraz musi stać z miotłą w ręku, powstrzymując się przed zwymiotowaniem. Z drugiej strony… Mogłaby się przecież zrzygać prosto na twarz Pottera, który na pewno byłby wtedy w siódmym niebie. Ale ona już mu pokaże, kto jest lepszy. Jeśli myślał, że to on wygra ten zakład, to się grubo mylił, bo Lily nie miała zamiaru być gorsza. Była tak pogrążona w swoich rozmyślaniach, że gdy usłyszała gwizdek, to omal nie dostała zawału. Obrzuciła Pottera nienawistnym spojrzeniem, który odwdzięczył jej się ironicznym uśmieszkiem.
— Cisza! — zawołał do pojedynczych osób, które w dalszym ciągu były pogrążone w rozmowie. Od razu się zamknęli i spojrzeli na niego z zainteresowaniem. — Zaczynam nabór do drużyny. Jak już pewnie każdy z was wie, jestem James Potter — powiedział to z taką pewnością siebie, że Lily nie mogła się powstrzymać i po prostu głośno prychnęła. — Na początek… Nie przyjmujemy nikogo poniżej piątego roku, więc są tutaj tacy, to niech od razu stąd idą. Po drugie… W naszej drużynie nie może być uczniów z innych Domów, więc jeśli jest tutaj jakiś Krukon, Puchon czy, nie daj Boże, Ślizgon, to niech natychmiast się stąd wynosi. Poza tym nie potrzebujemy tylko Ścigających, a mianowicie jednego zawodnika, więc jeśli ktoś miał nadzieję, że będzie Pałkarzem czy Szukającym, to do widzenia — Po jego słowach zostało tylko parę osób ze sporej grupy, która się prędzej zebrała. Dokładnie troje Gryfonów miało zamiar starać się o to, żeby dostać się do drużyny, w której było tylko miejsce dla jednego zawodnika.
Tymi osobami byli Corron Wolf, Ronnie Cruel i Lily Evans. James musiał przyznać, że nie spodziewał się, że Evansówna naprawdę myślała o tym, żeby wstąpić do drużyny. Był pewien, że ona się tylko zgrywa i następnego dnia przyjdzie na śniadanie z uśmiechem na ustach i powie „Ojeju, zapomniałam o eliminacjach!” Na to było tylko jedno wyjaśnienie, Evans umiała grać i to go przeraziło. Ku jego zaskoczeniu właśnie tak było, bo Ruda miała miejsce w drużynie w kieszeni. Strzeliła pięć goli, wyminęła dwa razy Pałkarzy, zrobiła parę naprawdę dobrych zwodów, a na koniec udało jej się nie dostać tłuczkiem. Pozostała dwójka nie miała z nią szans, bo byli naprawdę fatalni. Zobaczył uśmiech na ustach Syriusza i nagle sobie coś uświadomił. To Łapa ją trenował, to naprawdę był on! Taki mądry był? To teraz będą kupować jej ten alkohol na spółkę. Pieprzony Black i te jego głupie pomysły! Najgorsze jednak jeszcze przed nim. Będzie musiał jej powiedzieć, że wygrała i jest w drużynie, a za nic w świecie nie chciał tego przyznać, nawet przed sobą. Kazał, więc zlecieć wszystkim na ziemię, a gdy już wylądowali, to natychmiast na niego spojrzeli. Zobaczył w oczach Evans satysfakcje i omal nie wyszedł z siebie. Już wiedziała… Pieprzona szmata wiedziała już, że wygrała!
I on miał ją znosić w drużynie przez resztę szkoły? James był pewny, że tego nie przeżyje, zresztą tak samo jak ona. Nie było mu szkoda, że Evans go nie pocałuje, bo w gruncie rzeczy i tak wystarczająco dużo się całowali. Tak w ogóle to było jakieś rąbnięte! Nagle zaczęli się sobą interesować? Po tylu latach wzajemnej nienawiści? Tutaj chodziło o coś innego i on miał zamiar dowiedzieć się o co. Nie chciał brać udziału w jakiś głupich gierkach, bo to było wręcz żałosne. Ten kto to sobie wymyślił, był naprawdę głupi, myśląc, że on nie skapnie się, że coś jest nie tak. To przecież logiczne, że z dnia na dzień nie zacznie podobać mu się ta szmatowata Evans. Tak strasznie jej nienawidził, bo cholernie działała mu na nerwy.
Rogacz odetchnął głęboko, po czym odezwał się wypranym z uczuć głosem, dobrze zdając sobie sprawę, że z każdym jego słowem uśmiech Evans się powiększał.
— Ścigającą jest Evans. Ronnie możesz już sobie iść, ty Corron też — Obrzucił rudowłosą lodowatym spojrzeniem, dając jej do zrozumienia, że wcale nie cieszy się z takiego obrotu spraw. Nie osiągnął jednak zamierzonego celu, bo kiedy Lily zobaczyła jego wzrok, to omal nie zesikała się ze śmiechu.
Druga z dziewczyn natomiast tak się zdenerwowała, że prawie żyłka na czole jej pękła. Miała ochotę zabić tą szlamowatą Evans i pokazać gdzie jest miejsce dla takich szlam jak ona. To ona jest najlepsza, nie Evans, która gówno umie! Pieprzony Rudzielec!
— Ale, Jammie… — pisnęła i wydęła wargi. Była tak strasznie wściekła. Nie mogła tego przegrać! Nie tego, nie z NIĄ. — To nie fair! Byłam lepsza od tej szlamy, a ty wybrałeś ją! Przecież jej nienawidzisz, Jammie! To jest to rude ścierwo, które zawsze cię wkurwia! Chcesz mieć ją zamiast mnie w drużynie?! Pamiętaj kto jest twoją dziewczyną, Rogasiu!
W następnym momencie do wściekłej blondynki doskoczył Syriusz, w którego oczach tliło się zdenerwowanie i pogarda. Zacisnął rękę na jej nadgarstku tak, że aż syknęła z bólu. Łapa był wkurzony naprawdę mocno i wiedział, że jeszcze chwila, a wybuchnie.
— Jeszcze raz odezwiesz się słowem na temat pochodzenia Lily albo jakkolwiek ją obrazisz… — zaczął mówić, a jego głos osiągnął temperaturę zera absolutnego. — …to przysięgam, że nie ręczę za siebie, pierdolona suko.
Po tych słowach zobaczył łzy w oczach Ronnie, które były tak samo fałszywe jak słowa lecące z ust Tuska. Pozostałe osoby były w szoku, ale nie wiem, czy tym wybuchem ze strony Cruel, czy tą powagą w słowach Syriusza, a może nawet obydwoma. James nie mógł uwierzyć, że Łapa postanowił bronić Rudej, przecież Ronnie nie powiedziała nic, czego on by nie wiedział.
— Dobra, Łapa… Puść Ronnie, nie widzisz, że ją to boli? — zapytał, patrząc nie wściekłego przyjaciela z tajemniczym błyskiem w oku. — Jasne, że wolę ciebie, ale to Evans lepiej lata, skarbie.
Black prychnął pogardliwie i odepchnął od siebie rękę Cruel z niewyobrażalnym obrzydzeniem na twarzy. Potem spojrzał na Rogacza, który uśmiechał się ironicznie.
— Miało boleć… — syknął z kpiącym uśmieszkiem. Nikt, ale to nikt, nie będzie obrażał jego przyjaciół. — A ty co ją bronisz? Przecież obraziła Lily.
James podniósł brwi, patrząc na przyjaciela z rozbawieniem w swoich orzechowych oczach. Syriusz sobie żartuje, racja?
— No i? — zapytał, parskając cicho. Obrzucił rudowłosą lodowatym spojrzeniem. — Co mnie obchodzi jakaś Evans?
Lily prychnęła jak rozjuszona kotka. Jakim Potter jest popieprzonym idiotą! Co on sobie w ogóle wyobraża?
Zajebię go, jak Boga kocham!
Rudowłosa ruszyła na bruneta z zaciętym wyrazem twarzy i nienawiścią w oczach. Była wściekła, naprawdę wściekła! Miała ochotę go pobić, wręcz zabić. Nie mogła nic poradzić na to, że ten napuszony okularnik tak na nią działał. Zawsze gdy go widziała, to czuła nienawiść, złość i pogardę względem niego. Rzuciła się na niego z pięściami, zadając pierwszy cios prosto w oko, łamiąc mu przy tym okulary.
— Ty pieprzony napuszony dupku! — warknęła i uderzyła go kolejny raz. Była naprawdę zdenerwowana. — Mogę iść do Azkabanu, mogą mnie tam zamknąć na całe życie, ale obiję ci tak mordę, że cię twoja rodzona matka nie pozna!
W następnej chwili stała już na nogach, wyrywając się Syriuszowi z uścisku. Była wściekła, jeszcze nigdy nie czuła tak mocnej nienawiści względem kogoś. Nawet jeśli chodziło o jakąś tam drobnostkę, to ona czuła jakby ktoś zabił jej rodziców. Już od jakiegoś czasu napawało ją to uczucie, zresztą każde inne także było wzmocnione. Dosłownie jakby dostała dwumiesięczny okres! Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, to było straszne uczucie. Odetchnęła trzy razy, a potem się odezwała się spokojnym głosem.
— Puść mnie, Łapo — mówiła spokojnym głosem, uśmiechając się do przyjaciela nazbyt miło. — Muszę mu pokazać, co to znaczy zadrzeć z Wiewiórką.

W następnej chwili kilka rzeczy zdarzyło się na raz…

-------------
KA BUM! ^^^
No to mamy rozdział trzynasty! Jak wam się podoba? Co o nim sądzicie?
Dedykuję ten rozdział PaKi - za to, że jesteś i mogę na Tobie polegać, siostrzyczko :*

sobota, 1 listopada 2014

12. "Zgoda i odsłoń ciepełko, Black"

W poprzednim rozdziale:
Ogółem dzień z życia Ślizgonek, ale pokazany oczami Evallyn Black. Była kłótnia Evallyn-Narcyza-Bellatrix-Andromeda. Pojawiła się impreza w Pokoju Wspólnym Slytherinu (ogólnie libacja alkoholowa, rozpierducha i nie dawanie ludziom spać). Rozmowa z Edwardem Zabinim, która da trochę do myślenia naszej Ev.


*Pokój Wspólny Slytherinu*

— Pieprzona szlama! — warknął rozdrażniony brunet, chodząc, w tą i z powrotem, po PW Ślizgonów. Przypomniał sobie zdarzenie z przed dwóch dni i strasznie się zdenerwował. — Zasrana Evans i jej ciągłe wpierdalanie się wszędzie gdzie jestem!
Wszyscy zebrani przewrócili oczami. Za każdym razem, kiedy Lily Evans pojawiała się, gdy on realizował swoje niecne plany, które ściśle mówiąc nigdy nie wypalały, to on odchodził z niczym, zawsze tak samo wkurzony. Jak on nienawidził, gdy ta mała szlama, uważała się za wysoce sytuowaną arystokratkę. Większość mieszkańców Domu Węża śmiało się z zaistniałej sytuacji, a Wspaniały i Niepokonany Regulus Black dostawał białej gorączki. Nie znosił, kiedy ktoś był od niego lepszy, a taka właśnie była Lily. Zawsze wiedziała co powiedzieć i jak mu dopiec, bo wtedy on nie miał zielonego pojęcia, jak jej na to odpowiedzieć. Niechętnie musiał przyznać, że ta głupia Gryfonka zawsze umie mu dopiec, a to go najbardziej irytuje.
— Czyżby panna Evans znowu zgasiła niezniszczalnego Regulusa Blacka? — Brunet usłyszał, dobrze znany mu, głos za sobą, więc natychmiast odwrócił się w tamtą stronę. Nie, no jeszcze zakonnicy tu brakowało!
— Jak miło cię widzieć, Snape — Regulus uśmiechnął się kpiąco, patrząc z wyższością w oczy Severusa. Jak on nienawidził tego brudasa. — Szkoda, że mój nos nie może powiedzieć tego samego… Kiedy ty się ostatnio myłeś, człowieku?
Nozdrza drugiego Ślizgona niebezpiecznie zadrgały, a on sam wyprostował się jak struna. Nie znosił, kiedy ktoś obrażał jego wygląd, mimo że był w Slytherinie to nie należał do zamożnych ludzi. Nienawidził, kiedy ktoś patrzał tylko na jego stronę zewnętrzną, bo to było co najmniej niestosowne. Matka kiedyś mu mówiła, że „nie ocenia się książki po okładce”, a tak właśnie większość ludzi robi. Zwykle na sam koniec przejeżdżają się na tej swojej wysoce inteligentnej opinii, a ta brzydka czy gruba osoba okazuje się naprawdę wartościowym człowiekiem, przynajmniej to zauważył w jakichś głupich mugolskich filmach. Pokręcił lekko głową, odganiając myśli, a potem spojrzał w oczy swojemu wrogowi.
— Wiesz co, Black? — parsknął drwiąco. Już on, Severus Snape, mu pokaże, gdzie jego miejsce. — Nadawałbyś się bardziej na Gryfiaka, bo zachowujesz się jak taka cipa, a nie jak prawdziwy facet. Kto by pomyślał, że ty jesteś arystokratą…
Tego było już za wiele dla biednego Regulusa, który w tym właśnie momencie wyciągnął swoją różdżkę z wewnętrznej kieszeni szaty. Był wściekły, a rzadko kiedy tak było, bo na ogół ten chłopak tryskał spokojem. Tyle że nie teraz, miarka się przebrała. Żaden pół-krwisty brudas i śmierdziel nie będzie mu zarzucał takich rzeczy. Myślał, że ujdzie mu to płazem? Jeśli tak, to grubo się pomylił. Co ten frajer od siedmiu boleści sobie wyobraża? Myśli, że jak jest Ślizgonem, to może mu się stawiać? Dobre sobie… Szkoda tylko, że gdy Lucjusz jest w pobliżu, to ten siedzi jakby mu ktoś usta zaszył. Szkoda, że mu nie jest tak wesoło jak Snape’owi.
— Słuchaj ty… — zaczął Black, ale przerwało mu głośny krzyk pewnej brunetki, która właśnie weszła do Pokoju Wspólnego. Obydwoje spojrzeli na siebie ze strachem, wiedząc co się zaraz szykuje.
— Czy wyście do końca zdurnieli, durnie jedne?! — krzyczała na nich Evallyn Black, stojąc naprzeciwko nich i patrząc z przyganą na obydwóch. — Co wy sobie w ogóle wyobrażacie?! Mówiłam wam przecież, że nie macie się do jasnej cholery kłócić, więc ty chowaj różdżkę, a ty w tej chwili masz przestać go kopać! Zachowujcie się gorzej niż w Magarcie*! Powinniście się za siebie wstydzić, bałwany jedne! Teraz kara dla was, durnie! Ty masz iść pocałować Dorcas Meadowes, a ty marsz do łazienki umyć włosy! I bez żadnego „ale”! Czy ja mówię po chińsku?! MIGIEM!


*Dormitorium numer 12, pokój Huncwotek*

Panna Evans szła właśnie w stronę swojego dormitorium, miała zwieszoną głowę w dół. Była załamana i smutna, ale mimo tego mówiła, że jest dobrze. Nie chciała pokazać nikomu, jak bardzo jest jej źle z powodu kłótni z Syriuszem. Zawsze trzymali się razem, od początku pierwszej klasy, już w pociągu do Hogwartu. Dobrze pamiętała jak zaczęła się ich wspólna przygoda, a miało to miejsce w znanym wszystkim przedziale Huncwotów. Weszła tam, bo James zabrał jej na peronie chustkę, którą tak lubiła. Była naprawdę wściekła w tamtej chwili i, pierwsze co jej przyszło do głowy po wejściu do środka, uderzyła okularnika w twarz. Dzięki niej zyskał ślad, który nie zniknął mu z twarzy przez trzy dni. Za to Syriusz miał z tego taką polewkę, że spadł ze swojego siedzenia i podskakiwał jak jakiś oszalały orangutan na podłodze. Następnym co pamiętała, to było jej kpiące pytanie.
— Z cyrku się urwałeś czy co?
Black wtedy spojrzał na nią zaciekawiony, ale dalej tarzał się po ziemi ze śmiechu.
— Nie wiem co to jest za rodzaj smyczy, ale tak. Preferuję jednak te mięciutkie, żeby nie obtarły mojej delikatnej szyi.
Rudowłosa dziewczynka parsknęła wtedy cicho, patrząc na niego z identyczną ciekawością, co on przedtem.
— Cyrk to takie miejsce, gdzie występują zabawni i utalentowani ludzie, czy zwierzęta — powiedziała z wesołym uśmiechem, obserwując go swoimi zielonymi oczami. — Pierwszy raz spotkałam się z psem, który gada.
Syriusz przewrócił swoimi szarymi oczami, uśmiechając się promiennie.
— Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Ruda — zaśmiał się, wyciągając rękę w jej stronę. Lily uniosła wysoko brwi.
— Jeśli myślisz, że pomogę ci wstać, to jesteś w błędzie.
Brunet tylko się zaśmiał. Mimo że panna Evans nie wiedziała o co mu chodzi, to uśmiechnęła się wesoło.
— Eee, tam! Nie o to mi chodzi! — parsknął głośno, ukazując szereg białych zębów. — Syriusz Black jestem!
— Lily Evans — wyszczerzyła się dziewczynka, podając mu rękę. Chłopiec miał jednak inne plany, pociągnął więc zielonooką w swoją stronę, a sama rudowłosa wylądowała obok niego zdezorientowana.
— Bardziej pasuje ci Ruda — zaśmiał się, szturchając ją ręką. 
Uwielbiała go i jego żarty, kochała tego idiotę jak brata, którego nigdy nie miała. Niestety, życie było dla niej okrutne, bo miała siostrę tak głupią, że szkoda gadać. Nie znosiła Petunii, oczywiście ze wzajemnością. Mimo że były siostrami, to nie znosiły się jak najwięksi wrogowie. Świetnie pamiętała każdą jej i Syriusza z Końską Tunią. On umiał jej dopiec jak nikt, tak samo było z nią i Regulusem. Panna Evans zawsze wiedziała co mu powiedzieć, żeby siedział cicho. Ona i Syriusz razem świetnie się dopełniali, byli najlepszymi przyjaciółmi. Bardziej od Petunii, Lily nienawidziła tylko Sweet Bitches, Severusa Snapea i Jamesa Pottera. Tak bardzo pragnęła, żeby pogodzić się z Łapą i pójść polatać na miotle. Chciała, żeby on pomógł jej doszkolić się na jutrzejsze eliminacje do drużyny. Co z tego, że kolejny raz go broniła, jeśli on jej w tej chwili nienawidził? Nawet jeśli to ona powinna być na niego zła, to rudowłosa nie miała już mu nic za złe. Chciała tylko odzyskać przyjaciela, czy to tak dużo? Nie będzie się słaniać jak powalona i nie będzie go błagać, żeby znowu zaczęli się przyjaźnić, bo aż tak nisko nie upadła. Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że Syriusz nie znosi swojej kuzynki, Evallyn, ale nie musiał tak reagować. Mógł być bardziej spokojny, opanowany, ale nie musiał pierdzielić jej kazania na ten temat. Ona sama wiedziała, czy kolegowanie się z tą Ślizgonką było odpowiednie, czy jednak nie. Nie potrzebowała niańki, bo wiedziała co jest dla nie dobre, a co złe. Nie miała dwóch lat i sama wiedziała, jak powinna postępować. Syriusz zdecydowanie przesadził, on nie będzie jej ustawiać. Mimo że dobrze wiedziała, że jej przyjacielem kierowała zazdrość i wściekłość, to nie usprawiedliwiało to jego zachowania. Nawet jeśli on nienawidził swojej kuzynki, nie znaczyło to, to że może zabronić Lily kolegowania się z tą dziewczyną. Nie była nikogo własnością, więc nikt nie miał prawa jej rozkazywać. Łapa nawet sobie nie wyobraża, jak bardzo wkurzyła się w tamtym momencie. No, ale cóż… Sam zaczął tą bezsensowną kłótnię, która do niczego nie prowadziła.
Lily westchnęła głęboko, wchodząc do swojego, pustego dormitorium. Rozejrzała się dookoła i uśmiechnęła się delikatnie, dobrze pamiętając jak pierwszy raz weszła do tego pokoju. Od razu rzuciła się na swoje łóżko i nie chciała z niego wstać, nawet jak Dorcas zaczęła rzucać w nią swoimi glanami. Pamiętała, jak zaczęła się na nią drzeć, że te jej buty są twardsze od cegły, a panna Meadowes uśmiechnęła się dumnie. Bardzo dobrze znała Dorcas i wiedziała, że zgrywa tylko taką łatwą, a tak naprawdę była zranioną i wrażliwa dziewczyną, która kryła się za pewną siebie, wyniosłą i gotową na wszystko dziewczyną. W Hogwarcie była uznawana za seks bombę i sama starała się o tą opinię, zachowywała się trochę ździrowato jak Afrodyta z serii o Domie Nocy. Jednak, kiedy przyjeżdżała na wakacje do Lily (spędzała w jej domu większą połowę letniej przerwy) to ubierała się zupełnie inaczej – po swojemu, tak jak lubiła. Nosiła wtedy spodenki, koszulki z zespołami i glany albo trampki. Jednak, kiedy pannę Evans odwiedzali Huncwoci, to ta natychmiast zmieniała się w tą samą osobę co w Hogwarcie. Każdy kto kiedykolwiek całował się z Czarną twierdził, że się z nim pieprzyła, ale prawda była taka, że Dorcas Meadowes nie spała z żadnym z nich. Nie to, że Lily twierdziła, że brunetka była dziewicą, co to, to nie. Jednak jej pierwszy raz nie był fajny, cudowny czy świetny – warto by wiedzieć, że właśnie Dorcas została zgwałcona w wieku dwunastu lat. Nikt oprócz dziewczyn o tym nie wiedział, nawet James, który był jej przyjacielem. Panna Meadowes nie należała do osób, które użalają się nad sobą. Zawsze pogodna, wesoła i tryskająca życiem osoba, nie przejmująca się niczym. Raz nawet się im przyznała, że nigdy jeszcze nie płakała, przynajmniej odkąd pamięta. Za to bardzo szybko się irytuje i denerwuje – jest żywiołowa, pełna energii, prawdomówna, irytująca, chamska, arogancka, cyniczna – te cechy bardzo często wprowadzały sią w kłopoty. Ta arystokratka zdecydowanie była osobą wartą poznania.
W następnej chwili usłyszała pukanie do drzwi i omal nie dostała zawału, bo wystraszyła się tego dźwięku jak jasna cholera. Podskoczyła przerażona, a zaraz potem opadła na swoje łóżko z mocno bijącym sercem. Jak ona się dowie co za bawola dupa straszy ją na śmierć, to zemści się i to naprawdę mocno.
— Umarłam! — krzyknęła stłumionym głosem przez poduszkę. Usłyszała cichy, gardłowy śmiech, który od razu rozpoznała.
— Nie sądziłem, że jest z tobą aż tak źle! — Dało się słyszeć jego rozbawiony głos, co ją jeszcze bardziej zdenerwowało. To niech on się zastanowi czy są przyjaciółmi, czy wrogami, bo ona nie ogarnia o co chodzi. — Mogę wejść, Ruda?
— Przepraszamy, nie ma takiego numer. Skontaktuj się później z znajomymi osoby, do której się chciałeś dodzwonić, bo ona aktualnie nie chce z tobą rozmawiać — stwierdziła obojętnym tonem, zakopując się pod kołdrę. Może i zachowywała się jak małe dziecko, ale Syriusz naprawdę ją wkurzył.
— Ym… Co?
Lily przewróciła oczami, uśmiechając się głupkowato. Dlaczego jej do nie zdziwiło? Rudowłosa bardzo często zastanawiała się czy Syriusz czasami nie farbuje włosów z blond na brązowe. Czasami zachowywał się jak dwuletnie dziecko i to dosłownie.
— Nie chce mi się z tobą gadać! — warknęła lekko zirytowana, zupełnie tuszując rozbawienie. W końcu była na niego zła, nie?
— Ale powiedz o co ci chodziło prędzej! — powiedział proszącym głosem i była pewna, że gdyby na niego teraz patrzyła, to zobaczyłaby minę osła z Shreka. Rozbawiło ją to, ale nie chciała dać tego po sobie poznać, więc prychnęła głośno.
— Właśnie o to, Black! — krzyknęła zdenerwowana, powstrzymując się od śmiechu. Nie była już na niego obrażona, przeszło już jej, a nawet zaczęło ją to bawić. — Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać!
Usłyszała głośne westchnienie i dźwięk otwieranych drzwi. Czy ona pozwoliła mu w ogóle wejść do środka? Oj, Black, Black… Grabisz sobie, chłopie.
— No weź już na mnie nie złość, Ruda — poprosił ze smutkiem w głosie. Syriusz zrozumiał, że znowu palnął coś bez przemyślenia i zranił tym przyjaciółkę. Było mu z tego powodu naprawdę głupio.
— A ty mogłeś się na mnie złościć, gdy powiedziałam wam o twojej kuzynce — stwierdziła, wychylając głowę spod kołdry. Wydęła usta w niemym niezadowoleniu, przyglądając mu się.
Łapa przewrócił oczami. Jakie te baby bywają dziwne! Raz wkurzają się o byle gówno, a raz o coś, o co naprawdę powinny się obrazić. Niech one się zastanowią, co chcą. Czasami zastanawiał się, czy świat nie byłby prostszy bez dziewczyn. One ciągle tylko we wszystkim widzą problemy, zawsze narzekają, te ich huśtawki nastrojów. Jednak bez nich, to już nie byłoby to. Zawsze są, gdy oni potrzebują pomocy, przytulą, pocieszą i będą wspierać. Mimo ich wad, to mają jakieś zalety, więc lepiej gdyby były, niż jakby ich nie było. Jednak jedno go wkurzało aż za bardzo, ciągłe problemy i obrażanie się o byle gówno.
— Może dlatego, że nie znoszę suki — stwierdził lekko zirytowany. On już miał po dziurkę w dupie tej swojej rodziny. — Myślałem, że jak będziesz się z nią trzymać, to zrobisz się taka jak ona.
Teraz to i panna Evans się zirytowała. Syriusz, jako jej przyjaciel, powinien wiedzieć, że ona nigdy by się od niego nie odwróciła, prędzej wolałaby zginąć. Zrobiło jej się przykro, bo zrozumiała jak brunet mało o niej wie, mimo że ona zna go na wylot.
— To lepiej nie myśl, bo nie jest to twoja najmocniejsza strona — podpowiedziała mu obojętnym tonem, a mu zrobiło się jeszcze bardziej głupio.
On miał się z nią godzić, a nie jeszcze bardziej denerwować, ale co mógł poradzić na to, że chciał by znała prawdę. Nie było w tym raczej nic dziwnego, zważywszy na to, że jeszcze nigdy jej nie okłamał. W przyjaźni chyba chodzi o to, żeby mówić sobie prawdę, nie? Ale co on tam wie? Każdy z nich od małego miał kogoś z kim mógłby pogadać, a on nie. Dopiero w Hogwarcie poznał tych kilkoro uczniów, którzy chcieli by został ich przyjacielem. Teraz nie może stracić jednego z nich.
— Wybacz mi, Ruda — poprosił błagalnie, patrząc jej w oczy ze smutkiem. Nie wiedział, co ma powiedzieć, żeby ją odzyskać, gdy nagle… Bingo! Prawda! Musiał po prostu mówić prawdę. — Wcale nie chciałem tego powiedzieć. Wiesz, że często gadam głupoty albo powiem coś nieprzemyślanego i wtedy żałuję swoich słów. Szczerze mówiąc, nie wiem co we mnie wstąpiło. Chyba po prostu byłem zazdrosny o ciebie. Zawsze byłaś przy mnie, gdy tego potrzebowałem i naszła mnie taka myśl, że kiedy zaczniesz się z nią przyjaźnić, to wtedy zabraknie cię dla mnie. W mojej głowie była tylko jedna rzecz, myślałem, że cię stracę. To przysłoniło wszystko inne i nie umiałem racjonalnie myśleć, za wszelką cenę chciałem cię od niej odciągną, jakoś zniechęcić. Tak naprawdę, przez te głupoty, które pieprzyłem, tylko straciłem przyjaciółkę. Byłem na siebie wściekły, rozwaliłem pół dormitorium, a chłopaki się nieźle wkurzyli. Tyle że ta cała złość nie pomagała mi w odzyskaniu tej przyjaźni. Przez cały dzień siedziałem i myślałem, czy uda mi się sprawić, że znowu będzie jak przed kłótnią. Bałem się, że już nic nie da się zrobić i po prostu mnie znienawidzisz. Na dodatek stanęłaś w mojej obronie w kolejnej potyczce z Regulusem, co mnie jeszcze bardziej dobiło. Ja cię wyzywam od najgorszych, krzyczę na ciebie, sprawiam ci przykrość, a ty co? Stajesz obok mnie, bronisz mnie i dowalasz Blackowi jak nikt inny. Potem wpadłem na pomysł, który sprawi, że się pogodzimy. Tylko to nie będzie łatwe, bo nigdy tego nie robiłem, ale teraz wiem, że powinienem. Zostałem wychowany na arystokratę – zepsutego, zesranego, kapryśnego, durnego, bogatego, zidiociałego, rozpuszczonego bachora – który nie wie co znaczy pewne słowo. Słowo daję, Ruda, że nigdy tego nie robiłem i to jest pierwszy raz, więc nie śmiej się jak mi nie wyjdzie. Przepraszam, Lily. Za to co powiedziałem, wtedy we Wspólnym i za każde słowo, które cię zraniło.
Lily podniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej, spoglądając na przyjaciela z niedowierzając. Ten jednak patrzał na nią wręcz błagalnym wzrokiem. Pierwszy raz widziała go takiego niepewnego, jakby całe jego życie zależało od tego, co ona zaraz powie. Syriuszowi naprawdę zależało na ich przyjaźni, on pierwszy raz w życiu kogoś przeprosił, a to było wielkie osiągnięcie. Panna Evans bez zastanowienia zerwała się z łóżka i rzuciła się Łapie w ramiona, mocno go przytulając. Zaczęła ryczeć jak małe dziecko, które zgubiło gdzieś mamę, a on głaskał ją po głowię, uspokajając przyjaciółkę. Czuł, że wszystko wróciło do normy i było takie jak kilka dni temu. Za to, rudowłosa dziewczyna cieszyła się tak bardzo, że w końcu pogodzili się ze sobą.
— Czyli zgoda? — zapytał niepewnie. Ocierał jej łzy, płynące po policzkach, kciukami,  ona wtulała głowę w jego tors. Oboje cieszyli się, że to już koniec kłótni i że mogą spokojnie rozmawiać.
—Zgoda… — wyszeptała, uśmiechając się promiennie.


*Błonia, Huncwotki na spacerze*

Po południu Huncwotki wyszły na błonia, by trochę odpocząć od tego cholernego hałasu, który zaczął im przeszkadzać. Nie żeby coś, ale one często wolały przebywać tylko w swoim towarzystwie. Czuły się wtedy bardziej sobą i mogły robić co tylko się im chciało, bo żaden nauczyciel nie kręcił się nigdy po błoniach. Lubiły się razem śmiać, dogryzać sobie, żartować i rozmawiać, a to wszystko było na luzie. Często w takich chwilach wymyślały świetne kawały, które mogłyby odwalić McSztywnej lub Filchowi. Nawet nie można było sobie wyobrazić, jak bardzo, one uwielbiały wspólne spacery. To było coś zupełnie innego niż zwykle, coś niezwykłego. Niby małe wyjście, ale gdy wracały to zawsze były roześmiane i pełne energii.
— Więc pogodziłaś się z Blackiem? — zapytała, ni z gruchy, ni z pietruchy, Dorcas. Ciekawiło ją to, mimo że nienawidziła Syriusza Blacka z całego serca.
— Sama nie mogę w to uwierzyć! — roześmiała się rudowłosa, ukazując szereg białych zębów. — Jeszcze dzisiaj rano chciałam go zabić, a teraz?
Panna Meadowes, mimo tej wielkiej niechęci do Łapy, uważała, że przyjaźń jego i Rudej jest naprawdę cudowna. Dobrze go rozumiała i wiedziała, że Black nie chciał by Lily była też kogoś innego przyjaciółką. Dziwiło ją tylko jedno, a mianowicie to, że nigdy nie miał problemu do przyjaźni jej i Evansówny. Nie okazywał zazdrości, gdy, razem z Ann, Mary i Alie, stały się Huncwotkami. Tylko Evallyn Black mu przeszkadzała, a to było dość dziwne, ale… Na gacie Merlina, że też nie wpadła na to prędzej! Black bał się, że jego kuzynka coś na niego nakłamie i Lily się od niego odwróci. Teraz go wreszcie rozumiała! I to niby dziewczyny są trudne do rozszyfrowania?
— Jutro są eliminacje do drużyny — powiedziała nagle Ann, przyglądając się swoim dłoniom. Nie lubiła przekazywać komuś czegoś od kogoś, bo czuła się wtedy jak sowa, która musiała zanieść do kogoś list. — Miałam przekazać ci od Jamesa, bo ten nie ma ochoty z tobą rozmawiać. Użył gorszych słów, ale uznałam, że nie będę go cytować, bo jeszcze nigdy nie użyłam tylu przekleństw w jednej wypowiedzi.
Lily machnęła tylko beznamiętnie ręką, dając znać, że gówno ją obchodzi to, co ten idiota o niej mówił. To był Potter, czyli najmniej interesująca ją osoba w całym świecie. Miała gdzieś to, co o niej myślał i mówił, jednak gdy to robił publicznie, to wtedy już ją to obchodziło. Nienawidziła, kiedy ktoś obrażał ją publicznie, więc odpłacała się tym samym, tyle że była w tym lepsza. Jamesa Pottera zgasiłaby nawet przez sen, a już jutro zdobędzie zapas alkoholu właśnie od niego. Ach… Jak ona uwielbiała wygrywać zakłady, ale jeśli z największym wrogiem to ta wygrana była dla niej jeszcze lepsza.
— Nawet nie wiesz, ja bardzo mnie to cieszy, Ann — powiedziała z wielkim uśmiechem na usta, a to sprawiło, że dziewczyny wytrzeszczyły na nią oczy. Zwykle wściekała się na każdą zmiankę o Potterze, uśmiechała się tylko wtedy, gdy mogło stać się mu coś złego. — Już ja mu pokażę, jak wygląda prawdziwa gra w quidditcha, a nie dziecinna zabawa, jaką w zeszłym roku zaprezentował ten bezmózg Tresh.
Dziewczyny parsknęły śmiechem, przypominając sobie jak ów chłopak przywalił w słup na ostatnim meczu quidditcha, kiedy myślał, że za nim chowa się kafel. Takiej głupoty, to chyba wszyscy Ślizgoni razem wzięci nie zrobili. Za każdym razem wpadały w wesołość na choćby wzmiankę o takim chłopaku jak Tresh Drive. Rozmawiały i śmiały się na przemian, ale dobry humor ich nie opuszczał. Rozsiadły się pod swoim ulubionym drzewem i gawędziły dalej, a ich dźwięczne głosy rozbrzmiewały po całych błoniach. Kiedy usłyszały głosy, to od razu ucichły, nasłuchując w napięciu. Słyszały zbliżające się odgłosy stawianych kroków, a także szepty. Zaraz potem ujrzały dwie dziewczyny, które od razu rozpoznały. Były to Evallyn i Andromeda Black, które teraz stały naprzeciw nim.
— Hej, możemy się dosiąść? — zapytała niepewnie Andromeda, uśmiechając się do nich delikatnie. Była naprawdę nieśmiałą dziewczyną jak na Ślizgonkę i chyba właśnie to je przekonało.
— Ym… Jasne — odpowiedziała lekko zdziwiona Mary, odwzajemniając uśmiech.
Tak więc dwie Ślizgonki usiadły przodem do pięciu Gryfonek. Gdyby ktoś na nie teraz spojrzał, to powiedziałby, że to na pewną nie są mieszkanki Domu Węża, tylko przebrane dziewczyny z Gryffindoru. Wyglądały tak przyjaźnie i miło, że w pierwszej chwili Huncwotki zapomniały z kim mają doczynienia.
— A teraz mówcie o co wam chodzi — powiedziała podejrzliwym głosem Dorcas, która przyglądała się im ze zdziwieniem. — Tak same z siebie nie usiadłybyście z Gryfonkami.
Evallyn uśmiechnęła się wesoło, dając znak, że rozbawiło ją to stwierdzenie. One wcale nie były takie złe na jakie wyglądały, były wręcz miłe. Może wszystkich zniechęcało to, że były bezpośrednie, chamskie i mówiły prawdę prosto z mostu. Tym razem przyszły w pokojowych zamiarach, nie miały w zanadrzu jakichś głupich gierek. Chciały na spokojnie porozmawiać, tak postanowiły po obgadaniu paru istotnych faktów. Ktoś naznaczył je na Śmierciożerczynie, one tego nie chciały i postanowiły stanąć po tej dobrej stronie.
— Mimo że gówno o mnie wiesz, Meadowes, to twierdzisz, że nie usiadłabym obok ciebie bez żadnej intencji. Pacz, a jednak siedzę i chcę normalnie porozmawiać — stwierdziła Evallyn z pewnym siebie uśmiechem na ustach.
Oczywiście Dorcas się nie zawstydziła, wręcz przeciwnie. Rozluźniła się i uśmiechnęła się lekko, co kompletnie zbiło z tropu dwie Ślizgonki. Wpatrywały się w nią, zaskoczone jej nonszalancką postawą. Zresztą nie tylko one, bo przyjaciółki brunetki były tak samo zdzwione jak one. Jej zachowanie było naprawdę dziwne, bo w tej chwili panna Meadowes odpowiedziałaby coś chamskiego i kopnęłaby je w dupy na „do widzenia”, a tak siedzi i głupkowato się uśmiecha. Normalnie jak nie-Dorcas.
— Masz rację, gówno o tobie wiem — przyznała. Teraz dziewczyny już w ogóle nie wiedziały, co się dzieje. Ta dziewczyna jeszcze nigdy nikomu, nieważne kim tam by był, nie przyznała racji, więc nie można się było im dziwić, że były takie zaskoczone. — Więc mów.
Nie, no bez jaj. Teraz to ktoś naprawdę musiał podmienić TĄ Dorcas na kogoś innego, bo ona się tak nie zachowuje. Nie jest miła dla Ślizgonów, nawet jeśli oni byli tacy dla niej. Jednak panna Meadowes miała w tym swój cel, ale o tym to już nikt nie musiał wiedzieć.
— To może ja zacznę mówić, bo Ev czasami naprawdę głupio gada — powiedziała lekko Andromeda, uśmiechając się ufnie do dziewczyn, którym od razu przypadła do gustu. — Chodzi o to, że chciałybyśmy zrobić kawał Bellatrix i Narcyzie, a wiemy, że wy nie macie w tym sobie równych. Prosiłybyśmy was o pomoc, mamy nadzieję, że sprawicie, iż zapamiętają ten kawał na bardzo długo.
Huncwotki zamrugały i patrzały na nie jak na kosmitki, które opowiedziały im jakąś niestworzoną historię. Czy to się dzieje naprawdę? Jedne z najgorszych Ślizgonek proszą je o pomoc w zrobieniu żartu swoim przyjaciółkom. Tego jeszcze nie było.
— Dlaczego właśnie im? — zapytała zdzwiona Alie, patrząc raz na jedną, raz na drugą. Nie mogła ich rozgryźć, a nie lubiła ludzi, którzy byli tajemniczy.
— W Slytherinie jest taka zasada, że jeśli się chce pokazać, że jest się czyimś wrogiem trzeba wypowiedzieć tej osobie wojnę — wytłumaczyła Evallyn z groźnym błyskiem w oku, ale w dalszym ciągu się uśmiechała. — Jedni, najczęściej faceci, po prostu naparzają się pięściami, aż któryś padnie, mdlejąc. Drudzy, tu częściej rządzą dziewczyny, poniżają się i sprawiają, że przyszli wrogowie staną się pośmiewiskiem dla wszystkich. Regulus i Severus się pobili, Narcyza ośmieszyła Lucjusza, a my chcemy sprawić, że przez długi czas Bellatrix i Narcyza będą wyszydzane przez cały Hogwart.
Huncwotki pokiwały głowami, dając znak, że rozumieją to, co powiedziała do nich Ev. Andromeda mimo sceptycznej miny, wyglądała na zdecydowaną. Zasady w Slytherinie były trochę głupawe, przynajmniej tak uważały Gryfonki. Po cholerę im „wypowiedzenie wojny”, jeśli mogą po prostu walnąć tekst typu „Od teraz jesteśmy wrogami” czy „Już się nie przyjaźnimy, teraz się nienawidzimy”. Po pierwsze, to by było o wiele łatwiejsze, a po drugie, komu by się chciało robić takie cyrki. Odpowiedź była prosta, to był Slytherin i tutaj panowały inne zasady niż w innych domach. Jednego były pewne, pomogą im, ale to nie znaczy, że chcą wdepnąć w naprawdę śmierdzącą kupę.
— Czysto teoretycznie, jeśli zrobimy im ten kawał, to co będziemy z tego miały? — zapytała ze znaczącym uśmiechem Dorcas. No chyba nie myślały, że będą pomagać Ślizgonkom bezinteresownie. To nie jest Dzień Litości dla Zwierząt, więc nie będą litować się nad oślizgłymi wężycami.
Dziewczyny przewróciły oczami, uśmiechając się. Zachowywały się tak, jakby były pewne, że ona to zaraz powie. Huncwotki lubiły robić kawały, tyle że nigdy nie afiszowały się z tym tak jak Huncwoci. Może warto by było zrobić takie wielkie powitanie, ogłoszenie tego, że ci wielcy i niepokonani figlarze mają konkurencję, w postaci pięciorga dziewczyn. Oczywiście jeśli ludzie mieliby wybierać, to byłoby pół na pół, bo połowa facetów stanęła by po stronie dziewczyn (ze względu na wygląd itepe, itede), a reszta za tymi głąbami (głupia solidarność plemników), jedne laski stanęłyby po stronie tych orangutanów z dżungli rodem, ale reszta byłaby z Huncwotkami (Jeah! Niech żyje solidarność jajników!). Wracając do tej jakże interesującej pogawędki wrogów.
— Czemu mnie nie dziwi, że właśnie to powiedziałaś, Meadowes? — zapytała kpiąco Evallyn, unosząc wysoko brew. Ta dziewczyna jest taka przewidywalna. — Odpowiedź jest prosta, czarnulku. Dostaniecie to, czego chcecie.
Panna Meadowes prychnęła pogardliwie. Ona przewidywalna? Jeszcze przed chwilą wszystkie się dziwiły, że jest miła dla Ślizgonek, a teraz przewidywalna. Musiała jednak przyznać, że te dwie żmije miały rację, myśląc że właśnie takie padnie pytanie.
— No i taka odpowiedź mi się podoba, Black — stwierdziła z rozbawionym uśmieszkiem, który kolejny raz zbił je wszystkie z tropu. — Zapytam, żeby się upewnić… Ten kawał ma je ośmieszyć, poniżyć i najlepiej zniszczyć towarzysko?
Dwie dziewczyny spojrzały na siebie, potem na Huncwotki, a następnie kiwnęły ochoczo głowami.
— Tak! — wyszczerzyły się, a oczy im zaiskrzyły.
Jaka przyjaźń jest słaba… Przez tyle lat były najlepszymi przyjaciółkami, a potem tak się nienawidzą, że zniżają się do tego, żeby prosić wroga o pomoc. Mówią, że przyjaźń jest wieczna, ciekawe tylko do kiedy ta „wieczność” trwa. Tak łatwo zawrzeć przyjaźnie na wiele lat, ale wystarczy tylko małe zło i „puff!”, a ów uczucie znika, tak szybko ja się pojawiło.
— To dobrze trafiłyście — powiedziały w tym samym momencie Huncwotki, uśmiechając się figlarnie. Coraz bardziej zaczynała podobać im się współpraca z Evallyn i Andromedą. Kawały to była ich specjalność i nie miały zamiaru się z tym kryć. Musiały w końcu zaistnieć i to była idealna szansa na to.
— Świetnie! — wykrzyknęła Andi, klaszcząc w dłonie z entuzjazmem. Czy już wspomniałam, że ów Ślizgonka zachowuje się czasami jak małe dziecko. Na pewno dogadałaby się z Alie, która bywa dziecinna, normalnie istna sześciolatka.
Evallyn z rezygnacją przejechała sobie dłonią po twarzy, patrząc na swoją przyjaciółkę z politowaniem. Czy ona, nawet w takich sytuacjach, musi pokazywać, że nie ma za grosz dojrzałości. Jedno musiała przyznać blondynce, było się z czego cieszyć. W końcu zakończą sprawy związane z Bellatrix i Narcyzą, wreszcie będą mogły stanąć po właściwej stronie. Nie to, że Ev zmieniła poglądy, nadal uważała szlamy za najgorsze, co może istnieć, ale robiła to, żeby pokazać, że nikt nie ma prawa decydować za nią. Ona wcale nie prosiła się o Mroczny Znak, nie błagała tego palanta o naznaczenie, a on zrobił to bez jej pozwolenia. Już ona widzi ten dzień, kiedy pozwoli komukolwiek sobą rządzić. Właśnie dlatego czasami zrażała do siebie chłopaków, na starcie mówiła im, że jeśli mają zamiar być zaborczy, to nie lepiej spadają na Bijącą Wierzbę. Właśnie to był powód tego, dlaczego tak zależy im na wypowiedzeniu wojny tym dwóm Ślizgonkom. Oczywiście Andromeda powiedziała, zanim postanowiły pójść do Huncwotek na błonia, „Spróbuj choć raz nazwać Lily Evans szlamą, a jak cię wytargam za te twoje kudły to przypomni ci się III Wojna z Goblinami!”. Jak można się było spodziewać, Panna Obrończyni Szam Królowa Andromeda postanowiła, że zaprzyjaźni się z tymi Gryfiakami, co jeszcze bardziej zirytowało Evallyn. Blondi czasami zachowuję się jakby naprawdę nie miała mózgu.
— Co będzie wam potrzebne? — zapytała, po chwili ciszy, Ev. Jednego się bała, a mianowicie tego, że spłata tego długu będzie je dużo kosztować i nie chodziło tu o galeony, bo ich miały aż nadto. Pewnie wymyślą coś upokarzającego i będą musiały to odwalić, a tego jej się za cholerę nie chciało.
— Wpierw musimy obmyśleć plan tego całego kawału, a dopiero potem zajmiemy się całą resztą — stwierdziła spokojnie Ann, uśmiechając się lekko. Ta cała współpraca z Ślizgonkami wydawała jej się naprawdę ciekawa i interesująca. To nie znaczy, że im ufa, co to, to nie. — Myślę, że z większością same się uporamy, ale pewnie niektórych rzeczy nie uda nam się załatwić.
— Ym… Jasne — mruknęła spokojnie Andi, przyglądając się Gryfonce z zainteresowaniem. Wydawała się jej mądrą i inteligentną dziewczyną, więc starała się jej ufać, mimo że rzadko kiedy się to jej zdarza. — Wolałybyśmy pokryć koszty wszystkiego, co będzie wam potrzebne.
Blondwłosa Gryfonka kiwnęła głową, na znak, że zrozumiała to, co powiedziała do niej druga dziewczyna.
— Rozumiem — powiedziała wolno, uśmiechając się delikatnie. Ann wydawała się taka miła i fajna, więc nie było trudno wierzyć w jej słowa. — A więc… zgoda. Jeśli tak waśnie chcecie, to tak będzie.
Tym razem to blondwłosa Ślizgonka kiwnęła ze zrozumieniem głową. Właśnie o to jej chodziło, żeby się zgodziły, a dalej z kawałem pójdzie jak z płatka. Szkoda, że wtedy nie wiedziała jak bardzo sprawy się pokomplikują.
— Mam propozycję — powiedziała z uśmiechem Lily, patrząc to na jedną, to na drugą. Wyglądała na spokojną i wyluzowaną, co zupełnie odzwierciedlało to, co aktualnie czuła. — Może na czas współpracy zawiesimy broń, żeby lepiej nam się pracowało?
— Jasne! — odpowiedziały wszystkie dziewczyny z entuzjazmem i Huncwotki, i dwie Ślizgonki, nawet Evallyn, co było zaskakujące. Wyszczerzyły się, ale zaraz potem spoważniały, wiedziały co je czeka.
— Proponuję złożyć Przysięgę Odważnego Bazyliszka, która przypilnuje byśmy wywiązały się z umowy — powiedziała w końcu Alie, bo nikt inny nie raczył otworzyć buzi, mimo że każda z nich wiedziała, że będzie trzeba to zrobić. — Czy ktoś z nas tutaj obecnych nie wie na czym to polega?
Nastąpiła chwila ciszy i gdy Stace chciała kontynuować, usłyszały cichy i zawstydzony głos Marleny, która niepewnie patrzyła na przyjaciółkę.
— Ja — mruknęła, lekko speszona. — Ja nie znam tych zasad.
Alie kiwnęła głową, pokazując że rozumie. Uśmiechnęły się do siebie wesoło, a potem blondynka zaczęła opowiadać. Reszta dziewczyn, również słuchała jej z uwagą, bo warto było usłyszeć to jeszcze raz.
— Jest to swego rodzaju umowa, zawierana przez Ślizgonów i Gryfonów. W dawnych czasach to było dość popularne, więc nadali nazwę ów ślubowaniu, a mianowicie „Przysięga Odważnego Bazyliszka”. Od razu można się połapać, że chodzi właśnie o dwa znienawidzone przez siebie Domy. Odważny, bo Gryffindor, a bazyliszek, to oczywiście Slytherin i tutaj chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego. Jeśli chodzi o to, jak się go zawiera i na czym polegają zasady tej obietnicy to, to nie jest wcale trudne do zrozumienia. Trzeba wypowiedzieć formułkę, stworzyć coś podobnego do kręgu i wypowiedzieć treść przysięgi. Formuła umowy jest niezmienna od wielu, wielu lat i aż dziwne, że jest jeszcze pamiętana. Brzmi ona mniej więcej tak, jeśli mówią to dziewczyny: „My uczennice Slytherinu, Domu Węża pragniemy złożyć Przysięgę Odważnego Bazyliszka. My uczennice Gryffindoru, Domu Lwa pragniemy złożyć Przysięgę Odważnego Bazyliszka”. — Potem Evallyn mruknęła coś pod nosem, co brzmiało jak „Pojebana ta cała formuła”, a wtedy Dorcas zaczęła się głupio śmiać i zgodziła się ze Ślizgonką. — Nikt oczywiście nie powiedział, że te całe obietnice, formalności i Bóg wie co jeszcze, są normalne, więc lepiej się tym wcale nie przejmować. Słowa przysięgi są jeszcze bardziej oklepane, niż to coś. „Przysięgamy przestrzegać zasad, które same stworzyłyśmy, mieć do siebie nawzajem szacunek i starać się być miłym. Jeśli nie wywiążemy się z umowy, to czeka nas kara, która również zostanie przez nas same wybrana”. Następnie trzeba naciąć sobie ręce magicznym ostrzem, które zwykle mają arystokraci, więc to nie jest trudne do zdobycia — Tu spojrzała wymownie w stronę dwóch Ślizgonek, które przewróciły oczami. — I powiedzieć zasady, które będą nas obowiązywać. Potem trzeba tylko uważać, żeby przestrzegać te cholerne zasady, by nie dostać po łbie.
Kiedy Alie skończyła, to reszta dziewczyn pokiwała głowami, dając znak że rozumieją i się na to zgadzają. Jednak był mały problem, oczywiście dla każdej, więc jako pierwsza powiedziała o nim Dorcas, którą najbardziej denerwował ten fakt.
— Wiem, że trzeba powiedzieć tą całą zasraną przysięgę, ale nie możemy zrobić tego jutro? — zapytała, stukając paznokciem o swoje kolano. Była lekko zniecierpliwiona, co bardzo często jej się zdarzało. — Jutro mam randkę z Zackiem, więc nie mogę wyglądać jak pół dupy zza krzaka.
— Zgadzam się z Meadowes — powiedziała nagle Evallyn, krzyżując ręce na piersi. — Umówiłam się z Eddiem i chcę wyglądać jak zwykle, czyli pięknie i olśniewająco.
Pozostałe dziewczyny przewróciły oczami, skąd one to znały. Ciągłe randki, nowi chłopcy, czyli panny Czarne. One się już do tego już przyzwyczaiły, więc Lily powstrzymała się przed przejechaniem otwartą ręką po twarzy.
— Ja również — stwierdziła panna Evans z błyskiem w oku, a reszta wytrzeszczyła na nią oczy. Ta zdała sobie sprawę jak to zabrzmiało, więc natychmiast się poprawiła. — Nie chodzi mi o randkę, tylko o to, że się z nimi zgadzam. Nie mam jutro czasu i muszę być pełna sił, bo mam eliminacje do drużyny quidditcha, więc żadnych przysięg do jutrzejszego popołudnia.
— Dobra, dobra. Rozumiem, więc nie musicie mi trzy razy powtarzać — odparła Alie, lekko urażona. Przecież ona też miała zamiar jutro coś zrobić i to nie tyczyło się ani randki, ani eliminacji. Jeśli randka z miotłą to jest uderzenie Longbottoma w tą głupią gębę, to tak jest to randka eliminacyjna. Chyba Evallyn nie myśli, że ona zapomniała? — Przysięga będzie jutro popołudniu, ewentualnie pojutrze. Pasuje wam to?
Dziewczyny kiwnęły głowami na znak zgody i uśmiechnęły się wesoło. To może być naprawdę zajebisty kawał, tylko muszą współpracować. Były pewne, że te dwie Ślizgonki zapamiętają to wypowiedzenie wojny na naprawdę długo. Jeśli Huncwotki gdzieś wtykają swoje paluchy, to to zawsze jest zapamiętywane.
— My musimy już lecieć — powiedziała Andromeda, spoglądając na swój magiczny zegarek. Następnie szturchnęła Evallyn, która kiwnęła głową. — Wam też radziłabym już iść, bo zaraz zacznie się cisza nocna.
Dwie Ślizgonki podniosły się z ziemi, patrząc na Gryfonki z lekkimi, ale nadal kpiącymi, uśmiechami, które one odwzajemniły. Starały się być dla siebie miłe i, mimo że nie były wrogami, to było dość trudne.
— Tak, masz rację — odezwała się Ann, również wstając na nogi. Polubiła te dwie Wężyce i nic nie mogła na to poradzić.
— To wtedy… do jutra? — powiedziała niepewnie Andi, uśmiechając się delikatnie do blondynki.
— Tak, do jutra — odpowiedziała z takim samym uśmiechem Lorenh.
Pożegnały się skinieniem głów i rozstały się w dwie różne strony. Ślizgonki poszły w stronę lochów, a Gryfonki prosto do swojej wieży. Można uznać, że te dziewczyny zawarły pokój, między nimi zapanowała zgoda.


*Pokój Wspólny Gryffindoru*

Kiedy Huncwotki weszły do PW od razu rzucili się w ich stronę zdenerwowani Huncwoci, chociaż Remus i Peter wydawali się tylko źli. Nie wiedziały o co im chodzi, więc mając ich szeroko w dupie, po prostu ich minęły. Zajęły miejsca na swojej ulubionej kanapie i zaczęły grzać nogi przy kominku, bo zdążyły im zmarznąć podczas pogaduchy ze Ślizgonkami. Zaczęły rozmowę właśnie tego zdarzenia.
— Jak myślicie, o co im chodzi? — zapytała podejrzliwym tonem Alie, która najmniej z nich im ufała.
— Jak to co? Przecież powiedziały, o co im chodzi, więc ja nie widzę problemu — odpowiedziała obojętnym tonem Lily, która nie widziała sensu w pytaniu przyjaciółki.
Ta prychnęła jak rozjuszona kotka i przewróciła oczami zniecierpliwiona. Czasami jej się wydawało, że Evansówna to małe dziecko, bo jest mało rozumująca.
— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi, Ruda — stwierdziła Stace z lekkim zirytowaniem. — Dlaczego przyszły z tym do nas?
— Bo Huncwoci ich nienawidzą? — podsunęła rudowłosa ze śmiechem. Ona osobiście nie miała nic do tych dziewczyn, więc nie miała powodu by im nie ufać w tej sprawie.
— No dobra, to nie było dobre pytanie, ale wątpię, że tylko to całe wypowiedzenie wojny im w głowie.
— Pierniczyć je — mruknęła Dorcas, uśmiechając się błogo z zamkniętymi oczami. Czuła się wyluzowana, ale w dalszym ciągu zmęczona. — Mamy zrobić ten kawał, to zrobimy. Jednak nie mam zamiaru się zastanawiać czy to jest dobre, czy złe, bo szczerze mówiąc mam to w dupie. Będziemy się dobrze bawić i to się liczy, co nie?
Ruda się do niej wyszczerzyła, mówiąc „Zabawa zawsze najważniejsza!”. Reszta dziewczyn pokiwała rozbawiona głowami, uśmiechając się przy tym wesoło. Nagle panna Meadowes usłyszała swoje nazwisko, jednak w dalszym ciągu trwała z zamkniętymi oczami.
— Spieprzaj, Black — mruknęła pod nosem, nie przejmując się jego obecnością. Nie zmienia to faktu, że nie miała ochoty palnąć go w łeb, bo na to nigdy nie było za późno.
— Najpierw odpowiedz na moje pytanie — warknął zirytowany chłopak, patrząc na nią z pogardą. Jaka szkoda, że nie może tego zobaczyć.
— Ty o coś pytałeś? — zapytała nazbyt słodkim głosem, denerwując go tym.
— Tak, Meadowes — W tym momencie stanął tak, by zasłonić jej ciepło lecące z kominka. — Pytałem o coś.
— Odsłoń ciepełko, Black — warknęła dziewczyna, otwierając oczy. Rzuciła mu mordercze spojrzenie i kopnęła go w piszczel, jednak on w dalszym ciągu stał i uśmiechał jej się kpiąco prosto w twarz.
— Najpierw odpowiedz na moje pytanie.
— Spierdalaj, Black.
— Odpowiedz.
— Głuchy jesteś, karaluchu? — syknęła w jego z nienawistnym błyskiem w oczy. Jak ona nienawidziła, kiedy ktoś zakłócał jej spokój. Miała ochotę w takich momentach zabić tę osobę. Tym razem napatoczył się Black, upss.
— Wpierw odpowiedz, Meadowes — warknął zdenerwowany, co ją jeszcze bardziej zdenerwowało. O co temu wypierdkowi mamuta chodzi? Człowiek sobie spokojnie leży, nie przeszkadza światu. Nagle pojawia się taki debil, który zakłóca jej spokój i przeszkadza jej w odpoczywaniu.
— Myślałam, że to ty jesteś psem — parsknęła pogardliwie, patrząc na niego z kpiącym uśmieszkiem. — Dlatego nie mam zamiaru się ciebie słuchać i nie odpowiem na twoje jebane pytanie, nie ważne jak bardzo byłoby ważne.
Tymi słowami doprowadziła go do szału, a dziewczyny zaczęły się śmiać. Na szczęście pozostali Huncwoci przyszli razem z nim, więc w nich miał wsparcie. Jak na zawołanie usłyszeli cztery prychnięcia. Dorcas jednak nijak się tym przejęła i po prostu zaczęła się z nich naśmiewać, jak to miała w zwyczaju.
— Posłuszne zwierzaczki — powiedziała z aprobatą, uśmiechając się kpiąco. — Ile Black wam płaci żebyście robili to, co on wam każe?
To jeszcze bardziej zirytowało Syriusza. Co ta suka sobie wyobraża? Myśli, że może go denerwować? Myśli, że ma jakiekolwiek prawo go krytykować? Jeśli tak, to się cholernie pomyliła. Żadna pusta idiotka nie ma nic do gadania i ona dobrze o tym wie.
— Nic nie muszę im płacić, bo moi przyjaciele nie są ze mną ze mną dla pieniędzy — powiedział, obrzucając Dorcas pogardliwym spojrzeniem. — Ale ty to co innego, nie Meadowes? Nadal gnijesz w tej całej swojej jebanej rodzince i nie masz zamiaru z niej odejść. Nie stać cię na to, jesteś zbyt tchórzliwa, nie ma w tobie nawet grama odwagi, żeby odejść od nich. Tutaj mówisz, że ich nienawidzisz, a w swoim pałacyku pewnie zabijasz mugoli.
Jego słowa podziałały na nią jak płachta na byka. Nienawidziła, kiedy ktoś wypominał jej to, że dalej mieszka w domu Meadowesów. Najbardziej wkurzało ją w tym to, że on miał rację, miał cholerną rację. Nie umiała od nich uciec, zbyt bała się swojej matki, a może raczej jej Cruciatusów, które były naprawdę mocne.
— Taa… — mruknęła drwiąco, patrząc mu w oczy z nienawiścią. W tym momencie nienawidziła go bardziej niż zawsze i zdawała sobie z tego sprawę. — A potem biorę sobie ich ciała do kufera i chowam pod łóżkiem w swoim dormitorium. Mam tam sporą kolekcję, nawet jednego hipogryfa, którego na początku chciałam wszamać na obiad. Chcesz zobaczyć? Dziewczyny już to widziały i nie miały nic do tego, że to robię, nawet planowałyśmy podać go na jednej z naszych piżamówek.
A go zatkało, a dziewczyny wybuchły głośnym śmiechem. Ona serio chciała zjeść biednego hipogryfa… Biedactwo, co z niej za barbarzyńca.
— Jak mogłaś chcieć zeżreć tego biednego hipogryfa?!
To było dla niej za dużo, po prostu spadła z kanapy i zaczęła się śmiać jak jakaś chora na umyśle idiotka. Czy Syriusz Black jest naprawdę takim debilem na jakiego gląda? Reszta również się śmiała, ale rozbawienie Dorcas pobiło wszelkie rekordy. Ona wiedziała, że ten głupek zasługuje na miano Idioty Roku, ale nie wiedziała, że jest z nim aż tak bardzo źle.
— Black... — zaczęła z politowaniem, ocierając łezkę z policzka. Głupszego człowieka od niego jeszcze nie spotkała. — Ty jesteś takim idiotą czy tylko udajesz?
Że też niektórzy ludzie uważają go za inteligentnego człowieka. Nie to, że nie może nim być, zawsze kiedy się pomylił to umiał, tyle że on rzadko kiedy też potrafił. Nienawidziła go, chciała jego porażki, śmierci, że mu się coś stało. Z jednej strony tego pragnęła, ale z drugiej wiedziała, że nie może tak myśleć, bo Lily się z nim przyjaźniła, tak samo jak z nią, więc to jest troszkę niestosowne. Jednak Ruda nigdy jeszcze nie wtrąciła się  ich kłótnie, bo uważała, że to ich sprawa.
— Uczę się od ciebie, Meadowes — parsknął rozbawiony, uśmiechając się do niej kpiąco. — Przyznaję, że nie było to trudne, bo twój mózg nie potrafi dużo przyswoić. Nie mam pojęcia, jak ty ogóle zaliczyłaś tamten rok.
Dorcas rozwaliło to stwierdzenie, riposta pierwsza klasa, ale podstawówki. Czy tego człowieka nie było stać na nic lepszego? To ona tu mówi wszystko, co jej ślina na język przyniesie, a on jest wręcz dla niej miły. Coś tutaj nie gra i ona już się dowie o co chodzi...
— Ja pierniczę, Black — powiedziała, akcentując jego nazwisko. — Skąd ty bierzesz te posrane teksty? Walburga płaci ci żebyś to mówił czy co?
— Nie zniżam się do twojego poziomu, Meadowes — stwierdził z uśmiechem.
— Szczerze mówiąc, gówno obchodzisz mnie ty i twój poziom IQ równy zeru. Najlepiej zniknij z mojego życia raz na zawsze i nigdy nie wracaj. Rób co chcesz, ale z dala ode mnie. Kumasz?
Syriusz parsknął cicho, patrząc na Dorcas z rozbawieniem w oczach.
— Nie jestem pewien, ale to chyba miała być groźba — Mówiąc to, o mało nie przewrócił się ze śmiechu. — Meadowes, przestań się denerwować, bo będziesz wyglądała jak moja matka.
— Nie strasz mnie, bo jeszcze zacznę się jąkać — parsknęła rozbawiona. — Ty już się lepiej zamknij, Black, bo gorszych tekstów nawet moja matka na trzeźwo nie gada.
— Powiedzieć ci coś, Meadowes?
— Nie.
Dziewczyny parsknęły śmiechem. Po co miała udawać, że interesuje ją to, co ten imbecyl miał jej do powiedzenia.
— Jesteś jak kot.
— Taka urocza?
— Nie, taka owłosiona.
— Ha ha ha, bardzo śmieszne — zakpiła, uśmiechając się wrednie. — A ty jesteś jak troll i tutaj nie trzeba niczego mówić, bo każdy wie, co to znaczy.
— Nie tak ostro, Meadowes — Uniósł ręce w geście obronnym z wesołym uśmiechem na ustach. — Każdy wie, że jestem najprzystojniejszym facetem w Hogwarcie, a może na Ziemi, więc nikt nie uwierzy w to, co mówisz.
— Ja pierniczę, jaki z ciebie narcystyczny dupek — zaśmiała się, wywracając oczami. Boże, ona myślała, że to jej były chłopak Peter był największym narcyzem na świecie, ale się pomyliła. — Jakbym chciała zająć cię czymś na następny rok, to po prostu postawiłabym przed twoją twarzą lustro.
— Uznam to za komplement — powiedział z uśmiechem Syriusz.
— Tyle że to nie był komplement — warknęła w jego stronę Dorcas i kopnęła go mocno, co spowodowało, że chłopak odsunął się od kominka.
— Dobra, spokój, dzieci — powiedziała Lily, uśmiechając się do obydwojga. Tyle że i panna Meadowes i panicz Black dobrze wiedzieli, co ten uśmiech oznaczał. Rudowłosa mówiła im, żeby trochę przystopowali.
— A ty co, Evans? — zaczął James z błyskiem w oku, patrząc z wyczuwalną pogardą w stronę dziewczyny. — Ich niańką jesteś, czy co?
— Ty to byś się mógł czasami zamknąć, Potter, bo jak palniesz coś głupiego, to nawet pingwiny się z ciebie śmieją — odpowiedziała z kpiącym uśmiechem, który znaczył „sam zacząłeś, więc się nie dziw, że jestem wredna”.
— Lepiej mówić same głupoty, niż nie powiedzieć nigdy nic mądrego, co nie Evans?
— Wiesz co, Potter? — zapytała z pogardą w swoich zielonych oczach. — Nie mam zamiaru rozmawiać z kimś, kogo poziom IQ jest równy temu, który posiada pingwin śmiejący się z ciebie.
— Bardzo ciekawa teoria, jednak moje IQ i tak jest wyższe od twojego — powiedział ze zwycięskim uśmiechem na ustach.
— Przysięgam, że wydrapię ci oczy, kiedy tylko wszyscy sobie pójdą — warknęła w jego stronę z nienawistnym błyskiem w oku.
— Cóż… — zaczął z huncwockim uśmieszkiem. — Każdy ma swoje urozmaicenia erotyczne, ale twoje są po prostu obrzydliwe, Evans.
— Jak ja ci zaraz…!
— Dobra, koniec! — zawołali Ann i Remus w tym samym momencie, a potem spojrzeli na siebie ze zdenerwowaniem. — Jest późno, idziemy wszyscy spać!
— Nie będziecie nam rozkazywać! — warknęli Dorcas, Syriusz, Lily, James, Marlena i Peter. — Co wy sobie wyobrażacie?!
— Cosiezieje? — usłyszeli jak ktoś mruczy niezrozumiale.
Osiem par oczu zwróciło się w tamtym kierunku i ujrzeli Alice śpiącą na Franku. Wyglądali tak uroczo, więc tamci się natychmiast zamknęli. Mimo że Alie i Frank ze sobą nie byli, to pasowali do siebie i ich przyjaciele dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Tak więc okryli ich kocem i poszli się położyć spać, każde z nich zasypiało z tą samą myślą. „Z Stace i Longbottoma byłaby niezła para!”.

                                                                 

Magarcie* - to jest coś jak u nas przedszkole 

-------------------
Dzień dobry wieczór! <3
Jak mija wam weekend? Mam zapalenie uszu i nie wiem co się dzieje, więc przepraszam jeśli jakaś część rozdziału jest mało zrozumiała XD
Zważywszy na to, że tak rzadko dodaję rozdziały, to będę dodawać na początku rozdziałów, skróty poprzednich ;)
Mam nadzieję, że w szkole jest u was spoko, bo ja mam ochotę zabić swoją matematyczkę. Serdecznie panią pozdrawiam <3 
Ten rozdział dedykuję:
Assarii, która jest równo trzepnięta jak ja *jak fajnie rozpisujesz się w komentarzach, Gollumie :')* 
Eveneth, która jest wredną małpą i zmusiła mnie żebym dodała ten rozdział dzisiaj *też Cię kocham <3*
Adzie, która zawsze jest *nawet nie wiem jak ze mną wytrzymujesz :D*
PaKi, która jest najlepsza i to chyba wystarczy *kurde, nie zabiłam mojego kota! Pojmij to, hanysie -,-*
Werze, która ciągle wysłuchuje moich głupich pomysłów i znosi to co w ogóle gadam *nie mam pojęcia jak ty to robisz XD*
Do napisania, skrzaty :*