*Wieża Gryffindoru, dormitorium Huncwotek, pokój numer
12*
W dzień eliminacji
pogoda była wręcz idealna do latania, a panna Evans była przekonana do swojej
wygranej. Zresztą nie tylko ona, bo jedyną osobą, która uważała inaczej był sam
kapitan drużyny, który za każdym razem, gdy mówiła, że jego mina będzie
bezcenna, odpowiadał, że niech to powie, kiedy spadnie z miotły po pierwszej
minucie. Lily już od jakichś dwóch lat lata na miotle i gra razem z Syriuszem w
quidditcha jeden na jednego. Tak więc dziewczyna była pewna wygranej i już
planowała piżamówkę z dziewczynami i litrami alkoholu, które dostani od
Pottera. Jednak nie to było najlepsze, ale jego mina, kiedy będzie musiał
przyjąć ją do drużyny i przyznać, że przegrał zakład. O tak, to będzie w tym
najlepsze. Lily wstała dosyć wcześnie, żeby zobaczyć jaka będzie pogoda, żeby
lepiej się przygotować w razie gdyby padał deszcz. Kiedy wyjrzała przez okno,
to z uśmiechem zarejestrowała, że jest naprawdę świetna pogoda. Stała tak
chwilę napawając się tym pięknym widokiem, a następnie poszła do łazienki i
zrobiła poranną toaletę. Włosy upięła w luźnego warkoczyka, a na siebie ubrała
czarną, rozkloszowaną, skurzaną spódniczkę i białą koszulkę, odkrywającą pępek,
z logo Batmana, na nogi włożyła czarne trampki. W gruncie rzeczy pępka widać
nie było, bo spódniczka była w stanie go zakryć. Rudowłosa wyglądała naprawdę
ładnie w takim zestawie. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, wychodząc z
łazienki. Wzięła ze swojej szafki torbę i wyszła z dormitorium, głośno krzycząc
„Nie spać, wstawać, zapierdalać!” Oczywiście w jej stronę poszybowały poduszki,
ale ona się tym nie przejmowała, bo stała już w Pokoju Wspólnym Gryffindoru.
Wyszła przez dziurę w portrecie na korytarz i ruszyła w stronę Wielkiej Sali,
gdzie najprawdopodobniej było już śniadanie. Lubiła czasami wstawać szybciej,
żeby zjeść sobie świeże, upieczone bułeczki albo napić się ciepłego, pysznego
kakao. Tym razem też tak było, tyle że jeszcze chciała zrobić na złość
Potterowi, dobrze wiedząc, że chłopak chce zjeść śniadanie trochę wcześniej.
Więc kiedy okularnik wszedł do Wielkiej Sali i rozejrzał się z uśmiechem
dookoła, zobaczył ją i jego uśmiech tak jak się pojawił, tak też zniknął. Jak
ona uwielbiała go denerwować, można by rzec, że to jej hobby. Obrzucił ją
pogardliwym spojrzeniem, zajmując swoje stałem miejsce, czyli dokładnie
naprzeciwko niej. Na widok jego zniesmaczonej miny prawie opluła się kakałem,
które właśnie popijała. Chłopak uśmiechnął się pewnie, spoglądając na nią z
błyskiem w oku.
— Nadal myślisz, że
dostaniesz się do drużyny? — zapytał kpiącym tonem. Dobrze wiedział, że Evans
nie umie latać na miotle.
— Ja nie myślę —
odpowiedziała takim samym tonem, uśmiechając się przy tym pogardliwie. — Ja to
wiem, Potter.
James zaczął się
śmiać jak opętany, a Lily poważnie zastanawiała się nad tym czy wezwać panią
Pomfery, czy raczej nie. Ona jeszcze mu pokaże, aż mu okulary spadną! Czy on
myślał, że tylko on umie latać na miotle? Chyba tak, ale ta sztuka to nie jest
żadna filozofia, więc można się tego prosto nauczyć. Skończyła jeść bułkę,
kiedy poczuła jak czymś obrywa, a tym czymś był plasterek pomidora. Głupi
Potter! Z nienawiścią wypisaną na twarzy, wzięła do ręki miseczkę z budyniem.
Chłopak akurat patrzał na jakąś blondynkę wchodzącą do WS, żeby zobaczyć, że
panna Evans pochylała się nad nim z mściwym uśmieszkiem. W następnej chwili
dało się słyszeć głośny „CHLUP!”, a potem rozwścieczony krzyk Jamesa Pottera,
który był cały w czekoladowym budyniu.
— Ojejku, nic ci się
nie stało? — zapytała zmartwionym tonem, uśmiechając się niewinno-perfidnie. —
Um, niechcący wypadła mi z rąk ta miseczka. Przepraszam, Potter.
Jednak Rogacz nie dał
się na to nabrać, bo w następnej chwili panna Evans leżała na ziemi, a na niej
okrakiem siedział właśnie ów brunet. Nie mogła go nawet walnąć, bo ten trzymał
jej nadgarstki w żelaznym uścisku. Kurde, no to teraz się wkopała! Jakby
obrzuciła go kisielem to zdążyłaby uciec, a tak ten nadęty dupek na niej
siedzi. Miała ochotę go pobić, tak najzwyczajniej w świecie, pobić. Lily
zaczęła się wyrywać, wierzgać i zaczęło to naprawdę dziwnie wyglądać.
— Evans, wiem, że
jesteś napalona, ale zaczekaj z tym, aż pójdziemy w jakieś ustronne miejsce —
powiedział na tyle głośno, by wszyscy w Wielkiej Sali go usłyszeli. Teraz to
już nie chciała go pobić, chciała go zabić!
— Nie jestem na
ciebie napalona, Potter — odpowiedziała tonem, który ociekał obrzydzeniem i
nienawiścią, bijącą od niej na kilometr. — Nawet hipogryf uciekłby od ciebie
tam gdzie pieprz rośnie.
Chłopak prychnął
pogardliwie, ale zaraz potem uśmiechnął się do niej huncwocko. Wyjechała na
jego ego, teraz on musi wyjechać na jej.
— Może i by uciekł,
ale nie dlatego, że ja tam byłem — odpowiedział, w dalszym ciągu się
uśmiechając. — Najprawdopodobniej stałaś za mną i biedne zwierzę tak się
wystraszyło, że uciekając zgubiło nogi.
Niektórzy słyszący
to, parsknęli cicho. O nie, tego nie będzie! Żaden zakochany w sobie,
narcystyczny bufon, nie będzie jej ośmieszał. Co to, to nie.
— Żeby ci czasami twoje
nie odpadły — powiedziała, dokładnie dobierając słowa i uśmiechając się przy
tym chytrze. — Tak jak wtedy, kiedy zobaczyłeś pająka i omal nie zsikałeś się w
gacie, nie wiedząc przy tym którą stroną uciekać.
On jednak mało się
tym przejął, co więcej! James po prostu dalej szczerzył się do niej po
huncwocku, pochylając się nad nią. Lily natomiast podchodziła do tego zupełnie
inaczej, po każdym jego słowie się wściekała, bo nienawidziła go najbardziej na
świecie. Oczywiście były to uczucia odwzajemnione, tyle że Potter dlatego tak
się uśmiechał, bo nawet jeden grymas na jej malinowych ustach wprawiał go w
zadowolenie, które dość długo u niego gościło. W tym roku jednak coś się
zmieniło i oni nie wiedzieli co. Jeszcze rok temu nie dotknęliby się nawet
patykiem, a w tym już dwa razy się całowali. Co z tego, że musieli, jeśli wtedy
nie zrobiliby tego nawet pod karą wyrzucenia z Hogwartu. Nie było takiej
możliwości, że się lubią, bo było to niemożliwe. Jedyną opcją była Amortencja i
już oni się dowiedzą kto im jej dolał.
— Coś w to wątpię,
Evans — stwierdził z rozbawionym uśmiechem, pochylając się nad nią jeszcze
niżej. Dziewczyna wzdrygnęła się mimowolnie, kiedy poczuła jego oddech na szyi.
— Najprawdopodobniej patrzałem wtedy na ciebie.
Jak ona nienawidziła,
kiedy on wyśmiewał jej wygląd, cholernie ją to drażniło. Jedyny chłopak,
którego znała uznawał, że jest brzydka i nie lubił jej. Nie liczyła tutaj
Syriusza, bo on, mimo że zawsze mówił jaka jest ładna, to przyjaźnił się z nią
dzięki charakterowi. Nie to, że ją to coś obchodziło, ale po prostu było to dla
niej dziwne. Szczerze, to nawet cieszyła się, że ma wroga wśród facetów.
Oczywiście każdy uznawał za jej zagorzałego wroga Lucjusza Malfoya, ale co to za
nieprzyjaciel z kogoś, kto już raz proponował ci seks? Cóż… Panna Evans nie
była dziewicą co to, to nie. Żałowała jednak swojego pierwszego razu i chciała
cofnąć czas. Nie przespać się z jakimś nieznajomym Ślizgonem po pijaku i nie
obudzić się następnego dnia z potwornym kacem, na dodatek z luką w pamięci.
Potem nie wypić eliksiru na kaca i nie bać się przez kolejny miesiąc, że
zajdzie się w ciążę. W tamtym okresie nienawidziła siebie i tego, że to
zrobiła. Miała pieprzone czternaście lat i po trzeźwemu na pewno by tego nie
zrobiła. Ten chłopak wykorzystał sytuację i to, że była pijana. Nie wierzyła w
miłość, mimo że jej rodzice byli świetnym dowodem na to, że ona naprawdę
istnieje. Miała dowody gdzieś, jeśli nie spotka się z takim uczuciem to, jest
to idealny argument na to, że ona w ogóle nie istnieje. Miała gdzieś wszystko,
co ludzie mówili jej o tej pieprzonej miłości, ona wiedziała swoje i to jej w
zupełności wystarczało.
W następnym momencie
wszystkie myśli wyleciały jej z głowy w jednej chwili. Było to w momencie, w
którym poczuła oddech Rogacza na swoich ustach. W tej chwili odczuła jakieś
dziwne uczucie w okolicy brzucha, którego nijak mogła się pozbyć. To nie było
złe uczucie, wręcz miłe, ale sam fakt, że było to spowodowane bliskością
Pottera, po prostu ją przerażał. Nie miała pojęcia dlaczego tak na nią działał,
nienawidziła tego i chciała się tego pozbyć za wszelką cenę. Tyle że teraz
naprawdę nie mogła się skoncentrować na czymkolwiek innym jak na jego ustach.
Mimo że nie chciała się do tego przyznać, to dobrze zdawała sobie sprawę z
tego, jak bardzo chce go teraz pocałować. Wiedziała jedno, ona pierwsza nie
zainicjuje pocałunku, co to, to nie. Nie będzie chciała potem wysłuchiwać jego
gderanie, o tym jaki on to nie jest przystojny. Nie znosiła jego narcyzmu,
kretynizmu, debilizmu i wszystkich innych obraźliwych „-izmów”. Jedyną osobą,
która miała nawyk samouwielbienia większy od niego, był Syriusz Black. Ten to
mógłby napisać światową epopeję o swojej urodzie, a i tak pewnie nie zwarłby w
niej szczegółów. Boże, z kim ona się zadaje… Jednak miała skromne przyjaciółki,
które wszystko rekompensowały. Każda z nich była równie skromna, mimo że każdy
miał Dorcas za królową narcyzmu, to nie było zgodne z prawdą. Ogólnie panna
Meadowes jest osądzana przez wszystkich po pozorach. Każdy bierze ją za
nieczułą, zimną, wredną i chamską sukę, ale nikt nie wie jaka jest naprawdę. To,
że gra taką okropną nie znaczy, że jest taka naprawdę. To coś jak osądzanie
książki po okładce – nie przeczytałeś co jest w środku, ale skreślasz ją po
wyglądzie. Tyle że w przypadku Dorcas było trochę inaczej, bo nie była
skreślana przez wygląd, ale przez to, że nikt nie spojrzał na jej wnętrze. To,
że człowiek dobrze wygląda nie znaczy, że nie może być taki sam od środka. Ona
w duchu dziękowała Bogu, że ma taką cudowną przyjaciółkę, jaką jest Dorcas
Meadowes.
I w tym momencie
przestała już w ogóle myśleć, bo usta Pottera były naprawdę niebezpiecznie
blisko jej ust. Kiedy już ta dupa wołowa się od niej odsunie, to przysięga, że
ją zabije! Boże, jaki ten człowiek był irytujący. Nie mogła zrozumieć, dlaczego
on nie może zostawić jej w spokoju. Chciała mu się wyrwać, ale nadal trzymał ją
w żelaznym uścisku. Miała tego dość, najzwyczajniej w świecie dość.
— Puść mnie! —
warknęła przez zaciśnięte zęby, starając się by jej głos zabrzmiał pewnie.
Pragnęła jego bliskości, ale wiedziała, że jest ona zakazana, więc również jej
nienawidziła.
James przewrócił
oczami. Ta dziewczyna naprawdę była nieprzewidywalna. Raz patrzy na jego usta,
błagając go o pocałunek, a raz wyrywa mu się, warcząc, że tego nie chce.
Zadziwiała go z każdą chwilą, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Był
Huncwotem, więc liczyła się dla niego duma.
— Nie oszukujmy się,
Evans… — wyszeptał w jej usta. Rudowłosą przeszedł dreszcz, a on uśmiechnął się
z satysfakcją, która wręcz od niego biła. — Obydwoje dobrze wiemy, że tego
chcesz.
Lily prychnęła
pogardliwie, wracając wzrokiem z jego ust na jego orzechowe oczy, które jednym
słowem były jak magnes. Jakim on był pewnym siebie dupkiem, tak bardzo pragnęła
zedrzeć mu ten uśmieszek z gęby.
— Ty jesteś takim,
głupi, debilnym, skurwysyńskim… — zaczęła z podniesionym głosem, tak strasznie
się irytując. Nienawidziła jego i tego jest zasranego zachowania, które było
dziecinne i w ogóle on cały był jeszcze dzieckiem.
Chciał ją uciszyć, a
jedynym znanym sposobem, który działał, to pocałunek. Tak więc bez dłuższego
zastanawiania, z pasją wpił się w jej malinowe usta, jeszcze mocniej
przygwożdżając ją do podłoża. Smakowała jak czekolada, to było naprawdę dobre
uczucie. Lily na moment zastygła w bezruchu, nawet wstrzymała oddech, by po
chwili oddać pocałunek z takim samym zaangażowaniem. Za to on smakował jak
Ognista Whisky i papierosy, szczerze mówiąc, bardzo podobał jej się jego smak.
Ich języki złączyły się w jakimś szaleńczym tańcu, a on przywarł do niej swoim
ciałem. Zaraz potem James zjechał ustami na jej szyję, zostawiając tam parę
malinek. Lily jęknęła cicho, odchylając delikatnie szyję do tyłu. Sekundę
później ich usta znowu się złączyły, a ich języki zaczęły kolejny taniec.
Włożyli w ten pocałunek całą swoją nienawiść i pożądanie, które kierowali do
siebie nawzajem. W następnej chwili okularnik zszedł z niej, a rudowłosa podniosła
się z ziemi. Uświadomili sobie co właśnie się stało i natychmiast
oprzytomnieli. Lily miała ochotę rozpędzić się i wpaść na jakąś ścianę, a James
pragnął zrobić to zaraz po niej. Obydwoje się zagalopowali, a pisząc
„zagalopowali” mam na myśli „totalnie przegięli pałę”. Jednak nie to było
najlepsze, bo kiedy oni trwali w pocałunku ich przyjaciele o mały włos, a
dostaliby zawału na miejscu. Co się do jasnej cholery z nimi dzieje?! Jednak
chwileczkę później Dorcas przywołała swój magiczny aparat, którym od razu
strzeliła im fotkę, mówiąc „Fajnie by było ją opisać „Chwila sam na sam!”, co
nie?”. Nawet Ślizgoni byli zdziwieni ich postawą, no bo do jasnej ciasnej, oni
byli odwiecznymi wrogami, a nie skrywającymi się od dawna kochankami.
— Kurwa… — wysyczała
przez zaciśnięte zęby panna Evans, mając ochotę się zabić. Dlaczego Potter tak
na nią działał?!
James stał
zaskoczony, podczas gdy Lily wyszła z Wielkiej Sali, trzaskając przy tym
potężnymi wrotami. Pozostali dalej trwali w zaskoczeniu, które za nic nie
chciało zniknąć z ich twarzy.
*W tym samym czasie, błonia*
Dwie Ślizgonki stały,
rozmawiając ze sobą szeptem. Mimo że nikt nie mógł ich usłyszeć, to one
zachowywały kompletną dyskrecję. Za nic nie mogły pozwolić na to, by ich
rozmowa wyszła na światło dzienne. Od tego dużo zależało, a one zdawały sobie z
tego sprawę. Wyglądały poważnie, ale w oczach czaił się błysk nienawiści. Były
w tym momencie jak córki Slytherina – bezwzględne, okropne, chamskie i pełne
okrucieństwa. O tak, panny Black były właśnie takie i wcale im to nie
przeszkadzało. Szykowały coś naprawdę wrednego dla swoich przyjaciółek, nawet
miały zarys tego, co chciały zrobić, jednak było małe „ale”. Ich plan nie był
tak bardzo okrutny, jakby tego pragnęły. Dobrze zdawały sobie sprawę z tego, że
będą musiały POPROSIĆ kogoś o pomoc, a nie od dziś wiadome było to, że Ślizgoni
nigdy o nic nie proszą. To była wyjątkowa sytuacja i nie miały innego wyjścia,
musiały iść do Huncwotek. Świadomość tego była naprawdę okropna, bo dziewczyny
nienawidziły mieć u nikogo długów wdzięczności, a już w szczególności Bellatrix.
— Zrozum, Bello! —
warknęła, już do końca zirytowana, Narcyza. Jaka jej siostra była uparta… —
Jeśli nie zapytamy się ich, czy nam pomogą, to wyjdziemy na kompletne idiotki,
nie rozumiesz tego? Chcesz wypowiedzieć tę cholerną wojnę Evallyn i Andromedzie?
To zacznij myśleć, debilko. A może ty myślisz, że będziesz na tyle dobra, by
wymyślić calusieńki plan, a potem będziesz chciała go wykonać z uśmiechem na
ustach? W jakim ty świecie żyjesz?! Nie myśl, że wszystko umiesz, bo ta pycha
kiedyś cię zgubi! Chcesz się z nimi pokłócić? Proszę cię bardzo, ale zacznij
brać to wtedy na poważnie, bo jak nie to ja się wycofuję.
Brunetka prychnęła
pogardliwe, patrząc na siostrę z wyższością. Nie mogła uwierzyć, że ta mała
blondyneczka teraz krzyczała na nią jak powalona i nienormalna arystokratka. To
wręcz ją dziwiło, bo w końcu dziewczyna była zwykle spokojna i opanowana, a
teraz? Bellatrix mogła przysiąc na szczątki swojego pradziada, że pierwszy raz
siostra jej zaimponowała.
— No to na co
czekasz, zjebko? — zapytała w końcu Bella, uśmiechając się do Cyzi wrednie.
Imponowanie imponowaniem, ale to była jej młodsza siostra… — Szlama Evans sama
się nie znajdzie.
Narcyza przewróciła
oczami, odpowiadając jej skinieniem głosy i kpiącym uśmieszkiem, wymalowanym na
ustach. Przyzwyczaiła się już do tego, jakie bogate słownictwo ma jej
siostrzyczka. Jednak czego można było się spodziewać po arystokratce Czystej
Krwi? No chyba nie słów typu „Na co czekasz, sis? Liluńka Evansik sama do nas
nie przydrepta!”, powiedziane tak słodkim głosikiem, że można by wykorzystywać
tę słodycz przez cały rok w cukierni. Tak szczerze? Narcyza nie mogła wyobrazić
sobie Bellatrix miłej, za żadne skarby świata. On po prostu była diabelnie
okropna i kurewsko wredna. Często nie można było jej znieść, ale to była jej
siostra i musiały trzymać się razem, bo kiedy wszyscy inni odejdą, to zostanie
jej tylko ona.
Ruszyły więc w stronę
zamku, uśmiechając się trochę nazbyt cynicznie. Szły dumne i pewne siebie, z
głową podniesioną do góry i lodowatym spojrzeniem, które miało w sobie tylko i
wyłącznie pogardę. Wyglądały jak prawdzie arystokratki i były z tego bardzo
zadowolone. Ich głowy jednak zaprzątała jedna jedyna myśl, która brzmiała
„Mroczny Znak”. One też nie rozumiały, o co tutaj chodzi, ale miały na tyle
rozumu, żeby stanąć po stronie tego, który im go wypalił. Nie rozumiały,
dlaczego Evallyn i Andromeda nagle postanowiły zostać zbawicielkami mugoli i
mugolaków. Jeszcze kilka dni temu wolały umrzeć, niż powiedzieć coś dobrego o
szlamach, a teraz? Widać było, że coś szykują, a Narcyza i Bellatrix nie
chciały być gorsze. To one miały zamiar pierwsze wypowiedzieć im wojnę, nawet
jeśli musiałyby zniżyć się do takiego poziomu, żeby prosić o pomoc pieprzone
Huncwotki. Były już przy wrotach zamku, kiedy nagle stanęły jak wryte. Nie
mogły uwierzyć w to, co widzą. Zawsze grzeczna i poukładana Lilyanne Evans
paliła właśnie papierosa, siedząc na schodach. To był tak niecodzienny widok,
że Ślizgonki o mały włos, a zapomniałyby jak się oddycha. I w tym właśnie momencie
przypomniały sobie, że szukały właśnie jej. Oczywiście nie dały po sobie
poznać, jak bardzo zszokował je ten widok, bo wyszłyby na takie, które mają
uczucia. Stanęły dokładnie naprzeciwko Lily, tak by mogła je zobaczyć.
— Czego? — zapytała
rudowłosa po tym, jak zaciągnęła się dwa razy. Wyglądała na obojętną i
kompletnie wyluzowaną, ale to były tylko pozory. Dziewczyna była zestresowana i
na granicy załamania. Całowała się dzisiaj z Potterem, trzeci raz się z nim
obściskiwała. To nie było normalne, nie z wrogiem.
Bellatrix podniosła
wysoko brwi, powstrzymując się przed wyciągnięciem różdżki. Co za plugawa
mugolaczka!
— Słuchaj, ty
pieprzona szlamo…! — zaczęła podniesionym głosem, ale natychmiast się zamknęła,
widząc mordercze spojrzenie swojej siostry, a chwilę później czując jak
nadeptuje na jej nogę obcasem swoich butów. Ją też miała ochotę zmieść z
powierzchni Ziemi.
Lily przewróciła
oczami, mało przejmując się jej komentarzem. Słyszała te słowa z ust Bellatrix
każdego pieprzonego dnia, więc co to była za różnica, czy mówiła publicznie,
czy tylko przy swojej siostrze?
— Cześć, Evans —
powiedziała chłodnym głosem Narcyza, starając się do niej uśmiechnąć, ale z
marnym skutkiem. — Bella miała na myśli…
— Już wiem, co ona
miała na myśli — parsknęła cicho panna Evans, kolejny raz się zaciągając.
Zachowywała się inaczej niż zwykle, w ogóle nie przejmowała się ty, co one
mówią, a już w szczególności na wypowiedzianą przez Bellatrix „szlamę”, która
zawsze doprowadzała zielonooką do szału. Teraz nie było nic, żadnej reakcji.
Zachowywała się jak prawdziwa arystokratka, chłodna, obojętna, a wręcz
cyniczna. Dziewczyny od razu to zauważyły i szczerze się zdziwiły.
— Chcemy prosić cię o
pomoc — powiedziała na jednym wydechu Narcyza, a te słowa ledwo przeszły jej
przez usta. Nienawidziła nikogo o nic prosić, tym bardziej Gryfona, a już w
ogóle popieprzonej szlamy Evans. — A może raczej ciebie i twoje
przyjaciółeczki.
Lily westchnęła
przeciągle, dalej zostając obojętna na to wszystko. Zaciągnęła się ostatni raz,
potem zgasiła papierosa i rzuciła go na ziemię. Wstała ze schodów, wyprostowała
się i spojrzała im w oczy z podejrzliwością. Ślizgonki odetchnęły z ulgą, bo
prędzej bały się, że ktoś podmienił rudowłosą.
— Jestem bardzo
ciekawa, o co mogą prosić Ślizgonki, a w szczególności takie jak wy —
powiedziała, a na jej ustach pojawił się kpiący uśmiech, którego mógłby jej
pozazdrościć niejeden uczeń Domu Węża. — Zamieniam się w słuch.
Bellatrix odetchnęła
dwa razy, uspokajając się i kolejny raz się powstrzymując przed wyciągnięciem
różdżki, palnięciem w nią Avadą, a potem zakopaniu w Zakazanym Lesie.
— Pewnie słyszałaś,
że w Slytherinie wypowiada się komuś wojnę, żeby pokazać, że się z kimś nie
kumpluje — zaczęła z wrednym uśmieszkiem, ale jej głos w dalszym ciągu
pozostawał zimny jak lód. — Właśnie po to przychodzimy… Chcemy zrobić piekło z
życia Evallyn i Andromedzie. Nie pytaj po co, bo i tak ci na to nie odpowiem.
Zastanów się lepiej nad sensowną odpowiedzią, szlamo.
Panna Evans prychnęła
pogardliwie, obrzucając brunetkę pogardliwym spojrzeniem, które miało znaczyć
„Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie szlamą, to możesz szukać sobie trumny.” Chyba
Bellatrix to zrozumiała, bo parsknęła kpiąco.
— Nie wiem jak
wygląda u ciebie „sensowna odpowiedź”, wywłoko — warknęła Lily, patrząc jej
wyzywająco w oczy. Ona nie da sobą pomiatać, co to, to nie! — Jednak zgadzam
się, pomożemy wam. Nie dlatego, że lituję się nad biednymi arystokratkami, ale
dlatego, że Ślizgonki poniżają się przed szlamą, a to jest naprawdę zabawne.
Bellatrix miała ochotę
się na nią rzucić i prawie by to zrobiła gdyby nie to, że przypomniała sobie
dlaczego w ogóle postanowiła rozmawiać z takim czymś jak Evans. Zrozumiała, że
jeśli chce ich pomocy to musi, o zgrozo, być miła.
— A więc jutro
złożymy Przysięgę Odważnego Bazyliszka — wycedziła przez zaciśnięte zęby,
uśmiechając się sztucznie. — Mam nadzieję, że nawet taka szlama jak ty, wie o
co chodzi w tej obietnicy, bo mi się nie chce tego kurwa tłumaczyć.
Dało się słyszeć
kolejne prychnięcie Gryfonki, potem jej jęk, a na koniec westchnienie. Chyba
zrozumiała, że w tym roku nie odpędzi się od tych Ślizgonek. Przerażał, a
zarazem podniecał, ją ten fakt. Mogłaby wtedy do bólu wyzywać te szmaty, a one
nawet nie mogłyby pisnąć słówka, bo w innym wypadku Huncwotki nie pomogłyby im
w tym całym wypowiedzeniu wojny. Lily bez słowa ruszyła w stronę wrót do zamku.
Nie odzywała się, nie odwracała za siebie, po prostu szła. Kiedy znikała już za
drzwiami, wtedy one usłyszały jej krzyk.
— Do jutra, obślizgłe
jaszczury!
*Boisko, eliminacje do Drużyny Reprezentacyjnej Gryffindoru w grze w quidditcha*
Stała tam w stroju do
gry w quidditcha, który był brudny i przestarzały, a na dodatek śmierdział i
był na nią za duży. Mogła się spodziewać, że Potter da właśnie jej tą pieprzoną
szatę, którą równie dobrze mogłaby dostać ta zidiociała Ronnie Cruel. Gdyby
była inteligentna, to wzięłaby tę nowiusieńką szatę, którą dostała od rodziców,
kiedy dowiedzieli się, że ma zamiar dołączyć w tym roku do drużyny. Niestety
nie pomyślała o tym prędzej i teraz musi stać z miotłą w ręku, powstrzymując
się przed zwymiotowaniem. Z drugiej strony… Mogłaby się przecież zrzygać prosto
na twarz Pottera, który na pewno byłby wtedy w siódmym niebie. Ale ona już mu
pokaże, kto jest lepszy. Jeśli myślał, że to on wygra ten zakład, to się grubo
mylił, bo Lily nie miała zamiaru być gorsza. Była tak pogrążona w swoich
rozmyślaniach, że gdy usłyszała gwizdek, to omal nie dostała zawału. Obrzuciła
Pottera nienawistnym spojrzeniem, który odwdzięczył jej się ironicznym
uśmieszkiem.
— Cisza! — zawołał do
pojedynczych osób, które w dalszym ciągu były pogrążone w rozmowie. Od razu się
zamknęli i spojrzeli na niego z zainteresowaniem. — Zaczynam nabór do drużyny.
Jak już pewnie każdy z was wie, jestem James Potter — powiedział to z taką
pewnością siebie, że Lily nie mogła się powstrzymać i po prostu głośno
prychnęła. — Na początek… Nie przyjmujemy nikogo poniżej piątego roku, więc są
tutaj tacy, to niech od razu stąd idą. Po drugie… W naszej drużynie nie może
być uczniów z innych Domów, więc jeśli jest tutaj jakiś Krukon, Puchon czy, nie
daj Boże, Ślizgon, to niech natychmiast się stąd wynosi. Poza tym nie
potrzebujemy tylko Ścigających, a mianowicie jednego zawodnika, więc jeśli ktoś
miał nadzieję, że będzie Pałkarzem czy Szukającym, to do widzenia — Po jego
słowach zostało tylko parę osób ze sporej grupy, która się prędzej zebrała.
Dokładnie troje Gryfonów miało zamiar starać się o to, żeby dostać się do
drużyny, w której było tylko miejsce dla jednego zawodnika.
Tymi osobami byli
Corron Wolf, Ronnie Cruel i Lily Evans. James musiał przyznać, że nie
spodziewał się, że Evansówna naprawdę myślała o tym, żeby wstąpić do drużyny.
Był pewien, że ona się tylko zgrywa i następnego dnia przyjdzie na śniadanie z
uśmiechem na ustach i powie „Ojeju, zapomniałam o eliminacjach!” Na to było
tylko jedno wyjaśnienie, Evans umiała grać i to go przeraziło. Ku jego
zaskoczeniu właśnie tak było, bo Ruda miała miejsce w drużynie w kieszeni. Strzeliła
pięć goli, wyminęła dwa razy Pałkarzy, zrobiła parę naprawdę dobrych zwodów, a
na koniec udało jej się nie dostać tłuczkiem. Pozostała dwójka nie miała z nią
szans, bo byli naprawdę fatalni. Zobaczył uśmiech na ustach Syriusza i nagle
sobie coś uświadomił. To Łapa ją trenował, to naprawdę był on! Taki mądry był? To
teraz będą kupować jej ten alkohol na spółkę. Pieprzony Black i te jego głupie
pomysły! Najgorsze jednak jeszcze przed nim. Będzie musiał jej powiedzieć, że
wygrała i jest w drużynie, a za nic w świecie nie chciał tego przyznać, nawet
przed sobą. Kazał, więc zlecieć wszystkim na ziemię, a gdy już wylądowali, to
natychmiast na niego spojrzeli. Zobaczył w oczach Evans satysfakcje i omal nie wyszedł
z siebie. Już wiedziała… Pieprzona szmata wiedziała już, że wygrała!
I on miał ją znosić w
drużynie przez resztę szkoły? James był pewny, że tego nie przeżyje, zresztą
tak samo jak ona. Nie było mu szkoda, że Evans go nie pocałuje, bo w gruncie
rzeczy i tak wystarczająco dużo się całowali. Tak w ogóle to było jakieś
rąbnięte! Nagle zaczęli się sobą interesować? Po tylu latach wzajemnej
nienawiści? Tutaj chodziło o coś innego i on miał zamiar dowiedzieć się o co.
Nie chciał brać udziału w jakiś głupich gierkach, bo to było wręcz żałosne. Ten
kto to sobie wymyślił, był naprawdę głupi, myśląc, że on nie skapnie się, że
coś jest nie tak. To przecież logiczne, że z dnia na dzień nie zacznie podobać
mu się ta szmatowata Evans. Tak strasznie jej nienawidził, bo cholernie
działała mu na nerwy.
Rogacz odetchnął
głęboko, po czym odezwał się wypranym z uczuć głosem, dobrze zdając sobie
sprawę, że z każdym jego słowem uśmiech Evans się powiększał.
— Ścigającą jest
Evans. Ronnie możesz już sobie iść, ty Corron też — Obrzucił rudowłosą
lodowatym spojrzeniem, dając jej do zrozumienia, że wcale nie cieszy się z
takiego obrotu spraw. Nie osiągnął jednak zamierzonego celu, bo kiedy Lily
zobaczyła jego wzrok, to omal nie zesikała się ze śmiechu.
Druga z dziewczyn
natomiast tak się zdenerwowała, że prawie żyłka na czole jej pękła. Miała
ochotę zabić tą szlamowatą Evans i pokazać gdzie jest miejsce dla takich szlam
jak ona. To ona jest najlepsza, nie Evans, która gówno umie! Pieprzony
Rudzielec!
— Ale, Jammie… —
pisnęła i wydęła wargi. Była tak strasznie wściekła. Nie mogła tego przegrać!
Nie tego, nie z NIĄ. — To nie fair! Byłam lepsza od tej szlamy, a ty wybrałeś
ją! Przecież jej nienawidzisz, Jammie! To jest to rude ścierwo, które zawsze
cię wkurwia! Chcesz mieć ją zamiast mnie w drużynie?! Pamiętaj kto jest twoją
dziewczyną, Rogasiu!
W następnym momencie
do wściekłej blondynki doskoczył Syriusz, w którego oczach tliło się
zdenerwowanie i pogarda. Zacisnął rękę na jej nadgarstku tak, że aż syknęła z
bólu. Łapa był wkurzony naprawdę mocno i wiedział, że jeszcze chwila, a
wybuchnie.
— Jeszcze raz
odezwiesz się słowem na temat pochodzenia Lily albo jakkolwiek ją obrazisz… —
zaczął mówić, a jego głos osiągnął temperaturę zera absolutnego. — …to
przysięgam, że nie ręczę za siebie, pierdolona suko.
Po tych słowach
zobaczył łzy w oczach Ronnie, które były tak samo fałszywe jak słowa lecące z
ust Tuska. Pozostałe osoby były w szoku, ale nie wiem, czy tym wybuchem ze
strony Cruel, czy tą powagą w słowach Syriusza, a może nawet obydwoma. James
nie mógł uwierzyć, że Łapa postanowił bronić Rudej, przecież Ronnie nie
powiedziała nic, czego on by nie wiedział.
— Dobra, Łapa… Puść
Ronnie, nie widzisz, że ją to boli? — zapytał, patrząc nie wściekłego
przyjaciela z tajemniczym błyskiem w oku. — Jasne, że wolę ciebie, ale to Evans
lepiej lata, skarbie.
Black prychnął
pogardliwie i odepchnął od siebie rękę Cruel z niewyobrażalnym obrzydzeniem na
twarzy. Potem spojrzał na Rogacza, który uśmiechał się ironicznie.
— Miało boleć… —
syknął z kpiącym uśmieszkiem. Nikt, ale to nikt, nie będzie obrażał jego
przyjaciół. — A ty co ją bronisz? Przecież obraziła Lily.
James podniósł brwi,
patrząc na przyjaciela z rozbawieniem w swoich orzechowych oczach. Syriusz sobie żartuje, racja?
— No i? — zapytał,
parskając cicho. Obrzucił rudowłosą lodowatym spojrzeniem. — Co mnie obchodzi
jakaś Evans?
Lily prychnęła jak
rozjuszona kotka. Jakim Potter jest popieprzonym idiotą! Co on sobie w ogóle
wyobraża?
Zajebię go, jak Boga kocham!
Rudowłosa ruszyła na
bruneta z zaciętym wyrazem twarzy i nienawiścią w oczach. Była wściekła,
naprawdę wściekła! Miała ochotę go pobić, wręcz zabić. Nie mogła nic poradzić na
to, że ten napuszony okularnik tak na nią działał. Zawsze gdy go widziała, to
czuła nienawiść, złość i pogardę względem niego. Rzuciła się na niego z
pięściami, zadając pierwszy cios prosto w oko, łamiąc mu przy tym okulary.
— Ty pieprzony
napuszony dupku! — warknęła i uderzyła go kolejny raz. Była naprawdę zdenerwowana.
— Mogę iść do Azkabanu, mogą mnie tam zamknąć na całe życie, ale obiję ci tak
mordę, że cię twoja rodzona matka nie pozna!
W następnej chwili
stała już na nogach, wyrywając się Syriuszowi z uścisku. Była wściekła, jeszcze
nigdy nie czuła tak mocnej nienawiści względem kogoś. Nawet jeśli chodziło o
jakąś tam drobnostkę, to ona czuła jakby ktoś zabił jej rodziców. Już od
jakiegoś czasu napawało ją to uczucie, zresztą każde inne także było wzmocnione.
Dosłownie jakby dostała dwumiesięczny okres! Nie miała pojęcia, co się z nią
dzieje, to było straszne uczucie. Odetchnęła trzy razy, a potem się odezwała
się spokojnym głosem.
— Puść mnie, Łapo —
mówiła spokojnym głosem, uśmiechając się do przyjaciela nazbyt miło. — Muszę mu
pokazać, co to znaczy zadrzeć z Wiewiórką.
W następnej chwili
kilka rzeczy zdarzyło się na raz…
-------------
KA BUM! ^^^
No to mamy rozdział trzynasty! Jak wam się podoba? Co o nim sądzicie?
Dedykuję ten rozdział PaKi - za to, że jesteś i mogę na Tobie polegać, siostrzyczko :*